Dwie pary, Chris i Greg oraz Mary i Trip, przyjeżdżają na pustynię, aby beztrosko
spędzić czas. Nieoczekiwanie przyłącza się do nich brat Grega i zarazem były
chłopak Chris, Kyle wraz ze znajomą Bambi. Sielankę psuje bójka pomiędzy braćmi
zakończona odjazdem Kyle’a i Bambi. Niedługo potem młodych ludzi zaskakuje
czarny pickup, którego widzieli w drodze na pustynię. Wszyscy wychodzą z
założenia, że jego kierowcą jest Kyle, starający się jedynie ich nastraszyć,
ale wkrótce uświadamiają sobie, że mężczyzna ma poważniejsze zamiary.
Tajemniczy kierowca uniemożliwia im ucieczkę z pustyni i rozpoczyna polowanie.
„Fatamorgana” to jeden z mniej znanych slasherów,
również w swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych, głównie za sprawą lichej
dystrybucji. Za jego reżyserię odpowiada mało znany twórca, Bill Crain, który
brał również udział w pracy nad scenariuszem, spisanym wspólnie z Michaelem
Crainem i Chuckiem Hughesem, z którym współpracował też przy swoim następnym i
zarazem ostatnim filmie zatytułowanym „Midnight Fear”. Recenzje kilku
zagranicznych wielbicieli rąbanek, którym pomimo ograniczonej dystrybucji udało
się obejrzeć „Fatamorganę” dowodziły, że dysponującemu niewielkim budżetem Crainowi
udało się stworzyć naprawdę klimatyczny i brutalny slasher, który nie zasłużył sobie na takie zapomnienie. Mocno
entuzjastyczne opinie kilku fanów krwawych horrorów mogą wręcz wskazywać na to,
że „Fatamorgana” jest istną perełką w panteonie kinematografii slash. Co mnie wydaje się być
twierdzeniem na wyrost.
Scenariusz „Fatamorgany” zawiązuje znany motyw grupy przyjaciół, która
gdzieś wyjeżdża. W tym przypadku na pustynię, co okazuje się zdecydowanie
najbardziej nośnym elementem tej produkcji. Utrzymane w wyblakłych barwach, za
dnia skąpane w gorących promieniach słonecznych rozległe piaszczyste
przestrzenie, a nocą utrzymane w niemalże atramentowej czerni,
uniemożliwiającej dostrzeżenie czegokolwiek znajdującego się poza pierwszym
planem (choć takich ujęć jest niewiele) tworzą naprawdę silny klimat
wyobcowania, wzbogacony złowrogim poczuciem przebywania na otwartym,
odsłoniętym terenie w obliczu śmiertelnego zagrożenia ze strony
niezidentyfikowanego napastnika w czarnym pickupie. Twórcy „Fatamorgany” nie
skrywali oblicza mordercy grasującego na pustyni za niepokojącą maską, co jest
jedną z bardziej charakterystycznych części składowych slasherów, jednak długo utrzymywali jego wygląd w tajemnicy
poprzez powstrzymywanie się od filmowania jego całej sylwetki. Poprzestali na
ujęciach od pasa w dół, które wskazywały jedynie, że młodzi ludzie, których
wybrał sobie na ofiary mają do czynienia z mężczyzną. Szczerze powiedziawszy
nie byłam zachwycona takim rozwiązaniem problemu długiego utrzymywania w
tajemnicy prawdziwego oblicza mordercy, ponieważ miałam wrażenie, że poprzez
ten zabieg odebrano mu sporo złowieszczości, pozornej demoniczności, tak
wyraźnie wyczuwalnej podczas spoglądania na zamaskowanych oprawców w innych slasherach. Do pewnego stopnia dałam się
jednak przekonać warstwie fabularnej, głównie z powodu osadzenia jej w ciasnych
ramach konwencji kina slash, bez
zbędnych udziwnień. Scenarzyści przedstawiają nam szóstkę młodych ludzi, która
wymyśliła sobie całkiem nietypowy sposób spędzenia wolnego czasu, z dala od wielkomiejskiego
zgiełku, w samym sercu gorącej pustyni. Terytorium wręcz wymarzone dla uzbrojonego
mordercy dysponującego samochodem terenowym, ale młodych ludzi, jak to często w
slasherach bywa, nie alarmuje jego
obecność. Nie są do tego stopnia zaniepokojeni faktem, że ktoś ich obserwuje,
żeby zrezygnować ze swoich planów, co jak można się domyślić będzie miało
tragiczne konsekwencje. Zamiast uciekać oddają się beztroskim zabawom,
znajdując również czas (a jakże!) na stosunki seksualne i konwersacje o
problemach sercowych. Te ostatnie uwidaczniają się przede wszystkim w relacji dwóch
braci, Grega i Kyle’a, pomiędzy których wkroczyła kobieta, domniemana blond final girl, Chris (wykreowana przez
Jennifer McAllister, ale równie sztucznie, jak w przypadku pozostałych aktorów).
Ze względu na niewielki budżet Crain bardzo topornie wizualizował rozrywki
młodych ludzi, co jakiś czas rzucających wymuszonymi kwestiami, które po
zawiązaniu właściwej akcji miejscami stają się wręcz nieadekwatne do danej
sytuacji, ale uparte trzymanie się utartego schematu nieco rekompensowało mi
wspomniane niedoróbki. Jeśli chodzi o warstwę techniczną do pewnego momentu
czystym zadowoleniem napawały mnie jedynie wyblakłe, a nawet delikatnie
przybrudzone zdjęcia ogromnej pustyni, które nawet bez mordercy znajdującego
się w polu widzenia generowały niemałą aurę zagrożenia. Wystarczyła jedynie
poczyniona już na początku wzmianka o obecności tajemniczego mężczyzny, za
pośrednictwem prostej scenki pościgu doprawiona tezą, że bynajmniej nie przyświecają
mu dobre zamiary, a chwytliwa sceneria zrobiła resztę. Bill Crain nie mógł
jednak opierać całego scenariusza na złowieszczych krajobrazach, generujących
wyalienowanie protagonistów i chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo pomimo
niewielkiego budżetu wykorzystał kilka efektów specjalnych w dalszych partiach „Fatamorgany”.
Pierwsze morderstwo zaczyna się całkiem obiecująco od zakopania mężczyzny,
z wyjątkiem jego głowy i jednoznacznej zapowiedzi przejechania samochodem po wspomnianej
wystającej części ciała. Jednakże twórcy poprzestają na tym obiecującym
zwiastunie finalizując tę sekwencję ujęciem z granatem. Narzędzie zbrodni każe
podejrzewać, że w dalszej części seansu będziemy mieć do czynienia z tanim
filmem akcji, w którym w ruch pójdzie potężny arsenał, w dodatku jak to miało miejsce
w pierwszym przypadku oszczędzi się nam widoku makabry. Jednak owe
zniechęcające podejrzenia okazują się błędne, o czym możemy przekonać się już
chwilę później podczas szczegółowego sportretowania zakrwawionego ciała kobiety
z rozharatanym gardłem. Krew jest zbyt jasna, żeby wywołać poczucie
maksymalnego realizmu, ale już rekwizyty imitujące okaleczone zwłoki jawią się
całkiem wiarygodnie. Po dwóch krwawych ujęciach przychodzi pora na denerwujący
zastój, podczas którego Chris i Trip przemierzają pieszo ogromną pustynię.
Niniejsze sekwencje może i generowałyby mocny klimat zaszczucia, gdyby nie nieadekwatne
do sytuacji dialogi oraz nastrój ostałego przy życiu duetu. Choć chwilę
wcześniej ujrzeli zmasakrowane ciało swojej przyjaciółki, choć zdają sobie
sprawę, że również są celem uzbrojonego mordercy z ich postawy jakoś nie przebija
przerażenie, o panice już nie wspominając. Dziarsko wędrują przez pustynię, co
jakiś czas utyskując na palące promienie słoneczne, ale ani razu nie
wspominając o zabitej koleżance. Z czasem jednak Crain przytomnie przytacza
dwie krwawe sceny, które jak na niskobudżetowy slasher zwracają uwagę szczegółowością. Rozczłonkowanie mężczyzny
przy pomocy samochodu z dużymi zbliżeniami na zakrwawione, mięsiste kikuty oraz
bodaj najmocniejsze ujęcie miazgi, która kiedyś była głową zakopanego wcześniej
mężczyzny urozmaicają zastałą akcję, ale nie w takim stopniu żeby mówić o
diablo trzymającej w napięciu rozrywce. Ta unaoczni się dopiero pod koniec,
szczególnie podczas długiej potyczki z final
girl, która podnosi poziom adrenaliny we krwi równocześnie wprowadzając
nutkę wisielczego humoru za sprawą kwestii rzucanych przez mordercę w stronę
przerażonej kobiety. Nie to jednak radowało mnie najbardziej w końcowych
sekwencjach „Fatamorgany”. UWAGA SPOILER
Największą uciechę miałam z wykorzystania przez scenarzystów „nieśmiertelnego
motywu zmartwychwstania mordercy” (i to dwukrotnego!) oraz poszukiwania w jego
wnętrznościach kluczyka do samochodu, nawet w takim dosyć oszczędnym wizualnie kształcie.
Ponadto ukontentował mnie finał, którego istoty domyśliłam się już wcześniej za
sprawą wiele mówiącego tytułu, ale nie podejrzewałam, że scenarzyści natchną ostatnie
ujęcia takim niedopowiedzeniem, umożliwiającym dwojaką interpretację fabuły
filmu KONIEC SPOILERA.
W moim odczuciu „Fatamorgana” ma zbyt wiele niedoróbek (zarówno w warstwie
fabularnej, jak i technicznej), żebym mogła dopisać ją do grona najbardziej
wartościowych slasherów w historii
kinematografii. Ale to nie oznacza, że jest całkowicie pozbawiona walorów, że
fani tego podgatunku horroru w moim mniemaniu nie odnajdą tutaj niczego, na
czym warto by zawiesić wzrok. Jak na tak tani slasher „Fatamorgana” radzi sobie całkiem dobrze, choć nie aż tak,
żebym była pod wielkim wrażeniem. Widziałam nieporównanie lepsze slashery, ale gwoli sprawiedliwości
miałam również nieprzyjemność obejrzeć sporo dużo gorszych rąbanek. Więc chyba
warto dać szansę temu zapomnianemu przedsięwzięciu Billa Craina, zwłaszcza
jeśli jest się wiernym miłośnikiem slasherów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz