sobota, 11 stycznia 2025

„The Man in the White Van” (2023)

 
Rok 1975. Parę tygodni przed Halloween w pobliżu Brooksville na Florydzie zjawia się biała furgonetka, która przyciąga uwagę uczennicy liceum Annie Williams. Dziewczyna szybko nabiera przekonania, że tajemniczy kierowca ją obserwuje, rodzice i starsza siostra Margaret uważają jednak, że to kolejna z jej przesadzonych opowieści. Niepokój nastolatki z dnia na dzień wyraźnie rośnie, a matka poważnie zaczyna zastanawiać się nad odebraniem jej ukochanego konia Rebela, przyczyny wszystkich nieakceptowalnych zmian w zachowaniu młodszej córki upatrując w niebezpiecznym hobby, którym jej zdaniem jest jeździectwo. Tymczasem Annie coraz częściej widuje człowieka z białego vana na prywatnej posesji Williamsów i w miarę możliwości stara się chronić bliskich. Dziewczyna nie ma wątpliwości, że grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo, ale nawet ona nie zdaje sobie sprawy ze skali problemu. Nie wie, że ma do czynienia z seryjnym mordercą.

Plakat filmu. „The Man in the White Van” 2023, Legion M, Brooksville Project, Garrison Film Company

Wychowany w Jacksonville na Florydzie twórca nagrodzonego na Phoenix Film Festival filmu dokumentalnego „Thespians” (2010), ale bardziej kojarzony z reality show „Siesta Key” reżyser, scenarzysta, producent i aktor Warren Skeels od dzieciństwa jest zakochany w mrocznym kinie, szczególnie w dreszczowcach Alfreda Hitchcocka i w zdrowy sposób zafascynowany prawdziwymi zbrodniami, ze wskazaniem na rozwiązane i nierozwiązane sprawy ze Słonecznego Stanu. Tak się jednak złożyło, że pracował nad przystosowaniem na potrzeby filmu historii seryjnego mordercy z Phoenix w Arizonie, gdy usłyszał o kobiecie, która w 1975 roku w Brooksville, stolicy hrabstwa Hernando na Florydzie, przeżyła atak seryjnego mordercy, gwałciciela i pedofila Williama 'Billy'ego' Mansfielda Jr., który zabił co najmniej pięć kobiet, a ciała czterech z nich pochował na terenie rodzinnej posiadłości w Spring Hill na Florydzie. Zaprzyjaźniony producent pokrótce przedstawił Warrenowi Skeelsowi przeżycia dziewczyny, która zwycięsko starła się z przestępcą seksualnym i stwierdził, że powinien osobiście z nią porozmawiać.

The Man in the White Van” to pierwszy pełnometrażowy film fabularny Warrena Skeelsa, który powstał w oparciu o autentyczną historię bezpośrednio przekazaną przez niedoszłą ofiarę śmiertelną amerykańskiego seryjnego mordercy działającego w latach 1975-1980, powszechnie dostępne informacje o zbrodniczej działalności Billy'ego Mansfielda Jr., wspomnienia jednego z policjantów swego czasu pracujących nad tą sprawą i detektywów z hrabstwa Hernando zajmujących się starymi, nierozwiązanymi zagadkami kryminalnymi, bo w biografii architekta Domu Grozy w Spring Hill wciąż jest wiele niedopiętych wątków. Śledczy nie wykluczają, że Mansfield jest odpowiedzialny także za parę innych zabójstwo z lat 70. XX wieku. Scenariusz „The Man in the White Van” Warren Skeels napisał razem z Sharon Y. Cobb, dodatkową inspirację czerpiąc choćby z takich kultowych pozycji, jak „Okno na podwórze” i „Psychoza” Alfreda Hitchcocka, „Pojedynek na szosie” i „Szczęki” Stevena Spielberga, „Halloween” Johna Carpentera oraz „Christine” Stephena Kinga. Produkcja miała miejsce głównie w Shreveport w stanie Luizjana i okolicach – dom pięcioosobowej rodziny Williamsów znaleziono we wsi Belcher, leżącej na północ od Shreveport. Mniej więcej jedną czwartą filmu nakręcono na Florydzie, gdzie skompletowano część zespołu. Światowa premiera „The Man in the White Van” odbyła się w październiku 2023 roku na Newport Beach Film Festival, ale szeroka dystrybucja ruszyła dopiero w grudniu 2024 w Stanach Zjednoczonych. Pod koniec XIX i na początku XX wieku miejscowość Brooksville na Florydzie było uważane za jedno z najniebezpieczniejszych miejsc w Stanach Zjednoczonych dla osób czarnoskórych (jeden z najwyższych wskaźników przemocy na tle rasowym). Duży wzrost emigracji z tego miasta nastąpił jednak dopiero w latach 20. XX wieku, co miało ścisły związek z ponownym wzrostem aktywności Ku Klux Klanu na tym obszarze. W 1948 roku w Brooksville zaczęła się (instytucjonalna segregacja rasowa) jedna z ulubionych operacji polityków, zawsze modna „zabawa w strefy wolne od...”, która trwała do końca lat 60. XX wieku. William Mansfield Jr. sterroryzował hrabstwo Hernando w okresie względnego spokoju. W każdym razie w 1975 roku tylko dzieciak z wybujałą wyobraźnią mógł pomyśleć, że w tym idyllicznym zakątku czai się jakiś skrajnie niebezpieczny osobnik. Warrenowi Skeelsowi i Sharon Y. Cobb od początku zależało na tym, by scenariusz „The Man in the White Van” w przeważającej części podążał za nastoletnią protagonistką, jawnie obserwowaną przez tytułowy czarny charakter. Licealistką ze skłonnością do wymyślania niestworzonych historii, w najbliższych kręgach podejrzewaną o nadmierną potrzebę zwracania na siebie uwagi, trochę chłopczycę, która w głębi ducha chciałaby być bardziej podobna do swojej starszej siostry. Annie Williams (charyzmatyczna kreacja Madison Wolfe, znanej choćby z „Diabelskiego nasienia” Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta, „Obecności 2” i „Wcielenia” Jamesa Wana aktorki pochodzącej z Luizjany) czuje się pomijana przez rodziców, rozpieszczających jej młodszego brata i rozpływających w zachwytach nad sukcesami pierworodnej. Syndrom/kompleks środkowego dziecka? Tak czy inaczej, Annie dorasta w cieniu rodzeństwa i choć nie ma problemu z zainteresowaniem w domu okazywanym Danielowi (przekonujący występ Gavina Warrena, którego fani kina grozy mogli już widzieć w „Przeklętej wodzie” Bryce'a McGuire'a), wręcz chętnie pomagającej rodzicom w opiece nad ich najmłodszą latoroślą, do szału doprowadza ją niekończąca się litania pochwał pod adresem Margaret (doskonałe wcielenie Brec Bassinger; m.in. „Podwodna pułapka 2: Labirynt śmierci” Johannesa Robertsa).

Plakat filmu. „The Man in the White Van” 2023, Legion M, Brooksville Project, Garrison Film Company

W pracy nad „The Man in the White Van” Warren Skeels wykorzystał osobiste doświadczenia z dzieciństwa. Upiorne chwile z dziesiątego lub jedenastego roku życia, kiedy to nagle ogarniało go przemożne poczucie bycia śledzonym. Wrażenie, że ktoś za nim jedzie. Jednego dnia to był sedan, a innego biały van, amerykański odpowiednik Czarnej Wołgi – pojazd, który w drugiej połowie XX wieku stał się swoistym symbolem porwań dzieci w Stanach Zjednoczonych. Twórcy omawianego dreszczowca w starym stylu w wyborze modelu samochodu prześladowcy Annie Williams najprawdopodobniej kierowali się autentycznym zdarzeniem z czerwca 1980 roku. Koszmarnym przeżyciem osiemnastolatki, zaciągniętej do vana przez Williama Mansfielda Jr. Główna oś fabularna „The Man in the White Van” poprzetykano migawkami z przeszłości tytułowego zbrodniarza. UWAGA SPOILER Napisy końcowe na chwilę przerwie scenka z przyszłości, rozgrywająca się po przegranej bitwie z siostrami z wiejskiego zakątka na Florydzie, która chyba miała być rekonstrukcją (niedokładną) tragedii, do której doszło w Sylwestra 1975 na KOA Camping niedaleko stolicy hrabstwa Hernando. Zagadkowe zaginięcie piętnastoletniej mieszkanki Parkman w stanie Ohio, domniemane porwanie dokonane przez kierowcę jasnoniebieskiego Forda Fairlane z 1966 roku. Porwanie potwierdzone jakiś czas po odkryciu Domu Grozy Billy'ego Mansfielda Jr. KONIEC SPOILERA Retrospekcje w „The Man in the White Van” służą wzmocnieniu poczucia zagrożenia – niezawodny sposób na wyłączenie widzów z grona niedowiarków, na dodanie wiarygodności małoletniej fantastce, a nawet przebicie jej straszliwych przeczuć. Podczas gdy rodzice i siostra posądzają ją o spłodzenie kolejnej niemożliwie naciąganej historyki, odbiorcy „The Man in the White Van” co najwyżej mogą zarzucić Annie niedoszacowanie stopnia niebezpieczeństwa. Pięć datowanych (jeden atak rocznie od 1970 do 1974 roku) fragmentów z krwawej - w domyśle - kroniki „pozbawionego twarzy” kierowcy białej furgonetki w gruncie rzeczy stawia widza w lepszym położeniu. Annie Williams nie posiada takiej wiedzy o mrocznym przybyszu znikąd, jaką mamy my. Nieznajomy dostarcza jej aż nadto powodów do strachu, sygnalizuje swoje niecne zamiary, ale dziewczyna nie posuwa się tak daleko jak Kale z „Niepokoju” D.J. Caruso. Nie opowiada o seryjnym mordercy, tylko podejrzanie zachowującym się kierowcy białego vana. Często wyjeżdżający w sprawach służbowych Richard (niezawodny Sean 'Samwise Gamgee' Astin), jak zwykle pobłażliwie traktuje sensacyjne opowieści młodszej córki, ale jego żonie Helen (szalenie intensywny występ pani między innymi z „Domu na Przeklętym Wzgórzu” Williama Malone'a, „Oszukać przeznaczenie” Jamesa Wonga, „Oszukać przeznaczenie 2” Davida R. Ellisa, „Obsesji” Steve'a Shilla i „Diabolicznego prześladowcy” Alistaira Legranda, Ali Larter – niesamowita chemia się an ekranie wytworzyła między nią i Madison Wolfe) ewidentnie wyczerpuje się cierpliwość do zbuntowanej nastolatki. Niewyczerpane źródło rozczarowań matki, która wymaga od Madison „jedynie” upodobnienia się do Margaret. W każdym razie Annie dręczą myśli o byciu mniej kochanym dzieckiem, osobistą porażką wytwornej kobiety, którą ze wszystkich sił stara się zadowolić, obawia się jednak, że nigdy nie dosięgnie poprzeczki zawieszonej przez siostrę. Idealną córeczkę Helen, prawdziwą damę, którą wiecznie szukająca guza Annie być nie potrafi. Do zakupu narowistego wierzchowca Helen namówił mąż, wspierający pasje wszystkich swoich dzieci – może z wyjątkiem kiełkującego zamiłowania do strzelectwa Daniela – może kiedyś, ale w ocenie Richarda syn na razie jest za młody na takie hobby i tyczy się to także śrutówki, którą chłopiec po kryjomu bawi się z siostrą, „prawdziwą Annie Oakley” - ale wbrew podejrzeniom głównej bohaterki „The Man in the White Van”, niechętny stosunek matki do czarnego przystojniaka, którego Annie nazwała Rebel, najprawdopodobniej jest powodowany najzwyklejszą w świecie troską o życie i zdrowie własnego dziecka. Warren Skeels świadomie naraził się na krytykę zwolenników mocnych thrillerów, ufał jednak, że przynajmniej niektórych amatorów drastycznego kina przekona do subtelniejszych ekspozycji. Hipotetycznie subtelniejszych, bo ze swoich ulubionych dreszczowców i horrorów wie, że najwymyślniejsze, najdroższe, najnowocześniejsze efekty specjalne nie dorównają owocom odpowiednio pobudzonej wyobraźni. Rozpaczliwie broniąca się, szamocąca i krzycząca wniebogłosy kobieta wciągana do samochodu, raz po raz opadająca siekiera i wreszcie zakończenie wątku wieczornego spaceru z psem. W moim odbiorze piekielnie sugestywne momenty, siłą rzeczy dodające napięcia „bliskim spotkaniom trzeciego stopnia z Christine”. Niecichym bohaterem „The Man in the White Van” jest Scott Thomas Borland, który odpowiadał za muzykę; owacja na stojąco (ode mnie) także dla montażystów dźwięku. Zdjęcia Garetha Paula Coxa mogłyby być bardziej retro, ale na pewno nie nazwałabym ich plastikowym bezguściem. Nie do końca klimat lat 70. XX wieku (abstrahując od warstwy audio, przytomnie okraszonej starymi szlagierami), na własnej skórze przekonałam się jednak, że zahipnotyzować potrafi. Lekko wyblakła kraina (nie!)idylliczna.

To uczucie, kiedy w zalewie nijakich filmowych thrillerów człowiek przypadkiem znajduje dziełko z charakterem... Taką perełkę jak „The Man in the White Van” debiutującego w długometrażowym kinie fabularnym Warrena Skeelsa, dobrze wyedukowanego na twórczości mistrza suspensu. Porywająca prostota fabularna, wyraziste postacie, magnetycznie złowieszcza atmosfera. Dramaturgia konsekwentnie budowana. Więcej takich dreszczowców poproszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz