W
apartamentowcu zaprojektowanym przez architekta Andrea Barto zostaje
zamordowana jedna z lokatorek, ekskluzywna prostytutka. Krótko potem
w tym samym budynku dochodzi do zabójstwa pracującej w elitarnym
klubie striptizerki, również zajmującej jedno z mieszkań.
Tymczasem Andrea poznaje piękną modelkę, Jennifer Lansbury,
prześladowaną przez męża, który próbuje ją nakłonić do
powrotu do sekty, w szeregi której wstąpili. Zauroczony nią Barto
załatwia Jennifer i jej przyjaciółce, Marilyn Ricci, mieszkanie w
budynku, w którym niedawno doszło do dwóch morderstw. Sprawę
prowadzi komisarz, który o te zbrodnicze czyny podejrzewa
architekta, ale nie dysponuje dowodami pozwalającymi go zatrzymać.
Kiedy dowiaduje się, że kolejnym celem mordercy jest Jennifer
postanawia wykorzystać ją w roli przynęty.
Seans
raczej przeciętnego „Człowieka-Szczura” w reżyserii Giuliano
Carnimeo ani mnie nie zniechęcił, ani też specjalnie nie zachęcił
do jego innej twórczości, dlatego też sięgając po „Skąd
wzięły się te dziwne krople krwi na ciele Jennifer?” nie
spodziewałam się niczego ponad zwykły „wypełniacz wolnego
czasu”, coś na czym mogłabym zawiesić oko podczas bezsennej
nocy. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy dotarło do mnie, że
mam do czynienia z godnym reprezentantem nurtu giallo, który
jakościowo znacznie przewyższa „Człowieka-Szczura”, późniejszy
twór Carnimeo. Autorem scenariusza włoskiego „Skąd wzięły się
te dziwne krople krwi na ciele Jennifer?” (ten tytuł mnie
rozbraja) jest Ernesto Gastaldi, człowiek mogący się poszczycić
dużym doświadczeniem w zawodzie, ale skłamałabym gdybym napisała,
że jego wkład w ten obraz zasługuje na najwyższe uznanie. Bo
fabuła, poza paroma ozdobnikami, nie odbiega od standardowego
schematu filmów spod znaku giallo. I choć ma to swoje plusy
trudno oddać scenarzyście nietuzinkowość. Zgoła inaczej sprawa
prezentuje się w przypadku Giuliano Carnimeo.
Każdy
kto jest dobrze zorientowany w historii kina grozy doskonale zdaje
sobie sprawę z nieocenionego wkładu Włochów w rozwój gatunku, a
ściślej w jego krwawy odłam. Nurt giallo jest bodaj
najbardziej docenianym „dzieckiem włoskich twórców” (choć
jeśli o mnie chodzi dużo większym szacunkiem darzę ich kino
kanibalistyczne), przy czym produkcje wpisujące się w ten
podgatunek częściej określa się mianem thrillera / kryminału
niźli horroru - ja zawsze odbierałam takie obrazy, jako swoistą
mieszankę wymienionych gatunków. „Skąd wzięły się te dziwne
krople krwi na ciele Jennifer?” to jeden z mniej znanych
przedstawicieli nurtu giallo, co może być pochodną lichej
dystrybucji i kampanii reklamowej, bo jakoś nie chce mi się
wierzyć, żeby winę za taki stan rzeczy ponosiła jakość filmu.
Właściwą akcję zawiązano już w pierwszych minutach produkcji,
poprzez mord młodej kobiety mający miejsce w windzie usytuowanej w
okazałym apartamentowcu. Już wówczas można wysnuć kilka, jak się
z czasem okaże, trafnych wniosków na temat specyfiki tego obrazu.
Zarówno diablo trzymająca w napięciu sekwencja poprzedzająca
nagły zgon ekskluzywnej prostytutki, jak i wspomniana kulminacja
świadczą o tym, że Giuliano Carnimeo postawił na zimną oprawę
wizualną. Z silnie skontrastowanych, acz jednocześnie z lekka
przybrudzonych zdjęć, bije wyraźny chłód, który mnie osobiście
nasunął skojarzenia z twórczością Davida Cronenberga. Powolne
najazdy kamer na zniecierpliwione i znudzone twarze lokatorów
apartamentowca tłoczących się w ciasnej windzie doskonale
współgrały z kolorystyką, generując silnie odczuwalną aurę
złowieszczości, zapowiedzi koszmaru, który ma nastąpić dosłownie
lada moment. Spodziewany koszmar zapewne rozczaruje poszukiwaczy
skrajnie brutalnych obrazów, obficie oblanych czerwoną substancją
udającą krew, ale odbiorcy, którzy bardziej od śmiałego gore
cenią sobie staranne, wzbudzające silne emocje zdjęcia, powinni
być zadowoleni zarówno z omawianego, jak i pozostałych mordów
pojawiających się w filmie. Modus operandi sprawcy nie jest zbyt
wyszukany – ot, największe upodobanie znajduje w szybkim
zagłębianiu noża w brzuchach swoich ofiar, choć odstępuje od tej
prawidłowości podczas mordu striptizerki, którą to topi w jej
własnej wannie i innej lokatorki potraktowanej parą wodną. Posoka
towarzysząca niektórym przedwczesnym zgonom nie grzeszy realizmem,
aczkolwiek całkiem przekonująco prezentuje się charakteryzacja
poparzonej kobiety, pokazana w trakcie ostatniej partii filmu. Ale
choć nie możemy liczyć na przesadnie krwawe sekwencje to brutalizm
i tak z wielką mocą emanuje z sekwencji eliminacji poszczególnych
ofiar, za sprawą chłodnego, wręcz zdystansowanego podejścia
operatorów i oświetleniowców do krótkich starć z oprawcą, które
paradoksalnie znacznie potęguje tragizm sytuacyjny. Nie należy
również zapominać o doskonale wyważonym budowaniu napięcia w
sekwencjach poprzedzających bezpośrednie ataki mordercy. Twórcy
wykazali się wówczas naprawdę godną podziwu cierpliwością,
uwidaczniającą się w długich najazdach kamer na postacie kobiet
wyczuwających jakieś nieuchwytne zagrożenie, co najlepiej widać w
niezwykle mrocznych ujęciach poprzedzających zgon striptizerki. Co
równie ważne w owych sekwencjach widać doskonałe wyczucie czasu –
niczego nadmiernie nie przeciągano, co stwarzałoby ryzyko znużenia
widza, a co za tym idzie sprawiłoby, że z obojętnością przyjąłby
śmierć niewinnej kobiety. Ustępy stanowiące klimatyczny wstęp do
zdecydowanego ataku mordercy w większości są na tyle długie, aby
wywoływać napięcie, ale nie aż tak, żeby znudzić odbiorców. Z
wyłączeniem zabójstwa kobiety na chodniku pełnym przechodniów w
środku dnia, które choć nie oferuje dłuższego przygotowywania
widza na umiarkowanie krwawe uderzenie to może się pochwalić innym
walorem. A mianowicie doprawdy niespodziewanym akcentem, tak przez
niesprzyjającą mordercy scenerię, jak i gwałtowność jego czynu.
Sam wygląd sprawcy również zasługuje na pochwałę, zwłaszcza
tak silnie kojarzone z giallo gumowe rękawiczki (w tym
przypadku nie czarne tylko koloru piaskowego), ale cieszy również
prosta czarna kominiarka skrywająca jego oblicze – swoje zadanie
spełnia zarówno jeśli chodzi o utrzymywanie w tajemnicy tożsamości
sprawcy, jak i emanowanie swoistą złowrogością, a nie jestem
pewna, czy gdyby zdecydowano się na większe kombinacje odczuwałabym
to samo patrząc na zamaskowaną postać oprawcy. Czy wówczas nie
jawiłby się groteskowo.
Jak
już nadmieniłam fabuła „Skąd wzięły się te dziwne krople
krwi na ciele Jennifer?” nie należy do najbardziej wyszukanych, w
ogólnym zarysie właściwie twardo trzymając się konwencji filmów
z nurtu giallo, ale jeśli przyjrzeć się bliżej paru
szczegółom można zaobserwować małe odstępstwa od normy albo raczej rzadziej wykorzystywane zabiegi. Głównie
w artykulacji, która nie zawsze uderza w poważny ton, miejscami
wręcz wpadając w zamierzony komizm. Najwięcej zabawnych sytuacji i
kwestii powierzono przyjaciółce i zarazem współlokatorce
tytułowej bohaterki, Marilyn Ricci, która wydaje się absolutnie do
niczego nie podchodzić poważnie oraz policjantowi prowadzącemu
śledztwo (świetny popis aktorski Giampiero Albertini) i jego
niezbyt pojętnemu podwładnemu. O dziwo, miejscowe obniżanie tonu,
dążenie do chwilowego rozładowania napięcia odrobiną humoru nie
wpływa negatywnie na złowieszczy klimat filmu, nie umniejsza
mroczności i chłodu bijących z dosłownie wszystkich kadrów,
którym często towarzyszy bardzo nastrojowy motyw muzyczny. Owe
kontrasty w narracji zaskakująco potęgują ponury wydźwięk
sekwencji z udziałem zamaskowanego mordercy, ale nie tylko jego,
bowiem już na początku zdradzono widzom, że zagrożenie stwarza
również mąż Jennifer (idealnie wykreowanej przez Edwigę Fenech),
od którego jakiś czas temu uciekła. Z powodu przynależności do
sekty, której symbolem jest lilia i której członkowie wyznają
swobodne podejście do seksu (każdy z każdym sypia), gustując
zwłaszcza w orgiach. Teraz mąż Jennifer stara się siłą zmusić
ją do powrotu i bynajmniej nie jest zadowolony z jej znajomości z
architektem, Andrea Barto (w którego w dobrym stylu wcielił się
George Hilton). Udział męża Jennifer wprowadza kilka naprawdę
emocjonujących sekwencji potyczek z główną bohaterką i jej nowym
znajomym oraz wzbogaca fabułę o intrygujący wątek dziwacznej
sekty, szkoda tylko, że tak pobieżnie przedstawiony. Ponadto jego
agresywne obchodzenie się z żoną może wskazywać, że ponosi winę
za morderstwa mające miejsce w apartamentowcu zaprojektowanym przez
Barto. Twórcy jasno sugerują, że to jego twarz może skrywać
czarna kominiarka, ale nie uczulają widza tylko na jego osobę,
dodając do grona podejrzanych czy to przez policję, czy samą
Jennifer: Andrea Barto, sąsiadkę w podeszłym wieku skrywającą coś
przed światem i inną lokatorkę okazałego apartamentowca. W tle
przewija się oczywiście więcej postaci, które w takim samym
stopniu jak już wspomniani mogą natchnąć widzów podejrzliwością,
a więc przedwczesne rozszyfrowanie tożsamości sprawcy zostało
nieco utrudnione. Przyznam, że mnie nie udało się domyślić, kto
zabija – przez chwilę ogniskowałam swoje podejrzenia na właściwej
osobie, ale z biegiem trwania filmu zmieniłam swój typ. I wydaje mi
się, że bardziej widowiskowo by to wypadło, gdyby scenarzysta
obrał mój sposób myślenia czyniąc mordercą tą postać, którą
najuważniej obserwowałam. Ale grunt, że zarówno losy Jennifer,
jak i policyjne śledztwo ogląda się z prawdziwą przyjemnością,
bez cienia znużenia, które szczerze mówiąc czasem mnie dopada
podczas obcowania z kryminalnymi aspektami scenariuszy. Naprawdę
trzeba bardzo się postarać, żeby nie wytracać tempa, żeby nie
zapętlić się w pospolitych detalach dochodzenia i moim zdaniem
twórcom „Skąd wzięły się te dziwne krople krwi na ciele
Jennifer?” udało się tej przywary uniknąć.
Zważywszy
na niewielką popularność tego tytułu istnieje spora szansa, że
ostali się jeszcze jacyś wielbiciele nurtu giallo, którzy
nie widzieli „Skąd wzięły się te dziwne krople krwi na ciele
Jennifer?” i że w związku z tym moja opinia o tym filmie
przysłuży się chociaż jednej takiej osobie. Tą recenzją
chciałabym osiągnąć przynajmniej tyle, aczkolwiek uważam, że to
jeden z tych obrazów, który zasługuje na dużo większe
zainteresowanie od tego, jakim obecnie się cieszy. Ale to już
zadanie cieszących się autorytetem sympatyków tudzież znawców
kina grozy, nie moje, o ile oczywiście nie zapatrują się zgoła
inaczej na tę produkcję. Tego nie wiem, bo jakoś dotychczas spotkałam się tylko z jedną polskojęzyczną recenzją tego filmu
autorstwa osoby dobrze zaznajomionej z gatunkiem.
Bardzo dobry film giallo. Ciekawa fabuła (w końcu scenariusz pisał sam Ernesto Gastaldi), bardzo dobra gra aktorska (uwielbiam Edwige Fenech, ale nie tylko jej należą się brawa), świetny klimat i muzyka Bruno Nicolai. Niestety wiele bardzo dobrych filmów giallo zostało zapomnianych. Są na szczęście fani, którzy cenią ten gatunek i wygrzebują wiele takich dzieł.
OdpowiedzUsuń"Niestety wiele bardzo dobrych filmów giallo zostało zapomnianych."
UsuńRacja. A do tych filmów z nurtu giallo, o których dużo się słyszy można zaliczyć głównie produkcje Dario Argento. Co nie szukam jakichś tytułów z tego podgatunku to Argento zawsze w pierwszej kolejności wyskakuje... Choć gwoli sprawiedliwości Twój blog oferuje sporo nie tak powszechnie znanych tytułów, za co wielkie dzięki;)