Podczas
swojego dziewiczego rejsu prom Morgenrode zatrzymuje się na wodach
przybrzeżnych Wysp Owczych. Na pokładzie znajduje się duńska
policjantka Katrine Ellegaard, która za parę dni oficjalnie
przestanie pełnić służbę. Szybko okazuje się, że prom został
przejęty przez terrorystów, którzy grożą zdetonowaniem ładunku
wybuchowego, jeśli władze nie spełnią ich żądań. Hallbjorn
Olsen, Farer, z którym Katrine zaczęła układać sobie wspólne
życie zostaje tymczasem wtajemniczony w śledztwo prowadzone przez
tutejszą policję. Niezidentyfikowany mężczyzna padł ofiarą
okrutnego morderstwa, które może mieć związek z porwaniem promu
przez zamachowców. Przedmiot, który znaleziono na miejscu zbrodni
wskazuje na to, że sytuacja jest dużo poważniejsza niż zakładano,
że terroryści mogą sprowadzić śmierć nie tylko na pasażerów i
załogę Morgenrode. Olsen decyduje się wspomóc farerskie i duńskie
organy ścigania, a Ellegaard tymczasem próbuje znaleźć sposób na
przechytrzenie zamachowców poprzez odpowiednie działania na
pokładzie.
Jakiś
czas temu Polskę obiegła wiadomość, że Ove Logmansbo to
pseudonim znanego pisarza Remigiusza Mroza, nie zaś personalia
początkującego autora pochodzącego z Wysp Owczych, jak przez
dłuższy czas utrzymywali wydawcy i sam pisarz. Mróz wyznał, że
nigdy nie był na Wyspach Owczych, a swoją trylogię stworzył
głównie w oparciu o różnego rodzaju materiały przybliżające mu
tamtejsze realia i że wydawcę wtajemniczył w swój plan dopiero
wówczas, gdy jego tekst został zaaprobowany. Takie zagrywki nie są
żadnym novum w światku literackim, zresztą Mróz przyznał, że
zainspirowały go posunięcia kilku znanych pisarzy, a kierowało nim
pragnienie chwilowego postawienia się na miejscu debiutantów. Tak
więc wszystko co napisałam o autorze trylogii z Wysp Owczych przy
okazji recenzji dwóch pierwszych tomów zatytułowanych „Enklawa”
i „Połów” jest z gruntu fałszywe i dowodzi tego, że padłam
ofiarą zwykłego podstępu. Tak samo, jak wielu innych odbiorców
niniejszych pozycji.
Wszystko
wskazuje na to, że „Prom” jest ostatnią publikacją Ove
Logmansbo, a przynajmniej ostatnią książką wchodzącą w skład
cyklu o Katrine Ellegaard i Hallbjornie Olsenie. Remigiusz Mróz
zamierza chyba poprzestać na trylogii, co patrząc na poziom
niektórych wielotomowych literackich serii kryminalnych, które po
znakomitym początku notują drastyczny spadek jakościowy, wydaje
się całkiem mądrym posunięciem. Z drugiej jednak strony chciałoby
się trochę dłużej potowarzyszyć duńskiej policjantce Katrine
Ellegaard i Farerowi Hallbjornowi Olsenowi mierzącym się z różnego
rodzaju zbrodniami mającymi miejsce w tym zacisznym zakątku świata,
jakim są chłodne, malownicze Wyspy Owcze. „Enklawa”, „Połów”
i „Prom” jak się okazało zostały napisane przez Polaka
zainspirowanego skandynawskimi kryminałami, który w moim pojęciu
niczym nie odstawał od wielu swoich kolegów po piórze z tego
regionu Europy. A nawet przebił większość tamtejszych znanych mi
autorów. Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek to powiem (napiszę) o moim rodzimym współczesnym autorze kryminałów, ale jestem dumna z dokonania rodaka, bo doprawdy niełatwe
jest tak znakomite odwzorowanie atmosfery kryminalnej literatury z
Europy Północnej, gdy wychowało się w polskich realiach, a
jeszcze trudniej jest zaprezentować moim zdaniem wyższy poziom od
paru swoich inspiratorów. Gdyby w moje ręce nie trafiła trylogia z
Wysp Owczych powiedziałabym, że to niemożliwe, upierałabym się,
że żaden polski pisarz nigdy nawet nie zbliży się do fenomenu
skandynawskiej prozy kryminalnej. Mogłabym się o to wręcz założyć
i jak widać przegrałabym z kretesem, bo Remigiusz Mróz dobitnie
udowodnił, że trwałam w całkowicie błędnym przekonaniu.
Zakładając, że „Prom” to ostatnia część cyklu z Wysp
Owczych (zakładając, bo wieloletnie obcowanie z tego typu
literaturą nauczyło mnie, żeby z rezerwą podchodzić do wszelkich
aluzji odnośnie zakończenia serii) muszę przyznać, że to godne
ukoronowanie tego przedsięwzięcia Remigiusza Mroza. Być może po
raz ostatni jako Ove Logmansbo, poczytny polski pisarz w „Promie”
zaserwował swoim czytelnikom prawdziwe apogeum napięcia, nieco
odchodząc od estetyki „Enklawy” i „Połowu”. W poprzednich
tomach sporo miejsca poświęcał płaszczyźnie dramatycznej, nie
szczędząc kompleksowych opisów kluczowych postaci – ich
charakterów, kłębiących się w nich emocji i dosyć szczegółowych
przemyśleń. Tymczasem w „Promie” skupił się przede wszystkim
na właściwie nieustającej akcji, bo i nie musiał już dokładnie
zaznajamiać nas z czołowymi bohaterami, skoro tak wyczerpująco
uczynił to w dwóch poprzednich odsłonach trylogii. Osobom
niezaznajomionym z „Enklawą” i „Połowem” rysy
psychologiczne poszczególnych postaci mogą wydawać się nazbyt
szczątkowe, pozostali natomiast powinni odebrać tę pozycję, jako
wielce pasjonujące zwieńczenie niebezpiecznych przygód doskonale
znanych im bohaterów. Dlatego też przed zapoznaniem się z „Promem”
doradzam sięgnięcie po poprzednie książki wchodzące w skład tej
trylogii, bo najprawdopodobniej wówczas znacznie zintensyfikują
swoje wrażenia z lektury omawianej publikacji. Zimny, tajemniczy
klimat Wysp Owczych, swoista aura pozornie spokojnej enklawy pod
powierzchnią której czai się jakaś poważna groźba, została w
pełni zachowana. Ove Logmansbo nie zrezygnował z podtrzymywania tej
hipnotyzującej atmosfery, aczkolwiek nasycił ją dużo bardziej
zawrotną akcją niźli miało to miejsce w „Enklawie” i
„Połowie”. Intryga rozsnuta na kartach „Promu” ma kilka
etapów, z których każdy kolejny następuje tuż po mniej lub
bardziej zaskakującym zwrocie akcji, coraz bardziej utwierdzając
nas w przekonaniu, że nic nie jest tak oczywiste, jak wydawało się
na początku.
„I
to stanowiło smutną kwintesencję dzisiejszego świata […] Nie
potrzeba było już ładunków wybuchowych, aby wysadzić wszystko w
powietrze. Wystarczyło uprawdopodobnić ich istnienie. Wystarczył
strach.”
Fabułę
„Promu” zawiązuje zajęcie tytułowego środka transportu przez
terrorystów. Na pokładzie znajduje się szacunkowo ponad tysiąc
pasażerów, w tym doskonale znana czytelnikom Ove Logmansbo duńska
policjantka Katrine Ellegaard. Porywacze starają się zmusić władze
do spełnienia ich żądań wykorzystując do tego celu groźbę
detonacji ładunku wybuchowego umieszczonego na pokładzie. Sytuacja
komplikuje się z chwilą odnalezienia na Farojach zmasakrowanych
zwłok mężczyzny, przy których zostaje odnaleziony przedmiot
każący domniemywać, że porwanie promu ma jakiś związek z Camp
Century amerykańską bazą badawczą funkcjonującą niegdyś w
Grenlandii. Ove Logmansbo szybko przechodzi do pierwszego zwrotu
akcji mającego miejsce na promie, tym samym sygnalizując
czytelnikowi, że skonfrontuje go z iście przewrotną opowieścią,
w której dosłownie wszystko może się wydarzyć. Po czym niemalże
niezwłocznie przystępuje do spełniania tej obietnicy. W „Promie”
nie znajdziemy żadnych półśrodków, żadnych przejawów
tchórzliwości, czy usilnych prób złagodzenia siły przekazu.
Remigiusz Mróz publikujący pod pseudonimem Ove Logmansbo może i
przywiązał się do Katrine Ellegaard i Hallbjorna Olsena, może i
zależało mu na ich losie, ale to nie powstrzymało go przed
wrzuceniem obojga w sam środek koszmaru o sile, z którą nigdy
wcześniej się nie spotkali. Autor nie cofa się przed niczym w
swoich dążeniach do ogłuszania czytelnika coraz to większymi
okrucieństwami do jakich tylko zdolny jest człowiek. Nie boi się
rozbudzać w odbiorcach, którzy do tego czasu bardzo zżyli się z
głównymi bohaterami trylogii z Wysp Owczych, skrajnego wzburzenia
„na widok” losu, jaki ich spotyka. Pokazuje tym samym, że
potrafi tworzyć bezkompromisowe historie, których wstrząsający
wydźwięk jest równie ważny co złożona, skomplikowana intryga
owiana gęstą aurą uwierającej wręcz tajemniczości. Logmansbo na
kartach „Promu” prezentuje nam osobników, którzy nie cofną się
przed niczym, aby dopiąć swego, którzy nie mają litości
absolutnie dla nikogo – właściwie już pierwsza wprowadzająca we
właściwą akcję partia powieści każe przypuszczać, że w tej
historii nie będzie żadnych kompromisów, że autor nie jest
zainteresowany podtrzymywaniem czytelnika na duchu, poklepywaniem go
po plecach i mówieniem, że wszystko skończy się dobrze. Nie, on
pragnie sponiewierać swoich bohaterów i czyni to w doprawdy
emocjonującym stylu. Równocześnie dbając o logiczny, w pełni
przemyślany przebieg śledztwa z udziałem Hallbjorna Olsena, który
za sprawą kilku diablo złowieszczych akcentów i zdumiewających
zwrotów akcji nieustannie trzyma czytelnika w paszczy nieznośnego
napięcia, a w ostatnich etapach praktycznie przykleja go do stronic
powieści. Dzieje uwięzionej na promie zawłaszczonym przez
zamachowców Katrine Ellegaard i kilku innych pasażerów oraz coraz
bardziej rozpaczliwe posunięcia jej życiowego partnera Hallbjorna
Olsena, starającego się ocalić ukochaną śledziłam z
autentycznie zaciśniętą krtanią. I to już we wstępnych fazach,
a wierzcie mi to dopiero preludium przed prawdziwym koszmarem, z
jakim zetknie się tych dwoje, zresztą nie tylko oni. Bo realne
zagrożenie ze strony terrorystów może zmienić oblicze całych
Wysp Owczych, na zawsze pozbawić ich nazwijmy go statusu
bezpiecznego schronienia przed największymi bestialstwami tego
świata.
„Prom”
to jak dla mnie najlepszy tom wchodzący w skład trylogii z Wysp
Owczych, znakomite zwieńczenie literackiego przedsięwzięcia
Remigiusza Mroza piszącego pod pseudonimem Ove Logmansbo. Moją
ocenę tej pozycji uwarunkowały jednak dwie poprzednie powieści –
gdyby autor wcześniej tak dogłębnie nie sportretował czołowych
bohaterów cyklu to zapewne byłabym zawiedziona zbyt pobieżnymi
rysami psychologicznymi nakreślonymi w „Promie”. Właśnie z
tego względu, że poprzednie tomy są mi doskonale znane nie miałam
nic przeciwko powtórzeniu jedynie ogólników na temat znanych mi
postaci i skoncentrowaniu się przede wszystkim na szczegółach
koszmaru, z jakim musieli się zmierzyć. Z zachowaniem emocjonalnego
wydźwięku, który przez wzgląd na wspomniane ogólnikowe
przedstawienie postaci może jednak być mniej druzgocący dla osób
niezaznajomionych z „Enklawą” i „Połowem”. Dlatego te osoby
przed skonfrontowaniem się z „Promem” gorąco zachęcam do
sięgnięcia po dwie poprzednie części trylogii z Wysp Owczych,
zwłaszcza wówczas jeśli gustują w skandynawskich powieściach
kryminalnych. Bo jak się okazuje pochodzenie powieściopisarza nie
przeszkadza w stworzeniu opowieści, które wprost emanują magicznym
duchem tego rodzaju utworów z tamtych stron Europy, a przynajmniej
nie z mojego punktu widzenia.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Jakoś ta sprawa z pseudonimem Mroza zniechęciła mnie do tej serii. :(
OdpowiedzUsuńMnie na szczęście nie, aczkolwiek wolałabym żeby pisarze nie stosowali takich zagrywek.
UsuńDzięki wielkie! I za wszystkie dobre słowa w tej recenzji, i za te w poprzednich – czytałem na bieżąco. :)
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję za świetne książki! Ale w przyszłości proszę już nie robić takich numerów z pseudonimem;)
UsuńDla mnie sprawa z pseudonimem autora jest w tym przypadku drugorzędna. Prawdę mówiąc do czasu tej całej "afery" nie słyszałam o tej serii, może dlatego, że dawkuję sobie skandynawską prozę, bo rzucenie się we wszystkie książki jednocześnie zabiłoby mój portfel. ;) W każdym razie skoro twierdzisz, że to dobra trylogia, chętnie przyjrzę się innym recenzjom i być może zdecyduję się na lekturę.
OdpowiedzUsuńMam to samo - zanim coś zakupię muszę się porządnie zastanowić, bo mój budżet nie wytrzymałby folgowania wszystkim nieprzemyślanym literackim zachciankom:/ Dlatego też w pełni rozumiem wahanie, choć ja osobiście zachęcam do zakupu przynajmniej pierwszej części ("Enklawy") - jak przeczytasz będziesz wiedziała czy warto dalej drenować portfel poprzez zakup kolejnych części;)
Usuń