piątek, 19 sierpnia 2016

„I zapadła ciemność” (1970)


Dwie zaprzyjaźnione młode kobiety, Jane i Cathy, pochodzące z Nottingham są w trakcie wakacyjnej wycieczki rowerowej po mniej zaludnionych obszarach Francji. Przy jednej z mało uczęszczanych dróg dochodzi między nimi do kłótni. Zdenerwowana Jane odjeżdża zostawiając koleżankę na poboczu, która z kolei nie przejmując się rozłąką postanawia zostać i odpocząć. Jane tymczasem dociera do małego sklepiku. Jego właścicielka przestrzega ją przed samotnym przemierzaniem tej konkretnej drogi, sugerując, że grozi jej jakieś niebezpieczeństwo. Zaniepokojona dziewczyna wraca do miejsca, w którym rozstała się z Cathy, ale nie zastaje tam przyjaciółki. Za to spotyka mężczyznę na motorze, którego widziały wcześniej, deklarującego chęć pomocy. Nieznajomy zdradza Jane, że ma na imię Paul i jest detektywem z paryskiego Wydziału Kryminalnego. Niedługo potem Jane dowiaduje się, że w tych rejonach jakiś czas temu zamordowano kobietę, a sprawcy nigdy nie odnaleziono.

Brytyjski thriller „I zapadła ciemność” wyreżyserowany przez Roberta Fuesta nie odniósł spektakularnego sukcesu. Winą za ten stan rzeczy można obarczyć wówczas mało doświadczonego dystrybutora i nieprzystający do głównego nurtu kształt produkcji. Część współczesnej opinii publicznej zwróciła uwagę na tę pozycję w 2010 roku, kiedy ukazał się szeroko reklamowany remake obrazu Fuesta w reżyserii Marcosa Efrona z Amber Heard w roli głównej. Scenariusz nowej wersji różni się od pierwotnej warstwy tekstowej autorstwa Briana Clemensa i Terry’ego Nationa. To samo można powiedzieć o formie – podczas, gdy wizja Fuesta nie dostosowywała się do oczekiwań masowych odbiorców, Efron skręcił w stronę komercji. To w połączeniu z nieporównanie większą kampanią reklamową i prężniejszą dystrybucją sprawiło, że remake jest bardziej znany od pierwowzoru. A szkoda, bo moim zdaniem do pięt nie dorasta swojemu inspiratorowi.

Jedna mało uczęszczana droga we Francji, dwie brytyjskie turystki na rowerach, mężczyzna przemieszczający się na motorze, kilkoro podejrzanych miejscowych i rzecz jasna zaginięcie młodej kobiety najprawdopodobniej powiązane z morderstwem mającym miejsce jakiś czas temu w tych rejonach. To niemalże wszystkie elementy składające się na fabułę „I zapadła ciemność”, nie da się więc ukryć, że koncepcja twórców była aż nadto powściągliwa. Zamiast kombinować z szeroko zakrojonym spiskiem, porażającymi zwrotami akcji rozciągniętymi na dużej przestrzeni i zapełniać plan niezliczoną liczbą podejrzanych postaci, Clemens i Nation zaproponowali widzom prostą opowieść z udziałem niewielu aktorów, której wątek przewodni zasadza się na zniknięciu młodej kobiety i jest zamknięty na mocno ograniczonym obszarze. Areną tajemniczych wydarzeń jest niedługi odcinek mało uczęszczanej francuskiej drogi, przy której sporadycznie „wyrastają” różnego rodzaju zabudowania, a moment zawiązujący właściwą akcję następuje niedługo po rozdzieleniu się brytyjskich turystek, Jane i Cathy, które przemierzają rowerami niniejsze rejony. Albo raczej już w chwili ich rozłąki, ponieważ „I zapadła ciemność” w przeważającej mierze bazuje na klimacie, który to wyraźnie zagęszcza się, gdy wyprowadzona z równowagi zachowaniem przyjaciółki Jane zostawia ją samą na małym zadrzewionym terenie usytuowanym przy feralnej drodze. To wydarzenie jest sygnałem dla widzów, dosadną zapowiedzią rychłej tragedii również przez warstwę tekstową, ale w dużo większej mierze za sprawą pierwszej zaprezentowanej kulminacji klimatu. Ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Laurie Johnson moim zdaniem zasługuje na najwyższe odznaczenia. Tak nastrojowe, szarpiące nerwy brzmienia, w paru momentach bez znaczącej pomocy operatorów, niemalże w pojedynkę generujące momenty szczytowej grozy we współczesnych thrillerach są praktycznie niespotykane. Nawet w niszowych dreszczowcach tak samo, jak „I zapadła ciemność” minimalistycznie zapatrujących się na formę. Ale choć muzyka miała decydujące znaczenie dla niezwykłego klimatu tego obrazu, nie należy umniejszać pracy operatorów, bo gdyby nie ona „dźwiękowe uderzenia” nie miałyby takiej siły rażenia. Podczas, gdy muzyczne tony wyraźnie wysuwały się na pierwszy plan podczas momentów kulminacyjnych to również wcześniejszym zdjęciom zawdzięczałam tak silne emocje towarzyszące tym a la jump scenkom. Lekko wyblakłe, miejscami nawet przybrudzone obrazki osnute wówczas stonowaną klimatyczną muzyczką, portretujące wiejskie tereny Francji właściwie już w pierwszych minutach seansu wprawiły mnie w odpowiedni nastrój. Najczęściej sprawiająca wrażenie opuszczonej asfaltowa droga, rozciągające się po jej obu stronach wyblakłe trawy i pola uprawne i z rzadka pojawiające się stare, zniszczone budynki zarówno swoim charakterem, jak i profesjonalnymi zdjęciami, nacechowanymi potężną złowieszczością właściwie już po pierwszym rzucie oka natchnęły mnie ogromnym napięciem. Które z biegiem trwania filmu tylko wzrastało, ani na chwilę nie wytracając pędu. A kiedy już miało się wrażenie, że atmosfera grozy osiągnęła apogeum, że mocniej uderzyć się już nie da, na pierwszy plan wysuwała się muzyka, która nawet tak mało widowiskowe ujęcia jak rozbicie okna przez napastnika, czy raptowne skierowanie kamery w pusty kąt pomieszczenia zamieniła w prawdziwie szarpiący nerwy, niebywale wysmakowany spektakl.

