Funkcjonariusz
Berger Falch z Reine na Lofotach zajmuje się sprawą szkieletu
znalezionego w pobliskim Vindstad. Tymczasowo przebywający w Reine,
Rino Carlsen, z polecenia przełożonych przejmuje większość
obowiązków Falcha, szybko angażując się w sprawę, którą
starszy funkcjonariusz próbuje rozpracować. Policjanci nabierają
przekonania, że szkielet należy do niepełnosprawnego
trzynastoletniego Roalda Stroma, który utonął przed
pięćdziesięcioma laty podczas sztormu. Tego samego dnia zginął
również jego ojciec, który go maltretował, a kilka dni wcześniej
zaginął czternastoletni brat Roalda, agresywny Oddvar, nazywany
Boa. Mimo że przełożony Falcha i Carlsena nie uważa tak starej
sprawy za priorytetową, Rino jest zdeterminowany rozwiązać tę
zagadkę, zwłaszcza wówczas, gdy dawne dzieje Stromów zaczynają
łączyć się z obecnymi wydarzeniami. Początkowo Carlsen nie
dostrzega związku pomiędzy wypadkiem, który miał miejsce przed
paroma miesiącami, na skutek którego pewien mężczyzna został
poważnie poparzony, obecnie przebywając w tutejszym domu opieki.
Ale rysunek wyobrażający przerażającą maskę znaleziony na
miejscu wypadku skłania go do przyjrzenia się również tej
sprawie.
„Sztorm”
to druga, po „Wirze”, odsłona kryminalnego cyklu o Rino
Carlsenie, autorstwa norweskiego pisarza, Frode Granhusa. Po raz
pierwszy wydana w 2010 roku pierwsza część serii i zarazem trzecia
jego książka przyczyniła się do przełomu w karierze Granhusa,
zwracając uwagę szerokiej opinii publicznej na jego twórczość.
Ale największe zaszczyty przyniósł mu właśnie „Sztorm”,
wydana dwa lata później kontynuacja losów policjanta Rino
Carlsena, w postaci nominacji do Bokhandlerprisen i Rivertonprisen.
Choć w swojej rodzimej Norwegii Granhus cieszy się sporym uznaniem
czytelników, w Polsce jego proza dopiero wchodzi na rynek, ale już
po reakcjach na „Wir” można wnosić, że w naszym kraju również
powoli zyskuje sobie wielbicieli, których grono mam nadzieję szybko
będzie się powiększać.
Jak
to zazwyczaj z kryminalnymi literackimi seriami bywa nie trzeba znać
poprzedniej odsłony cyklu Frode Granhusa, żeby w pełni zrozumieć
fabułę „Sztormu”, gdyż kontynuacja przygód Rino Carlsena w
całości koncentruje się na innej sprawie, nie nawiązując intrygą
do wydarzeń mających miejsce w „Wirze”. Natomiast w sferze
obyczajowej, tj. życiu rodzinnym głównego bohatera przybliżając
najważniejsze fakty z pierwszej części, choć szczerze
powiedziawszy w „Sztormie” owe akcenty pojawiają się bardzo
rzadko. Frode Granhus skupił się przede wszystkim na złożonej
kryminalnej intrydze, którą w typowy dla siebie sposób odsłania
poprzez pozornie niezwiązane ze sobą wątki, ujęte z perspektywy
paru postaci. Jednocześnie dbając o odpowiednio złowieszczą aurę
spowijającą poszczególnych bohaterów, która wynika przede
wszystkim z chwytliwego miejsca akcji i niszczących sił Natury.
Mała wioska rybacka, Reine, położona na malowniczych Lofotach,
smagana porywistymi wiatrami i nawiedzana przez ulewne deszcze, pełna
stromych skał obmywanych przez nieubłagane prądy morskie. Podobnie
prezentuje się pobliska okolica Vindstad, przy czym wątki snute w
tym zakątku mogą poszczycić się jeszcze wyrazistszym złowrogim
klimatem, poprzez jego odizolowanie od reszty świata i informację,
że w tej małej osadzie ostał się tylko jeden stały mieszkaniec,
co sprawia, że na owo miejsce spogląda się ni mniej, ni więcej
jak na miasteczko widmo. Mroczny nastrój tego miejsca potęguje
makabryczne znalezisko w postaci małego szkieletu od półwiecza
przebywającego pod osłoną ziemi i skał. Kości noszą znamiona
maltretowania, co każe zajmującym się tą sprawą Rino Carlsenowi
i Bergerowi Falchowi przypuszczać, że natknęli się na szczątki
dziecka, które za życia bardzo cierpiało. Najbardziej
prawdopodobnym kandydatem na ofiarę jest Roald Strom, chłopiec
który poruszał się na wózku inwalidzkim, co rzecz jasna tylko
potęguje wymiar jego krzywdy, której sprawcą, jak wszystko na to
wskazuje, był jego „często zaglądający do kieliszka” ojciec.
Dotychczas wszyscy byli przekonani, że chłopiec utonął podczas
sztormu w 1963 roku, ale położenie i stan jego szkieletu wskazują
na morderstwo. Niniejsza odnoga dochodzenia Rino Carlsena koncentruje
się na problemie nieludzkiego traktowania dzieci przez własnych
rodziców - Granhus z ogromną wrażliwością zgłębia naprawdę
przygnębiający przypadek niepełnosprawnego, zagubionego
trzynastolatka, który spotykał się z dużym okrucieństwem ze
strony swoich najbliższych, a jego osobista tragedia rozgrywała się
pod czujnym okiem pozostałych mieszkańców wioski. Brak reakcji
współobywateli, przekonanie, że los chłopca nie jest ich sprawą
to częsta przywara mniejszych lub większych społeczności nawet w
dzisiejszych czasach, ale jak zauważa Granhus kilkadziesiąt lat
temu ten problem był jeszcze bardziej powszechny. Ówcześni
członkowie w tym przypadku niewielkiej społeczności jeszcze mniej
niż obecnie ingerowali w życie sąsiadów, przymykając oczy nawet
na wszelkie przejawy okrucieństwa względem najbardziej bezbronnych,
nieletnich osób pochodzących z patologicznych rodzin. Sposób, w
jaki Granhus wyłuszcza tragedię trzynastoletniego chłopca, dla
którego odizolowana osada jest swoistą pułapką, zapewne na wskroś
przeszyje serce nawet mniej empatycznych czytelników, ale dzieje
Roalda to nie jedyne wątki, w których Granhus z dużą wrażliwością
poruszył problem nieludzkiego okrucieństwa w stosunku do bliźniego.
Równie rozczulające okazują się losy przebywającego w domu
opieki poparzonego mężczyzny, któremu pielęgniarki nadały
przydomek Hero. Niemogący samodzielnie się poruszać, pozbawiony
oczu i zdolności werbalnego porozumiewania się mężczyzna nie
zmaga się jedynie z okaleczeniami spowodowanymi wybuchem kosiarki
mającym miejsce przed paroma miesiąca w jego garażu. Dodatkowych
cierpień przysparza mu jedna z pielęgniarek, którą w myślach
nazywa diablicą. Kobieta wszak z jakiegoś nieznanego mu powodu co
jakiś czas pojawia się w jego pokoju, aby wpuszczać do przełyku
unieruchomionego pacjenta krople kwasu. Przygnębiające dzieje Hero
są kolejnym nawiązaniem do problemu znęcania się nad
niepełnosprawnymi, ale na tym autor również nie poprzestaje, co
jakiś czas przybliżając szczegóły kolejnego wątku, pozornie
niezwiązanego ze sprawą niedawno odnalezionego szkieletu,
reprezentowanego przez zmagającego się z jąkaniem mężczyzny,
który z jakichś tajemniczych pobudek obserwuje poparzonego Hero.
Można łatwo się domyślić, że tego stroniącego od ludzi,
wiecznie zawstydzonego swoją ułomnością mężczyznę w
przeszłości spotkały jakieś nieprzyjemności ze strony
rówieśników, ale przez wzgląd na dużą biegłość autora w
gatunku, w którym tworzy właściwie nie sposób w pojedynkę, bez
jego pomocy dotrzeć do istoty całej zawiłej sprawy, łącząc losy
wszystkich drugoplanowych postaci w jedną logiczną całość. W tym
ostatnim wątku Granhus wykorzystał motyw kojarzony z „Psychozą”,
a przez to nieniosący żadnego odżywczego powiewu świeżości, ale
przynajmniej przyczynił się on do spotęgowania ogromu zagubienia
samotnego mężczyzny i jego wielkiej potrzeby kontaktu z drugim
człowiekiem.
Ostatniej
bodaj najbardziej przygnębiającej formy przemocy względem
niepełnosprawnej jednostki nie mogę wyjawić, bo jak się z czasem
okaże będzie ona jednym z kluczy do rozwiązania złożonej intrygi
kryminalnej odmalowanej na kartach „Sztormu”, ale mogę
potencjalnym odbiorcom tej powieści zagwarantować naprawdę
wstrząsający akcent. Czego niestety nie mogę powiedzieć o
nieporównanie bardziej trywialnym umotywowaniu zbrodni z 1963 roku,
po Granhusie spodziewałabym się nieco bardziej widowiskowego
rozwiązania, ale przynajmniej nie przekombinował - przynajmniej
zadbał o logiczne powiązanie wszystkich wątków i przekonujący
proces dochodzenia do prawdy przez Rino Carlsena, bez
nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności, czy wyciągania trafnych
wniosków z niedostatecznej liczby dowodów. Co przecież zdarza się
niejednemu autorowi kryminałów, tym samym znacząco obniżając
poziom lektury. Frode Granhusowi takie prymitywne zagrywki są
kompletnie obce, pisarz wszak ceni sobie realizm sytuacyjny, co swoją
drogą uwidacznia się nie tylko w przebiegu policyjnego dochodzenia,
ale również w niechęci do serwowania czytelnikom efekciarskich
zwrotów akcji. Zamiast tego nieśpiesznie, stopniowo łączy ze sobą
poszczególne wątki, znajdując przekonujące wyjaśnienie dla
dosłownie każdego dowodu pojawiającego się w wymyślonej przez
siebie sprawie Po to, aby finalnie roztoczyć przed oczami
czytelników prawdziwie przygnębiający ciąg przyczynowo-skutkowy,
gdzie swoje role odegrały wszystkie drugoplanowe postacie, których
sylwetki autor pobieżnie przybliżył już wcześniej i których
roli w przewodnim dochodzeniu Rino Carlsena aż do ostatniej partii
powieści nijak nie potrafiłam umiejscowić w jakichś istotnych
punktach. Notabene do momentu, który podobnie jak tragedia sprzed
półwiecza rozegra się podczas sztormu, co Granhus skwapliwie
wykorzystuje do spotęgowania aury niebezpieczeństwa, jaka zawisła
nad paroma bohaterami tego dramatu i wzmożenia atmosfery
wyalienowania dotychczas również odczuwalnej, ale nie w aż takim
stopniu, jak dynamiczna końcówka. Bardzo ważne okazują się
ostatnie stronice powieści i bynajmniej nie dlatego, że oferują
nam jakieś szokujące zwroty akcji tylko z powodu uczuć, z jakimi
Granhus nas pozostawia. Nie sposób wszak wyrzucić z głowy ogromu
tragedii, jaka spotkała zwłaszcza jednego bohatera, wydaje się
niemożliwe aby ktokolwiek zdołał przejść obojętnie obok jego
losów, aby komukolwiek udało się skończyć lekturę bez
dojmującego współczucia i przygniatającego smutku.
W
pierwszej części swojego kryminalnego cyklu Frode Granhus „wysoko
zawiesił sobie poprzeczkę”, dlatego też nie spodziewałam się,
że zdoła ją przeskoczyć w drugiej odsłonie, ale miałam
nadzieję, że „Sztorm” jakościowo chociaż zbliży się do
znakomitego „Wiru”. I nie zawiodłam się. Bo choć jeden, czy dwa słabsze akcenty, które wtłoczył w akcję
sprawiły, że kontynuację przygód Rino Carlsena oceniam o oczko
niżej od jej poprzedniczki to zważywszy na wysoki poziom „Wiru”
i tak w moim odczuciu „Sztorm” pozostaje jedną z wartościowszych
skandynawskich powieści, pośród tych, z którymi do tej pory się
zapoznałam. A więc nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić
osoby, które dotychczas nie miały do czynienia z twórczością
Frode Granhusa do zapoznania się zarówno z jego „Wirem”, jak i
„Sztormem”, bo czytelników zaznajomionych z pierwszą odsłoną
jego kryminalnej serii do sięgnięcia po drugą część namawiać
chyba nie muszę.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Czytałam i Wir i Sztorm. Obie bardzo mi się podobały. Do dziś oboje z mężem wspominamy motyw brata przekopującego wsypę w poszukiwaniu ciała siostry. Książki super i mam nadzieję, że niebawem pojawi się kolejna część.
OdpowiedzUsuń