Mike
i jego dziewczyna Sheryl postanawiają spędzić weekend w lesie,
głównie oddając się pieszym wędrówkom i podziwianiu
krajobrazów. Nie wiedzą tylko, która droga byłaby najlepszym
wyborem, ale z pomocą przychodzi im miejscowa kobieta, Ida, kierując
parę na szlak nazwany Timber Falls. Podczas postoju Mike i Sheryl
zostają zaskoczeni przez kilku wyraźnie wrogo nastawionych
mężczyzn, ale poza atakami słownymi nie dochodzi do żadnych
nieprzyjemnych starć. Wkrótce para znajduje miejsce na nocleg pod
namiotem. Gdy Mike budzi się nazajutrz spostrzega, że Sheryl
zniknęła. Spanikowany zaczyna przeszukiwać okolicę i w końcu
trafia do domu fanatyków religijnych, którzy czują głęboką
odrazę do grzeszników i nade wszystko pragną dziecka.
Reżyser
i scenarzysta Tony Giglio nie może się pochwalić pokaźną
filmografią, ale swego czasu stworzył moim zdaniem bardzo dobre
widowisko w postaci „Teorii chaosu”. Dwa lata później wziął
na warsztat scenariusz slashera autorstwa Dana Kaya,
udowadniając, że większą biegłością wykazuje się w
sensacjach, że kino grozy nie jest jego mocną stroną. Szacuje się,
że na realizację „Ofiary spełnionej” przeznaczono grubo ponad
dwa miliony dolarów, co może i nie jest jakąś zawrotną sumą,
ale należy przypomnieć, że wielu twórców znakomitych slasherów
z ubiegłego wieku dysponowało nieporównanie mniejszym budżetem. Z
czego można wnioskować, że aby nakręcić naprawdę wartościowego
reprezentanta tego nurtu wcale nie potrzeba ogromnych nakładów
finansowych.
W
Meksyku „Ofiara spełniona” tak bardzo kojarzyła się
dystrybutorom z „Drogą bez powrotu” Roba Schmidta, że
rozpowszechniano ją pod tytułem nawiązującym do tej produkcji.
Jednakże jedyne podobieństwa, jakie udało mi się dostrzec to
leśna sceneria, która jednak jest dosyć częstym miejscem akcji
wszelkiego rodzaju rąbanek oraz szalona rodzinka, której grono
zasila w tym przypadku tylko jedna zdeformowana osoba, co jakoś
bardziej skojarzyło mi się z „Teksańską masakrą piłą
mechaniczną”, niźli „Drogą bez powrotu”. Główne role
Giglio powierzył Joshowi Randallowi i Briannie Brown, którym udało
się wywiązać ze swoich zadań bez większych zgrzytów, ale choć
ich kreacjom nie mogę zarzucić żadnych poważnych uchybień to już
sposób, w jaki Dan Kay rozpisał owe postacie pozostawia wiele do
życzenia. W początkowych partiach scenarzysta miał dużo czasu na
przedstawienie widzom protagonistów, ale odniosłam wrażenie, że
wówczas zepchnięto ich sylwetki na dalszy plan, że przez większość
czasu stanowili jedynie tło dla doprawdy przepięknych widoków.
Sceneria istotnie robi wrażenie imponującymi widokami gęstego
lasu, rozległych zielonych krajobrazów i malowniczego wodospadu,
podanymi w soczystych, silnie skontrastowanych barwach. I chociaż
długoletni wielbiciele slasherów zapewne byliby bardziej
ukontentowani, gdyby operatorzy i oświetleniowcy wzorem twórców
rąbanek z lat 70-tych i 80-tych zdecydowali się „przybrudzić”
zdjęcia jednocześnie osnuwając je duszącą aurą wszechobecnego
zagrożenia, taka „niewinna”, malownicza propozycja powinna
przynajmniej dostarczyć im swoistych przeżyć estetycznych. Bo
jeśli nie można liczyć na mocną atmosferę grozy to trzeba się
zadowolić naturalnych pięknem otoczenia. Tym bardziej, że na
początku nie ma zbyt wiele innych elementów, na których można by
zawiesić oko. Twórcy wówczas najwięcej miejsca poświęcają
nudnawym konwersacjom pomiędzy Michaelem i Sheryl, żyjącym w
niesformalizowanym związku, ale uprawiającym seks, w czym nie ma
niczego dziwnego, ale jak się z czasem okaże będzie to miało
znaczenie dla czarnych charakterów. Osoby dobrze zaznajomione z
filmowymi rąbankami w początkowych scenach „Ofiary spełnionej”
powinni zwrócić uwagę na leśne interakcje protagonistów z paroma
miejscowymi. Dostajemy w sumie trzy takie wydarzenia, przy czym
jedynie scysja z grupą mężczyzn polujących na zwierzynę niesie
ze sobą czytelny powiew groźby. Myśliwi zaskakują ich in
flagranti, w niedwuznacznej sytuacji, a z ich wypowiedzi przebija
agresja, która alarmuje Mike'a, gotowego sięgnąć po broń.
Natomiast pozostałe spotkania przebiegają już w przyjaznej
atmosferze – mieszkająca w tutejszych lasach kobieta nakierowuje
ich na malowniczy szlak, a jeden ze strażników wskazuje najlepsze
miejsce na obóz. UWAGA SPOILER Myślę jednak, że długoletni
sympatycy rąbanek nie dadzą się zwieść temu prymitywnemu
fortelowi twórców, polegającemu na nachalnym udramatyzowaniu
spotkania z myśliwymi i równoczesnym uładzeniu kontaktów
protagonistów z innymi osobami. Myślę, że ta grupa widzów będzie
się zapatrywać na te incydenty zgoła inaczej niż oczekiwali tego
twórcy, że zaalarmują ich te postacie, z zachowania których nie
przebija jawna groźba KONIEC SPOILERA. Po tym niezbyt długim,
acz mało angażującym wstępie przychodzi pora na zdynamizowanie
akcji za pośrednictwem porwania Sheryl, zapoczątkowanego dobrze
zmontowanym ujęciem, w trakcie którego za plecami biorącej kąpiel
w jeziorze kobiety widzimy sylwetkę mężczyzny, która „znika”,
gdy Sheryl się odwraca. Co stanowi kolejny czytelny ukłon w stronę
slasherów, które zdążyły już przyzwyczaić nas do
„niezwykłych zdolności” morderców, w tym przypadku
ujawniających się podczas bardzo krótkiego czasu, potrzebnego mu
do ukrycia się. Kiedy Mike odkrywa nieobecność swojej dziewczyny,
a ściślej jej wisiorek leżący w jeziorze bez zastanowienia rusza
na poszukiwania. I po niezbyt ciekawej bójce ze znajomym myśliwym
wpada we wnyki. Z opresji wybawia go osoba, którą spotkał już
wcześniej i zabiera go do swojej chaty. Niedługo potem w „Ofierze
spełnionej” zaczniemy odnajdywać więcej elementów typowych dla
taniego torture porn, aniżeli backwood slashera jak to
miało miejsce we wstępnych scenach.
Sylwetki
czarnych charakterów początkowo natchnęły mnie nadzieją na jeśli
już nie znakomite to przynajmniej znośne widowisko. Najwięcej
obietnicy niosły ich rysy psychologiczne, czyli zafiksowanie na
punkcie wiary, ze szczególnym wskazaniem na nienawiść jaką budzą
w nich grzesznicy. W Mike'u i Sheryl również widzą grzeszników,
za sprawą ich swobodnego podejścia do przedmałżeńskich stosunków
seksualnych, ale wiedzą jak to naprawić. A muszą to uczynić, bo
liczą, że para da im upragnione dziecko... Takie zachowanie
oczywiście w ich pojmowaniu grzechem nie jest, a na pewno nie takim,
które gwarantowałoby im miejsce w Piekle, bo jak przystało na
horrorowych fanatyków Pismo Święte interpretują na swój własny
sposób. Wydawać by się mogło, że postępowanie antagonistów i
ich światopogląd zapewnią widzom kawał trzymającej w napięciu,
krwawej rozrywki, zwłaszcza, że jeden z członków niebezpiecznej
rodzinki, lubiący dzierżyć w dłoni sierp, został całkiem zacnie
ucharakteryzowany (deformacja połowy twarzy), ale szybko okazuje
się, że poza kilkoma umiarkowanie drastycznymi ujęciami twórcy
„Ofiary spełnionej” nie mają widzom nic do przekazania. No
chyba, że za ciekawą treść uznać nacisk, jaki rodzinka wywiera
na Mike'a i Sheryl celem zmuszenia ich do stosunków płciowych,
motyw uwięzienia w piwnicy drewnianej chaty usytuowanej w głębi
lasu, który w moim odczuciu został wyjałowiony z wszelkich emocji.
Wszystko, co robili i mówili antagoniści było mi całkowicie
obojętne, może poza całkiem realistycznym ujęciem odcięcia palca
i sekwencją chłosty (za to końcowa dekapitacja, zastrzelenie
jednego mężczyzny i wbicie ostrego narzędzia w głowę drugiego
zostały oblane tak amatorsko prezentującą się substancją
imitującą krew, że przyjęłam te wydarzenia ze wzruszeniem
ramion). Natomiast los sterroryzowanej parki nie obszedł mnie w
takim stopniu, jakiego bym oczekiwała od tego rodzaju scenariusza,
głównie dlatego, że postacie protagonistów od początku seansu
jawiły się aż nazbyt „papierowo”, że twórcy nie uczynili
absolutnie nic, aby ułatwić mi silne utożsamienie się z nimi, ale
też z powodu wspomnianego nieprzykładania wagi do sfery
emocjonalnej. I wyjałowienia z mrocznego, brudnego klimatu – mimo
że przewodni wątek filmu rozgrywa się w wilgotnej piwnicy, w
której przechowuje się różnego rodzaju śmiercionośne narzędzia
i płody tkwiące w słoikach, nie czuje się nawet odrobiny
klaustrofobicznej aury wszechobecnej degeneracji, moralnego i
fizycznego zepsucia, którego przecież można oczekiwać, jeśli
weźmie się pod uwagę warstwę tekstową. Ale nie, operatorzy i
oświetleniowcy nie uznali za stosowne dopasowania płaszczyzny
technicznej do scenariusza albo co bardziej prawdopodobne nie
potrafili stworzyć odpowiedniej oprawy wizualnej. W efekcie dostałam
pozbawione emocji, napięcia i klimatu grozy miałkie widowisko, w
przebieg którego nie potrafiłam się w pełni zaangażować i który
dobił mnie okropnie przesłodzonym epilogiem.
Brakuje
mi cierpliwości do rąbanek pokroju „Ofiary spełnionej”, bo
wbrew powszechnym zapatrywaniom, że slashery krzewią głównie
makabrę, ja w tym nurcie poszukuję przede wszystkim duszącego,
przybrudzonego klimatu grozy i nieustająco potęgowanej aury
zdefiniowanego zagrożenia. Przydaje się również chociaż jeden
pozytywny bohater, przedstawiony na tyle zgrabnie, żeby obchodził
mnie jego los i kilka niekoniecznie mocno krwawych, ale przynajmniej
pomysłowych sposobów eliminacji ofiar, choć to ostatnie nie jest
nieodzowne. W „Ofierze spełnionej” nie udało mi się odnaleźć
żadnego z tych elementów - na plus odnotowałam jedynie jakieś krótkie, nie tak istotne z mojego punktu widzenia fragmenty, a to
za mało, żebym mogła uznać twór Tony'ego Giglio za udany i
odważyła się komukolwiek go polecać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz