czwartek, 13 października 2016

„Laurin” (1989)

Początek XX wieku. Arne jest marynarzem , w związku z czym nierzadko musi wypływać w morze na długie miesiące, zostawiając bliskich w rodzinnej wsi. Pewnego wieczora w tajemniczych okolicznościach znika jeden z chłopców mieszkających na wsi oraz ginie żona Arnego, Flora, więc mężczyzna od tego momentu jest zmuszony zostawiać swoją dziewięcioletnią córkę, Laurin, pod opieką niedomagającej matki, Olgi. Obdarzona żywą wyobraźnią dziewczynka dużo czasu spędza ze swoim rówieśnikiem, Stefanem Berghausem, któremu często dokuczają koledzy z klasy. W czasie jednej z licznych nieobecności jej ojca posada nauczyciela zostaje powierzona poważanemu we wsi, wywodzącemu się z szacownej rodziny, Van Reesowi. Mężczyzna wykazuje szczególne zainteresowanie Laurin, co nie uchodzi uwadze dziewczynki, ale pomimo wprowadzonej dyscypliny cieszy się sympatią wszystkich dzieci. Tymczasem winny zaginięcia małego chłopca i śmierci Flory cały czas przebywa na wolności i szykuje się do kolejnej zbrodni.

„Laurin” to węgiersko-niemiecki pełnometrażowy debiut Roberta Sigla, na podstawie scenariusza spisanego do spółki z Adamem Rozgonyiem. Choć obraz został uhonorowany Bavarian Film Award i został pozytywnie przyjęty przez publikę na kilku międzynarodowych festiwalach filmowych, stosunkowo szybko odszedł w zapomnienie, obecnie będąc znanym jedynie nielicznym wytrwałym poszukiwaczom produkcji grozy spoza głównego nurtu. Wśród osób, którzy mieli przyjemność obejrzeć „Laurin” panuje przekonanie, że nie sposób przypisać tej pozycji do wyłącznie jednego gatunku, że pobrzmiewają w niej zarówno echa horroru oraz thrillera, jak i dramatu. I rzeczywiście, przedsięwzięcie Sigla porusza się w ramach wszystkich wymienionych gatunków, w sposób, który zaciera granice oddzielające jedną konwencję od drugiej.

„Laurin” to zdecydowanie jeden z najbardziej klimatycznych filmów grozy, jaki w życiu oglądałam, co było dla mnie o tyle zaskakujące, że kinematografię niemiecką zwykłam wiązać ze swoistą topornością, widoczną zarówno w warstwie technicznej, jak i fabularnej, choć oczywiście znalazłoby się parę wyjątków. A „Laurin” jest jednym z nich. Robert Sigl umiejscowił akcję swojego pełnometrażowego debiutu na wyspiarskiej wiosce, skąpanej w mdłym świetle, będącym pochodną nieustannie zachmurzonego nieba zwisającego nad tym hermetycznym zakątkiem. O wszystkich mieszkańcach wiemy niewiele (poza tym, że wydają się być bardzo wierzący), gdyż scenarzyści postanowili zrezygnować z przekroju społeczeństwa na rzecz większego skupienia na kilku czołowych bohaterach filmu. Nie znamy nawet ich reakcji na wieść o zaginięciu pierwszego chłopca, przez co ma się wrażenie, że niemalże nikogo nie obszedł jego los. Po początkowym zasygnalizowaniu widzom tragedii, jaka spotkała chłopca i wyjawieniu, że jego bliscy przystąpili do jego poszukiwań, scenarzyści odchodzą od tego wątku i koncentrują na innych, nacechowanych mniej dobitnym zagrożeniem, bo uwidaczniającym się w posępnej atmosferze przyczajonej grozy. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Sigl i Rozgonyi czerpali inspirację z pozycji gotyckich, ponieważ z mrocznej oprawy wizualnej niemalże nieustannie przebija pierwiastek tajemnicy i chłodnej niesamowitości, ale nie bez znaczenia jest również popadający w ruinę zamek górujący nad wsią poprzez swoje umiejscowienie na wzgórzu. Choć te zjawiskowe mroczne, przybrudzone i zamglone zdjęcia wespół z zaciszną scenerią w zupełności by wystarczyły do zasygnalizowania widzom jakiegoś niejasnego zagrożenia, zawisłego nad dziewięcioletnią dziewczynką, Sigl nie ograniczył się do podtekstów, jeśli chodzi o sferę nadprzyrodzoną bądź jedynie wyobrażoną. Bowiem we właściwą akcję filmu niejednokrotnie wplatał oniryczne przywidzenia tytułowej bohaterki, czy też jeśli obrać inną interpretację, prorocze wizje, zwiastuny rychłego niebezpieczeństwa, podlane pokaźną porcją nadnaturalności. Zarówno między innymi migawki przestraszonego oblicza ściganego chłopca wyrastającego za szybą, jak i ustępy poświęcone powracaniu do życia zmarłej matki Laurin oraz pojawianie się na niebie jakiegoś dziwacznego kształtu noszą w sobie znamiona surrealizmu, swoistego przebywania na granicy koszmarnego snu i jawy. A wespół z kobiecym szeptem rozlegającym się nocami w chatce należącej do Laurin i jej rodziny, nawołującym dziewczynkę po imieniu dostarczają wręcz niewyobrażalnie ogromnego ładunku najczystszej grozy i sprawiają, że choć tak do końca nie jesteśmy w stanie rozstrzygnąć, czy rzeczywiście świadkujemy zwiastunowi jakiegoś nieszczęścia, czy wnikamy jedynie do wyobraźni dziewczynki to bezwiednie drżymy o jej dalszy los, mimowolnie przygotowujemy się na coś strasznego. A tymczasem Sigl zapełnia czas pomiędzy kolejnymi onirycznymi wstawkami, opowieścią obyczajową, która w kilku miejscach skłoni się w stronę thrillera i której ani na moment nie odstępuje dusząca atmosfera grozy i tajemniczości. Najwięcej miejsca scenarzyści poświęcili tytułowej bohaterce, dziewięcioletniej Laurin, która nagle traci matkę i zostaje zmuszona do pozostawania pod wyłączną opieką babci podczas długich nieobecności ojca. Urodziwa Dóra Szinetar w tej roli spisała się bezbłędnie, dosłownie magnetyzując swoją enigmatycznością, najczęściej nieprzeniknionym wyrazem twarzy, ale w paru sekwencjach możemy zauważyć swego rodzaju błysk zrozumienia w jej oczach oraz dziecięcą przekorę znaczącą jej oblicze. Ale to z rzadka, bowiem Laurin najczęściej charakteryzuje się dużą nieśmiałością w kontaktach z dorosłymi oraz poważnym obliczem, świadczącym o przedwczesnym dojrzewaniu, czemu scenarzyści dają dowód w ustępach wskazujących, że to bardziej dziewczynka opiekuje się babcią, a nie odwrotnie. Sigl co jakiś czas odchodził od portretu codziennego życia Laurin w stronę dziejów jej nowego nauczyciela, Van Reesa, który boryka się ze wspomnieniami z nieszczęśliwego dzieciństwa u boku despotycznego ojca, do którego czuje głęboki respekt również obecnie. Bardzo intrygująco jawią kontakty Laurin z nauczycielem, zwłaszcza mające miejsce w szkole, gdzie widzimy, w jak osobliwy sposób Van Rees traktuje swoich wychowanków (natrząsa się z ofiar klasowych rozrabiaków, jednocześnie zdając się nie przykładać większej wagi do występków tych drugich) oraz dostrzegamy długie, zaciekawione spojrzenia, jakimi mężczyzna raczy onieśmieloną tytułową bohaterkę, z których bez mała przebija jakaś groźba. Poprzez postać Van Reesa scenarzyści wprowadzają również wątek mogący nasuwać skojarzenia z twórczością gotycką – mowa o przypadkiem odkrytym sekrecie jego ojca i aluzjach co do niezdrowych preferencji jednego z nich.

Warstwa fabularna „Laurin” nie zamyka się jedynie w konwencji filmu gotyckiego i dramatu, od czasu do czasu podlewanych nutką surrealizmu. Kilka wstawek wskazuje bowiem na ocieranie się twórców o stylistykę giallo, zwłaszcza początek sygnalizujący zaistnienie zbrodni i oczywiście ostatnia partia, ale w środkowej części filmu również możemy zauważyć delikatne nawiązania do tego nurtu. W postaci sporadycznego koncentrowania kamery na dolnych partiach ciała niezidentyfikowanego mężczyzny, któremu towarzyszy czarny pies, lubiącego spoglądać ze wzgórza, na którym znajduje się popadający w ruinę zamek. Te nieliczne ujęcia mają utwierdzać widza w przekonaniu, że mieszkańcom wsi, a szczególnie małym chłopcom grozi śmiertelne niebezpieczeństwo i doprawiać aurę niesamowitości tak skrupulatnie dotychczas budowaną, sporą porcją potencjalnego realnego zagrożenia. Niecierpliwi widzowie szukający dynamicznych produkcji grozy, pełnych wszelkiego rodzaju dosłowności najpewniej nie odnajdą się w celowo poszarpanej narracji obranej przez Sigla i Rozgonyia i subtelnych, niejednoznacznych aluzjach, co do niebezpieczeństwa, jakie zawisło nad mieszkańcami wsi, ale podejrzewam, że odbiorcy tęskniący za klimatycznymi obrazami powoli budującymi intrygę, z równoczesną dbałością o potęgowanie napięcia i nawarstwienie się długo niezdefiniowanej grozy, nie będą mogli wyjść z podziwu nad osiągnięciem Roberta Sigla. Być może z wyjątkiem rozwiązania całej zagadki, które łatwo przewidzieć dużo wcześniej, ale to wcale nie oznacza, że cała końcówka „Laurin” jawi się nieatrakcyjnie. Bo choć tożsamość sprawcy dla nikogo nie powinna być niespodzianką to już jego starcie z małą, acz jak się okazuje bardzo pomysłową dziewczynką stanowi prawdziwe apogeum klimatu grozy i napięcia, tak pieczołowicie budowanych we wcześniejszych sekwencjach. A fanom gore oferuje zapadającą w pamięć wstawkę z gwoździem sfilmowaną na dużym zbliżeniu a la Lucio Fulci.

„Laurin” to jedna z niestety wielu XX-wiecznych produkcji grozy, która obrosła grubą warstwą kurzu, obecnie będąc znaną jedynie nielicznym. Podejrzewam, że większa w tym wina lichej dystrybucji i znikomej kampanii reklamowej, aniżeli jakości filmu. Bo tejże poza odrobiną przewidywalności niczego nie mogę zarzucić. I myślę, że oczaruje osoby gustujące w mocno klimatycznych filmach grozy, w których poza naleciałościami tożsamymi dla giallo i twórczości gotyckiej możemy odnaleźć również zachwycający surrealizm, oniryzm i dramat doprawiony nutką niesamowitości. Prawdziwie smaczny miszmasz gatunkowy, który autentycznie hipnotyzuje i dogłębnie zachwyca twórczym kunsztem, pod warunkiem, że akceptuje się obrazy stawiające mroczną atmosferę ponad dynamiczną akcję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz