Tępiciel
robactwa, Christian Forteski, zostaje poinformowany przez policję o
śmierci córki Jesse, a niedługo potem dostaje od anonimowego
nadawcy kasetę z filmem pornograficznym, w którym denatka wzięła
udział krótko przed zgonem. Wytrącony z równowagi, nie mogący
poradzić sobie ze stratą mężczyzna po zapoznaniu się z nagraniem
wyrusza na poszukiwania osób, które przyczyniły się do powstania
filmu z jego córką w roli głównej, pragnąc pomścić jej
tragiczny los. Wszystko wskazuje na to, że Jesse z własnej woli
wystąpiła w filmie pornograficznym, a do jej śmierci przyczyniła
się obecność narkotyków we krwi nie zaś celowe działanie osób
trzecich. Policja nie dysponuje dowodami świadczącymi o
przymuszeniu młodej kobiety do zażycia heroiny i kokainy, ale to
nie powstrzymuje jej ojca przed torturowaniem i odbieraniem życia
osobom, w towarzystwie których przebywała tuż przed śmiercią.
„The
Horseman” to australijski thriller bazujący na popularnym motywie
zemsty. Za scenariusz i reżyserię odpowiada debiutujący w obu
rolach Steven Kastrissios, który dopiero w 2017 roku pokazał swój
drugi film pt. „Bloodlands”. „The Horseman” przez dwa lata
był wyświetlany na festiwalach filmowych (na Melbourne Underground
Film Festival zdobywając wyróżnienia za najlepszy film i
najlepszego reżysera), na rynek DVD w kilku krajach świata
trafiając dopiero w 2010 roku. W Polsce, głównie z winy
dystrybutorów, którzy nie wykazali zainteresowania tym tytułem,
debiutancki obraz Kastrissiosa jest znany tylko nielicznym widzom.
Mimo w większości pozytywnych reakcji między innymi Amerykanów i
Brytyjczyków, z krytykami włącznie.
Motyw
zemsty to jeden z najchętniej wałkowanych przez filmowców tematów.
Nurt rape and revenge wielbicielom kina grozy powinien
bezwiednie nasuwać się na myśl ilekroć wspomni się o tej
problematyce, ale każdy wie, że nie tylko twórcy exploitation
chętnie sięgają po tę koncepcję. Przykłady można by mnożyć
nie tylko wśród krwawych produkcji – weźmy chociażby genialny
dramat sądowy oparty na powieści Johna Grishama pt. „Czas
zabijania”, w którym to na motywie zemsty zbudowano niezwykle
emocjonującą i nie przesadzając wzruszającą opowieść o między
innymi rasizmie i bulwersującym, brutalnym akcie pedofilskim, albo
równie pamiętnych „Uśpionych” na kanwie książki Lorenzo
Carcaterra, dramatu który wyciska mi łzy z oczu zawsze, kiedy po
niego sięgam. Scenarzyści budując ten wątek zazwyczaj starają
się ukierunkować sympatię widza w stronę samotnego (choć nie
zawsze) mściciela – skrzywdzonej jednostki, która pragnie
wyrównać rachunki, wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę.
Autorzy takich historii zazwyczaj robią wszystko, aby czyny czołowej
postaci zyskały aprobatę widzów, abyśmy czuli satysfakcję na
widok tragicznego losu, jaki spotyka tych, którzy niegdyś dopuścili
się jakiejś niegodziwości. Steven Kastrissios w „The Horseman”
zrezygnował z jaskrawego podziału na bezwzględnych oprychów,
których obrzydliwe czyny zasługują na najwyższą karę i
budzącego sympatię, podszytą współczuciem mściciela
wyręczającego kulawy system prawny. Zamiast, wzorem wielu swoich
kolegów po fachu poruszających motyw zemsty, unaocznić szczegóły
krzywdy, jakiej zaznała młoda kobieta z rąk mężczyzn zajmujących
się porno biznesem, Kastrissios próbuje nas przekonać, że wina
niekoniecznie leży po ich stronie. Już na początku zdradza, że
córka głównego bohatera, Jesse, sama zgłosiła się do ludzi
kręcących filmy pornograficzne - chciała wystąpić w ich
najnowszym przedsięwzięciu i nic nie wskazuje na to, żeby
ktokolwiek zmuszał ją do zażycia narkotyków, które najpewniej
sprowadziły na nią śmierć. Z jednej strony takie podejście do
postaci zaludniających scenariusz „The Horseman” wprowadza
odrobinę świeżości w skostniałą konwencję thrillera zemsty,
dodatkowo wprowadzając lekkie zamieszanie w nasz odbiór całego
konfliktu. Jednak inaczej nie zawsze znaczy lepiej - założę się,
że niejeden widz uzna ten wybieg scenarzysty za „dobrą zmianę”,
w pełni zaaprobuje próbę odcięcia się od najbardziej
rozpowszechnionego w tego typu kinie spojrzenia na tematykę winy i
kary, ale mnie taka koncepcja uniemożliwiła wykrzesanie z siebie
wyrazistszych odczuć. Steven Kastrissios oczywiście nie ukrywał,
że prawie wszyscy mężczyźni, na których poluje Christian
Forteski (przyzwoita kreacja Petera Marshalla) nie są miłymi
facetami, że obca jest im empatia, że interesuje ich jedynie zysk i
chwila przyjemności z młodymi kobietami gotowymi dołączyć do
obsady ich filmów. Niemniej jak odstręczające to zajęcie by się komuś nie wydawało jest całkowicie legalne – wyłączając nazwijmy ją formę perswazji,
jaką stosuje się na kobietach, które nagle opuści odwaga.
Uczynienie z nich domorosłych filmowców działających w branży
porno może budzić podejrzenia, że Steven Kastrissios miał zamiar
zahaczyć o problematykę snuff movies, jak uczyniono to
chociażby w głośnych „Ośmiu milimetrach” - jednak w tym
przypadku również zdecydował się odciąć od oczywistości, co
moim zdaniem też odbiło się negatywnie na fabule. Naprawdę
wolałabym sprawdzone rozwiązania od zaprezentowanego ujęcia całej
intrygi, bo w moim przypadku niestety skutkowało ono drastycznym
obniżeniem emocji. Brutalne obejście się z bezbronną kobietą
„pod czujnym okiem kamery” zakończone jej śmiercią sprawiłoby,
że z utęsknieniem wyczekiwałabym bolesnego końca jej oprawców,
dopingując samotnemu mścicielowi w osobie jej ojca – zamiast tego
jednak zostałam zmuszona do nieustannego zastanawiania się, czy
ofiary Christiana w pełni zasłużyły sobie na los, jaki ich
spotkał, czy aby nie śledzę wendety osobnika, który sam siebie
próbuje przekonać, że jego córka została zgwałcona i
zamordowana przez grupę zwyrodnialców podczas gdy w rzeczywistości
było inaczej (z jakiegoś powodu miałam nadzieję, że ostatnie
partie rozwieją te wątpliwości na niekorzyść ofiar Christiana).
W każdym razie byłoby lepiej, gdyby „po drugiej stronie barykady”
stali krystalicznie czyści, wzbudzający sympatię mężczyźni.
Wówczas mogłabym na nich skoncentrować jakieś cieplejsze uczucia.
Jednakże ich z grubsza zarysowane rysy psychologiczne (no może z
pominięciem jednego) nie zachęcały do sympatyzowania z nimi. Z
całego tego grona jedynie Alice, autostopowiczka podróżująca z
Christianem, nieświadoma działalności, jakiej oddaje się
kierowca, wydawała mi się w pełni pozytywną postacią, choć
gwoli sprawiedliwości nie miałam problemów z wykrzesaniem z siebie
współczucia do zagubionego ojca, który nie jest w stanie poradzić
sobie ze stratą ukochanej córki. Nie na tyle jednak silnego, żebym
całkowicie wyzbyła się wątpliwości, co do zasadności jego
krwawej zemsty.
Pisząc
o „krwawej zemście” trochę przesadziłam, bo Steven Kastrissios
zrezygnował z szafowania makabrą. Zasugerował dość, abyśmy nie
mieli problemów z wyobrażeniem sobie charakteru odniesionych
obrażeń, ale „kamera uciekała” ilekroć jakieś narzędzie
zbliżało się do ciała nieszczęśnika. Pokazano parę rozbryzgów
substancji imitującej posokę (miejscami kolorystycznie mało
wiarygodnej), pojawiło się nawet kilka krótkich zbliżeń na mniej
poważne rany, ale torture porn to na pewno nie jest. Co w
gruncie rzeczy w najmniejszym stopniu nie przeszkadza w należytym
wyobrażeniu sobie bolesnych przeżyć poszczególnych postaci.
Wystarczy, że popatrzymy na pompkę przykładaną do penisa
mężczyzny, czy żyłkę przytwierdzoną do innego przyrodzenia,
albo ciągnięcie sutka, żeby dopowiedzieć sobie resztę brutalnych
detali. Steven Kastrissios wykazał się dość dużą inwencją w
obmyślaniu sposobów zadawania cierpienia co poniektórym osobnikom
i to się chwali. Na równie dużą pochwalę zasługuje oprawa
wizualna – ponury, lekko metaliczny klimat, którym osnuto
właściwie wszystkie sekwencje i miejscami delikatnie, acz
nieprzesadnie rozchwiany obraz podkreślający wewnętrzne rozbicie i
zagubienie głównego bohatera. Gorzej ze wspomnianymi rysami
psychologicznymi obu stron konfliktu, z których to moim zdaniem
płynęło więcej szkody niźli korzyści. Nad przebiegiem akcji
również z powodzeniem można było troszkę dłużej popracować,
bo o ile samo wtłoczenie motywu zemsty w konwencję thrillera drogi
uważam za całkiem ciekawe to już niektóre konfrontacje z rosłymi
mężczyznami z branży porno, zwłaszcza w ostatnich partiach wydają
się mocno naciągane. UWAGA SPOILER Ot, niepozorny tępiciel
robactwa mierzy się z kilkoma uzbrojonymi przeciwnikami i niczym
Superman rozprawia się ze wszystkimi. Co więcej ratuje niewiastę,
bo przecież nie wypada serwować widzom na koniec tak dramatycznego
akcentu, jak śmierć ciężarnej autostopowiczki. „Niezniszczalni
herosi” przychodzący na ratunek damom w opałach to dużo bardziej
bezpieczniejsze rozwiązanie. A szkoda, bo wcześniejsze dosyć
brutalne wydarzenia sugerowały bezkompromisowość Stevena
Kastrissiosa, dawały nadzieję na śmiałe sfinalizowanie tej
opowieści, bez choćby nutki asekuranckiego przesłodzenia KONIEC
SPOILERA.
Chociaż
bardzo się starałam nie potrafiłam tak mocno zachwycić się
australijskim „The Horseman”, jak czyni to chyba większość
osób, spośród tych, którzy mieli okazję obejrzeć to dziełko.
Realizacji nie mam do zarzucenia nic, co można by uznać za istotne,
ale wolałabym żeby fabułę zbudowano nieco inaczej – żeby nie
wybiegano poza utarte schematy, żeby poprzestano na pospolitej
charakterologii poszczególnych postaci, bo szczerze powiedziawszy na
ogół wzbudza to we mnie żywsze odczucia niźli miało to miejsce w
tym przypadku. Nie mówię, że „The Horseman” nie dostarcza
żadnych mocniejszych wrażeń, bo tak nie jest, ale w porównaniu do
wielu innych obrazów poruszających motyw zemsty efekt nie jest w
pełni zadowalający.
100 Bloody Acres z Australii jest Tobie znane? ;)
OdpowiedzUsuńPierwsze widzę ten tytuł... Ale jak wpadnie mi w ręce to dam szansę - czemu nie? ;)
Usuń", jak czyni to chyba większość osób, spośród tych, którzy mieli okazję obejrzeć to dziełko." :P Zajebisty kawał filmowej zemsty! Cudowny film.
OdpowiedzUsuńHehe, ja jak zwykle w mniejszości, bo mnie nie urzekł. To znaczy nie uważam, że film jest tragiczny, raczej taki przeciętniak w mojej ocenie.
UsuńZa takimi nie przepadam.
OdpowiedzUsuń