Po
śmierci ojca nastoletnia głuchoniema Dot wprowadza się do domu
swoich rodziców chrzestnych, Paula i Olivii Deer. Ich córka Nina,
rówieśnica Dot, nie jest zadowolona z obecności nowej domowniczki,
a swoją niechęć często manifestuje również w jej obecności.
Dot przestała słyszeć i mówić w dzieciństwie, po śmierci
matki. Opanowała jednak język migowy i nauczyła się czytać z
ruchu warg. Mimo to komunikację z innymi osobami ogranicza do
absolutnego minimum. Woli trzymać się na uboczu, przebywać w
wyłącznie własnym towarzystwie, bez zabiegania o akceptację
otoczenia. Kiedy przypadkiem poznaje mroczną tajemnicę familii
Deerów jej sytuacja znacznie się komplikuje. Nina zdaje sobie
sprawę z wiedzy, jaką posiadła nowa lokatorka jej rodzinnego domu,
na domiar złego jest świadoma czegoś jeszcze, co może wykorzystać
przeciwko niej. Zamiast tego wyłuszcza jej swoje zbrodnicze zamiary,
tym samym angażując Dot w uknutą intrygę.
Zrealizowany
za zaledwie dziewięćset tysięcy dolarów thriller psychologiczny
Jamie Babbit, „W ciszy”, po raz pierwszy został pokazany w 2005
roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto. W kolejnych
latach był rozpowszechniany głównie na DVD. Większa część
krytyków opiniujących projekt Jamie Babbit nie szczęściła
cierpkich słów, zarzucając mu między innymi pretensjonalność,
niespójność, niewiarygodność i brak jednolitego przekazu, tj.
takiego, który nie wywoływałby wrażenia, że autorzy scenariusza
tak naprawdę sami nie wiedzieli, co chcą widzom powiedzieć. Abdi
Nazemian i Micah Schraft na kartach swojego scenariusza poruszyli
bardzo poważny problem, aczkolwiek z punkty widzenia niektórych
krytyków niepotrzebnie rozwodnili go lżejszą specyfiką, która
utrudnia traktowanie tej historii na poważnie. Nie wiem skąd to
wrażenie, może przez nastoletni punkt widzenia – w każdym razie
ja ilekroć oglądam ten film (bo nie poprzestałam na jednym
seansie) zupełnie inaczej zapatruję się na tonację.
Abdi
Nazemian i Micah Schraft skonstruowali swoją historię tak, że
jakakolwiek próba przybliżenia potencjalnym odbiorcom czegokolwiek
poza szczątkowym, niewiele mówiącym zarysem wymaga wyjawienia
dwóch niepożądanych informacji, z punktu widzenia osoby, która
woli sama dociekać prawdy bądź pozostawiać to w gestii twórców,
nie zaś recenzentów. Scenarzyści nie każą nam długo czekać na
pierwsze dwa zwroty akcji, z których to notabene wyrasta właściwa
intryga filmu. Nie twierdzę, że znajdzie się wiele osób, które z
zaskoczeniem przyjmą owe rozwiązania fabularne, bo scenarzyści już
wcześniej podrzucają kilka, co prawda subtelnych, ale nie
niemożliwych do zinterpretowania tropów, które powinny co
poniektórym widzom nieco naświetlić sytuację jeszcze przed jej
wyartykułowaniem przez filmowców. Niemniej nie mogę mieć
pewności, co do tego, że absolutnie wszyscy odbiorcy przedwcześnie
rozszyfrują istotę scenariusza, dlatego też w tej kwestii postawię
na enigmatyczność (choć bardziej domyślnym osobom, którzy seans tego filmu mają dopiero przed sobą i tak radzę przeczytać tylko ostatni akapit). „W ciszy” to bardzo kameralny thriller
psychologiczny, w większości ujęć utrzymany w całkiem mrocznej
kolorystyce i kładący szczególny nacisk na swoistą intymność -
wytwarzanie silnej więzi pomiędzy widzem i uczestnikami
obserwowanych wydarzeń przede wszystkim dzięki licznym, długim
zbliżeniom na ich sylwetki i ich szczegółowo sportretowanym
osobowościom. Większość kadrów emanuje intensywnością, tym
bardziej magnetyczną, bo okraszoną swego rodzaju zepsuciem –
moralnym upadkiem rzutującym na życie wszystkich domowników,
którzy nie mogą bądź nie potrafią wyrwać się z tej matni.
Niemym obserwatorem tej trudnej sytuacji jest nastoletnia Dot, w
którą w znakomitym stylu wcieliła się Camilla Belle. Po śmierci
ojca głuchoniema dziewczyna wprowadziła się do domu swoich
rodziców chrzestnych, wywodzących się z klasy średniej Deerów,
wychowujących siedemnastoletnią córkę Ninę, którą z kolei w
jeszcze bardziej widowiskowy sposób kreowała Elisha Cuthbert. Już
we wstępnych scenach łatwo da się odczuć chemię pomiędzy tymi
dwiema kobiecymi postaciami, niemalże widać iskry wydobywające się
z ich ciał ilekroć znajdą się w jednym pomieszczeniu. Scenarzyści
nie ukrywają niechęci, jaką wzbudza w Ninie towarzystwo Dot –
nie jest zadowolona z decyzji rodziców, którzy przygarnęli
osieroconą nastolatkę, która nie wykazuje żadnych chęci
zbliżenia się do rodziny, a w szkole ma opinię odludka. Na ogół
jest zupełnie ignorowana przez rówieśników, co zresztą zdaje się
w ogóle jej nie przeszkadzać, a jeśli już przyciąga czyjąś
uwagę to tylko jako obiekt drwin. Również ze strony cieszącej się
dużą szkolną popularnością Niny, która wszystkim
zainteresowanym stara się dać do zrozumienia, jak bardzo nienawidzi
głuchoniemej outsiderki. Na początku Dot jest przede wszystkim
bierną obserwatorką i kimś na kształt narratorki, przy czym jej
komentarze, co jakiś czas rozlegające się w tle, często przybierają formę
swoistych sentencji, filozoficznych myśli, co prawda w nieco
zawoalowany sposób nawiązujących do prezentowanych wydarzeń, ale
jednak znajdujących w nich odzwierciedlenie. UWAGA SPOILER
Sprytnym posunięciem twórców był komentarz Dot na temat
Beethovena w momencie kiedy pierwszy raz pieści uszy widza
przepiękną grą na fortepianie, mający przede wszystkim wprowadzić
w błąd odbiorcę, nie dopuścić do przedwczesnego odkrycia sekretu
nastolatki. Na mnie to posunięcie wywarło niegdyś spodziewany
efekt, ale nie jestem przekonana, czy byłoby równie skuteczne,
gdybym po raz pierwszy obejrzała ten film parę lat później KONIEC
SPOILERA. Nina tymczasem tylko na pozór jest przebojową,
rozchwytywaną przez płeć przeciwną, wredną cheerleaderką,
której głównym zmartwieniem, oprócz mieszkania z Dot, jest
dobranie odpowiedniego odcienia szminki i lakieru do paznokci. W paru
ujęciach doskonale widać smutek przebijający z jej twarzy. Jej
oblicze co jakiś czas przyobleka się również w „kamienną
maskę”. Wygląda to tak, jakby w jej wnętrzu ziała pustka, jakby
nie potrafiła czerpać radości z życia i tylko udawała, że
obchodzą ją wydumane problemy rówieśników. Nikt oprócz Dot tego
nie dostrzega, nikogo nie alarmuje zachowanie Niny, które jak szybko
konstatuje głuchoniema nastolatka jest (czy też może być) niczym innym jak krzykiem o
pomoc – wołaniem na pustyni, gdzie nikt nie jest w stanie jej
usłyszeć. Nikt oprócz Dot, która przypadkiem dowiaduje się, skąd
bierze się jej cierpienie.
Cierpienie
nie jest zbyt precyzyjnym określeniem stanu, w jakim znajduje się
Nina i ze wszystkich aspektów scenariusza ten zdecydowanie uważam
za najlepszy. Niektórzy członkowie ekipy konsultowali fabułę „W
ciszy” z psychiatrami, starając się stworzyć jak najbardziej
wiarygodny, ale również niejednoznaczny przypadek małoletniej
ofiary. I w przeciwieństwie do niejednego krytyka uważam, że ta
sztuka w całości im się udała. Relacje panujące w domu Deerów,
którego wnętrze na ogół spowija mrok uwypuklający oburzający
wydźwięk praktyk, jakie się w nim odbywają, tak silnie angażują
przede wszystkim dzięki zagadkowym, acz w ogólnym zarysie często
znajdującym odbicie w rzeczywistości, reakcjom domowników na całą
tę chorą sytuację. Ofiara jaką niewątpliwie jest Nina oprócz
bólu znajduje również przyjemność w swojej tragicznej
egzystencji. Nie może zrozumieć kłębiących się w niej
sprzecznych uczuć, a tym bardziej pozbyć tych, które przyczyniają
się do pogłębiania nie zaś zażegnania problemu. Co równie
ciekawe z jakiegoś powodu decyduje się wciągnąć Dot w swoistą
grę, zabawić się jej kosztem bądź co równie prawdopodobne w ten
wyszukany sposób zachęcić ją do interwencji, do udzielenia jej
pomocy, ponieważ sama ze względu na wspomniane ambiwalentne emocje
nie jest w stanie wyrwać się z tej matni. Minusem
„W ciszy” moim zdaniem jest styl, jaki Nina obiera pogrywając z
Dot. Do wyrafinowanych z pewnością nie należy, miejscami jest
nawet odrobinę infantylny (na przykład moment, kiedy informuje
główną bohaterkę, że dopuści się zbrodniczego czynu o północy,
tak jakby z góry mogła przewidzieć porę) i w gruncie rzeczy nie
powinien nastręczyć widzowi większych trudności w szybkim
skalkulowaniu jej prawdziwych zamiarów - dojściem do tego co tak
naprawdę nią kieruje, jaki jest cel tych wszystkich gierek. Dot nie
zignoruje owych złowieszczych przyrzeczeń Niny, przez jakiś czas
będzie je odczytywać tylko w jeden sposób i co za tym idzie uzna,
że należy przeciwdziałać spodziewanej tragedii. Interesujący
jest również obraz matki Niny, uzależnionej od środków
przeciwbólowych, zagubionej kobiety, która choć bardzo pragnie nie
potrafi aktywnie uczestniczyć w życiu rodzinnym. Nie mogę jednak
zdradzić, na czym zasadza się potencjał płynący z tej postaci,
bo kontrowersyjne detale wprost zostaną wyłuszczone dopiero pod
koniec filmu. Warto jeszcze wspomnieć o ścieżce dźwiękowej,
złożonej z różnego rodzaju nastrojowych kompozycji, przy czym
najwięcej korzyści dają utwory Beethovena wygrywane przez Dot –
chyba najsilniej potęgują przygnębiający wydźwięk fabuły.
Ponadto całkiem sporo miejsca poświęcono relacji Dot ze szkolnym
przystojniakiem, kreowanym przez w pełni przekonującego Shawna
Ashmore'a, z której przebija nutka czarnego humoru, ale o
dziwo doskonale koegzystuje on z ciężką problematyką filmu. W
moim odczuciu w żadnym razie nie łagodząc siły przekazu
scenariusza.
„W
ciszy” to jeden z chętniej oglądanych przeze mnie thrillerów
psychologicznych z nastolatkami w rolach głównych, między innymi
dlatego, że nie dostrzegam tutaj plastikowych ujęć, będących
częstą przypadłością XXI-wiecznego kina grozy i płycizny
nierzadko znamionującej produkcje wpisujące się w ten gatunek, w
których czołowe role odgrywają młodzi ludzie. Obraz „W ciszy”
cechuje się całkiem sporą porcją mroku i niemałą
intensywnością, ale i tak jego największą siłą są złożone
postacie, wnikliwe rysy psychologiczne, które sprawiają, że
niezwykle trudno jest przewidzieć, jak ostatecznie postąpią. Do
jakiego finału nas to doprowadzi. Niemniej nie przeszkodzi nam to w
przygotowaniu się na wyłącznie tragiczny przebieg, bo twórcy
dawkują napięcie w tak dosadny sposób, żebyśmy ani na chwilę
nie zapominali o zbliżającym się koszmarze. Do najlepszych filmów
Alfreda Hitchcocka temu obrazowi jeszcze bardzo dużo brakuje (nie ta liga), ale w
porównaniu do innych dreszczowców powstałych w XXI-wieku „W
ciszy” i tak może się poszczycić zadowalającym zrozumieniem reguł
konstruowania dramaturgii i wzmacniającym pozytywny odbiór całości
budowaniem całkiem ponurej aury otaczającej poszczególne mocno
intrygujące postacie.
Tak, tak, tak! Kurcze, oglądałam go kiedyś, za czasów gimnazjum chyba o 1 w nocy na jakimś tvp1. Zapomniałam o nim i może z pół roku temu zupełnie przypadkiem obejrzałam ponownie. Jeśli chodzi o thrillery młodzieżowe to jest to jeden z lepszych jakie widziałam. Tak jak napisałaś, nie jest cukierkowy, jakiś taki głupawy. A bardzo ciekawy ;)
OdpowiedzUsuńDawno temu oglądałam i faktycznie całkiem dobrze wspominam ;)
OdpowiedzUsuńNo właśnie mam takie wrażenie, że już kiedyś go widziałam.
OdpowiedzUsuńJako osoba niedosłysząca, nastawiłam sie na inny problem w tym filmie..tak więc ogromnym zaskoczeniem było to, co zobaczyłam. Brawo dla scenarzysty, dla reżysera, no i grona aktorów, grających swoje wyznaczone role..nie bardzo też rozumiem sceny ostatniej, One wyszły, tak jakby nic się nie stało no i to osłupienie matki..
OdpowiedzUsuń