Spodziewający się dziecka, Martha i Tomas Conroy, przeprowadzają się z
Londynu na irlandzką wieś do domu, w którym wychował się mężczyzna. Jakiś czas
temu umarło ich pierwsze dziecko i mają nadzieję, że zmiana miejsca
zamieszkania pomoże im uporać się ze stratą. Krótko po osiedleniu się w nowym
miejscu Martha poznaje autystyczną dziewczynkę, Daisy Gahan, do której jej
sąsiad jest głęboko uprzedzony. Kiedy jej rodzice giną w pożarze kobieta
skłania opiekę społeczną do wydania zezwolenia na tymczasowy pobyt w jej domu,
do czasu znalezienia rodziny zastępczej. Tomas nie jest zachwycony decyzją
żony, ale zgadza się, aby objęła ona krótką opiekę nad Daisy. Podczas, gdy
Martha coraz bardziej zbliża się do dziewczynki, mieszkańcy wioski uprzedzają się
do niej. Niepokojące incydenty z jej udziałem utwierdzają innych w przekonaniu,
że jest złym duszkiem, co z kolei Martha uważa za zwykłe zabobony. Ku
przerażeniu Tomasa kobieta zaczyna wykazywać coś na kształt obsesji na punkcie
dziewczynki, ignorując wszystkie sygnały ostrzegawcze.
„Diabelskie igraszki” to irlandzko-brytyjska produkcja wyreżyserowana przez
Aisling Walsh na podstawie scenariusza Lauren Mackenzie. Już po przejrzeniu
kilku recenzji widać, że istnieje pewien spór na temat klasyfikacji tego obrazu
– część widzów odebrała go w kategoriach horroru, a część jest przekonana, że
to rasowy thriller, przy czym w paru opiniach wyrażonych przez reprezentantów
obu grup widać zgodną konkluzję, że ze scenariusza przebijają również elementy
tożsame dla dramatu. Osobiście przychylam się do zdania forsowanego przez drugą
grupę odbiorców, ale wydaje mi się, że klasyfikacja gatunkowa „Diabelskich
igraszek” zależy od indywidualnego spojrzenia każdego widza na kino grozy.
Jeśli ktoś wychodzi z założenia, że nadnaturalne zagrożenie nie ma racji bytu w
dreszczowcach i przyjmie takową interpretację scenariusza to zapewne wpisze „Diabelskie
igraszki” w poczet horrorów. Natomiast, jeśli ktoś podobnie jak ja klasyfikując
film opiera się na narracji bądź wybierze drugą z możliwych interpretacji
prawdopodobnie przyjmie ten obraz w kategoriach thrillera.
Nie odniosłam wrażenia, żeby Aisling Walsh zależało na straszeniu odbiorców.
Już raczej na stworzeniu trzymającej w napięciu, w dużej mierze psychologicznej
opowieści z być może naleciałościami natury nadprzyrodzonej, aczkolwiek niepełniącej
funkcji straszaka. Dominantą „Diabelskich igraszek” są portrety psychologiczne
bohaterów i relacje międzyludzkie w sytuacji, która znacznie odbiega od
normalności. Najwięcej miejsca w swoim scenariuszu Mackenzie poświęciła
małżeństwu Conroyów, którzy niedawno przeprowadzili się na irlandzką nadmorską
wieś i autystycznej dziewczynce, Daisy, nad którą tymczasowo roztoczyli opiekę
po tragicznej śmierci jej rodziców. Z czasem na pierwszy plan wysuwają się relacje
Marthy i Daisy, które są zarzewiem konfliktu kobiety z jej mężem. Twórcy filmu
zdradzają, że jakiś czas temu małżeństwo przeżyło traumę, wywołaną śmiercią
dziecka, co jak dają do zrozumienia, aczkolwiek nie wprost, mogło odegrać
zasadniczą rolę w zaistnieniu jak się wydaje nierozerwalnej więzi pomiędzy
główną bohaterką i autystyczną dziewczynką. Przeniesienie macierzyńskich uczuć
na tymczasowo przygarnięte dziecko wydaje się najbardziej logicznym
wyjaśnieniem jej swoistej obsesji na punkcie Daisy. Racjonalnym, ale ze
scenariusza przebija również drugie, nadnaturalne tłumaczenie tej relacji,
mówiące, że dziewczynka jest baśniową postacią potrafiącą wywierać zgubny wpływ
na ludzi – ingerować w ich wolę, rzucać przekleństwa, a nawet zabijać na
odległość. Widz sam musi rozsądzić, która wersja jest bardziej prawdopodobna, z
jakim nastawieniem śledzić dalsze losy bohaterów. Interesujące w tym „rozdwojeniu
interpretacyjnym” jest to, że każda z możliwych wersji wydarzeń przynosi
korzyści - odmiennej natury, ale w moim pojęciu równie intrygujące. Jeśli
przyjąć, że Daisy jest zwyczajną chorą dziewczynką potrzebującą przede
wszystkim bliskości drugiej osoby, która przeżyła ogromną osobistą stratę i
spojrzeć na reakcje mieszkańców wioski na jej osobę można wysnuć tezę, że mamy
do czynienia z krytycznym spojrzeniem na przesądne społeczeństwo, które nie mogąc
pojąć specyfiki choroby dziecka tworzy sobie jakieś fantastyczne teorie na jej
temat, w okrutny sposób demonizując jej osobę i izolując od rówieśników. W
takim rozrachunku Martha jawiła by się niczym jedyna trzeźwo myśląca osoba w
tym gronie – pojedynczy głos rozsądku w zabobonnych realiach, w jakich przyszło
jej żyć. Nie można jednak ignorować niepokojących incydentów z udziałem Daisy, przez
które tak do końca nie sposób potępić mieszkańców wioski i które w gruncie
rzeczy sprawiają, że w ich pozornie zabobonnych przekonaniach po namyśle można
odnaleźć sporo racji. Widząc, jak dziewczynka najprawdopodobniej na odległość
zabija pracownicę opieki społecznej, pomimo celowego niejednoznacznego
sportretowania tej sekwencji można nabrać przekonania, że rzeczywiście jest
złym duszkiem, dybiącym na życie swoich wrogów. Dziwnym trafem ludzie, którzy podpadli
dziewczynce umierają bądź dzieje się im jakaś krzywda, a biorąc pod uwagę
liczbę owych tragedii raczej ciężko mówić o zwyczajnych zbiegach okoliczności.
Martha jednak nadal upiera się, że to Daisy jest ofiarą i że nie ma nic
dziwnego w tym, że parę osób, które weszło z nią w kontakt spotkała jakaś krzywda.
Jej zapatrywanie się na całą sytuację i swoiste uzależnienie od dziewczynki,
gdy sytuacja się zagęszcza każe przypuszczać, że Daisy wykorzystując swoje
niezwykłe moce wywiera wpływ na jej psychikę, byle tylko zatrzymać ją przy
sobie. Jednak należy zauważyć, że choć teoria głosząca, iż dziewczynka jest
siejącym terror duszkiem z czasem wydaje się najbardziej prawdopodobna, uparte
odchodzenie od sekwencji, które jednoznacznie by na to wskazywały sprawiają, że
tak naprawdę niczego nie możemy być pewni, że może wszystkie tragiczne
wydarzenia mające miejsce w otoczeniu dziewczynki rzeczywiście są zwyczajnym
splotem nieszczęśliwych wydarzeń, naciąganym, ale w końcu nie możemy być pewni,
czy scenarzystka w finale nie poprzestanie na takim „grubymi nićmi szytym”
przebiegu akcji bądź nie da do zrozumienia, że kilka osób zostało przez Daisy skrzywdzone
nienaumyślnie, w końcu najprawdopodobniej jest chora, a więc możliwe, że nie
odróżnia dobra od zła.
Wspomniana psychologia, moim zdaniem całkiem głęboka i istnienie dwóch
możliwych ścieżek interpretacyjnych to w moim pojęciu nie jedyne superlatywy „Diabelskich
igraszek”. Godny pochwały jest również klimat, wygenerowany głównie dzięki
lekko ziarnistym, miejscami nawet delikatnie przybrudzonym zdjęciom, którym
towarzyszy melancholijna ścieżka dźwiękowa i za sprawą scenerii. Byłam wprost
urzeczona wilgotnym, lekko mglistym krajobrazem rozległych zielonych pól,
widokami wzburzonego morza i wiszącym nad tym wszystkim ołowianoszarym niebem,
nieustannie zwiastującym ulewne deszcze. Naturalne piękno mieszało się tutaj z
jakąś złowrogością – nawet bez wpływu warstwy tekstowej, jedynie patrząc na
miejsce akcji miało się wrażenie, że protagonistom coś zagraża. Wielu
współczesnym twórcom wytworzenie odpowiednio złowieszczego klimatu sprawia
największą trudność, a tutaj proszę ma się wrażenie, jakby filmowcom przychodziło
to całkiem naturalnie, bez widocznego „działania siłowego”. Zapewne znajdą się
widzowie, którzy skonstatują, że mroczna warstwa audiowizualna nie została należycie
wykorzystana, że z tej ponurej aury właściwe nic nie wynika, że nie towarzyszy
ona wydarzeniom, które miałyby szansę na dłużej osiąść w pamięci. I moim
zdaniem będą mieć sporo racji, bo „Diabelskie igraszki” rzeczywiście unikają
dosłowności, ale brak jakichś charakterystycznych ujęć moim zdaniem przemawia
na korzyść tego obrazu w trakcie seansu. Podejrzewam, że za jakiś czas będę
pamiętała jedynie idealnie dopasowaną do roli twarz Mhairi Anderson, odtwórczyni
Daisy, która urzekła mnie mimiką, ale jej wrzaski wypadły już mało przekonująco
oraz atmosferę, jaką osnuto akcję. Nie sądzę jednak, żeby jakaś konkretna scena
osiadła w mojej pamięci, żeby jakieś wydarzenie szczególnie się wyróżniało. Fabuła
całkiem silnie trzymała mnie w napięciu, w czym dużą zasługę miała oprawa
audiowizualna i w trakcie oglądania „Diabelskich igraszek” wcale nie brakowało
mi dosadności, ale myślę, że jak po jakimś czasie spojrzę wstecz to
przypomnienie sobie kilku poszczególnych sekwencji nastręczy mi dużych
trudności, albo wręcz będzie niemożliwe. Ale przynajmniej seans dostarczył mi
dużo wrażeń, czego nie mogę powiedzieć o wielu XXI-wiecznych hollywoodzkich dreszczowcach.
Myślę, że „Diabelskie igraszki” to propozycja skierowana głównie do
sympatyków thrillerów psychologicznych (w zależności od interpretacji) z
możliwą ingerencją sił nadprzyrodzonych bądź oszczędnych w formie horrorów, na
których nie sposób się przestraszyć, w obu przypadkach z elementami typowymi
dla dramatów. Przedsięwzięcie Aisling Walsh nie cieszy się dużą popularnością,
często zarzuca mu się małą dosadność i z wyłączeniem baśniowych akcentów brak
innowacyjności, ale myślę, że miłośnicy minimalistycznego, bazującego na
emocjach kina grozy powinni dać szansę tej produkcji, bo podejrzewam, że jej
twórcy celowali właśnie w to grono odbiorców. Nie jest to jakiś zapadający w
pamięć, mocny obraz, ale w trakcie seansu ten sznyt może się podobać – wiem, bo
mnie się podobał:)
Myślę, że ten thriller psychologiczny byłby w stanie mnie zadowolić – nie jest bowiem wymagającym widzem. :)
OdpowiedzUsuńCzasem się zastanawiam czy nie zaczyna brakować słów opisujących gatunki filmowe...
OdpowiedzUsuńDla mnie ten film to dramat psychologiczny z elementami thrillera :P