Boston,
rok 1942. Mały Timmy zostaje zaskoczony przez matkę w trakcie
układania puzzli wyobrażających nagą kobietę. Reprymenda
rodzicielki popycha chłopca do zbrodni. Zabija matkę i oddziela
głowę od reszty jej ciała. Czterdzieści lat później na jednym z
bostońskich uniwersytetów zostaje zamordowana studentka. Sprawę
prowadzi porucznik Bracken, a partneruje mu sierżant Holden.
Policjanci docierają do cieszącego się dużym zainteresowaniem
płci przeciwnej studenta Kendalla, którego angażują w śledztwo
prowadzone na kampusie. Tymczasem ofiarami tajemniczego mordercy
dzierżącego piłę mechaniczną padają kolejne młode kobiety.
Porucznik Bracken jest więc zmuszony umieścić na uniwersytecie
swojego człowieka pracującego pod przykrywką. Wybór pada na
pracującą na posterunku policji, mistrzynię tenisa Mary Riggs.
„Szczątki”
to zrealizowany za zaledwie trzysta tysięcy dolarów slasher w
reżyserii Hiszpana Juana Piquera Simóna, twórcy między innymi
„Szoku” (1978) i „Ślimaków” (1988). Scenariusz napisali
Dick Randall i osoba ukrywająca się pod pseudonimem John Shadow,
którą najprawdopodobniej był Joe D'Amato, włoski reżyser między
innymi takich obrazów gore, jak „Mroczny instynkt” i
„Ludożerca”. Piszę „najprawdopodobniej”, gdyż o ile
większość znanych mi źródeł podaje, że to właśnie on był
współscenarzystą „Szczątków” to na jednym z portali
spotkałam się również z informacją, że D'Amato nie brał
udziału w pracach nad tą produkcją. Choć opinia publiczna nie
odebrała najcieplej przedsięwzięcia Simóna, w jednym z wywiadów
reżyser zdradził, że jest zadowolony z krwawych efektów
specjalnych, zwłaszcza z jednej sekwencji, w której wykorzystano
świńską tuszę.
Prolog
„Szczątków” rozgrywający się w 1942 roku przywodzi na myśl
kultowe „Halloween” Johna Carpentera. Tak samo jak w tamtym
dziełku świadkujemy wówczas „narodzinom zła”, unaocznionym w
formie zbrodniczego aktu popełnionego przez małego chłopca na
członku swojej rodziny, w tym przypadku na matce. Zafascynowany
puzzlami przedstawiającymi nagą kobietę mały Timmy zostaje
wytrącony z równowagi przez rodzicielkę, której nie podoba się
demoralizujący obrazek, czemu daje wyraz krzycząc na syna. Chłopiec
chwyta więc za siekierę i rozłupuje jej ostrzem czaszkę
rodzicielki, po czym za pomocą piły ręcznej oddziela jej głowę
od reszty ciała. Morderstwo kobiety sportretowano bardzo szczegółowo
– widzimy moment zanurzenia się ostrza w jej głowie i gęstą,
realistycznie się prezentującą posokę obficie wypływającą z
rany, ale detale odpiłowywania jej głowy już nam oszczędzono,
ograniczając się jedynie do widoku chłopca zapamiętale
posługującego się ostrym narzędziem. Końcowe ujęcia białych
ścian splamionych krwią i głowy spoczywającej w szafie stanowią
iście makabryczną kompozycję, a co za tym idzie nastrajają widzów
na całkiem dosadne widowisko. Właściwa akcja filmu rozgrywa się w
1982 roku na jednym z bostońskich uniwersytetów, a scenarzyści
wprowadzają nas w nią w makabrycznym duchu prologu, niezwłocznie
przechodząc do drugiego mordu dokonanego na studentce. W pełnym
świetle dziennym, na błoniach wchodzących w skład kampusu młoda
kobieta zostaje pozbawiona głowy przez tajemniczego osobnika
dzierżącego w ręku piłę mechaniczną. I również wówczas
twórcy nie szczędzą nam widoku jej bezgłowego ciała, łącznie z
poszarpanym kikutem, z którego tryska posoka. Oprócz ugruntowania w
widzach przekonania, że twórcy „Szczątków” nie zamierzali
kręcić uładzonego slashera, w którym szczegóły krwawego
procederu sprawcy będą skrzętnie ukrywane przed wzrokiem widza
bądź pokazywane wyłącznie w szybkich migawkach, owa sekwencja
daje nam do zrozumienia, że scenarzyści mogli czerpać inspirację
z „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”, aczkolwiek
wyłącznie w przypadku ulubionego narzędzia zbrodni antagonisty. Po
całkiem mocnym wstępie przychodzi pora na nakreślenie fabularnego
tła, które nieco odbiega od zwyczajowego kształtu slasherów.
Podczas, gdy większość reprezentantów tego nurtu koncentruje się
na bezbronnych, często młodych protagonistach, których morderca
obrał sobie za cel, jednym z pierwszoplanowych bohaterów
„Szczątków” jest policjant Bracken, starający się schwytać
sprawcę grasującego na uniwersytecie. Czyli można chyba wysnuć
hipotezę, że scenarzyści zapożyczyli coś z włoskiego giallo,
mieszając to ze stricte slasherowymi sylwetkami, na czele
których stoi druga czołowa postać, student Kendall. Ufając, że
rozchwytywany przez płeć przeciwną chłopak jest jedną z
najlepiej poinformowanych ludzi spośród tych na co dzień
przebywających na kampusie, porucznik Bracken wprowadza go w arkana
śledztwa, udostępniając akta i traktując go praktycznie jak swego
partnera, co nie wydało mi się specjalnie wiarygodne. Takim samym
kuriozum było dla mnie wysłanie na uniwersytet w roli szpiega
niemającej doświadczenia w policyjnej pracy w terenie, pracującej
za biurkiem mistrzyni tenisa, Mary Riggs i poinformowanie o jej
prawdziwej tożsamości kilku osób, wśród których przecież mógł
znajdować się winny morderstw popełnianych na studentkach. W
„Szczątkach” znalazło się więcej takich fabularnych
głupstewek, z karateką na czele, który nagle wyrasta przed
przerażoną Mary machając przed nią wojowniczo kończynami, co
miało nawiązywać do innej twórczości Dicka Randalla, ale nie
znalazło logicznego uzasadnienia w akcji niniejszego obrazu. Innym
osobliwym akcentem jest piła mechaniczna, z którą to morderca
swobodnie wędruje po mrocznych korytarzach w poszukiwaniu ofiary,
podczas mordów nie zważając, że hałas może kogoś zaalarmować.
Leatherface mógł sobie pozwolić na takie narzędzie zbrodni, ze
względu na pustkowie, w którym umiejscowiono akcję, ale w
przypadku bostońskiego uniwersytetu, w którym nawet nocami ktoś
przebywał taki wybór narzędzia zbrodni nie był zbyt mądry.
Nie
dziwi mnie, że reżyser „Szczątków”, Juan Piquer Simón, był
zadowolony z krwawych efektów specjalnych, bo obok miejscami
naprawdę silnie trzymających w napięciu sekwencji skradania się
mordercy za upatrzoną kobietą, nakręconych nocną porą w
mrocznych pomieszczeniach uczelni, jest to zdecydowanie najsilniejsza
część składowa tego slashera. Choć poziom makabry w
porównaniu do kilku reprezentantów exploitation nie poraża
dosadnością to już jak na podgatunek, do którego obraz przynależy
jawi się całkiem dobitnie. Modus operandi mordercy zasadza się na
ćwiartowaniu zwłok młodych kobiet i przenoszeniu pojedynczych
fragmentów ich ciał do jednego z zamkniętych pomieszczeń. Można
się łatwo domyślić, w jakim celu, ale wprost twórcy zdradzą to
dopiero pod koniec seansu, UWAGA SPOILER pokazując doprawdy
koszmarny efekt starań mordercy w formie „narzeczonej potwora
Frankensteina” KONIEC SPOILERA. Do tego czasu dosyć często
będzie się nas raczyć całkiem odważnymi ujęciami zabijania i
okaleczania młodych kobiet, z których najsilniej wbija się w
pamięć pokazane na dużym zbliżeniu umożliwiającym dojrzenie
szarpanej skóry, przecięcie ciała na pół sfinalizowane widokiem
rozkawałkowanych zwłok tonących we wnętrznościach. Do nakręcenia
tej sekwencji wykorzystano świńską tuszę, dlatego też wypada
bardzo realistycznie, ale pozostałe krwawe momenty pod kątem
wiarygodności, pomysłowości i śmiałości twórców wiele jej nie
ustępują. Wbicie noża kuchennego w tył głowy kobiety, tak że
czubek ostrza wychodzi ustami po uprzednim widowiskowym starciu na
łóżku wodnym oraz widok rozkawałkowanego ciała leżącego obok
basenu w krwistoczerwonej kałuży również świadczą o niemałym
talencie twórców efektów specjalnych, tak samo zresztą jak
finalne ujęcie okaleczenia mężczyzny. Gorzej ze zdolnościami
scenarzystów (w tym przypadku), którzy miejscami tak mało
przekonująco, a czasami wręcz chaotycznie poprowadzili fabułę, że
z czasem zaczęłam z utęsknieniem wypatrywać mordów, byle tylko
choć na chwilę uwolnić się od często niemiłosiernie nużących
mnie perypetii porucznika Brackena i studenta Kendalla. Na domiar
złego poziom scenariusza obniża przewidywalność, gdyż
wytypowanie winnego nie nastręczyło mi większych problemów już
podczas scen zawiązujących akcję. Ale już finał serwujący dwa
„podrywające z fotela” akcenty odnotowuję na plus.
Twórcom
„Szczątków” nie udało się niestety uniknąć fabularnych
dłużyzn i kilku niezbyt logicznych, żeby nie rzec głupich
rozwiązań, które razem sprawiają, że miejscami trzeba się
trochę natrudzić, aby utrzymać wzrok na ekranie. Ale już pod
kątem makabry ciężko cokolwiek twórcom zarzucić, to samo zresztą
tyczy się chwilami naprawdę mrocznej i przesyconej napięciem
oprawy audiowizualnej (główny motyw muzyczny jest doprawdy mocno
klimatyczny), która jednak wypada o wiele słabiej w stonowanych
sekwencjach koncentrujących się na losach protagonistów
podążających śladami mordercy. Ale niektóre półamatorskie
zdjęcia można chyba zrzucić na karb niskiego budżetu. Jednakże
pomimo dużych niedostatków zachęcam oddanych wielbicieli slasherów
do seansu, choćby dla wspomnianych superlatywów, aczkolwiek po
uprzednim przygotowaniu się na uchybienia zarówno w warstwie
fabularnej, jak i technicznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz