Studentka
Anna w celach zarobkowych przyjeżdża do ośrodka badawczego, aby
wziąć udział w testowaniu nowego specyfiku. Środek ma umożliwiać
osobom, które go zażyją ponowne przeżywanie wybranych wydarzeń z
ich życia, ale przedtem naukowcy muszą wyeliminować skutki
uboczne. Anna dołącza do grupy innych młodych ludzi, którzy tak
jak ona na ochotnika zgłosili się do projektu. Wśród nich
znajduje się spotkany przez nią niedawno Den, który wykazuje duże
zainteresowanie Anną. Młodzi ludzie dowiadują się, że tylko
połowie z nich zostanie zaaplikowany eksperymentalny specyfik,
reszta natomiast otrzyma placebo. Wszyscy będą musieli zostać w
ośrodku do czasu zakończenia testów. Po wstrzyknięciu ochotnikom
nowego środka uświadamiają sobie, że skutkiem ubocznym jest
zdolność przeżywania niektórych przyszłych wydarzeń. Niemająca
nad tym kontroli Anna w ten sposób dowiaduje się, że w ośrodku
niedługo pojawi się tajemniczy osobnik, który rozpocznie polowanie
na wszystkich znajdujących w środku.
Reżyser
i współscenarzysta horroru „Tell Me How I Die”, D.J. Viola,
dotychczas realizował się głównie w dokumentach muzycznych.
Pozostali autorzy scenariusza również nie mogą pochwalić się
bogatym doświadczeniem w pełnometrażowych filmach fabularnych –
Rob Warren Thomas pracował nad fabułą filmu „Blondyny”, zaś
James Hibbert, scenarzysta i zarazem pomysłodawca „Tell Me How I
Die” wcześniej nie współtworzył żadnego obrazu. Cała trójka
postanowiła jednak spróbować swoich sił w pełnometrażowym
horrorze utrzymanym w realiach młodzieżowych, który może i nie
został najcieplej przyjęty przez amerykańską opinię publiczną,
ale też nie okazał się pozycją poczytywaną przez ogół w
kategoriach kinematograficznej pomyłki, głównie dzięki
chwytliwemu pomysłowi na fabułę.
Akcję
„Tell Me How I Die” niemalże w całości zamknięto na terenie
kompleksu badawczego, w którym trwają prace nad nowym środkiem o
cudownych właściwościach. A więc produkcja Violi zasila poczet
produkcji grozy, których bohaterowie z różnych powodów zostali
uwięzieni na ograniczonej przestrzeni, a biorąc pod uwagę motyw
eksperymentalnego środka, który im wstrzyknięto najsilniej kojarzy
się to z „Podpalaczką” Stephena Kinga i jej filmową wersją.
Do pewnego momentu, bo wieloletni wielbiciele horrorów z czasem
powinni zauważyć posiłkowanie się konwencją slasherową,
z czym w utworze Kinga już nie mieliśmy do czynienia. Krok, na jaki
decydują się pragnący trochę dorobić młodzi ludzie świadczy o
tym, że „Podpalaczki” ani nie czytali, ani nie oglądali, bo w
przeciwnym razie raczej nie wzięliby udziału w takim
przedsięwzięciu:) Jednak widzowie, którzy zaznajomili się już z
tym tytułem bądź ogólnie z konwencją tego typu filmów, już na
początku seansu, jeszcze przed podaniem środka grupce ochotników,
zapewne nie będą mieli wątpliwości, że nie jest to najmądrzejszy
sposób zarabiania pieniędzy, że ten śmiały czyn sprowadzi na
nich jakieś niebezpieczeństwo. Wszak w horrorze eksperymentalne
środki na ogół sprowadzają zagrożenie na bohaterów. Główną
postacią jest studentka Anna, w którą całkiem przyzwoicie
wcieliła się Virginia Gardner. Kiedy tylko dziewczyna dociera do
ośrodka badawczego twórcy raczą nas przepięknymi, acz
generującymi aurę wyalienowania, zdjęciami zaśnieżonego
pustkowia otaczającego kompleks, którego nowoczesny wystrój
przyjemnie kontrastuje z atmosferą zamknięcia. Jednakże przydałaby
się zdecydowanie bardziej przygniatająca oprawa wizualna,
wzmagająca klaustrofobiczne doznania podczas przebywania bohaterów
w ciasnych pomieszczeniach i długich korytarzach. „Tell Me How I
Die” nie jest jednak mocnym horrorem, którego celem byłoby
zapewnienie widzom, jakichś pamiętnych, wprawiających w dyskomfort
emocji tylko delikatną w formie młodzieżową produkcją, treścią
dostosowaną do konwencji horroru. Którą w dużej mierze ogląda
się całkiem bezboleśnie, jeśli oczywiście nie oczekuje się
wrażeń na miarę rasowej produkcji grozy. Z mojego punktu widzenia
najciekawsze są pierwsze partie „Tell Me How I Die”, podczas
których zostajemy zapoznani z projektem grupy naukowców, a raczej
ich dążeniem do stworzenia środka umożliwiającego odbiorcom
ponowne przeżywanie wybranych wydarzeń z życia oraz osobliwymi
skutkami ubocznymi. Szczerze powiedziawszy to nie wiem, dlaczego
uczeni starali się wyeliminować owe z ich punktu widzenia
niepożądane działanie, ponieważ wydaje mi się, że specyfik
umożliwiający przeżywanie niektórych zdarzeń z przyszłości
(nie jedynie widzenie) i późniejszy powrót do teraźniejszości
zapewniłby im jeszcze większe zyski. Szczególnie łakomym kąskiem
byłby zapewne dla armii, gdyż żołnierze w ten sposób mogliby
przewidywać posunięcia wroga. W każdym razie zanim naukowcom
będzie dane dokładnie przyjrzeć się zdolnościom, jakie zyskali
młodzi ludzie, którym zaaplikowano specyfik, w ośrodku badawczym
pojawi się tajemniczy osobnik, który zacznie niemalże wszystkich
mordować. Moim zdaniem jego postać wprowadzono zdecydowanie zbyt
szybko, nie zaspokajając mojego apetytu na rozbudzone trzema
sekwencjami złowróżbne właściwości eksperymentalnej substancji.
Pierwszy tego rodzaju ustęp przy stole bilardowym nie stanowił
jeszcze bezpośredniej zapowiedzi zagrożenia, ale wzbudził we mnie
duży entuzjazm i ochotę na kolejne wstawki z przyszłości, które
powoli z zachowaniem złowieszczego klimatu wprowadzałyby mnie w
bardziej zdecydowaną akcję. Druga taka „niewinna przeprawa”
kazała mi sądzić, że scenarzyści, tak jak tego oczekiwałam
rozciągną wstępne reakcje na specyfik, ale ku mojemu ubolewaniu
niedługo potem zdecydowano się wskoczyć w dynamiczną akcję.
Zapowiedzią przyszłych, makabrycznych wydarzeń jest przypadek,
który spotyka Annę – dziewczyna przeżywa chwile grozy, widząc
zakrwawione twarze kilku innych młodych ludzi zamkniętych w ciasnej
sypialni. Posoka, również ta, która z czasem będzie znaczyć
wiele ścian ośrodka badawczego nie grzeszy wiarygodnością, przez
nazbyt jasną barwę, ale sam pomysł na przeżycie przez Annę
fragmentu przyszłych makabrycznych wydarzeń wprowadza swoisty
złowróżbny akcent, aczkolwiek przez niedostatecznie mroczną
atmosferę mocno stonowany. A potem zamiast rozciągnąć w czasie
brutalne a la wizje Anny, dbając o intensyfikację klimatu i emocji,
twórcy przechodzą do łagodnej w formie rąbanki.
Po
niedostatecznie klimatycznych (tylko odrobinę złowieszczych), acz
całkiem pomysłowych wstępnych sekwencjach scenarzyści bez
uprzedniego dłuższego stopniowania napięcia, niemalże
błyskawicznie dynamizują akcję wejściem do ośrodka tajemniczego
oprawcy. To znaczy zbyt długo jego tożsamość nie będzie
utrzymywana w tajemnicy, bo jak się okazuje twórcy nie dość, że
nazbyt szybko przeszli do procesu eliminacji bohaterów to jeszcze
nie zamierzali dłużej utrzymywać widza w niepewności co do jego
tożsamości i motywów. Innymi słowy nierównomiernie rozłożono
środki ciężkości scenariusza, marginalizując najciekawsze
akcenty, które miały w sobie chociaż zalążki złowieszczego
klimatu i nazbyt rozbudowując nudnawe pogonie po nadmiernie
oświetlonych korytarzach, a przez to wyjałowionych z pożądanej
mroczności. Co prawda urozmaicono to cudownymi zdolnościami zarówno
mordercy, jak i Anny do przeżywania niektórych zdarzeń z
przyszłości, a dzięki temu przewidywania posunięć przeciwnika,
ale to nie wystarczyło, aby wzbudzić we mnie jakieś żywsze
emocje, może dlatego, że z czasem mi spowszedniało. Wyłączając
perypetie Scratcha kreowanego przez vlogera Ryana Higę,
przebywającego na zewnątrz podczas śnieżycy, który w pewnym
momencie doświadcza „podwójnej wizji”. Drugą sekwencją, która
zwróciła moją uwagę swoją pomysłowością w drugiej partii
filmu był zjazd jednej z bohaterek wprost na drut kolczasty, po
uprzednim pokazaniu jej niezbyt przemyślanego posunięcia (chowa się
nie bacząc, że zostawia na klapie plamy krwi), co mogło być
celową próbą czytelnego nawiązania do konwencji filmów slash.
Kolejną, bo trudno nie zauważyć, że sama obecność mordercy,
który pozbawia życia poszczególnych bohaterów była zainspirowana
tradycją tego nurtu. Byłabym jednak bardziej kontenta, gdyby twórcy
pokusili się również o tak typową dla wielu reprezentantów tego
podgatunku pomysłowość w eliminacji i okaleczaniu młodych ludzi,
bo jak dla mnie z takim przypadkiem miałam do czynienia jedynie
podczas wspomnianego już jednego starcia mordercy z jego przerażoną
ofiarą. No i może jeszcze w trakcie „przygody z wnykami”,
najsilniej trzymającej w napięciu dzięki temu, że wiemy co grozi
czołgającemu się po śniegu mężczyźnie – diablo oryginalne to
to nie było, ale przynajmniej wyróżniało się na tle innych
zgonów. Pozostałe zabójstwa nie zwracały uwagi niczym
szczególnym, ani tym bardziej nie zniesmaczały makabrycznymi
szczegółami, gdyż większość skrzętnie ukrywano przed wzrokiem
widza. W takim wypadku pozostało jedynie przyglądać się
rozpaczliwym, oddartym z klimatu i wyrazistego napięcia próbom
wydostania się z tego miejsca czynionym przez ostałych przy życiu
młodych ludzi, którzy uświadamiają sobie, że aby przeżyć
muszą... oszukać przeznaczenie. I tak aż do bardzo
rozczarowującego finału. UWAGA SPOILER Nie rozumiem dlaczego
scenarzyści nie zdecydowali się powielić zakończenia z „Martwego
krzyku” (2005), które przecież idealnie wpasowałoby się w
scenariusz. I już na pewno wolałabym kopiowanie zamiast takiego
pójścia na łatwiznę, jakie mi zaserwowano KONIEC SPOILERA.
Horror „Tell
Me How I Die” moim zdaniem miał w sobie ogromny potencjał, ale
twórcom niestety nie udało się go w pełni wykorzystać. Mógł z
tego powstać kawał naprawdę solidnego kina grozy, gdyby przede
wszystkim bardziej zrównoważono narrację rozciągając pierwszą
partię i skracając tę slasherową oraz oczywiście gdyby
zadbano o mroczniejszą, bardziej klaustrofobiczną oprawę wizualną.
Bo w takim kształcie film wypada bardzo nierówno i nie dostarcza
tak żywych emocji, żebym mogła zachować go na dłużej w pamięci.
Chociaż szczerze powiedziawszy do gniota mu jeszcze daleko, dlatego
też powstrzymam się od zniechęcania kogokolwiek do seansu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz