czwartek, 27 lipca 2017

„Unforgettable” (2017)

Julia Banks rzuca dobrą pracę w mieście i przeprowadza się do małego miasteczka, do domu swojego narzeczonego Davida Connovera. Mężczyzna zajmuje się produkcją swojej własnej marki piwa i dzieli z byłą żoną Tessą opiekę nad córką Lily. Julia robi wszystko, aby dziewczynka czuła się swobodnie w jej towarzystwie, bo bardzo zależy jej na dobru małej i szczęśliwym życiu u boku ukochanego mężczyzny. Stara się również ułożyć swoją relację z byłą żoną Davida, ale z czasem przekonuje się, że jest to niemożliwe. Tessa nie potrafi pogodzić się z odejściem męża i związkiem z nową kobietą. Chce, żeby mężczyzna do nie wrócił, nie potrafi więc patrzeć na Julię inaczej niż jak na przeszkodę, której należy się pozbyć. Sytuację Julii dodatkowo komplikuje zakończenie okresu obowiązywania zakazu zbliżania się nałożonego na jej byłego agresywnego chłopaka, Michaela Vargasa, o którym nie opowiedziała swojemu narzeczonemu.

Thriller „Unforgettable” miał zostać wyreżyserowany przez Ammę Asante na zlecenie Warner Bros, ale kobieta złożyła rezygnację już podczas wstępnych prac nad filmem. Zadanie przejęła producentka „Unforgettable”, Denise Di Novi, która nie miała żadnego doświadczenia w reżyserii pełnometrażowych produkcji. Scenariusz napisała Christina Hodson, która w tej roli debiutowała całkiem niedawno, przy okazji prac nad „Osaczoną” Farrena Blackburna, thrillera z 2016 roku. Jej drugi scenariusz oparto na popularnym motywie psychopatycznej kobiety, która dla życia u boku ukochanego mężczyzny jest w stanie zrobić praktycznie wszystko, a szacowany budżet filmu opiewał na sumę dwunastu miliona dolarów.

„Unforgettable” najczęściej jest porównywany do „Fatalnego zauroczenia” Adriana Lyne'a z 1987 roku, jednego z najbardziej docenianych thrillerów o zaburzonej kobiecie mającej problem z nieodwzajemnioną miłością. I słusznie, bo „Fatalne zauroczenie” to kawał znakomitego kina, który miał spory wpływ na wiele innych produkcji podejmujących wspomnianych wątek. Mnie jednak „Unforgettable” nasuwał skojarzenia przede wszystkim z „Obsesją” Steve'a Shilla – podobny (ale i tak gorszy) klimat, choć moim zdaniem scenariusz tego drugiego skonstruowano o wiele lepiej. „Unforgettable” oryginalności oddać nie można, co pewnie stanowi jedną z przyczyn niezbyt entuzjastycznego przyjęcia tej produkcji przez amerykańską opinię publiczną. Tego typu thrillery mają to do siebie, że już na początku wiemy jak się skończą. Wyprzedzanie twórców w środkowych partiach filmu wielu widzom również nie nastręcza żadnych problemów – z łatwością przewidują to, co za chwilę nastąpi, a więc w ich przypadku element zaskoczenia w ogóle nie wchodzi w grę. „Unforgettable” przedstawia się jeszcze bardziej klarownie, bo scenarzystka zupełnie niepotrzebnie już w prologu obnaża charakter jednego z punktów krytycznych, nie pozostawiając żadnych wątpliwości co do okoliczności, które doprowadziły główną bohaterkę filmu, Julię Banks (przyzwoita kreacja Rosario Dawson) do tego dramatycznego momentu. Tak więc, kiedy akcja cofa się o kilka miesięcy widz tylko czeka na rozpoczęcie streszczonego chwilę wcześniej procederu, który tak na dobrą sprawę nie cechuje się większą pomysłowością. Nie zamierzam krytykować „Unforgettable” za podążanie po utartych ścieżkach, bo mam słabość do owych ścieżek – nie odczuwam jeszcze zmęczenia tego typu konwencją, aczkolwiek wolałabym, żeby podchodzono do niej w bardziej emocjonalny sposób od tego zaprezentowanego w „Unforgettable”. I żeby nie sabotowano własnej pracy, bo właśnie tak zapatruję się na ten okropny prolog. Chwali się, że omawiana produkcja Denise Di Novi (jak to zazwyczaj bywa z tego typu thrillerami) jest pozbawiona drogiego efekciarstwa, ale byłabym jeszcze bardziej kontenta, gdyby zamiast silnie skontrastowanych, plastikowych zdjęć postawiono na lekko przybrudzone obrazki, nasycone satysfakcjonującą dawką mroku, bo większość sekwencji rozgrywa się w pełnym świetle dziennym, a i te nieliczne nocne nie przygniatają złowrogą ciemnością. Obdarzeni większym wyczuciem gatunku twórcy potrafią należycie skontrastować idylliczne, pastelowe zdjęcia zrobione za dnia ze złowieszczą problematyką filmu – atakować widza ewidentnym zepsuciem czającym się pod tą pozorną sielskością, ale ekipa techniczna kierowana przez Denise Di Novi nie zdołała osiągnąć takiego efektu. Zadanie budowania aury zagrożenia „zrzucono na barki” scenariusza. Tylko treść „Unforgettable” wyraźnie dawała nam do zrozumienia, że dzieje się coś złego, bo oprawa wizualna okraszona chwytliwymi, acz nienastrojowymi kawałkami muzycznymi nie emanowała tym pierwiastkiem z taką siłą, jakiej oczekuję od tego typu filmów. Nawet wówczas, gdy pochylano się nad przywidzeniami głównej bohaterki, które miały chyba być upiorne, ale jedyne, co zwróciło moją uwagę podczas dwóch z nich to nieskuteczne próby poderwania mnie z fotela poprzez nagle wyrastającą na ekranie sylwetkę byłego chłopaka Julii Dawson.

Chociaż Christina Hodson najwięcej uwagi poświęciła pozytywnej kobiecej postaci i chociaż odtwórczyni tej roli pokazała całkiem dobry warsztat, główna bohaterka „Unforgettable” niczym szczególnym się nie wyróżniała. Ot, kolejna skrzywdzona niegdyś kobieta, która próbuje ułożyć sobie życie na nowo u boku ukochanego mężczyzny i roztoczyć troskliwą opiekę nad jego małą córeczką. Prześladowana przez jego byłą żonę - kobietę starającą się ją zniszczyć, po to, aby odzyskać swoje dawne życie. Podejrzewam, że taki pospolity rys psychologiczny pierwszoplanowej postaci w ogóle by mi nie przeszkadzał, gdyby podczas portretowania jej losów twórcy kładli silniejszy nacisk na sferę emocjonalną – gdyby podeszli do tej postaci z większą empatią, gdyby głębiej wnikali w jej psychikę zamiast poprzestawać na płaskich ogólnikach. Nie twierdzę, że Julii nie można współczuć, że nie sposób wykrzesać z siebie sympatii do tej postaci, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu owa więź pomiędzy oglądającym i główną bohaterką mogła być dużo silniejsza. Więcej uwagi absorbuje jej nemezis, Tessa, w którą wcieliła się Katherine Heigl. Widziałam dużo lepszych kreacji kobiecych czarnych charakterów, dlatego też wkład Heigl nie wprawił mnie w jakiś ogromny zachwyt, ale na pewno nie pokazała się tutaj od jak najgorszej strony. Brakowało jej charyzmy, tego czegoś, co sprawia, że jak zahipnotyzowana wpatruję się w ten mój ulubiony typ postaci, ale niskiego poziomu wiarygodności i tak nie jestem w stanie jej zarzucić. Jej kreacja była na tyle przekonująca, żebym bezboleśnie przyjmowała sceny z jej udziałem, miejscami udawało jej się nawet wykrzesać ze mnie jakieś niezbyt silne emocje, ale niestety nic ponadto. Za to podobał mi się pomysł na tę antybohaterkę, czyli idąc za słowami przyjaciółki Julii „psychopatyczną Barbie”. Kobietę mającą obsesję na punkcie doskonałości – bardzo dbającej o swój wygląd i otoczenie, bo tak ją wychowano i teraz starającej się przekazać owe wartości swojej małej córeczce, którą bynajmniej nie cieszy dyscyplina wprowadzona przez matkę. Lily lepiej czuje się w towarzystwie narzeczonej swojego ojca, Julii, co tylko podsyca nienawiść Tessy do kobiety, która zajęła jej miejsce u boku jej ukochanego mężczyzny. Nietrudno postawić się na miejscu Tessy, zrozumieć stan ducha w jakim aktualnie się znajduje. Kobieta najpierw straciła męża, a teraz zaczyna uświadamiać sobie, że Lily może darzyć większą miłością „jej następczynię”, że w niedalekiej przyszłości stworzą oni szczęśliwy rodzinę, w którym nie będzie miejsca dla niej. Na początku Tessie można nawet współczuć, ale z czasem owe uczucie niemalże całkowicie, albo nawet w całości wyparuje. Jej mało odkrywcze sposoby pozbycia się znienawidzonej rywalki, którym zdecydowanie brakowało koncentracji na budowaniu emocjonalnego napięcia, przede wszystkim demonizują tę postać. Może i znajdą się osoby, które miejscami spojrzą litościwym okiem na Tessę, ale przede wszystkim będą potępiać jej zachowanie. Zgodnie z prawidłami tej konwencji dominującą emocją żywioną do tej postaci będzie niechęć. Dostaniemy jaskrawy podział na „tę dobrą Julię” i „tę złą Tessę”, po czym przystąpimy do obserwacji niezbyt emocjonujących starć pomiędzy nimi, niewyszukanych gierek antagonistki i starającej się odeprzeć jej ataki Julii, która powoli traci zaufanie swojego narzeczonego. Dostaniemy kawałek niewymagającego myślenia, przewidywalnego kina z deficytem napięcia, który prawdopodobnie szybko wyparuje z pamięci wielu wielbicieli thrillerów, ale też nie sądzę, żeby twórcom zależało na nakręceniu pamiętnego dziełka. Dostrzegam tu raczej dążenie do dostarczenia im takiej jednorazowej rozrywki, tj. filmu z gatunku „obejrzeć i zapomnieć”.

Pełnometrażowy debiut Denise Di Novi to moim zdaniem kolejny przykład lekkiego, cierpiącego na poważny niedobór napięcia thrillera o zaburzonej kobiecie, która stara się odzyskać serce ukochanego mężczyzny obecnie będącego w związku z kimś innym. Oparty na silnie wyeksploatowanym, acz lubianym przeze mnie motywie dreszczowiec, które nie może poszczycić się należytą dbałością o sferę emocjonalną i zagęszczającą się atmosferę zagrożenia. Dla mnie to takie płaskie, liniowe kino, na które można się pogapić, ale bez nastawiania się na naprawdę mocne, wprost wbijające w fotel przeżycia. Takie nijakie patrzydło, po które można sięgnąć podczas jednego z nudnych wieczorów, ale moim zdaniem nie należy obiecywać sobie zbyt wiele, bo można się srodze rozczarować.

2 komentarze:

  1. Niestety, ale produkcję z 2017 roku jeżeli chodzi o thriller jak i o horror w ogóle mnie nie satysfakcjonują, a po przeczytaniu Twojej recenzji widzę, ze powyższy tytuł nie zasługuję na moją uwagę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałam ostatnio zwiastun tego filmu i zastanawiałam się czy warto. Teraz mam średnią ochotę ;)

    OdpowiedzUsuń