wtorek, 23 sierpnia 2016

„Szatańskie zabawki” (1992)


Policjanci, Matt Cable i Judith Gray zastawiają pułapkę na dwóch handlarzy bronią. Jednak akcja nie przebiega zgodnie z planem. Partner Judith i zarazem ojciec dziecka, którego się spodziewa zostaje zastrzelony, a przestępcy ukrywają się w magazynie, w którym przechowywane są zabawki. Policjantka rusza ich śladem. W środku udaje jej się dopaść i skuć jednego z nich. Tymczasem krew drugiego przywołuje Szatana, który ożywia znajdujące się w magazynie zabawki. Ich zadaniem jest zabicie każdego, kto znajdzie się w pobliżu. Z wyjątkiem Judith, co do której diabeł ma inne plany. Policjantka i schwytany przez nią przestępca zostają uwięzieni w małym pomieszczeniu. Hałasy zwracają uwagę ochroniarza i młodego dostawcy kurczaków, Marka Wayne’a. Mężczyźni docierają do uwięzionych intruzów. Chwilę potem ożywione zabawki ruszają do ataku.

„Szatańskie zabawki” to horror klasy B wyreżyserowany przez Petera Manoogiana i porównywany do powstałego trzy lata wcześniej „Władcy lalek” Davida Schmoellera, którego jednym z pomysłodawców był Charles Band, producent wykonawczy „Szatańskich zabawek” i inspirator ich scenariusza. Autorem warstwy tekstowej jest David S. Goyer, późniejszy twórca między innymi „Blade’a: Mrocznej Trójcy” i „Nienarodzonego”. W 2010 roku „Szatańskie zabawki” doczekały się sequela, a wcześniej powstały dwa crossovery, w których skonfrontowano szatańskie zabawki z bohaterami innych horrorów, zatytułowane „Dollman vs. Demonic Toys” i „Puppet Master vs. Demonic Toys”.

„Szatańskie zabawki” to w moim pojęciu kwintesencja kina grozy klasy B lat 90-tych: tandetny horror z akcentami komediowymi, skierowany głównie do fanów niskobudżetowej rozrywki. Dominującą rolę w tej produkcji odgrywa kicz, również w akcentach gore, a wątek przewodni jest tak naiwny, jak to tylko możliwe. Innymi słowy miłośnik horrorów klasy B dostaje to, co kocha, podczas gdy koneser ambitnego, innowacyjnego kina grozy z zażenowaniem wpatruje się w ekran, zastanawiając się dla kogo kręci się takie filmy. Między innymi dla mnie, bo od zawsze czułam jakiś „pociąg” do tandetnych, umiarkowanie krwawych horrorów, które nie grzeszą błyskotliwością, a wszystkie elementy składowe aż proszą się o większe dopracowanie. „Szatańskie zabawki” to istotnie głupiutki obraz, od którego nie należy oczekiwać profesjonalizmu, ale jeśli akceptuje się kiczowate realizacje i infantylne scenariusze można się naprawdę przednio bawić. Fabuła, jak to w kinie grozy klasy B zazwyczaj bywa została maksymalnie uproszczona. Akcję zamknięto w starym magazynie pełnym zabawek, liczbę bohaterów znacznie ograniczono, a wątek przewodni zbudowano w oparciu o jeden z częstych motywów horrorów, bazujących na ingerencji Szatana we własnej osobie w życie kilku śmiertelników. A ściślej nieszczęśników, którzy mieli pecha znaleźć się w budynku, w którym właśnie nieświadomie przywołano niematerialnego Księcia Ciemności, który czerpie energię z każdego morderstwa popełnionego przez powołane przez niego do życia zabawki i stara się przybrać cielesną postać. Szatan najczęściej przybiera oblicze małego, słodziutkiego chłopca z wściekle zielonymi oczami i przemawiającego grubym głosem typowym dla dorosłego mężczyzny (kontrast wyglądu z głosem robi wrażenie). Ale to nie on kradnie „Szatańskie zabawki” tylko tytułowi antybohaterowie – Szatan przegrywa w starciu z nimi nawet wówczas, gdy przybiera bardziej upiorne postacie zakrwawionego zombie-Matta, demona ze szkaradną twarzą, czy wreszcie standardową postać diabła z rogami. Wprost nie mogłam się napatrzeć na ożywione zabawki – między innymi głowę klauna z ogromną paszczą wyskakującą z pudełka, wściekłego miśka, który najbardziej rozbawił mnie w chwili, w której dzierżył w łapkach kij baseballowy i wreszcie wprost zachwycającą Stokrotkę. Ta ostatnia dosłownie mnie rozbrajała, wywołując uśmiech ilekroć pojawiała się na ekranie, a niekontrolowany wybuch śmiechu zawsze kiedy się odzywała. Stokrotka to lalka wyobrażająca bobasa z prześmiewczą mimiką, która nie szczędzi widzom i zdumionym protagonistom filmu dowcipnych odzywek i zauważalnie szefuje krwiożerczej armii zabawek grasującej w starym magazynie. Aż dziw, że nie skradła serc milionów wzorem laleczki Chucky, bo naprawdę niewiele ustępuje „swojemu sławnemu koledze”.

Jak można się tego domyślić akcja koncentruje się na pościgach po starym magazynie i sekwencjach mordów dokonywanych przez ożywione zabawki. Niski budżet nie pozwolił twórcom wykorzystać porażająco realistycznych efektów specjalnych, ale ten niedostatek w dużej mierze rekompensował ich zapał i inwencja. Sztuczna posoka co prawda nie leje się hektolitrami, ale na niedobór akcentów gore i tak nie można narzekać, na brak pomysłowości również. Najczęściej portretowano wgryzanie się zabawek w szyje protagonistów z licznymi zbliżeniami na rozciąganie fragmentów skóry, ale rekwizyty którymi wówczas się posiłkowano wizualnie nie grzeszyły wiarygodnością. Jednak ten mankament nie psuł moich ogólnych wrażeń – wygląd napastników i swoiste czyste szaleństwo przebijające z owych ustępów (właściwie to z całego filmu), nieskrępowane popuszczanie wodzów wyobraźni przez twórców wynagrodziły mi małą wiarygodność scen gore. Wspomnianą pomysłowość w okaleczaniu ofiar widać na przykład w dosyć długiej sekwencji rozrywania zębami policzka ochroniarza oraz pełnego determinacji dźgania oka dziewczyny. Szatan również ma coś w zanadrzu, w końcu głupio byłoby gdyby tylko pozostające na jego usługach zabawki dostarczały widzom umiarkowanie krwawych akcentów. Ujęcie gore z jego udziałem jest chyba najbardziej charakterystyczne – koncentruje się bowiem na powolnym wyjmowaniu własnych oczu… Kolejnym (nie wiem już którym z kolei) superlatywem „Szatańskich zabawek” jest odtwórczyni roli głównej, Tracy Scoggins oraz charakter postaci, którą z takim wdziękiem kreuje. Spodziewająca się dziecka policjantka, która obejmuje dowodzenie w wąskim gronie nieszczęśników uwięzionych w magazynie opanowanym przez diabelskie moce, jest głównym celem Szatana, ale cechujące ją hardość i ogromna odwaga nie pozwalają jej poddać się panice, która wielu innych w takiej sytuacji dosłownie by sparaliżowała. Judith Gray staje do nierównej walki zarówno z Szatanem, ożywionymi zabawkami, jak i handlarzem bronią, nie ulegając Szatanowi nawet wówczas, gdy wdziera się w jej podświadomość i przenosi ją do domku dla lalek, gdzie demonstruje jej swoje moce. Ten ustęp wiąże się z ciekawymi sekwencjami snów Judith traktującymi o grze w karty dwóch chłopców – jednym z nich jest diabeł, a drugim stojący po stronie Judith chłopiec, którego tożsamość poznamy dopiero pod koniec filmu. Niniejszy akcent w finale nawet mnie zaskoczył UWAGA SPOILER myślałam, że „dobrym duszkiem” jest sam Bóg KONIEC SPOILERA, ale zanim to nastąpiło nie obyło się bez kilku niebudzących mojego zachwytu części składowych. Superlatywy filmu Manoogiana już w skrócie przedstawiłam, ale zauważyłam również kilka wad, a przynajmniej elementów, które mnie nie przypadły do gustu. Efekty komputerowe wyobrażające a la wyładowania elektryczne trąciły animacją, a zbudowany na początku całkiem mroczny klimat filmu z czasem został zaniedbany. Wyparowała gdzieś klaustrofobiczna, ponura aura swoistej pułapki w formie starego magazynu, przestano podkreślać ciasnotę poszczególnych pomieszczeń i zalegającą w kątach ciemność, większą wagę przykładając do dynamicznych pościgów i strzelanek, które same w sobie były diablo wciągające, ale myślę, że wypadłyby jeszcze lepiej, gdyby przez cały czas towarzyszył im gęsty mroczny klimat.

Myślę, że „Szatańskie zabawki” to niemalże doskonała propozycja dla wieloletnich wielbicieli umiarkowanie krwawych niskobudżetowych horrorów z akcentami komediowymi. Kiczowaty, naiwny obraz, z którego tchnie jakaś magia – porywający urok taniego kina grozy lat 90-tych, nastawionego przede wszystkim na czystą rozrywkę. Niestarającego się na siłę kogoś przestraszyć, czy zniesmaczyć, już prędzej próbującego odprężyć, a nawet rozbawić odbiorcę akceptującego takie „dziwactwa”. Już nie kręci się takich filmów, bo i liczba ich fanów nie jest zbyt wielka, ale kilka osobników poszukujących tego rodzaju rozrywki „niższych lotów” jeszcze się ostało i to właśnie im pragnę zarekomendować „Szatańskie zabawki”.

1 komentarz: