Po rozwodzie rodziców i przeprowadzce wraz z matką do Santa Leone, nieśmiały
czternastoletni Colin Jacobs zaprzyjaźnia się z popularnym rówieśnikiem, Royem
Bordenem. Dotychczas stroniący od towarzystwa chłopiec dzięki Royowi poznaje
inny świat. Colin nie traktuje go jedynie jak najlepszego przyjaciela, widzi w
nim również przewodnika i idola. Kiedy Borden zdradza mu, że lubi dręczyć i
zabijać zwierzęta Jacobs jest przekonany, że zmyśla, aby sprawdzić jak
zareaguje. Nie odchodzi od tego założenia nawet wówczas, gdy przyjaciel wyznaje
mu, że zabijał już ludzi i zamierza dopuścić się następnej zbrodni z pomocą
Colina. Do czasu, aż Roy zamienia słowa w czyn, dając przyjacielowi twarde dowody
swojego agresywnego jestestwa.
„Głos nocy” pióra Deana Koontza po raz pierwszy opublikowano w 1980 roku,
pod pseudonimem Brian Coffey. Premiera powieści zbiegła się w czasie z jego
dziełem zatytułowanym „Szepty”, które zwróciło uwagę szerokiej opinii
publicznej na twórczość Koontza - okazało się prawdziwym przełomem w jego
karierze. „Głos nocy” nie cieszy się taką poczytnością, jak „Szepty”, właściwie
to jedna z jego mniej znanych powieści. Dean Koontz znajduje upodobanie zarówno
w tworzeniu długaśnych tomiszczy, pełnych wyczerpujących opisów, jak i krótkich
dzieł, niegrzeszących stylowym rozmachem. „Głos nocy” wpisuje się w tę drugą
kategorię – całkiem dobrze sprawdza się jako niewymagające myślenia czytadło,
ale z całą pewnością nie jest to pozycja obowiązkowa dla fanów literackiej
grozy.
Jednym ze znaków rozpoznawczych Deana Koontza jest zgrabne łączenie stylistyki
horroru, thrillera i science fiction, ale nie każdy jego utwór cechuje się przemieszaniem
tych trzech gatunków. Przykładem choćby „Głos nocy”, będący rasowym
dreszczowcem, chyba że uznać niektóre wyobrażenia głównego bohatera za ukłon w stronę
estetyki horroru. Akcja powieści bazuje na popularnym również w kinie grozy wątku
traktującym o psychopatycznym nieletnim, który tak jak to miało miejsce w
nakręconej w następnej dekadzie produkcji Josepha Rubena pt. „Synalek”, szuka
sprzymierzeńca w swoim rówieśniku. Czternastoletni Roy Borden jest klasycznym
przykładem charyzmatycznej, mocno zaburzonej jednostki, posiadającej zdolności
manipulacyjne, które wykorzystuje w kreowaniu swojego fałszywego wizerunku.
Swoją prawdziwą naturę zdradza nowemu przyjacielowi, Colinowi Jacobsowi,
będącemu jego całkowitym przeciwieństwem. Podczas gdy Roy jest „duszą
towarzystwa”, jego kolega ma trudności z nawiązywaniem znajomości. Najlepiej czuje
się w samotności – uwielbia czytać i oglądać science fiction i horrory oraz
bawić się modelami potworów, które gromadzi w swoim pokoju. Jednak dzięki znajomości
z Royem odkrywa nowy, dotąd niedostępny dla niego świat, wreszcie czuje, że
gdzieś przynależy i podoba mu się to. Nie rozumie dlaczego Roy zwrócił na niego
uwagę, bo w przeciwieństwie do niego jest outsiderem, ale jest mu wdzięczny za
wszystko, co dla niego zrobił. W jego oczach Roy uchodzi za człowieka
wyjątkowego, godnego naśladowania, Colin patrzy na niego jak na autorytet,
nieustannie pilnując się, żeby go nie rozczarować. Jest przekonany, że Roy
poddaje go licznym próbom, starając się wybadać, czy może powierzyć mu swój
największy sekret, który scementuje ich przyjaźń. Dlatego też kiedy
czternastolatek zaczyna raczyć Colina makabrycznymi opowieściami o swoich rzekomych
czynach, jego przyjaciel nie odczuwa strachu. Wychodzi z założenia, że Borden
zmyśla i dostosowuje się do w jego mniemaniu reguł gry, dając wyraz swojej
gotowości pomagania Royowi w krzywdzeniu innych stworzeń. Książkę rozpoczyna
przygnębiająca relacja Bordena, w której opisuje tortury, jakim poddał kota
sąsiadów, ostatecznie odbierając mu życie. Już ta historia powinna uczulić
czytelników na postać Roya, Koontz bowiem wyraźnie nie chciał zasiewać ziarna
niepewności, jego celem nie było zmuszenie odbiorcy do podzielania zapatrywań
Colina na całą sytuację. Bez wątpienia pragnął, żeby czytelnik wyprzedzał
głównego bohatera, żeby od początku powieści spodziewał się po Royu niebezpiecznych
dla otoczenia zachowań i poglądów. Od początku więc mamy do czynienia z
klasyczną, prostą opowieścią o młodocianym socjopacie, w tajemnicy przed ludźmi
oddającemu się swojemu okrutnemu hobby. Cieszy mnie, że Koontz nie
eksperymentował z konwencją, bo mordercze dzieciaki to jeden z moim ulubionych
motywów literatury i kina grozy, a zbytnie kombinacje mogłyby przyczynić się do
zagubienia jego walorów. Nie miałabym jednak nic przeciwko, gdyby spisując „Głos
nocy” wykorzystał swój drugi warsztat – wyczerpujący styl, dzięki któremu
przekuwa niektóre pomysły w prawdziwe powieściowe majstersztyki.
Dean Koontz sygnalizuje czytelnikom, że z Royem Bordenem coś jest nie tak
głównie za pośrednictwem dialogów – krótkich konwersacji pomiędzy chłopcami,
często bez portretowania ich reakcji na właśnie wypowiedziane słowa
interlokutora i przemyśleń o właśnie prowadzonej dyskusji. Ten oszczędny w
słowach sposób wyłuszczania opowieści nie pozwala całkowicie wczuć się w żadną
z tych czołowych postaci, sprawia, że miejscami wypadają zbyt jednowymiarowo i
wpływa negatywnie na napięcie na początku powieści budowane głównie dzięki
nieświadomości Colina, co do prawdziwej natury jego kolegi. Czytelnik wie, że
grozi mu duże niebezpieczeństwo ze strony Roya, ale główny bohater przez jakiś
czas nie zdaje sobie z tego sprawy, a to naturalną koleją rzeczy budzi żywsze
emocje u odbiorcy, jednocześnie uczulając go na postać Colina, wszak nie sposób
rozsądzić, czy nieśmiały czternastolatek ostatecznie rozsmakuje się w zbrodni, czy
stawi czoło swojemu idolowi. Jednak pomimo sprzyjającej napięciu warstwie
fabularnej, emocjonalny wydźwięk nie jest tak dobitny, jakbym tego oczekiwała
od tego rodzaju opowieści – nazbyt prosty, nieobfitujący w szczegółowe opisy
styl, jaki Koontz obrał w tej powieści nie pozwalał mi całkowicie zaangażować
się w lekturę, o silnym solidaryzowaniu się z głównym bohaterem już nie wspominając.
Poza tym zdecydowanie brakowało mi chociaż jednego dobitnego ustępu, obrazującego
mordercze zapędy Roya. Miałam nadzieję, że nastąpi to podczas próby wykolejenia
pociągu (tutaj znowu pomyślałam o „Synalku”, tyle że tam mieliśmy do czynienia
z karambolem na drodze) bądź wówczas, gdy wreszcie wprowadzi w życie swoje
plany zgwałcenia i zabicia sąsiadki oraz jej małego synka, ale jak się okazało
Koontz trzymał się innej, zdecydowanie mniej odważnej koncepcji. Z czego nie
byłam zadowolona, ale skłamałabym gdybym powiedziała, że pomysł na ożywienie i
sfinalizowanie akcji był pozbawiony superlatywów. Choć niewyszukany i poza
sporadycznymi opisami rozbuchanej wyobraźni Colina sportretowany po macoszemu
przynajmniej nie nużył zanadto. Przydałoby się więcej głębokich przemyśleń
Koontza o naturze zła tkwiącego w nastoletnim chłopcu, bo tak na dobrą sprawę
takim mianem można określić tylko wyjaśnienie, czym tak naprawdę jest tytułowy głos nocy i finalną konkluzję Colina, że to społeczeństwo
odpowiada za krzywdę, jaka spotkała Roya oraz rzecz jasna dużo więcej ustępów
bazujących na klimacie zagrożenia. Ale jeśli nie ma się wygórowanych oczekiwań
to forma, jaką przybrał „Głos nocy” również ma szansę, chociażby miejscami, dostarczyć
trochę pożądanych wrażeń.
„Głos nocy” nie jest moją ulubioną powieścią Deana Koontza, pomimo tego, że
bazuje na jednym z moich ulubionych motywów kina i literatury grozy. Największym
mankamentem tej książki jest oszczędny w słowach styl i nazbyt szybkie
finalizowanie dosłownie wszystkich wydarzeń. Jednak na tyle już przyzwyczaiłam
się do „B-klasowego oblicza” Koontza i w sumie dostałam na tyle zajmującą
historię, że nie miałam ochoty odłożyć tej pozycji przed doczytaniem do końca. Co
prawda mogło z tego wyjść mistrzowskie tomiszcze, mieszające warstwę
psychologiczną z przynajmniej umiarkowanie krwawymi wątkami, ale w takim
przeciętnym kształcie książka również dostarczyła mi odrobinę rozrywki, więc nie
będę nikogo do niej zniechęcać.
Tej książki Koontza nie znam, ale również należy do grona moich ulubionych pisarzy ;)
OdpowiedzUsuń