Adam
i Carla Wilsonowie mieszkają wraz z dwójką dzieci, nastoletnią
Sophie i dziesięcioletnim Henrym, w domu położonym nieopodal lasu.
Kobieta prowadzi gabinet weterynaryjny połączony z hotelem dla
zwierząt, a jej mąż zajmuje się hodowlą owiec. Od jakiegoś
czasu żywy inwentarz Adama jest uszczuplany przez dzikie zwierzęta
żyjące w okolicznym lesie, co znacznie pogarsza sytuację finansową
Wilsonów. Rodzinie grozi utrata domu, ale nie przyjmują
przedstawionej im propozycji kupna ziemi i nieruchomości, ku
niezadowoleniu Sophie, która marzy o przeprowadzce do miasta.
Problemy finansowe Wilsonów bledną pewnej nocy, gdy zostają
zaatakowani przez sforę dzikich psów. Głodne, agresywne zwierzęta
próbują wedrzeć się do ich domu, odcinając im wszelkie drogi
ucieczki. Przerażona czteroosobowa rodzina będzie musiała stanąć
do nierównej walki ze zdeterminowanymi dzikimi zwierzętami.
W
1977 roku powstał animal attack Roberta Clouse'a, na
podstawie jego własnego scenariusza opartego na powieści Davida
Fishera. Film, tak samo jak powieść, funkcjonował pod tytułem
„The Pack” i traktował o agresywnych psach atakujących ludzi.
Reżyserski debiut Nicka Robertsona, którego pierwszy pokaz odbył
się w 2015 roku na Fantasy Filmfest jest dystrybuowany pod tym samym
tytułem, co obraz Clouse'a i również opowiada o niebezpiecznych
psach, ale scenarzysta nie wzorował się na „The Pack” z 1977
roku. Mamy jedynie do czynienia ze zbieżnością tytułów i postaci
agresorów, Robertson wszak nie zamierzał kręcić remake'u tylko
odrębne dzieło. Scenariusz autorstwa również początkującego (w
długim metrażu) Evana Randalla Greena nie jest kopią produkcji
Roberta Clouse'a, choć wspomniane dwie analogie mogą popchnąć do
wyciągnięcia takiego błędnego wniosku.
„The
Pack” to australijski animal attack, w którym czarnymi
charakterami są zdziczałe psy. W XXI wieku powstawały już horrory
traktujące o tego rodzaju zagrożeniu, chociażby „Rasa” i
„Wściekłość”, moim zdaniem lepsze od produkcji Nicka
Robertsona, ale za to, obiektywnie rzecz biorąc, jego twór plasuje
się o kilka klas wyżej niż te wszystkie naszpikowane tanimi
efektami komputerowymi współczesne animal attacki, którymi
często raczy nas telewizja. Co wcale nie oznacza, że na tle całego
podgatunku mogę uznać „The Pack” za dzieło udane. Z mojego
punktu widzenia jednym z podstawowych błędów scenarzysty jest
mocno zawężony wstęp, wprowadzenie we właściwą akcję filmu.
Króciutkie zawiązanie fabuły przede wszystkim sprawia, że odbiera
się widzom możliwość dobrego zaznajomienia się z protagonistami.
Najważniejsze, co wiemy o czteroosobowej rodzinie to to, że
mieszkają w odludnym australijskim zakątku nieopodal gęstego,
rozległego lasu, i że próbują „związać koniec z końcem”
poprzez hodowlę owiec, świadczenie usług weterynaryjnych oraz
prowadzenie hotelu dla zwierząt. Bezskutecznie, bo jak szybko się
okazuje mają tak poważne kłopoty finansowe, że wisi nad nimi
widmo utraty majątku. Nastoletnia córka Carli i Adama, Sophie,
opowiada się za sprzedażą ziemi i nieruchomości, ponieważ ma już
dość życia w izolacji, ale pozostali członkowie familii tak
bardzo przywiązali się do tego miejsca, że póki co nie zamierzają
wdrażać owego pomysłu w życie, ufając, że ich sytuacja
finansowa niedługo się poprawi. Jednak nic na to nie wskazuje –
klinikę i zarazem hotel Carli odwiedza zbyt mało klientów, a owce
Adama nocami padają ofiarami jakichś dzikich zwierząt żyjących w
okolicznym lesie. Początkowe ujęcia rozszarpanych owiec z
wnętrznościami brutalnie wyrwanymi z ich ciał i teraz
spoczywającymi na zimnej ziemi robią naprawdę przygnębiające
wrażenie, chociaż jelita nie jawią się wiarygodnie. Wolę jednak
niezbyt realistyczne rekwizyty od ingerencji komputera, dlatego
niezmiernie ucieszył mnie fakt, że Robertson zdecydował się
odejść od CGI i przynajmniej jeśli chodzi o efekty dostosować się
do stylu krzewionego w XX-wiecznych animal attackach. Nie
licząc prologu pierwsza sekwencja morderstwa człowieka dała mi do
zrozumienia, że „The Pack” nie jest kolejnym tanim, efekciarskim
horrorem z krwiożerczymi zwierzętami, i że twórcy potrafili z
wykorzystaniem praktycznych efektów stworzyć naprawdę realistyczne
ujęcia gore, jednakże zmontowane w taki sposób (poprzez
migawki), że praktycznie nie ma możliwości, aby dokładnie
przyjrzeć się ranom odniesionym w starciu ze sforą dzikich psów.
Wspomniane umiarkowanie krwawe sekwencje zostają wtłoczone w
króciutką partię zawiązującą akcję „The Pack”, doskonale
więc widać, że twórcy nie mieli ochoty odkładać w czasie
dynamicznych ustępów na rzecz szczegółowego zaznajamiania widzów
z protagonistami. Uwidacznia się to również w długości wstawek
poprzedzających zmasowany atak agresywnych zwierząt na dom
Wilsonów, w nazbyt pośpiesznym przejściu do wątku przewodniego
„The Pack”. Zapewne z punktu widzenia odbiorców niemających
cierpliwości do długich wstępów, przepełnionych wszelkiego
rodzaju również nieistotnymi detalami, taka narracja będzie niosła
ze sobą same korzyści, ale mnie osobiście przerost akcji nad
treścią mocno rozczarował. Z kilku powodów. Przede wszystkim
przez to, że odebrano mi możliwość dokładnego zaznajomienia się
z protagonistami nie byłam w stanie utożsamić się z nimi w takim
stopniu, w jakim bym chciała, ale przynajmniej opowiadałam się po
ich stronie (odwrotna sytuacja zdarzała się podczas oglądania
kilku innych animal attacków). Ponadto zbyt szybkie
zdynamizowanie akcji, błyskawiczne przystąpienie do zmasowanego
ataku sprawiło, że z czasem tragiczne położenie Wilsonów
przestało na mnie oddziaływać, spowszedniało mi ich ciągłe
pozostawanie w stanie wzmożonej gotowości, przez co pomimo
widocznych starań twórców nie potrafiłam śledzić poszczególnych
wydarzeń w większym napięciu. Właściwie to miejscami nawet
traciłam wszelkie zainteresowanie walką czteroosobowej rodziny,
nawet wówczas, gdy któremuś z agresorów udawało się do nich
zbliżyć.
Tym
co w moim odczuciu odróżnia „The Pack” od innych animal
attacków jest swoiste połączenie tego nurtu z konwencją i
klimatem home invasion. Twórcy uraczyli nas doskonale znanym
motywem ataku na dom pozytywnych bohaterów, tyle że zamiast
postawić na kilku zamaskowanych ludzi zdecydowali się na sforę
dzikich psów. Muszę przyznać, że to całkiem odświeżające
spojrzenie na owe dwa nurty kina grozy, aczkolwiek niniejsza
pomysłowa kompilacja nie wystarczyła, aby podtrzymać we mnie duże
zainteresowanie tym obrazem. Wybór miejsca akcji bardzo mnie
ucieszył. Odludne australijskie tereny, za dnia utrzymane we
wszelkich odcieniach szarości, a nocą skąpane w gęstych
ciemnościach (chwilami zbyt gęstych, co sprawia, że nie sposób
wychwycić wszystkich szczegółów), dom stojący nieopodal
mrocznego, rozległego lasu i przepiękne krajobrazy, najbardziej
urzekające w ujęciach z góry, gdy rozciągają przed naszymi
oczami potęgę Natury – z jednej strony malowniczą, ale z drugiej
wyraźnie złowieszczą. Szkoda tylko, że poszczególne wydarzenia
rozgrywające się w otoczeniu tej przepięknej i zarazem
nieprzyjaznej scenerii postanowiono oddać przede wszystkim w oparciu
o stylistykę typową dla home invasion, czyli z całym
mnóstwem sekwencji bazujących na skradaniu się protagonistów po
ciemnych pomieszczeniach w domu, przemykaniu po mrocznym podwórzu,
zdominowanym przez agresywne psy i oczywiście z kilkoma
bezpośrednimi starciami z agresorami, które jak to na ogół w home
invasion bywa nie odznaczają się odstręczającą makabrą. Jak
dotąd obejrzałam więcej filmów wpisujących się w niniejszy
podgatunek, które nie sprostały moim wymaganiom, głównie z powodu
nudnawych, oddartych z napięcia długich podchodów gospodarzy i
intruzów, ale również przez ugrzecznioną formę, w której nie ma
miejsca na zapadające w pamięć ujęcia gore. Taki sam
zarzut mogę wystosować pod adresem „The Pack” - monotematyczna
akcja i pomimo ewidentnych starań poczynionych przez twórców w
postaci powolnych najazdów kamer w sekwencjach poprzedzających
bezpośrednie ataki psów, wyjałowiona z większego napięcia
głównie przez mnogość takich scen, która to sprawia, że szybko
powszednieją oraz miejscami zbyt duże rozciągnięcie ich w czasie.
Aktorstwo kobiet również nie pomagało całkowicie zaangażować
się w prostą fabułę „The Pack”, a ściślej „kwadratowa
dykcja” Anny Lise Phillips i Katie Moore – moim zdaniem dużo
lepiej wypadli przedstawiciele płci męskiej, Jack Campbell i mały
Hamish Phillips, choć należy zaznaczyć, że postacie, które
przyszło im kreować nie wymagały jakichś wielkich zdolności
aktorskich. Jednak gwoli sprawiedliwości nieudolne budowanie
napięcia, niebyt ciekawa fabuła, nierówna narracja i
nieprzekonujące kreacje kobiet nie wypadają najgorzej – można
wszak w tych elementach dopatrzeć się jakichś przebłysków
potencjału, czego nie sposób powiedzieć o doprawdy żałosnym
finale, chociaż dla niektórych odbiorców plusem może być
wiadomość, że UWAGA SPOILER pies Wilsonów jednak przeżył
KONIEC SPOILERA.
Wbrew
wielu opiniom krytyków i zwykłych widzów nie uważam
debiutanckiego obrazu Nicka Robertsona za całkowitą porażkę, bo
choć rzeczywiście znalazłam w nim więcej minusów niż plusów,
nie oznacza to, że składają się na niego wyłącznie negatywy.
Można znaleźć w tym obrazie kilka udanych części składowych,
jednak nie aż tyle, żeby wpaść w wielki zachwyt. A przynajmniej
ja tak odebrałam „The Pack” - animal attack przemieszany
z home invasion, w którym widać przebłyski potencjału,
jednakże niewykorzystane w sposób, który całkowicie by mnie
zadowolił. Miejscami było nudno, ale myślę, że do wielbicieli
home invasion trafi taka narracja, że oni w przeciwieństwie
do mnie nie będą narzekać na deficyt emocjonalnego napięcia.
heheh, ten plakat:D Może kiedyś zerknę na to, ze zdrożnej ciekawości
OdpowiedzUsuńKolejna świetna recenzja :)
OdpowiedzUsuńPlanujesz zrecenzować dwa koreańskie filmy : Gok-seong i Geom-eun sa-je-deul ?
Azjatyckich już nie oglądam.
UsuńKoreański The Priests jest swietny.
OdpowiedzUsuńA dlaczego juz nie ogladasz azjatyckich?
Bo to nie moje klimaty, niestety:/
Usuń