Nieskomplikowana, jednowątkowa fabuła moim zdaniem tylko pomogła twórcom w wydobyciu maksimum klimatu zagrożenia i aury nieustannie zagęszczającej się tajemniczości. Krążenie Jane po niedługim odcinku mało uczęszczanej asfaltowej drogi, przystanki w różnego rodzaju zabudowaniach, konwersacje z miejscowymi i przeczesywanie zalesionego zakątka, w którym ostatni raz widziała swoją przyjaciółkę do wymyślnych z całą pewnością nie należą, ale w moim pojęciu to właśnie ich prostota sprawiła, że reżyser mógł przede wszystkim skupić się na budowaniu diablo trzymającej w napięciu oprawy audiowizualnej, nie zaprzątając sobie głowy logicznym wyłuszczaniem coraz to bardziej skomplikowanych wątków. Równocześnie z tej prostoty przebijała prawda, duża wiarygodność, wszak tajemnicze zniknięcie na poboczu mało uczęszczanej drogi samo w sobie jawi się bardzo prawdopodobnie – ma się wrażenie, że taka sytuacja mogła mieć miejsce w rzeczywistości, właściwe to codziennie na świecie zdarzają się podobne tragedie. Co więcej również dzięki prostemu, acz jakże skutecznemu trikowi operatorskiemu (zbliżenia na bijące czystym przerażeniem i zaszczuciem oczy głównej bohaterki) oraz przekonującej kreacji odtwórczyni roli głównej Pameli Franklin, możemy na własnej skórze doświadczyć emocji, jakie towarzyszą postaci Jane. Niezwykle łatwo jest „wejść” w jej sylwetkę, nawet pomimo tego, że ciężko kojarzy pewne fakty. Mała domyślność głównej bohaterki nie przeszkadza w należytym wczuciu się w jej położenie, ale informacja, która sprawia, że ma się wrażenie, iż nie jest zbytnio rozgarniętą osóbką bez wątpienia oddziera scenariusz z elementu zaskoczenia. Z konwersacji Jane z miejscowymi dowiadujemy się, że dziewczyna słabo włada językiem francuskim, jednak pojedyncze angielskie słowa wypowiedziane przez właścicielkę małego sklepu oraz rozmowa z pochodzącą z Wielkiej Brytanii nauczycielką uczulają ją na miejsce, w którym aktualnie przebywa. Znajomość z rzekomym detektywem z paryskiego Wydziału Kryminalnego, Paulem, a ściśle historia, z którą ją zapoznaje również każe jej sądzić, że znalazła się w samym sercu koszmaru. Jednak bariera językowa uniemożliwia jej wytypowanie jednego podejrzanego, więc początkowo nieufnie podchodzi do paru osób. Ciekawe, bo pojedyncze angielskie słowa wypowiedziane przez jedną z mieszkających w tych rejonach osób mnie z miejsca naprowadziły na jak się okazało właściwy trop. Innymi słowy scenarzyści zdecydowanie za dużo zdradzili, przez co z jednej strony nie udało im się zaskoczyć mnie tożsamością sprawcy, a z drugiej miejscami wprost zdumiewał mnie brak domyślność głównej bohaterki (choć nie aż tak, żeby mówić o niskiej wiarygodności tej postaci). Co o dziwo wcale nie przeszkadzało mi w dużym napięciu śledzić jej napiętych relacji z osobami, na których skupiała swoje podejrzenia, pewnie dlatego, że strona audiowizualna zaserwowała mi właściwie nieustający ciąg silnych wrażeń. Jednak mimo wszystko na miejscu scenarzystów nieco mniej zdradziłabym odbiorcom we wczesnych partiach filmu i zmieniłabym finał – twórcy znakomicie weszli w końcowy pojedynek (wyłączając przewidywalną tożsamość sprawcy), ale ku mojemu ubolewaniu ostatecznie złagodzili wydźwięk zakończenia.

„I zapadła ciemność” to thriller skierowany głównie do wielbicieli klimatycznych obrazów, udowadniających, że największa siła tkwi w prostocie, tak fabularnej, jak technicznej. Liczne efekty specjalne i zawiłe fabuły nie są konieczne do stworzenia naprawdę emocjonującego dreszczowca – liczy się przede wszystkim złowieszczy klimat, mistrzowskie stopniowanie napięcia towarzyszące nieskomplikowanej, ale może właśnie dzięki temu niezwykle wciągającej i przekonującej fabule. Poszukiwacze innowacyjnych rozwiązań, zaskakujących zwrotów akcji i spektakularnych za sprawą drogich efektów specjalnych, wbijających się w pamięć sekwencji mogą sobie odpuścić seans produkcji Roberta Fuesta, ale osoby zgoła odmiennie zapatrujące się na kino grozy powinni dać szansę tej pozycji, bo to naprawdę znakomite widowisko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz