wtorek, 28 marca 2017

„W ciszy” (2005)

Po śmierci ojca nastoletnia głuchoniema Dot wprowadza się do domu swoich rodziców chrzestnych, Paula i Olivii Deer. Ich córka Nina, rówieśnica Dot, nie jest zadowolona z obecności nowej domowniczki, a swoją niechęć często manifestuje również w jej obecności. Dot przestała słyszeć i mówić w dzieciństwie, po śmierci matki. Opanowała jednak język migowy i nauczyła się czytać z ruchu warg. Mimo to komunikację z innymi osobami ogranicza do absolutnego minimum. Woli trzymać się na uboczu, przebywać w wyłącznie własnym towarzystwie, bez zabiegania o akceptację otoczenia. Kiedy przypadkiem poznaje mroczną tajemnicę familii Deerów jej sytuacja znacznie się komplikuje. Nina zdaje sobie sprawę z wiedzy, jaką posiadła nowa lokatorka jej rodzinnego domu, na domiar złego jest świadoma czegoś jeszcze, co może wykorzystać przeciwko niej. Zamiast tego wyłuszcza jej swoje zbrodnicze zamiary, tym samym angażując Dot w uknutą intrygę.

Zrealizowany za zaledwie dziewięćset tysięcy dolarów thriller psychologiczny Jamie Babbit, „W ciszy”, po raz pierwszy został pokazany w 2005 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto. W kolejnych latach był rozpowszechniany głównie na DVD. Większa część krytyków opiniujących projekt Jamie Babbit nie szczęściła cierpkich słów, zarzucając mu między innymi pretensjonalność, niespójność, niewiarygodność i brak jednolitego przekazu, tj. takiego, który nie wywoływałby wrażenia, że autorzy scenariusza tak naprawdę sami nie wiedzieli, co chcą widzom powiedzieć. Abdi Nazemian i Micah Schraft na kartach swojego scenariusza poruszyli bardzo poważny problem, aczkolwiek z punkty widzenia niektórych krytyków niepotrzebnie rozwodnili go lżejszą specyfiką, która utrudnia traktowanie tej historii na poważnie. Nie wiem skąd to wrażenie, może przez nastoletni punkt widzenia – w każdym razie ja ilekroć oglądam ten film (bo nie poprzestałam na jednym seansie) zupełnie inaczej zapatruję się na tonację.

Abdi Nazemian i Micah Schraft skonstruowali swoją historię tak, że jakakolwiek próba przybliżenia potencjalnym odbiorcom czegokolwiek poza szczątkowym, niewiele mówiącym zarysem wymaga wyjawienia dwóch niepożądanych informacji, z punktu widzenia osoby, która woli sama dociekać prawdy bądź pozostawiać to w gestii twórców, nie zaś recenzentów. Scenarzyści nie każą nam długo czekać na pierwsze dwa zwroty akcji, z których to notabene wyrasta właściwa intryga filmu. Nie twierdzę, że znajdzie się wiele osób, które z zaskoczeniem przyjmą owe rozwiązania fabularne, bo scenarzyści już wcześniej podrzucają kilka, co prawda subtelnych, ale nie niemożliwych do zinterpretowania tropów, które powinny co poniektórym widzom nieco naświetlić sytuację jeszcze przed jej wyartykułowaniem przez filmowców. Niemniej nie mogę mieć pewności, co do tego, że absolutnie wszyscy odbiorcy przedwcześnie rozszyfrują istotę scenariusza, dlatego też w tej kwestii postawię na enigmatyczność (choć bardziej domyślnym osobom, którzy seans tego filmu mają dopiero przed sobą i tak radzę przeczytać tylko ostatni akapit). „W ciszy” to bardzo kameralny thriller psychologiczny, w większości ujęć utrzymany w całkiem mrocznej kolorystyce i kładący szczególny nacisk na swoistą intymność - wytwarzanie silnej więzi pomiędzy widzem i uczestnikami obserwowanych wydarzeń przede wszystkim dzięki licznym, długim zbliżeniom na ich sylwetki i ich szczegółowo sportretowanym osobowościom. Większość kadrów emanuje intensywnością, tym bardziej magnetyczną, bo okraszoną swego rodzaju zepsuciem – moralnym upadkiem rzutującym na życie wszystkich domowników, którzy nie mogą bądź nie potrafią wyrwać się z tej matni. Niemym obserwatorem tej trudnej sytuacji jest nastoletnia Dot, w którą w znakomitym stylu wcieliła się Camilla Belle. Po śmierci ojca głuchoniema dziewczyna wprowadziła się do domu swoich rodziców chrzestnych, wywodzących się z klasy średniej Deerów, wychowujących siedemnastoletnią córkę Ninę, którą z kolei w jeszcze bardziej widowiskowy sposób kreowała Elisha Cuthbert. Już we wstępnych scenach łatwo da się odczuć chemię pomiędzy tymi dwiema kobiecymi postaciami, niemalże widać iskry wydobywające się z ich ciał ilekroć znajdą się w jednym pomieszczeniu. Scenarzyści nie ukrywają niechęci, jaką wzbudza w Ninie towarzystwo Dot – nie jest zadowolona z decyzji rodziców, którzy przygarnęli osieroconą nastolatkę, która nie wykazuje żadnych chęci zbliżenia się do rodziny, a w szkole ma opinię odludka. Na ogół jest zupełnie ignorowana przez rówieśników, co zresztą zdaje się w ogóle jej nie przeszkadzać, a jeśli już przyciąga czyjąś uwagę to tylko jako obiekt drwin. Również ze strony cieszącej się dużą szkolną popularnością Niny, która wszystkim zainteresowanym stara się dać do zrozumienia, jak bardzo nienawidzi głuchoniemej outsiderki. Na początku Dot jest przede wszystkim bierną obserwatorką i kimś na kształt narratorki, przy czym jej komentarze, co jakiś czas rozlegające się w tle, często przybierają formę swoistych sentencji, filozoficznych myśli, co prawda w nieco zawoalowany sposób nawiązujących do prezentowanych wydarzeń, ale jednak znajdujących w nich odzwierciedlenie. UWAGA SPOILER Sprytnym posunięciem twórców był komentarz Dot na temat Beethovena w momencie kiedy pierwszy raz pieści uszy widza przepiękną grą na fortepianie, mający przede wszystkim wprowadzić w błąd odbiorcę, nie dopuścić do przedwczesnego odkrycia sekretu nastolatki. Na mnie to posunięcie wywarło niegdyś spodziewany efekt, ale nie jestem przekonana, czy byłoby równie skuteczne, gdybym po raz pierwszy obejrzała ten film parę lat później KONIEC SPOILERA. Nina tymczasem tylko na pozór jest przebojową, rozchwytywaną przez płeć przeciwną, wredną cheerleaderką, której głównym zmartwieniem, oprócz mieszkania z Dot, jest dobranie odpowiedniego odcienia szminki i lakieru do paznokci. W paru ujęciach doskonale widać smutek przebijający z jej twarzy. Jej oblicze co jakiś czas przyobleka się również w „kamienną maskę”. Wygląda to tak, jakby w jej wnętrzu ziała pustka, jakby nie potrafiła czerpać radości z życia i tylko udawała, że obchodzą ją wydumane problemy rówieśników. Nikt oprócz Dot tego nie dostrzega, nikogo nie alarmuje zachowanie Niny, które jak szybko konstatuje głuchoniema nastolatka jest (czy też może być) niczym innym jak krzykiem o pomoc – wołaniem na pustyni, gdzie nikt nie jest w stanie jej usłyszeć. Nikt oprócz Dot, która przypadkiem dowiaduje się, skąd bierze się jej cierpienie.

Cierpienie nie jest zbyt precyzyjnym określeniem stanu, w jakim znajduje się Nina i ze wszystkich aspektów scenariusza ten zdecydowanie uważam za najlepszy. Niektórzy członkowie ekipy konsultowali fabułę „W ciszy” z psychiatrami, starając się stworzyć jak najbardziej wiarygodny, ale również niejednoznaczny przypadek małoletniej ofiary. I w przeciwieństwie do niejednego krytyka uważam, że ta sztuka w całości im się udała. Relacje panujące w domu Deerów, którego wnętrze na ogół spowija mrok uwypuklający oburzający wydźwięk praktyk, jakie się w nim odbywają, tak silnie angażują przede wszystkim dzięki zagadkowym, acz w ogólnym zarysie często znajdującym odbicie w rzeczywistości, reakcjom domowników na całą tę chorą sytuację. Ofiara jaką niewątpliwie jest Nina oprócz bólu znajduje również przyjemność w swojej tragicznej egzystencji. Nie może zrozumieć kłębiących się w niej sprzecznych uczuć, a tym bardziej pozbyć tych, które przyczyniają się do pogłębiania nie zaś zażegnania problemu. Co równie ciekawe z jakiegoś powodu decyduje się wciągnąć Dot w swoistą grę, zabawić się jej kosztem bądź co równie prawdopodobne w ten wyszukany sposób zachęcić ją do interwencji, do udzielenia jej pomocy, ponieważ sama ze względu na wspomniane ambiwalentne emocje nie jest w stanie wyrwać się z tej matni. Minusem „W ciszy” moim zdaniem jest styl, jaki Nina obiera pogrywając z Dot. Do wyrafinowanych z pewnością nie należy, miejscami jest nawet odrobinę infantylny (na przykład moment, kiedy informuje główną bohaterkę, że dopuści się zbrodniczego czynu o północy, tak jakby z góry mogła przewidzieć porę) i w gruncie rzeczy nie powinien nastręczyć widzowi większych trudności w szybkim skalkulowaniu jej prawdziwych zamiarów - dojściem do tego co tak naprawdę nią kieruje, jaki jest cel tych wszystkich gierek. Dot nie zignoruje owych złowieszczych przyrzeczeń Niny, przez jakiś czas będzie je odczytywać tylko w jeden sposób i co za tym idzie uzna, że należy przeciwdziałać spodziewanej tragedii. Interesujący jest również obraz matki Niny, uzależnionej od środków przeciwbólowych, zagubionej kobiety, która choć bardzo pragnie nie potrafi aktywnie uczestniczyć w życiu rodzinnym. Nie mogę jednak zdradzić, na czym zasadza się potencjał płynący z tej postaci, bo kontrowersyjne detale wprost zostaną wyłuszczone dopiero pod koniec filmu. Warto jeszcze wspomnieć o ścieżce dźwiękowej, złożonej z różnego rodzaju nastrojowych kompozycji, przy czym najwięcej korzyści dają utwory Beethovena wygrywane przez Dot – chyba najsilniej potęgują przygnębiający wydźwięk fabuły. Ponadto całkiem sporo miejsca poświęcono relacji Dot ze szkolnym przystojniakiem, kreowanym przez w pełni przekonującego Shawna Ashmore'a, z której przebija nutka czarnego humoru, ale o dziwo doskonale koegzystuje on z ciężką problematyką filmu. W moim odczuciu w żadnym razie nie łagodząc siły przekazu scenariusza.

„W ciszy” to jeden z chętniej oglądanych przeze mnie thrillerów psychologicznych z nastolatkami w rolach głównych, między innymi dlatego, że nie dostrzegam tutaj plastikowych ujęć, będących częstą przypadłością XXI-wiecznego kina grozy i płycizny nierzadko znamionującej produkcje wpisujące się w ten gatunek, w których czołowe role odgrywają młodzi ludzie. Obraz „W ciszy” cechuje się całkiem sporą porcją mroku i niemałą intensywnością, ale i tak jego największą siłą są złożone postacie, wnikliwe rysy psychologiczne, które sprawiają, że niezwykle trudno jest przewidzieć, jak ostatecznie postąpią. Do jakiego finału nas to doprowadzi. Niemniej nie przeszkodzi nam to w przygotowaniu się na wyłącznie tragiczny przebieg, bo twórcy dawkują napięcie w tak dosadny sposób, żebyśmy ani na chwilę nie zapominali o zbliżającym się koszmarze. Do najlepszych filmów Alfreda Hitchcocka temu obrazowi jeszcze bardzo dużo brakuje (nie ta liga), ale w porównaniu do innych dreszczowców powstałych w XXI-wieku „W ciszy” i tak może się poszczycić zadowalającym zrozumieniem reguł konstruowania dramaturgii i wzmacniającym pozytywny odbiór całości budowaniem całkiem ponurej aury otaczającej poszczególne mocno intrygujące postacie.

4 komentarze:

  1. Tak, tak, tak! Kurcze, oglądałam go kiedyś, za czasów gimnazjum chyba o 1 w nocy na jakimś tvp1. Zapomniałam o nim i może z pół roku temu zupełnie przypadkiem obejrzałam ponownie. Jeśli chodzi o thrillery młodzieżowe to jest to jeden z lepszych jakie widziałam. Tak jak napisałaś, nie jest cukierkowy, jakiś taki głupawy. A bardzo ciekawy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dawno temu oglądałam i faktycznie całkiem dobrze wspominam ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie mam takie wrażenie, że już kiedyś go widziałam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako osoba niedosłysząca, nastawiłam sie na inny problem w tym filmie..tak więc ogromnym zaskoczeniem było to, co zobaczyłam. Brawo dla scenarzysty, dla reżysera, no i grona aktorów, grających swoje wyznaczone role..nie bardzo też rozumiem sceny ostatniej, One wyszły, tak jakby nic się nie stało no i to osłupienie matki..

    OdpowiedzUsuń