Na
brzegu morza w Stavern zostaje odnaleziona ludzka lewa stopa wciąż
tkwiąca w bucie. Niedługo potem fale wyrzucają na brzeg kolejne
trzy lewe stopy różniące się rozmiarami oraz rodzajem obuwia, w
którym tkwią kończyny. Ich stan wskazuje, że od dłuższego czasu
znajdowały się w wodzie. Sprawę prowadzi komisarz William Wisting
z Larviku, który szybko dochodzi do wniosku, że stopy należą do
zaginionych przed dziewięcioma miesiącami trzech mężczyzn w
podeszłym wieku i kobiety borykającej się z problemami
psychicznymi. Tymczasem jego córka, Line, dziennikarka pisząca dla
„Verdens Gang”, pracuje nad artykułem o mordercach, którzy
długie lata spędzili w więzieniu, starając się wykazać, że
taki rodzaj kary bardziej szkodzi niż pomaga społeczeństwu.
Wisting z czasem uświadamia sobie, że w materiałach zgromadzonych
przez Line znajdują się wskazówki, co do aktualnie prowadzonego
przez niego dochodzenia. Ponadto trafia na trop powojennej
działalności wojskowej osób zamieszanych w sprawę. Kolejne wątki
z czasem zaczynają się mnożyć, nastręczając Wistingowi i jego
ekipie dużych trudności z połączeniem ich w logiczną całość,
która mogłaby doprowadzić śledczych do wielokrotnego mordercy.
„Szumowiny”
to szósta odsłona opus magnum norweskiego poczytnego pisarza Jorna
Liera Horsta – kryminalnej serii z komisarzem policji z Larviku,
Williamem Wistingiem, i jego córką, dziennikarką z „VG”, Line.
W Polsce cykl wydawany jest od końca, od tomu dziewiątego, z jak
na razie jednorazową odskocznią w formie dziesiątej, najnowszej
odsłony serii napisanej przez Horsta w trakcie ukazywania się
polskojęzycznych wydań jego literackiego cyklu. Zaburzona
chronologia nie utrudnia pełnego zrozumienia poszczególnych
kryminalnych intryg, albowiem w każdym tomie Horst portretuje inne
dochodzenie, ale może nieco dezorientować jeśli chodzi o sferę
prywatną czołowych bohaterów. Oczywiście, tylko wówczas jeśli
przed przystąpieniem do lektury wierny czytelnik Horsta nie
zorientuje się, z którą konkretnie odsłoną ma do czynienia.
Myślę,
że Jorn Lier Horst stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych
autorów skandynawskich kryminałów głównie za sprawą swojego
doświadczenia w pracy policyjnej, a ściślej umiejętności
przełożenia tego na karty powieści. Jako, że Horst swego czasu
realizował się w roli śledczego od podszewki zapoznał się z
realiami tego zawodu, co pomaga mu w tworzeniu wiarygodnych procesów
dochodzenia do prawdy przez bohaterów jego książek, których rysy
psychologiczne również nie grzeszą niskim stopniem realizmu. W
„Szumowinach”, tak samo jak w pozostałych odsłonach kryminalnej
serii Horsta dotychczas wydanych w Polsce, zderzymy się z
wiarygodnym, niezwykle szczegółowym śledztwem, któremu przewodzi
komisarz William Wisting. Intrygę zawiązuje makabryczne znalezisko
w postaci odciętej stopy przyniesionej na brzeg przez morskie fale,
opisane w krótkim, acz poruszającym wyobraźnię akapicie - „Płaty
grubej skóry rozchylały się na boki. Między resztkami szarobiałej
tkanki tłuszczowej prześwitywały blade fragmenty kości. Część
czegoś, co przypominało więzadło, leżało na napiętku”. W
znalezisku nie byłoby niczego nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że z
czasem morze wyrzuca na brzeg w sumie cztery lewe stopy nadal tkwiące
w butach, co naturalnie każe śledczym przypuszczać, że mają do
czynienia z seryjnym mordercą, który z jakiegoś powodu poodcinał
swoim ofiarom stopy i wrzucił je do morza, ukrywając resztę ciał
bądź fragmenty rozczłonkowanych zwłok nadal dryfują gdzieś po
wodzie. Pomysł na zawiązanie dochodzenia jawi się zarówno całkiem
drastycznie, jak i tajemniczo, bo przez długi czas ciężko
dopatrzeć się w takim postępowaniu sprawcy i samym zjawisku
(fakcie, że akurat lewe stopy dobiły do brzegu) większej logiki.
Pierwszą zagadkę można wyjaśnić ewentualnym zaburzeniem
umysłowym mordercy lub uznać, że wyjaśnienie takiego modus
operandi dla sprawcy ma jakiś głębszy sens, a śledczy zwyczajnie
nie potrafią go dostrzec, ale druga tajemnica jeszcze przez długi
czas będzie „uwierała czytelnika” - podsycała jego ciekawość
do takiego stopnia, że nie będzie się miało ochoty przerywać
lektury. Tymczasem jak to u Jorna Liera Horsta zazwyczaj bywa
zostaniemy skonfrontowani z wyczerpująco opisaną robotą policyjną,
w której nawet pozornie nieistotne, najdrobniejsze szczegóły
zostaną dokładnie omówione i poddane różnorakiej interpretacji,
a każdy kolejny trop jak się wydaje będzie coraz bardziej oddalał
śledczych od istoty problemu. Dochodzenie zacznie się rozgałęziać,
skupiając na powojennej działalności osób zamieszanych w sprawę,
niezarejestrowanej broni palnej, dużych pieniądzach i wnukach kilku
ofiar, które swoją drogą również tworzą zagadkową zbieraninę.
Bo o ile trzech mężczyzn zamordowanych przez tajemniczego sprawcę
przed laty łączyła przyjaźń, o tyle borykająca się z paranoją
kobieta nijak nie pasuje do tego grona. Cała czwórka zaginęła
przed dziewięcioma miesiącami, we wrześniu ubiegłego roku,
natomiast w trakcie dochodzenia znika kolejna kobieta, która z racji
swojego zawodu miała kontakt z przynajmniej dwoma zaginionymi
mężczyznami. Już wspomniane fakty mocno komplikują całą
intrygę, ale Horst na tym nie poprzestaje, mnożąc zagadkowe
elementy również za sprawą drugiej czołowej postaci swojej
kryminalnej serii, dziennikarki Line Wisting, która pracuje nad
materiałem o długoletnich więźniach, którzy niedawno wyszli na
wolność. W swoim artykule kobieta stara się wykazać, że długie
izolowanie morderców od reszty społeczeństwa nie spełnia jednego
ze swoich podstawowych zadań, nie resocjalizuje, a wręcz
przeciwnie: jeszcze bardziej niszczy psychikę niebezpiecznych
jednostek. Innymi słowy dostajemy typowo lewicowy ogląd świata,
również w kwestii zapatrywania się na karę śmierci, ale nie to
zagadnienie odgrywa ważną rolę w dochodzeniu ojca Line tylko jeden
z byłych osadzonych, z którym kobieta przeprowadza wywiad. William
zaczyna podejrzewać, że mężczyzna jakoś łączy się z jego
dochodzeniem, głównie za sprawą rodzinnych więzów z jedną z
osób, której nazwisko pojawia się w śledztwie i w taki oto sposób
praca Line, jak to na ogół u Horsta bywa łączy się z
dochodzeniem jej ojca. Zbieg okoliczności jest zbyt duży, żeby móc
przymknąć na niego oczy, co odrobinę obniża wiarygodność
prezentowanej intrygi, ale tylko w tej konkretnej kwestii, bo w
pozostałych wątkach nie dostrzegłam już żadnych uchybień. A
należy zaznaczyć, że w pierwszych partiach lektury zwrot „zbieg
okoliczności” pojawia się bardzo często, przy czym jak się z
czasem okaże (pomijając zazębianie się śledztwa z pracą Line)
przypadki są jedynie pozorne, bowiem jak od początku podejrzewa
Wisting wkrótce uświadomimy sobie, że zbiegami okoliczności wcale
nie są.
„Ta
sprawa przypomina morskie fale […] Nie sposób jej uchwycić. Jest
jak coś, co leży wśród przybrzeżnych kamieni, na moment zostaje
wyrzucone na brzeg, by po chwili znów zniknąć w wodzie.”
W
„Szumowinach” podobnie jak w pozostałych odsłonach serii Horsta
o Williamie Wistingu obok zwyczajowego diablo złożonego policyjnego
śledztwa pojawia się wiele informacji o realiach tego zawodu i
krytycznych uwag odnośnie społeczeństwa. To drugie uwidacznia się
w chwili znalezienia na plaży kolejnej stopy – wówczas autor
wspomina o zachowaniu gapiów, z jakiegoś niezrozumiałego powodu
spragnionych makabrycznych widoków i gotowych podsadzać własne
dzieci, aby umożliwić im przyjrzenie się fragmentowi ludzkiego
ciała i... wyśmianie tego znaleziska. Kolejnym ustępem wskazującym
na roztrząsanie przez Horsta osobliwości niektórych ludzkich
zachowań jest moment, w którym zdradza, że mężczyzna odsiadujący
wyrok za zamordowanie swojej partnerki w więzieniu dostawał mnóstwo
listów od kobiet gotowych się z nim związać... Nie są to być
może nadzwyczaj odkrywcze obserwacje, ale trudno zarzucić im brak
odzwierciedlenia w rzeczywistości, co obok akcentowania żmudnego
procesu dochodzenia do prawdy przez śledczych sprawia, że fabuła
jawi się bardzo realistycznie. Aż do ostatniej partii, w trakcie
której wszystkie dotychczas bezwładnie porozrzucane tropy zaczynają
łączyć się w spójną całość (przynajmniej w jednej kwestii w
całkiem przewrotny sposób), Horst nie przykłada większej wagi do
dynamizmu. Przede wszystkim portretuje powolny proces scalania
poszczególnych faktów przez śledczych, na który składa się
między innymi badanie dowodów przez kryminalistyków, praca
oceanografa i rozmowy z osobami jakoś łączącymi się z
prowadzonym śledztwem. Ale znajduje również miejsce na sferę
obyczajową w postaci portretowania związków Wistinga i Line, ich
filozoficznych i egzystencjalnych konwersacji oraz akcentowania stanu
psychicznego doświadczonego komisarza, który zauważa, że brakuje
mu motywacji do prowadzenia tak skomplikowanego śledztwa, że nie
potrafi zmobilizować swoich kolegów do pracy. W czym upatruje
jakichś problemów natury zdrowotnej. Niniejsze przeskoki w
płaszczyznę obyczajową w najmniejszym stopniu mi nie
przeszkadzały, bo miały tę korzyść, że umożliwiały dokładny
wgląd w psychikę kluczowych bohaterów „Szumowin”, a co za tym
idzie nadawały im swoistego wiarygodnego wymiaru. Również powolny
rozwój śledztwa poczytuję na plus, zwłaszcza, że w trakcie Horst
uraczył mnie mnóstwem jakże realistycznych faktów składających
się na policyjną rzeczywistość i nagrodził naprawdę zaskakującą
postacią całokształtu kryminalnej intrygi. Jedyne, co na jego
miejscu bym poprawiła (poza wspomnianym naciąganym zbiegiem
okoliczności) to wydarzenia, w centrum których tkwiła Line, bo nie
mogłam oprzeć się wrażeniu, że autor ją zmarginalizował, zbyt
mało miejsca poświęcając jej aktualnemu zajęciu. Co nie oznacza,
że czytelnicy bardziej ceniący sobie wartką akcję od rzetelnego
portretu pracy norweskich policjantów odnajdą się w lekturze
„Szumowin”, że starczy im cierpliwości w zderzeniu z tak
szczegółowym, wolno rozwijającym się dochodzeniem. Ale też chyba
nikt nie twierdzi, że twórczość Jorna Liera Horsta jest
skierowana przede wszystkim do sympatyków dynamicznych fikcyjnych
intryg.
Moim
zdaniem wielbiciele kryminalnej literackiej serii o komisarzu
Williamie Wistingu autorstwa Norwega, Jorna Liera Horsta, z
zadowoleniem przyjmą lekturę jej szóstej odsłony, bo pomijając
„Psy gończe”, które uważam za najlepsze dokonanie tego
pisarza, nie odstaje od pozostałych części cyklu. „Szumowiny”
oferują fanom twórczości Horsta dokładnie to, czego mogliby się
spodziewać po zapoznaniu się z kilkoma innymi jego kryminałami o
Williamie Wistingu – szczegółowy portret pracy policji, złożoną
niezwykle skomplikowaną intrygę i zaskakujące zazębianie się
mnóstwa pozornie niezwiązanych ze sobą wątków. Innymi słowy
Horst w „Szumowinach” trzyma swój ogólny poziom (nie licząc
„Psów gończych” i może jeszcze "Ślepego tropu"), a to duży komplement jeśli weźmie się pod
uwagę mój pozytywny odbiór jego pozostałych powieści.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Pozostaje się podpisać pod Twoją recenzją. Solidne czytadło, fajna lektura i Horst udowadnia, że naprawdę dobry z niego rzemieślnik.
OdpowiedzUsuń