Młoda
kobieta, Jane, pragnie odnaleźć swoją rodzinę, z którą rozstała
się przed piętnastoma laty, gdy została porwana przez dotychczas
nieznanych sprawców. Jane nie potrafi sobie przypomnieć
okoliczności porwania, nie pamięta również swoich rodziców.
Kiedy zaczyna już tracić nadzieję, że kiedykolwiek odnajdzie
swoich bliskich jej przypadek zostaje połączony ze sprawą
miliardera Roberta, który przed laty najprawdopodobniej popełnił
samobójstwo. Wdowa po nim, Sylvia, podejrzewa, że Jane jest ich
zaginioną przed laty córką, Savannah. Przypuszczenie jest tak
silne, że jeszcze przed otrzymaniem wyników badań DNA sprowadza
Jane do swojej posiadłości, w której mieszka wraz z nowym
partnerem Carlo i służącą Theresą. Młoda kobieta zaczyna
widywać w domu i jego okolicach małą dziewczynkę, której nikt
poza nią nie dostrzega. Nie potrafiąc inaczej wytłumaczyć tego
zjawiska Jane skłania się ku teorii, że duch prawdziwej Savannah
próbuje nawiązać z nią kontakt.
„Zagubiona
dziewczyna” to amerykański thriller zrealizowany dla kanału
Lifetime. Za jego reżyserię odpowiada Joel Soisson, twórca między
innymi „Armii Boga: Zapomnienia”, „Armii Boga: Buntu”,
„Dzieci kukurydzy 8: Genezy” oraz dwóch kontynuacji „Pulsu”
Jima Sonzero. Natomiast scenariusz „Zagubionej dziewczyny”
napisał Philip Fracassi, który w tej roli wcześniej pracował
jedynie przy świątecznym obrazie familijnym. Dotychczasowa
filmografia Soissona i znikome doświadczenie scenarzysty nie
nastrajały pozytywnie do ich najnowszego przedsięwzięcia.
Informacja, że „Zagubioną dziewczynę” nakręcono na potrzeby
telewizji również może zniechęcić wiele osób do seansu, ale
mnie osobiście ten drugi fakt skłonił do przyjrzenia się temu
obrazowi, w nadziei, że jak to zazwyczaj z nowszymi telewizyjnymi
dreszczowcami bywa otrzymam przyjemne patrzydło, przy którym będę
mogła się zrelaksować, nie wysilając zmęczonej mózgownicy.
„Zagubiona
dziewczyna” to tego rodzaju thriller, w którym już po skrótowym
przedstawieniu czołowych bohaterów bez większych trudności można
domyślić się istoty całej intrygi, czyli jak w bodajże
większości współczesnych telewizyjnych dreszczowców. Główną
bohaterkę, Jane, w całkiem przekonujący sposób wykreowaną przez
Francescę Eastwood, poznajemy jako młodą kobietę marzącą o
odnalezieniu swojej rodziny, z którą przed piętnastoma laty
rozdzielili ją niezidentyfikowani porywacze. Po przybliżeniu widzom
tych informacji scenarzysta niezwłocznie przechodzi do wątku
spotkania po latach rozłąki, wprowadzając „na scenę” postać
Sylvii, wdowy po miliarderze, która najprawdopodobniej jest
biologiczną matką Jane. Kiersten Warren w roli rzekomej rodzicielki
głównej bohaterki również spisała się przyzwoicie, ale z mojego
punktu widzenia najsilniejszym elementem „Zagubionej dziewczyny”
nie jest zadowalająca obsada tylko zachwycająca sceneria. Na główne
miejsce akcji wybrano dwór Glensheen w Duluth w Minnesocie, który
prezentuje się, jakby żywcem wyjęto go z jakiegoś gotyckiego
filmu grozy. Wiekowa, duża posiadłość, pełna zabytkowych
sprzętów sprawia iście posępne wrażenie nie tylko z powodu
swojego naturalnego wyglądu, ale również dzięki jesiennej otoczce
wizualnej. Joel Soisson przytomnie wykorzystał dobrodziejstwa
płynące dla filmu grozy z mojej ulubionej pory roku. Operatorzy pod
jego przywództwem niejednokrotnie szeroko obejmowali kamerą skąpane
we wszelkich odcieniach szarości podwórze przylegające do starej
nieruchomości, pełne drzew pozbawionych liści i żółknących
trawników, co wprowadzało w klimat rodem z obrazów gotyckich, a
biorąc pod uwagę warstwę tekstową „Zagubionej dziewczyny”
najpewniej był to zamierzony zabieg. Bowiem przybyła do a la
Manderley młoda kobieta, Jane, szybko uświadamia sobie, że te mury
skrywają jakieś mroczne sekrety, a być może są również
nawiedzane przez duszę dziewczynki, Savannah, którą jakoby miała
być ona sama. Coraz częstsze spotkania z widmową postacią
przemykającą po długich, mrocznych korytarzach posiadłości
skłaniają Jane ku przypuszczeniu, ze zaszła jakaś pomyłka, że
nie jest poszukiwaną przez gospodynię domu Sylvię, porwaną przed
laty Savannah, że dziewczynce przytrafiło się coś strasznego i
teraz jej duch próbuje unaocznić jej prawdę o swoim losie. Innymi
słowy dostajemy modelowy gotycki zarys fabuły, ale gdyby ktoś
jeszcze powątpiewał, że twórcy starali się wywrzeć na
odbiorcach wrażenie obcowania z thrillerem nawiązującym do tej
tradycji to postać służącej, Theresy, powinna ostatecznie go
przekonać. Co prawda aktorce Lidii Porto wizualnie daleko do pani
Danvers, ale nieufne spojrzenia, jakimi często obdarza Jane miały
zapewne sprawić, aby widzowie tak samo reagowali na jej osobę, jak
na wspomnianą postać z „Rebeki”. Co prawda smaczki w postaci
czytelnych nawiązań do pozycji gotyckich same w sobie niezmiernie
mnie cieszyły, ale jak mniemam moje zadowolenie zamieniłoby się w
czysty zachwyt, gdyby nie sposób, w jaki scenarzysta zgłębiał
szczegóły tej historii i niedostatki warsztatowe niektórych
członków ekipy (operatorów, oświetleniowców i dźwiękowców).
Właściwie już w jednej z pierwszych partii filmu domyśliłam się,
na kogo powinnam skierować podejrzenia. Po zapoznaniu się z
fragmentami historii rodzinnej bez trudu posklejałam je w jedną
spójną całość, błyskawicznie trafnie przewidując nawet motywy,
jakimi kierowali się sprawcy porwania małej Savannah. Fracassi
poczynił co prawda próby zagmatwania fabuły, głównie poprzez
wprowadzenie widmowej postaci małej dziewczynki i bezwładne
porozrzucanie większości faktów z życia miliarderów, ale uczynił
to tak nieudolnie, że chyba nawet najmniej domyślny odbiorca nie da
„wyprowadzić się w pole”, najpewniej niezwłocznie właściwie
interpretując wszystkie fakty i opierając się prymitywnym fortelom
autora scenariusza.
Przewidywalność
znacznie obniża poziom „Zagubionej dziewczyny”, ale osoby
gustujące we współczesnych telewizyjnych thrillerach ten mankament
nie powinien zaskoczyć, bo przecież musiały już przywyknąć do
tego rodzaju niedostatków w warstwie tekstowej. Tak więc im
prawdopodobnie uda się uniknąć rozczarowania nieudolnymi próbami
przykrycia istoty całej intrygi przez scenarzystę. Ale bardziej
wymagających, czy mniej obytych z dreszczowcami nakręconymi z myślą
o małym ekranie widzów w najgorszym wypadku wszystkie te
oczywistości skłonią do przerwania seansu, a w najlepszym odbiorą
im wszelką radość z oglądania kolejnych partii. Jako, że wpisuję
się do tej pierwszej grupy odbiorców nie odczułam potrzeby
zaprzestania dalszego oglądania, ani nawet odrobiny rozczarowania,
chociaż nie śledziłam absolutnie wszystkich dalszych losów Jane z
taką przyjemnością, jakiej bym chciała. Wiedziałam kogo powinnam
się obawiać, w przeciwieństwie do niej, co w paru momentach
sprawiało, że zapominałam, iż jestem jedynie obserwatorem, a nie
jak ona uczestnikiem poszczególnych wydarzeń (a więc zajmuję
bardziej dogodne stanowisko, sprzyjające obiektywnym osądom), przez
co brak domyślności z jej strony przyjmowałam z niejakim
zdziwieniem. Wiedziałam również co wydarzyło się przed laty i
dlaczego, więc prawdziwa natura widmowej dziewczynki, którą była
w stanie dostrzec jedynie główna bohaterka, nie stanowiła dla mnie
żadnej tajemnicy i nie wprowadzała domniemanego pierwiastka
nadprzyrodzonego w takim stopniu, na jaki zapewne liczyli twórcy
„Zagubionej dziewczyny”. Abstrahując jednak od przewidywalnego
charakteru jej postaci, niektóre manifestacje Savannah znaczył
niewystarczająco mroczny klimat i zbytni pośpiech operatorów
uwidaczniający się w błyskawicznych przejściach od jako tako
trzymających w napięciu wędrówek Jane śladami dziewczynki do
finalizacji owych sekwencji, każdorazowo pozbawionych jakiegoś
charakterystycznego, czy też mocnego akcentu. Ale już relacje
głównej bohaterki z pozostałymi lokatorami wielkiej, ponurej
posiadłości umożliwiły mi śledzenie fabuły z niejakim
zainteresowaniem – wiedziałam, gdzie Jane popełnia błędy,
mogące sprowadzić na nią śmierć, gdyż jak już wspomniałam
scenariusz jest mocno przewidywalny, ale paradoksalnie dzięki temu w
paru fragmentach mogłam z większą pewnością i w stanie wyższego
napięcia emocjonalnego wyczekiwać nieuniknionej tragedii. Która
swoją drogą okazała się całkiem emocjonująca, a w jednym
momencie nawet przytłaczająca (nie chciałabym, aby spotkała mnie
taka przygoda, jak Jane), aczkolwiek nie należy się spodziewać w
końcówce jakiegoś zaskakującego, czy porażająco spektakularnego
akcentu.
„Zagubiona
dziewczyna” właściwie prezentuje sobą dokładnie taki poziom,
jakiego spodziewałam się zanim zasiadłam przed ekranem.
Przewidywalny scenariusz oraz prosta, wyjałowiona z diablo
porywającego klimatu grozy, czy nadzwyczaj wzmożonego napięcia
realizacja to częste przypadłości współczesnych telewizyjnych
thrillerów, ale choć dla bardziej wymagających odbiorców są to
mankamenty wprost niemożliwe do przyjęcia, mnie osobiście ten
sznyt jeszcze nie zniechęcił do tego rodzaju dreszczowców. Lubię
od czasu do czasu zrelaksować się przy takim niewymagającym
skupienia, luźniejszym thrillerze, ochoczo wykorzystującym ograne
motywy w stylu, który niemalże niczym (poza miejscem akcji) nie
wyróżnia się na tle innych nowszych dreszczowców nakręconych na
potrzeby małego ekranu. Dlatego też mało wymagających odbiorców,
złaknionych lżejszego, nieskomplikowanego dreszczowca na tak zwany
„jeden raz” zachęcam do zwrócenia uwagi na tę produkcję.
Równocześnie solennie przestrzegając przed projekcją koneserów
wyłącznie ambitnego, zaskakującego, silnie klimatycznego czy
innowacyjnego kina, bowiem osoby z takimi upodobaniami najpewniej nie
znajdą w tym obrazie niczego, co mogłoby sprostać ich wymaganiom.
Z takich lekkich telefilmów polecam Utrzymankę i trochę słabszą Niefortunną transakcję. Ten drugi film głównie ze względu na Dominique Swain, acz na pewno jest dużo lepszy niż Moja pasierbica, o której jakiś czas temu pisałaś :)
OdpowiedzUsuńOK, zerknę jak się nadarzy okazja. Dzięki wielkie! Ja z kolei polecam "Żonę sąsiada" i "Wojnę umysłów".
Usuń