Początek
XX wieku. Arne jest marynarzem , w związku z czym nierzadko musi
wypływać w morze na długie miesiące, zostawiając bliskich w
rodzinnej wsi. Pewnego wieczora w tajemniczych okolicznościach znika
jeden z chłopców mieszkających na wsi oraz ginie żona Arnego,
Flora, więc mężczyzna od tego momentu jest zmuszony zostawiać
swoją dziewięcioletnią córkę, Laurin, pod opieką niedomagającej
matki, Olgi. Obdarzona żywą wyobraźnią dziewczynka dużo czasu
spędza ze swoim rówieśnikiem, Stefanem Berghausem, któremu często
dokuczają koledzy z klasy. W czasie jednej z licznych nieobecności
jej ojca posada nauczyciela zostaje powierzona poważanemu we wsi,
wywodzącemu się z szacownej rodziny, Van Reesowi. Mężczyzna
wykazuje szczególne zainteresowanie Laurin, co nie uchodzi uwadze
dziewczynki, ale pomimo wprowadzonej dyscypliny cieszy się sympatią
wszystkich dzieci. Tymczasem winny zaginięcia małego chłopca i
śmierci Flory cały czas przebywa na wolności i szykuje się do
kolejnej zbrodni.
„Laurin”
to węgiersko-niemiecki pełnometrażowy debiut Roberta Sigla, na
podstawie scenariusza spisanego do spółki z Adamem Rozgonyiem. Choć
obraz został uhonorowany Bavarian Film Award i został pozytywnie
przyjęty przez publikę na kilku międzynarodowych festiwalach
filmowych, stosunkowo szybko odszedł w zapomnienie, obecnie będąc
znanym jedynie nielicznym wytrwałym poszukiwaczom produkcji grozy
spoza głównego nurtu. Wśród osób, którzy mieli przyjemność
obejrzeć „Laurin” panuje przekonanie, że nie sposób przypisać
tej pozycji do wyłącznie jednego gatunku, że pobrzmiewają w niej
zarówno echa horroru oraz thrillera, jak i dramatu. I rzeczywiście,
przedsięwzięcie Sigla porusza się w ramach wszystkich wymienionych
gatunków, w sposób, który zaciera granice oddzielające jedną
konwencję od drugiej.
„Laurin”
to zdecydowanie jeden z najbardziej klimatycznych filmów grozy, jaki
w życiu oglądałam, co było dla mnie o tyle zaskakujące, że
kinematografię niemiecką zwykłam wiązać ze swoistą topornością,
widoczną zarówno w warstwie technicznej, jak i fabularnej, choć
oczywiście znalazłoby się parę wyjątków. A „Laurin” jest
jednym z nich. Robert Sigl umiejscowił akcję swojego
pełnometrażowego debiutu na wyspiarskiej wiosce, skąpanej w mdłym
świetle, będącym pochodną nieustannie zachmurzonego nieba
zwisającego nad tym hermetycznym zakątkiem. O wszystkich
mieszkańcach wiemy niewiele (poza tym, że wydają się być bardzo
wierzący), gdyż scenarzyści postanowili zrezygnować z przekroju
społeczeństwa na rzecz większego skupienia na kilku czołowych
bohaterach filmu. Nie znamy nawet ich reakcji na wieść o zaginięciu
pierwszego chłopca, przez co ma się wrażenie, że niemalże nikogo
nie obszedł jego los. Po początkowym zasygnalizowaniu widzom
tragedii, jaka spotkała chłopca i wyjawieniu, że jego bliscy
przystąpili do jego poszukiwań, scenarzyści odchodzą od tego
wątku i koncentrują na innych, nacechowanych mniej dobitnym
zagrożeniem, bo uwidaczniającym się w posępnej atmosferze
przyczajonej grozy. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Sigl i
Rozgonyi czerpali inspirację z pozycji gotyckich, ponieważ z
mrocznej oprawy wizualnej niemalże nieustannie przebija pierwiastek
tajemnicy i chłodnej niesamowitości, ale nie bez znaczenia jest
również popadający w ruinę zamek górujący nad wsią poprzez
swoje umiejscowienie na wzgórzu. Choć te zjawiskowe mroczne,
przybrudzone i zamglone zdjęcia wespół z zaciszną scenerią w
zupełności by wystarczyły do zasygnalizowania widzom jakiegoś
niejasnego zagrożenia, zawisłego nad dziewięcioletnią
dziewczynką, Sigl nie ograniczył się do podtekstów, jeśli chodzi
o sferę nadprzyrodzoną bądź jedynie wyobrażoną. Bowiem we
właściwą akcję filmu niejednokrotnie wplatał oniryczne
przywidzenia tytułowej bohaterki, czy też jeśli obrać inną
interpretację, prorocze wizje, zwiastuny rychłego
niebezpieczeństwa, podlane pokaźną porcją nadnaturalności.
Zarówno między innymi migawki przestraszonego oblicza ściganego
chłopca wyrastającego za szybą, jak i ustępy poświęcone
powracaniu do życia zmarłej matki Laurin oraz pojawianie się na
niebie jakiegoś dziwacznego kształtu noszą w sobie znamiona
surrealizmu, swoistego przebywania na granicy koszmarnego snu i jawy.
A wespół z kobiecym szeptem rozlegającym się nocami w chatce
należącej do Laurin i jej rodziny, nawołującym dziewczynkę po
imieniu dostarczają wręcz niewyobrażalnie ogromnego ładunku
najczystszej grozy i sprawiają, że choć tak do końca nie jesteśmy
w stanie rozstrzygnąć, czy rzeczywiście świadkujemy zwiastunowi
jakiegoś nieszczęścia, czy wnikamy jedynie do wyobraźni
dziewczynki to bezwiednie drżymy o jej dalszy los, mimowolnie
przygotowujemy się na coś strasznego. A tymczasem Sigl zapełnia
czas pomiędzy kolejnymi onirycznymi wstawkami, opowieścią
obyczajową, która w kilku miejscach skłoni się w stronę
thrillera i której ani na moment nie odstępuje dusząca atmosfera
grozy i tajemniczości. Najwięcej miejsca scenarzyści poświęcili
tytułowej bohaterce, dziewięcioletniej Laurin, która nagle traci
matkę i zostaje zmuszona do pozostawania pod wyłączną opieką
babci podczas długich nieobecności ojca. Urodziwa Dóra Szinetar w
tej roli spisała się bezbłędnie, dosłownie magnetyzując swoją
enigmatycznością, najczęściej nieprzeniknionym wyrazem twarzy,
ale w paru sekwencjach możemy zauważyć swego rodzaju błysk
zrozumienia w jej oczach oraz dziecięcą przekorę znaczącą jej
oblicze. Ale to z rzadka, bowiem Laurin najczęściej charakteryzuje
się dużą nieśmiałością w kontaktach z dorosłymi oraz poważnym
obliczem, świadczącym o przedwczesnym dojrzewaniu, czemu
scenarzyści dają dowód w ustępach wskazujących, że to bardziej
dziewczynka opiekuje się babcią, a nie odwrotnie. Sigl co jakiś
czas odchodził od portretu codziennego życia Laurin w stronę
dziejów jej nowego nauczyciela, Van Reesa, który boryka się ze
wspomnieniami z nieszczęśliwego dzieciństwa u boku despotycznego
ojca, do którego czuje głęboki respekt również obecnie. Bardzo
intrygująco jawią kontakty Laurin z nauczycielem, zwłaszcza mające
miejsce w szkole, gdzie widzimy, w jak osobliwy sposób Van Rees
traktuje swoich wychowanków (natrząsa się z ofiar klasowych
rozrabiaków, jednocześnie zdając się nie przykładać większej
wagi do występków tych drugich) oraz dostrzegamy długie,
zaciekawione spojrzenia, jakimi mężczyzna raczy onieśmieloną
tytułową bohaterkę, z których bez mała przebija jakaś groźba.
Poprzez postać Van Reesa scenarzyści wprowadzają również wątek
mogący nasuwać skojarzenia z twórczością gotycką – mowa o
przypadkiem odkrytym sekrecie jego ojca i aluzjach co do niezdrowych
preferencji jednego z nich.
Warstwa
fabularna „Laurin” nie zamyka się jedynie w konwencji filmu
gotyckiego i dramatu, od czasu do czasu podlewanych nutką
surrealizmu. Kilka wstawek wskazuje bowiem na ocieranie się twórców
o stylistykę giallo, zwłaszcza początek sygnalizujący
zaistnienie zbrodni i oczywiście ostatnia partia, ale w środkowej
części filmu również możemy zauważyć delikatne nawiązania do
tego nurtu. W postaci sporadycznego koncentrowania kamery na dolnych
partiach ciała niezidentyfikowanego mężczyzny, któremu towarzyszy
czarny pies, lubiącego spoglądać ze wzgórza, na którym znajduje
się popadający w ruinę zamek. Te nieliczne ujęcia mają
utwierdzać widza w przekonaniu, że mieszkańcom wsi, a szczególnie
małym chłopcom grozi śmiertelne niebezpieczeństwo i doprawiać
aurę niesamowitości tak skrupulatnie dotychczas budowaną, sporą
porcją potencjalnego realnego zagrożenia. Niecierpliwi widzowie
szukający dynamicznych produkcji grozy, pełnych wszelkiego rodzaju
dosłowności najpewniej nie odnajdą się w celowo poszarpanej
narracji obranej przez Sigla i Rozgonyia i subtelnych,
niejednoznacznych aluzjach, co do niebezpieczeństwa, jakie zawisło
nad mieszkańcami wsi, ale podejrzewam, że odbiorcy tęskniący za
klimatycznymi obrazami powoli budującymi intrygę, z równoczesną
dbałością o potęgowanie napięcia i nawarstwienie się długo
niezdefiniowanej grozy, nie będą mogli wyjść z podziwu nad
osiągnięciem Roberta Sigla. Być może z wyjątkiem rozwiązania
całej zagadki, które łatwo przewidzieć dużo wcześniej, ale to
wcale nie oznacza, że cała końcówka „Laurin” jawi się
nieatrakcyjnie. Bo choć tożsamość sprawcy dla nikogo nie powinna
być niespodzianką to już jego starcie z małą, acz jak się
okazuje bardzo pomysłową dziewczynką stanowi prawdziwe apogeum
klimatu grozy i napięcia, tak pieczołowicie budowanych we
wcześniejszych sekwencjach. A fanom gore oferuje zapadającą w
pamięć wstawkę z gwoździem sfilmowaną na dużym zbliżeniu a la
Lucio Fulci.
„Laurin”
to jedna z niestety wielu XX-wiecznych produkcji grozy, która
obrosła grubą warstwą kurzu, obecnie będąc znaną jedynie
nielicznym. Podejrzewam, że większa w tym wina lichej dystrybucji i
znikomej kampanii reklamowej, aniżeli jakości filmu. Bo tejże poza
odrobiną przewidywalności niczego nie mogę zarzucić. I myślę,
że oczaruje osoby gustujące w mocno klimatycznych filmach grozy, w
których poza naleciałościami tożsamymi dla giallo i
twórczości gotyckiej możemy odnaleźć również zachwycający
surrealizm, oniryzm i dramat doprawiony nutką niesamowitości.
Prawdziwie smaczny miszmasz gatunkowy, który autentycznie
hipnotyzuje i dogłębnie zachwyca twórczym kunsztem, pod warunkiem,
że akceptuje się obrazy stawiające mroczną atmosferę ponad
dynamiczną akcję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz