Młode
małżeństwo, Anne i Marco Conti, spędzają wieczór na przyjęciu
u sąsiadów, Cynthii i Grahama Stillwellów, co pół godziny
kontrolując swoją sześciomiesięczną córeczkę, Corę,
przebywającą w tym czasie w ich domu. Pomimo tych środków
ostrożności po powrocie z przyjęcia odkrywają, że ich dziecko
zniknęło. Zawiadamiają o zdarzeniu policję, która jeszcze tej
samej nocy rozpoczyna dochodzenie pod kierownictwem detektywa
Rasbacha. W trakcie śledztwa wychodzą na jaw długo skrywane
tajemnice Contich, które utwierdzają policjantów w przekonaniu, że
aby rozwiązać zagadkę zniknięcia Cory powinni dokładnie
przyjrzeć się jej rodzicom. Rasbach zakłada, że dziecko mogło
zostać zamordowane, ale nie wyklucza również porwania dla okupu.
Kiedy okazuje się, że Marco feralnej nocy obściskiwał się z
Cynthią Stillwell, a cierpiąca na depresję poporodowa Anne w
przeszłości miała poważne problemy, z których nie zwierzyła się
mężowi, Rasbach nabiera pewności, że ich małżeństwo nie jest
tak cudowne, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
„Para
zza ściany” to pierwszy dreszczowiec w pisarskiej karierze Shari Lapeny, byłej pani
adwokat i nauczycielki języka angielskiego, o którym można chyba
powiedzieć, że zyskał międzynarodową sławę. W Stanach
Zjednoczonych, Kanadzie i Wielkiej Brytanii stał się prawdziwym
hitem literackim, wychwalanym zarówno przez wielu zwykłych
czytelników oraz krytyków, jak i innych pisarzy. Spotkałam się
nawet z opiniami forsującymi przekonanie, że thriller
psychologiczny Lapeny zasługuje na uwagę branży filmowej, że
powinien zostać przeniesiony na ekran. I w sumie wziąwszy pod uwagę
poczytność „Pary zza ściany” wydaje się, że takowe
przedsięwzięcie miałoby dużą szansę na osiągnięcie
komercyjnego sukcesu. Inna sprawa, czy znalazłaby się ekipa
filmowa, która potrafiłaby oddać na na ekranie ducha tej
książki... Jakoś w to wątpię.
Osobom,
które oglądały film Davida Farra zatytułowany „The Ones Below”
pierwsze stronice „Pary zza ściany” powinny się z nim
skojarzyć. Wszak akcję książki, podobnie jak we wspomnianym
obrazie, zawiązuje kameralne przyjęcie dla czterech osób,
złożonych z dwóch sąsiadujących ze sobą par. Tak samo, jak w
produkcji Farra autorka początkowo stara się uczulić odbiorców na
znajomych głównych bohaterów, zasugerować, że coś może być z
nimi nie w porządku. Czyni to z perspektywy Anne Conti, kobiety
zmagającej się z problemami psychicznymi, a więc należy wziąć
poprawkę na to, że może mieć nieco spaczony ogląd sytuacji -
nieobiektywny, podyktowany wyłącznie emocjami, nie faktami. Lapena
pozostawia więc w gestii czytelnika rozstrzygnięcie, czy należy
zaufać Anne i dopatrywać się czegoś niewłaściwego w zachowaniu
Cynthii i Grahama. Kobieta jest przekonana, że jej niegdysiejsza
przyjaciółka, Cynthia, próbuje uwieść jej męża, że jej
postawa względem niego jest bardzo prowokacyjna, co ku jej irytacji
wcale nie przeszkadza Marco, a wręcz sprawia mu dużą przyjemność.
Tymczasem Graham w jej mniemaniu jest zbyt bierny, jakby ślepy na
zachowanie swojej żony, co chyba prowadzi ją do konkluzji, że jest
typem człowieka całkowicie podporządkowanego swojej wybrance,
czytelników natomiast powinno to zachęcić do dogłębniejszego
analizowania jego postawy. Jestem jednak przekonana, że podczas
pierwszej partii powieści nie zdołają przedrzeć się przez
domniemaną zasłonę pozorów spowijającą Stillwellów, że nie
zdążą wniknąć w ich postacie na tyle, żeby przynajmniej
wydedukować, czy w ogóle stanowią jakieś zagrożenie dla głównych
bohaterów. Nie będziemy mieli tej szansy, ponieważ Lapena nie
przeciąga portretu kolacji u Stillwellów, błyskawicznie
przechodząc do wątku przewodniego „Pary zza ściany”. Czyli
motywu porwania bądź zamordowania dziecka, ostatnimi czasy
cieszącego się sporą popularnością na rynku literackim –
wystarczy chociażby wspomnieć takie powieści, jak „Dziewięć dni” Gilly Macmillan i „Gdzie jest Mia?” Alexandry Burt. Shari
Lapena wyłuszcza fabułę swojego utworu z perspektywy kilku
bohaterów, operując prostym, acz zaskakująco treściwym
słownictwem, koncentrując się głównie na emocjach targających
kluczowymi postaciami tej diabelnie dramatycznej historii. Bo czyż
dla kochających rodziców może być coś gorszego niż zniknięcie
ich jedynego dziecka i to w dodatku spowodowane niewystarczającą
przezornością z ich strony? Anne i Marco są świadomi swojego
błędu, dzięki nieskomplikowanym warsztatowo, ale i tak niezwykle
plastycznym opisom autorki możemy wręcz odczuć na własnej skórze,
z jak potężnym poczuciem winy się borykają. Jak bardzo żałują,
że odważyli się zostawić sześciomiesięczną córeczkę samą w
domu i ograniczyć środki ostrożności jedynie do doglądania jej
co pół godziny i zabrania ze sobą elektronicznej niani. Ich
samopoczucia nie poprawiają niewygodne pytania detektywa Rasbacha,
prowadzącego sprawę zniknięcia ich córeczki - jego insynuacje
świadczące o tym, że znaleźli się w kręgu podejrzanych.
Wydarzenia mające miejsce w domu Contich tuż po odkryciu
nieobecności Cory są dosłownie przeładowane emocjami,
autentycznie przytłaczają ogromem nieszczęścia, jakie dotknęło
młodą parę. Zapoznając się z, jak można sądzić, kompleksowym
obrazem procesów myślowych zachodzących w ich głowach w końcu
tak samo jak oni dochodzimy do przekonania, że Rasbach traci czas
skupiając swoje podejrzenia na Anne i Marco. Co więcej, szybko
powinniśmy dojść do przekonania, że detektyw dokłada
nieszczęsnej parze niepotrzebnych cierpień, że zdaje się w ogóle
nie brać pod uwagę możliwości, iż rodzice Cory nie odpowiadają
za porwanie bądź śmierć dziewczynki. A kiedy już utwierdzimy się
w tym zapatrywaniu, Lapena zacznie obnażać tajemnice Marco i Anne,
które zburzą wyklarowany na początku obraz młodego, szczęśliwego
małżeństwa, niemającego większych problemów, poza depresją
poporodową Anne i chwilą słabości Marco zaistniałą podczas
przyjęcia u Stillwellów tej feralnej nocy, kiedy zaginęła ich
córeczka. Pytanie tylko, czy sekrety jakie wywodząca się z
majętnej rodziny Anne od lat skrywa przed mężem mogą jakoś
wiązać się ze zniknięciem Cory? Czy rzeczywiście mogła
skrzywdzić własną córkę i wyprzeć ten czyn z pamięci? I czy
pragnący ustrzec ją przed konsekwencjami Marco mógł, jak
podejrzewa Rasbach, pozbyć się ciała Cory i zatrzeć wszelkie
ślady zbrodni? A może prawda jest dużo bardziej złożona, może
jednak rodzice nie mieli nic wspólnego z zaginięciem dziewczynki.
Może nasze początkowe odczucia w stosunku do nich były trafne, a
Lapena „wywlekając na światło dzienne” ich długo skrywane
tajemnice próbuje jedynie namieszać nam w głowach, ukryć
tożsamość prawdziwego sprawcy. Którą zaskakująco zdradza mniej
więcej w połowie powieści (!), tym samym odchodząc od
wyświechtanego schematu budowania kryminalnej intrygi. I choć
wydaje się to nieprawdopodobne tym zabiegiem znacznie komplikując
fabułę książki.
„Każdy
coś udaje i każdy udaje kogoś, kim w ogóle nie jest. Cały świat
zbudowany jest na kłamstwach i oszustwie.”
Kiedy
zapoznawałam się z niezwykle emocjonującymi wstępnymi
przesłuchaniami Contich przez Rasbacha musiałam nieustannie zmagać
się z pokusą zajrzenia na ostatnie strony, bo ciekawość dosłownie
zżerała mnie od środka. Na szczęście nie uległam owym zgubnym
podszeptom i radzę wszystkim ciekawskim wytrwać w silnym
postanowieniu stopniowego odkrywania prawdy, ponieważ tylko wówczas
można w pełni docenić złożoność tej historii, tak w warstwie
psychologicznej, jak i kryminalnej. Jeśli chodzi o tę drugą sferę
to radzę nie oczekiwać oddanego w najdrobniejszych szczegółach
policyjnego śledztwa, bo szczerze powiedziawszy Lapena z czasem
zaczyna spychać Rasbacha i jego zespół na dalszy plan,
koncentrując się głównie na małżeństwie Contich, którzy
starają się odzyskać córkę, tak naprawdę nie wiedząc nawet czy
Cora nadal żyje. I dobrze, że zdecydowała się zmarginalizować
udział policjantów, bo w zestawieniu z wprawnie dawkowanymi
tajemnicami skrywanymi przez głównych bohaterów, z których każde
kolejne wprawia w coraz większe zdumienie, tradycyjne dochodzenie
policji (zawiązane całkiem dokładnie, ale z czasem przybliżane
głównie w krótkich fragmentach) wypada mało spektakularnie, żeby
nie rzec trywialnie. Za to emocje kłębiące się w domu Contich,
ich coraz bardziej pogarszające się wzajemne relacje i coraz
bardziej zaskakujące fakty z ich dotychczasowego życia sprawiają,
że autentycznie nie sposób oderwać się od lektury, w oczekiwaniu
na kolejne zdumiewające rewelacje. A każda następna zmusza
czytelnika do zweryfikowania wszystkich wcześniejszych domysłów,
do obrania zupełnie innej ścieżki interpretacyjnej i szukania
odpowiedzi w innym kręgu podejrzanych. Tychże nie ma wcale wielu,
bo podobnie jak ograniczone przestrzenie, na które składa się
świat przedstawiony „Pary zza ściany” tak i liczba bohaterów
została dalece zawężona. I szczerze mówiąc aż nie mogłam wyjść
z podziwu nad tym, że debiutującej w tym gatunku pisarce udało się na tak
kameralnym polu ukuć tak wielce złożoną intrygę, której
prawdziwej istoty nie potrafiłam się domyślić bez jej wyraźnej
pomocy. I co równie ważne Shari Lapenie udało się nie wpaść w
tani melodramatyzm, bo w takich historiach nietrudno przedobrzyć. W
przypadku powieści silnie skupiających się na sferze
psychologicznej zawsze istnieje ryzyko, że jej autor z czasem osunie
się w tkliwy sentymentalizm, tym samym przestając szokować coraz
to wymyślniejszymi zwrotami akcji, a zaczynając gubić się w
meandrach emocji poprzez przesłodzenia bądź sztuczną egzaltację.
U Lapeny nic takiego nie ma miejsca – widać, że autorka nade
wszystko pragnęła sprostać wymaganiom spragnionych mocnych wrażeń
czytelników, którzy nie mają cierpliwości do taniego
sentymentalizmu i spodziewają się bezkompromisowych rozwiązań. I
na takowe mogą liczyć, bo choć ja zdecydowałabym się na dużo
mocniejszy finał i tak byłam zaskoczona, że początkująca pisarka
zrezygnowała z bzdurnego happy endu, decydując się pozostawić
czytelników z nieprzyjemnymi odczuciami i wnioskami.
„Para
zza ściany” to prawdziwie elektryzująca powieść Shari
Lapeny, która ma duże szanse zyskać miano najlepszego thrillera
psychologicznego 2016 roku i która powinna otworzyć początkującej w tym gatunku
pisarce drogę do wielkiej kariery. Bo taka wirtuozeria, tak
umiejętne posługiwanie się słowem i wręcz przeogromna znajomość
prawideł rządzących się tym gatunkiem, łatwość budowania
suspensu i pogrywania na skrajnych emocjach odbiorców zasługują na
najwyższe uznanie. Przynajmniej z mojego punktu widzenia, bo jak
zawsze nie mogę mieć pewności, że absolutnie każdy wielbiciel
literackich dreszczowców odnajdzie się w tej propozycji. Według
mnie to prawdziwe powieściowe objawienie, ale to przecież tylko
moje skromne zdanie... niekoniecznie każdy się pod nim podpisze.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz