sobota, 22 października 2016

„The Neighbor” (2016)

John mieszka wraz z dziewczyną Rosie w miasteczku Cutter, gdzie trudni się przemytem, organizowanym przez jego wujka, szefa jednej z tutejszych grup przestępczych. Para zamierza niedługo na stałe opuścić Cutter w tajemnicy przed krewnym Johna. Ale w dzień planowanego wyjazdu, podczas chwilowej nieobecności ukochanego Rosie widzi, jak ich sąsiad Troy zabija młodego mężczyznę przed swoim domem. Kiedy po powrocie John nie zastaje Rosie postanawia przeszukać lokum sąsiada, wiedząc, że mężczyzna zajmuje się jakimiś szemranymi interesami i znajdując w swoim lokum ślad karzący mu podejrzewać Troya. W jego piwnicy znajduje pomieszczenie służące do przetrzymywania ludzi i odkrywa, że w tym procederze bierze udział większa liczba osób.

Marcus Dunstan zasłynął przede wszystkim jako reżyser „The Collector” i „The Collection” oraz współscenarzysta czwartej, piątej, szóstej i siódmej odsłony „Piły”. Jego najnowszy film, „The Neighbor”, powstał na kanwie scenariusza spisanego przez samego Dunstana i jego stałego współpracownika Patricka Meltona. Gatunkowo tegoroczne przedsięwzięcie obu panów najbardziej przystaje do thrillera, ale jak przypuszczam przez wzgląd na kilka krwawych ujęć klasyfikuje się go również jako horror, co zważywszy na duży umiar twórców w warstwie gore uważam za lekką przesadę.

Myślę, że dla poszukiwaczy wszelkich innowacji, czy chociażby jakichś zaskakujących rozwiązań fabularnych „The Neighbor” okaże się pozycją niemożliwą do zaakceptowania. Bo tak na dobrą sprawę w scenariuszu Marcusa Dunstana i Patricka Meltona nie przewidziano miejsca na żadne wbijające się w pamięć niespodzianki, stawiając wyłącznie na prostotę i wykorzystując schemat znany choćby z „The Collector”, aczkolwiek w znacznie ugrzecznionej odsłonie. Początkowych sekwencji nie przyjęłam ze zbytnim entuzjazmem tylko dlatego, że koncentrowano się na wątku przestępczości zorganizowanej – grupie przemytników, do której przynależy główny bohater, John, przekonująco wykreowany przez Josha Stewarta. Thrillery traktujące o wszelkiego rodzaju organizacjach przestępczych na ogól nie dostarczają mi żywszych emocji, ale zdecydowałam się przebrnąć przez niezachęcające pierwsze partie „The Neighbor”z dwóch powodów. Po pierwsze główni bohaterowie filmu wydawali mi się bardzo sympatyczni, nawet wziąwszy pod uwagę niechlubną profesję mężczyzny. Małomówny, ale konkretny John oraz niepozostająca w jego cieniu, mająca w sobie jakąś zadziorność Rosie (również bardzo dobrze wykreowana przez Alex Essoe), która znajduje upodobanie w obserwowaniu domu i podwórka sąsiada, Troya, przez lunetę na przekór Johnowi, który widzi w tym zwykłe wścibstwo. I w tym momencie przechodzimy do drugiego elementu, który skłonił mnie do dania szansy temu obrazowi, a mianowicie aluzji do motywu znanego choćby z „Okna na podwórze” i „Niepokoju” - w tychże produkcjach wykorzystano mocno emocjonujący przewodni wątek sąsiada czołowych postaci, skrywającego jakieś mroczne tajemnice. Miałam nadzieję, że Dunstan i Melton rozbudowali ten znany motyw w dalszych partiach „The Neighbor”, również decydując się zaserwować widzom mocno trzymające w napięciu widowisko o niebezpiecznym sąsiedzie, przez większość seansu obserwowanym przez głównych bohaterów, ale jak się okazało scenarzyści obrali inny kierunek. Wątek podglądactwa szybko został sfinalizowany podejrzeniem przez Rosie morderstwa młodego mężczyzny przed domem Troya (w którego zadowalająco wcielił się Bill Engvall). Zakończenie tego ustępu było zarazem początkiem innego rozgrywającego się w domu antagonisty, w czym widać naleciałości home invasion, ale nie w takiej odsłonie, do jakiej przywykliśmy. Bowiem John nieproszony przekracza próg sąsiada i myszkuje wewnątrz podczas nieobecności właściciela, ale nie w celu obrabowania go, czy pastwienia się nad nim tylko z pragnienia odnalezienia swojej dziewczyny. Moment, w którym John odnajduje ogromną piwnicę Troya i uświadamia sobie, że znajdujące się tam pomieszczenia z klatkami służą do przetrzymywania porwanych ludzi, sprawił, że winszowałam sobie za wytrwałość, za silne postanowienie wytrwania przed ekranem, bo trudno znaleźć tak silnie trzymające w napięciu sekwencje we współczesnych filmowych thrillerach. Piwniczny korytarz skąpany w gęstych ciemnościach rozpraszanych głównie wąskim snopem światła rzucanym z latarki Johna i ciasne izdebki, w których stoją małe klatki wiadomego przeznaczenia same w sobie może i nie podniosłyby poziomu adrenaliny w mojej krwi, gdyby nie sposób, w jaki twórcy podeszli do filmowania pierwszej przeprawy Johna przez to swoiste miejsce kaźni. Powolne, żeby nie rzec ślamazarne najazdy kamer na wszystkie szczegóły owej złowieszczej scenerii podczas bardzo długiego rekonesansu poczynionego przez głównego bohatera wespół z przekonaniem, że właściciel w każdej chwili może wrócić do domu i zaatakować intruza, sprawiły, że autentycznie „siedziałam, jak na szpilkach”, w myślach upraszając Johna, żeby jak najszybciej opuścił to miejsce. Innymi słowy kibicowałam przemytnikowi, człowiekowi, którego przestępcze działania mogły w przeszłości przyczynić się do krzywdy niewinnych ludzi (i tak zapewne było biorąc pod uwagę prolog), a więc podobnie jak to miało miejsce w „The Collector”. Równie mocno drżałam jednak o los jego dziewczyny, twardej Rosie (która nie była jedynie ozdobą dla głównego bohatera, jak to często ma miejsce w tego typu obrazach), dlatego też w pełni rozumiałam jego niechęć do odwrotu przed wydostaniem ukochanej. Raz co prawda wrócił do domu, ale nie po to, żeby wezwać pomoc tylko celem zdobycia broni i narzędzia, którym mógłby przeciąć kłódki w klatkach, co tak samo jak niezrozumiałe porzucenie pistoletu (a ściślej zbyt pobieżne rozejrzenie się za nim) mogło świadczyć na przykład o dużym stresie, w jakim się znajdował, bądź zwyczajnym niedopracowaniu scenariusza. Wszak na jego miejscu większość ludzi wezwałaby policję, albo przynajmniej poinformowała wuja o całym zdarzeniu i raczej dłużej szukałaby broni upuszczonej podczas starcia z jednym z napastników. Swoją drogą całkiem pomysłowego, bo rozgrywającego się w dole pełnym zakrwawionych trucheł królików / zajęcy. Litościwie przyjmijmy jednak, że John był prawdziwym twardzielem, któremu zależało na czasie, dlatego też uznał za konieczne stawienie czoła wrogom w pojedynkę, oczywiście do czasu uwolnienia zakładników, w których upatrywał swoich sprzymierzeńców.

Osoby znudzone pierwszymi partiami „The Neighbor” nie powinny narzekać na tempo akcji w dalszej części seansu. Zresztą takie samo przypuszczenie odważę się wysnuć w odniesieniu do widzów gustujących przede wszystkim w długim budowaniu napięcia, bo i scen bazujących na takowych emocjach nie zabrakło podczas portretowania wątku przewodniego. Co prawda wolałabym, żeby czarnymi charakterami kierowały inne, bardziej powiedzmy egzotyczne motywy, które zapewne silniej akcentowałyby ich szaleństwo, ale Dunstan i Melton zadbali przynajmniej o chwytliwą otoczkę ich działalności: wspomnianą generującą naprawdę mroczny klimat piwnicę oraz fantazyjne maski sklecone z kartek wyrwanych z gazet, które jawiły się całkiem demonicznie i pomysłowo. Ponadto nie potrafiłam przejść obojętnie obok ustępów gore, głównie przez wgląd na śmiałe duże zbliżenia i zgrabny montaż podkreślony przynajmniej w jednej sekwencji przyjemnie kontrastującą z makabrą ścieżką dźwiękową. Twórcy nie przedobrzyli w tej kwestii, nie zaserwowali mi znacznie rozciągniętych w czasie ciągów okaleczeń i mordów, ale w tych nielicznych krwawych ustępach pokazali dość szczegółów, abym nie miała poczucia tchórzliwego wycofania filmowców, zwłaszcza podczas zdecydowanie najmocniejszej sekwencji pozbywania się kajdanków poprzez zdzieranie skóry z własnych nadgarstków. Oglądając rozpaczliwe próby protagonistów wydostania się z domu pełnego dybiących na ich życie przestępców byłam zaskoczona swoimi pozytywnymi reakcjami. Bo w końcu „The Neighbor” nie zaoferował mi niczego odkrywczego, ani zaskakującego, niczego co wyraźnie wyrywałoby scenariusz z wyświechtanej konwencji i tym samym było dowodem dużej inwencji jego autorów. Pogonie po mrocznych pomieszczeniach i okolicznym podwórzu, strzelanki i walki wręcz to właściwie standard w tego typu kinie, ale wyważona, nastawiona na budowanie emocji narracja sprawiła, że całkiem nieźle się bawiłam. A jeszcze lepiej przyjęłam odważne narażanie się na bolesne obrażenia przez przedstawicielki płci pięknej byle tylko przechytrzyć przeciwnika. Ustępy świadczące o naprawdę silnej psychice ofiar, które nie boją się przejąć inicjatywy w przeciwieństwie do zazwyczaj spotykanych w tego typu obrazach płaczliwych kobiet czekających, aż jakiś dzielny mężczyzna wybawi je z opresji, były doprawdy diablo widowiskowe. Praktycznie automatycznie wywoływały mój podziw dla tych filigranowych kobietek, a co za tym idzie wprost nie potrafiłam nie zapałać do nich ogromną sympatią, skłaniającą do głośnego dopingowania im w tej nierównej walce. Zakończenie natomiast na miejscu scenarzystów bym poprawiła, bo szczerze powiedziawszy już gorzej tej historii zamknąć nie mogli. Finał niezmiernie mnie rozczarował, choć w sumie po tak konwencjonalnej akcji powinnam spodziewać się właśnie takiego końcowego akcentu.

„The Neighbor” wbrew „wszystkim znakom na niebie i ziemi” oglądało mi się niemalże wyśmienicie. Niemalże, bo początkowe partie i finał niezbyt przypadły mi do gustu. Natomiast środkowa partia to w moim odczuciu kawał naprawdę solidnego kina, głównie za sprawą umiejętnego przemieszania akcji z powolnie budowanym napięciem i dzięki wzbudzającym sympatię protagonistom. Nigdy bym nie pomyślała, że współczesny thriller o przestępczości zorganizowanej dostarczy mi tyle czystej rozrywki i silnych emocji, a skoro mnie, osobie niegustującej w tego typu fabułach, „The Neighbor” dostarczył tylu pozytywnych wrażeń to fani takich fabuł nawet nie powinni zastanawiać się, czy dać szansę tej produkcji. Arcydziełem bym jej nie nazwała, ale w moim mniemaniu w kategoriach czysto rozrywkowego kina sprawdza się bardzo dobrze, dlatego też polecam tę pozycję przede wszystkim mniej wymagającym miłośnikom gatunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz