niedziela, 2 października 2016

„Ofiara spełniona” (2007)

Mike i jego dziewczyna Sheryl postanawiają spędzić weekend w lesie, głównie oddając się pieszym wędrówkom i podziwianiu krajobrazów. Nie wiedzą tylko, która droga byłaby najlepszym wyborem, ale z pomocą przychodzi im miejscowa kobieta, Ida, kierując parę na szlak nazwany Timber Falls. Podczas postoju Mike i Sheryl zostają zaskoczeni przez kilku wyraźnie wrogo nastawionych mężczyzn, ale poza atakami słownymi nie dochodzi do żadnych nieprzyjemnych starć. Wkrótce para znajduje miejsce na nocleg pod namiotem. Gdy Mike budzi się nazajutrz spostrzega, że Sheryl zniknęła. Spanikowany zaczyna przeszukiwać okolicę i w końcu trafia do domu fanatyków religijnych, którzy czują głęboką odrazę do grzeszników i nade wszystko pragną dziecka.

Reżyser i scenarzysta Tony Giglio nie może się pochwalić pokaźną filmografią, ale swego czasu stworzył moim zdaniem bardzo dobre widowisko w postaci „Teorii chaosu”. Dwa lata później wziął na warsztat scenariusz slashera autorstwa Dana Kaya, udowadniając, że większą biegłością wykazuje się w sensacjach, że kino grozy nie jest jego mocną stroną. Szacuje się, że na realizację „Ofiary spełnionej” przeznaczono grubo ponad dwa miliony dolarów, co może i nie jest jakąś zawrotną sumą, ale należy przypomnieć, że wielu twórców znakomitych slasherów z ubiegłego wieku dysponowało nieporównanie mniejszym budżetem. Z czego można wnioskować, że aby nakręcić naprawdę wartościowego reprezentanta tego nurtu wcale nie potrzeba ogromnych nakładów finansowych.

W Meksyku „Ofiara spełniona” tak bardzo kojarzyła się dystrybutorom z „Drogą bez powrotu” Roba Schmidta, że rozpowszechniano ją pod tytułem nawiązującym do tej produkcji. Jednakże jedyne podobieństwa, jakie udało mi się dostrzec to leśna sceneria, która jednak jest dosyć częstym miejscem akcji wszelkiego rodzaju rąbanek oraz szalona rodzinka, której grono zasila w tym przypadku tylko jedna zdeformowana osoba, co jakoś bardziej skojarzyło mi się z „Teksańską masakrą piłą mechaniczną”, niźli „Drogą bez powrotu”. Główne role Giglio powierzył Joshowi Randallowi i Briannie Brown, którym udało się wywiązać ze swoich zadań bez większych zgrzytów, ale choć ich kreacjom nie mogę zarzucić żadnych poważnych uchybień to już sposób, w jaki Dan Kay rozpisał owe postacie pozostawia wiele do życzenia. W początkowych partiach scenarzysta miał dużo czasu na przedstawienie widzom protagonistów, ale odniosłam wrażenie, że wówczas zepchnięto ich sylwetki na dalszy plan, że przez większość czasu stanowili jedynie tło dla doprawdy przepięknych widoków. Sceneria istotnie robi wrażenie imponującymi widokami gęstego lasu, rozległych zielonych krajobrazów i malowniczego wodospadu, podanymi w soczystych, silnie skontrastowanych barwach. I chociaż długoletni wielbiciele slasherów zapewne byliby bardziej ukontentowani, gdyby operatorzy i oświetleniowcy wzorem twórców rąbanek z lat 70-tych i 80-tych zdecydowali się „przybrudzić” zdjęcia jednocześnie osnuwając je duszącą aurą wszechobecnego zagrożenia, taka „niewinna”, malownicza propozycja powinna przynajmniej dostarczyć im swoistych przeżyć estetycznych. Bo jeśli nie można liczyć na mocną atmosferę grozy to trzeba się zadowolić naturalnych pięknem otoczenia. Tym bardziej, że na początku nie ma zbyt wiele innych elementów, na których można by zawiesić oko. Twórcy wówczas najwięcej miejsca poświęcają nudnawym konwersacjom pomiędzy Michaelem i Sheryl, żyjącym w niesformalizowanym związku, ale uprawiającym seks, w czym nie ma niczego dziwnego, ale jak się z czasem okaże będzie to miało znaczenie dla czarnych charakterów. Osoby dobrze zaznajomione z filmowymi rąbankami w początkowych scenach „Ofiary spełnionej” powinni zwrócić uwagę na leśne interakcje protagonistów z paroma miejscowymi. Dostajemy w sumie trzy takie wydarzenia, przy czym jedynie scysja z grupą mężczyzn polujących na zwierzynę niesie ze sobą czytelny powiew groźby. Myśliwi zaskakują ich in flagranti, w niedwuznacznej sytuacji, a z ich wypowiedzi przebija agresja, która alarmuje Mike'a, gotowego sięgnąć po broń. Natomiast pozostałe spotkania przebiegają już w przyjaznej atmosferze – mieszkająca w tutejszych lasach kobieta nakierowuje ich na malowniczy szlak, a jeden ze strażników wskazuje najlepsze miejsce na obóz. UWAGA SPOILER Myślę jednak, że długoletni sympatycy rąbanek nie dadzą się zwieść temu prymitywnemu fortelowi twórców, polegającemu na nachalnym udramatyzowaniu spotkania z myśliwymi i równoczesnym uładzeniu kontaktów protagonistów z innymi osobami. Myślę, że ta grupa widzów będzie się zapatrywać na te incydenty zgoła inaczej niż oczekiwali tego twórcy, że zaalarmują ich te postacie, z zachowania których nie przebija jawna groźba KONIEC SPOILERA. Po tym niezbyt długim, acz mało angażującym wstępie przychodzi pora na zdynamizowanie akcji za pośrednictwem porwania Sheryl, zapoczątkowanego dobrze zmontowanym ujęciem, w trakcie którego za plecami biorącej kąpiel w jeziorze kobiety widzimy sylwetkę mężczyzny, która „znika”, gdy Sheryl się odwraca. Co stanowi kolejny czytelny ukłon w stronę slasherów, które zdążyły już przyzwyczaić nas do „niezwykłych zdolności” morderców, w tym przypadku ujawniających się podczas bardzo krótkiego czasu, potrzebnego mu do ukrycia się. Kiedy Mike odkrywa nieobecność swojej dziewczyny, a ściślej jej wisiorek leżący w jeziorze bez zastanowienia rusza na poszukiwania. I po niezbyt ciekawej bójce ze znajomym myśliwym wpada we wnyki. Z opresji wybawia go osoba, którą spotkał już wcześniej i zabiera go do swojej chaty. Niedługo potem w „Ofierze spełnionej” zaczniemy odnajdywać więcej elementów typowych dla taniego torture porn, aniżeli backwood slashera jak to miało miejsce we wstępnych scenach.

Sylwetki czarnych charakterów początkowo natchnęły mnie nadzieją na jeśli już nie znakomite to przynajmniej znośne widowisko. Najwięcej obietnicy niosły ich rysy psychologiczne, czyli zafiksowanie na punkcie wiary, ze szczególnym wskazaniem na nienawiść jaką budzą w nich grzesznicy. W Mike'u i Sheryl również widzą grzeszników, za sprawą ich swobodnego podejścia do przedmałżeńskich stosunków seksualnych, ale wiedzą jak to naprawić. A muszą to uczynić, bo liczą, że para da im upragnione dziecko... Takie zachowanie oczywiście w ich pojmowaniu grzechem nie jest, a na pewno nie takim, które gwarantowałoby im miejsce w Piekle, bo jak przystało na horrorowych fanatyków Pismo Święte interpretują na swój własny sposób. Wydawać by się mogło, że postępowanie antagonistów i ich światopogląd zapewnią widzom kawał trzymającej w napięciu, krwawej rozrywki, zwłaszcza, że jeden z członków niebezpiecznej rodzinki, lubiący dzierżyć w dłoni sierp, został całkiem zacnie ucharakteryzowany (deformacja połowy twarzy), ale szybko okazuje się, że poza kilkoma umiarkowanie drastycznymi ujęciami twórcy „Ofiary spełnionej” nie mają widzom nic do przekazania. No chyba, że za ciekawą treść uznać nacisk, jaki rodzinka wywiera na Mike'a i Sheryl celem zmuszenia ich do stosunków płciowych, motyw uwięzienia w piwnicy drewnianej chaty usytuowanej w głębi lasu, który w moim odczuciu został wyjałowiony z wszelkich emocji. Wszystko, co robili i mówili antagoniści było mi całkowicie obojętne, może poza całkiem realistycznym ujęciem odcięcia palca i sekwencją chłosty (za to końcowa dekapitacja, zastrzelenie jednego mężczyzny i wbicie ostrego narzędzia w głowę drugiego zostały oblane tak amatorsko prezentującą się substancją imitującą krew, że przyjęłam te wydarzenia ze wzruszeniem ramion). Natomiast los sterroryzowanej parki nie obszedł mnie w takim stopniu, jakiego bym oczekiwała od tego rodzaju scenariusza, głównie dlatego, że postacie protagonistów od początku seansu jawiły się aż nazbyt „papierowo”, że twórcy nie uczynili absolutnie nic, aby ułatwić mi silne utożsamienie się z nimi, ale też z powodu wspomnianego nieprzykładania wagi do sfery emocjonalnej. I wyjałowienia z mrocznego, brudnego klimatu – mimo że przewodni wątek filmu rozgrywa się w wilgotnej piwnicy, w której przechowuje się różnego rodzaju śmiercionośne narzędzia i płody tkwiące w słoikach, nie czuje się nawet odrobiny klaustrofobicznej aury wszechobecnej degeneracji, moralnego i fizycznego zepsucia, którego przecież można oczekiwać, jeśli weźmie się pod uwagę warstwę tekstową. Ale nie, operatorzy i oświetleniowcy nie uznali za stosowne dopasowania płaszczyzny technicznej do scenariusza albo co bardziej prawdopodobne nie potrafili stworzyć odpowiedniej oprawy wizualnej. W efekcie dostałam pozbawione emocji, napięcia i klimatu grozy miałkie widowisko, w przebieg którego nie potrafiłam się w pełni zaangażować i który dobił mnie okropnie przesłodzonym epilogiem.

Brakuje mi cierpliwości do rąbanek pokroju „Ofiary spełnionej”, bo wbrew powszechnym zapatrywaniom, że slashery krzewią głównie makabrę, ja w tym nurcie poszukuję przede wszystkim duszącego, przybrudzonego klimatu grozy i nieustająco potęgowanej aury zdefiniowanego zagrożenia. Przydaje się również chociaż jeden pozytywny bohater, przedstawiony na tyle zgrabnie, żeby obchodził mnie jego los i kilka niekoniecznie mocno krwawych, ale przynajmniej pomysłowych sposobów eliminacji ofiar, choć to ostatnie nie jest nieodzowne. W „Ofierze spełnionej” nie udało mi się odnaleźć żadnego z tych elementów - na plus odnotowałam jedynie jakieś krótkie, nie tak istotne z mojego punktu widzenia fragmenty, a to za mało, żebym mogła uznać twór Tony'ego Giglio za udany i odważyła się komukolwiek go polecać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz