Nieśmiała
Adele za namową swojej matki, która potrzebuje pieniędzy,
wprowadza się do dobrze sytuowanej ciotki, Dory. Młoda kobieta ma
odpłatnie opiekować się starszą krewniaczką, która cały czas
spędza w swojej sypialni. Oprócz przyrządzania posiłków,
robienia zakupów i podawania ciotce lekarstw do obowiązków Adele
należy również dbanie o jej dom. Wszystkie postawione przed nią
zadania stara się wykonywać z należytą sumiennością, dopóki
nie poznaje Beth. Młodej, przebojowej kobiety, z którą szybko się
zaprzyjaźnia. Aby przypodobać się nowej przyjaciółce Adele
zaczyna oszukiwać i zaniedbywać Dorę. Spędza z Beth coraz więcej
czasu i powoli rodzi się w niej przekonanie, że łączy je więź o
wiele silniejsza niż zwykła przyjaźń.
Alejandro
Daniel Calvo urodził się w Argentynie i jeszcze w dzieciństwie (w
latach 70-tych) wraz z rodziną wyemigrował do Stanów
Zjednoczonych. W 2004 roku napisał scenariusz siedmiominutowego
shorta zatytułowanego „Sitter” i sam podjął się jego
reżyserii. W kolejnych latach nakręcił jeszcze kilka krótkich
filmików, dopiero w 2008 roku pokazując światu swój pierwszy
pełnometrażowy film, thriller „Po drugiej stronie torów”.
Później stworzył trzy mało znane filmy grozy, „The Melancholy
Fantastic”, „The Midnight Game” i „House of Dust” oraz
komediodramat „The Missing Girl”. W 2016 roku powrócił do
stylistyki horroru w swojej „Sweet, Sweet Lonely Girl”,
minimalistycznej produkcji, która najprawdopodobniej już w zamyśle
jej reżysera i scenarzysty miała przywodzić na myśl kino grozy z
lat 70-tych, 80-tych.
Choć
przed seansem „Sweet, Sweet Lonely Girl” nie czytałam żadnych
recenzji tego filmu miałam podejrzenie graniczące z pewnością, że
A.D. Calvo w swoim najnowszym obrazie starał się przywołać ducha
kina grozy z dawnych lat. Zasugerował mi to sam plakat, nie
wiedziałam tylko czy efekt okaże się zadowalający. Więc
postanowiłam czym prędzej to sprawdzić. Okazało się, że twórcy
„Sweet, Sweet Lonely Girl” faktycznie wykazywali pewne starania
we wspomnianym kierunku, nie czynili tego jednak z taką
agresywnością, żeby widz miał poczucie obcowania z produkcją,
która usilnie stara się wywołać w nim wrażenie, że powstała
jeszcze w poprzednim wieku, która próbuje sprawić, żeby choć na
chwilę zapomniał, że to jeden z nowszych tworów. Z drugiej jednak
strony zdjęcia bardzo różnią się od tych, którymi zazwyczaj
raczy nas współczesne kino, zwłaszcza te wysokobudżetowe –
kolorystyka przywodzi na myśl przede wszystkim starsze horrory
nastrojowe, choć zdjęć nie znaczy nic, co wskazywałoby na
leciwość taśmy. Widać, że twórcy dysponowali nowszym sprzętem,
ale najchętniej wykorzystywane obecnie metody filmowania
zdecydowanie ich nie interesowały. Zamiast silnie skontrastowanych,
pastelowych, czy nawet plastikowych zdjęć twórcy „Sweet, Sweet
Lonely Girl” serwują nam mgliste, przygaszone obrazki, które
wydają się być niemalże żywcem wyjęte z jakichś starych
fotografii. Kontury lekko się zacierają, praktycznie wszystkie
kolory wyblakły, wpadając w swoistą ponurość, tak jakbyśmy
oglądali artystyczną ewokację tak zwanej „jesieni życia”,
próbę nasunięcia rzeczonego skojarzenia już poprzez samą
kolorystykę. W „Sweet, Sweet Lonely Girl' wszystko zdaje się
trwać w niejakim zawieszeniu, w obojętności, w oderwaniu od reszty
wiecznie za czymś goniącego społeczeństwa, od wielkomiejskiego
zgiełku, od świata, w którym nie ma czasu na introspekcję. Główna
bohaterka, Adele (doskonała kreacja Erin Wilhelmi) nie ma
wygórowanych ambicji, nie wykazuje żadnej inicjatywy woląc
dostosowywać się do wymagań matki materialistki, która spodziewa
się dziecka ze swoim obecnym partnerem. Na swoją przybraną starszą
siostrę, Dorę, spogląda jak na bankomat, bo myślę, że to
urządzenie było jej wówczas znane. Niełatwo jest umiejscowić
akcję „Sweet, Sweet Lonely Girl” w jakimś konkretnym przedziale
czasowym – patrząc na stroje aktorek i nie dostrzegając w ich
otoczeniu żadnych nowoczesnych sprzętów, zamiast tego widząc
zabawkę, która przed laty dostarczała dzieciakom (ze mną
włącznie) niebywałej frajdy, czyli starego, dobrego walkmana,
jestem skłonna zaryzykować twierdzenie, że akcja przypada na lata
80-te bądź 90-te. W każdym razie, gdy stan zdrowia ciotki Adele
ulega pogorszeniu jej matka dostrzega w tym szansę na dodatkowy
zastrzyk gotówki – tylko przez taki pryzmat spogląda na jej
niedolę, materializm jest w niej bowiem silniejszy od współczucia.
Adele pokornie udaje się więc do domu ciotki i roztacza nad nią
opiekę. Która sprowadza się do zostawiania pod drzwiami jej pokoju
(z którego Dory z jakiegoś powodu nie wychodzi) posiłków i leków
oraz podążania za wytycznymi zazwyczaj spisywanymi na kartce przez
jej podopieczną. Dory rzadko odzywa się do swojej siostrzenicy,
choć ta parę razy stara się nawiązać rozmowę zza zamkniętych
na klucz drzwi i przez dłuższy czas widz właściwie nie wie,
dlaczego starsza kobieta się tak zachowuje. To jak w opowiadaniu
Williama Wymarka Jacobsa „Małpia łapka”, w którym moment
szczytowej grozy przypada na moment zasygnalizowania obecności
czegoś potwornego za drzwiami, bo całą robotę wykonuje nasza
wybujała wyobraźnia. Dopóki nie widać podopiecznej Adele, dopóki
od czasu do czasu do naszych uszu dochodzi jedynie jej skrzekliwy
głos oraz ciche stukanie w podłogę, dopóki tak naprawdę nie
wiemy „co trzyma” starszą kobietę w tym niewielkim
pomieszczeniu nasza wyobraźnia szaleje, podsuwając nam coraz to
wymyślniejsze obrazy jej szkaradnej sylwetki. A przynajmniej tak być
powinno. Wydaje się, że między innymi na tym zależało A.D.
Calvo. I jeśli o mnie chodzi to zabieg w pełni się udał, ale
szczerze powiedziawszy bardzo zdziwiłabym się, gdyby wielu widzów
potrafiło doprowadzić swój umysł do choćby zbliżonego stanu.
„Sweet,
Sweet Lonely Girl” to horror niszowy, który porusza się również
po płaszczyźnie obyczajowej. Atmosfera podszytej zagrożeniem
tajemniczości emanuje z dosłownie każdego kadru, akcenty jakie
twórcy kładą na postacie Dory i Beth (w którą w znakomitym stylu
wcieliła się Quinn Shephard) mają szansę ożywić wyobraźnię
niektórych odbiorców i wówczas doprowadzić ich do słusznego
skądinąd przekonania, że twórcy nie uciekają od stylistyki
horroru. Po prostu przez większość czasu spoglądają na nią pod
zupełnie innym kątem niźli ten do którego przywykli fani
współczesnych kinowych straszaków. Z pozycji osób pokładających
wiarę w naszą wyobraźnię, ludzi świadomych tego, że czasem
wystarczy jedynie dotknąć jakiejś struny ukrytej w mózgu
odbiorcy, aby pobudzić jego wyobraźnię. To niełatwa sztuka, ale
nie niewykonalna, co widać choćby na tymże przykładzie (ale i na
wielu innych), która moim zdaniem zda egzamin przede wszystkim w
przypadku moli książkowych. Ta grupa bowiem szczególnie nasuwa mi
się na myśl w kontekście obrazu, który wymaga wkładu wyobraźni
odbiorcy. A.D. Calvo początkowo kreśli przygnębiający obraz
nudnej egzystencji młodej kobiety – powolne najazdy kamer na jej
codzienne pospolite czynności, podkreślanie monotonii w jaką
wpadło samotne, nieśmiałe dziewczę podejmujące opiekę nad
schorowaną ciotką, kilka fantazyjnych kątów nachylenia kamer
(najbardziej pomysłowy pojawia się podczas jednej ze wspinaczek
Adele po schodach) – wszystko to tworzy wrażenie swoistej
intymności, przyczynia się do wytworzenia więzi pomiędzy odbiorcą
i główną bohaterką, która nie sprawia, że czujemy się
komfortowo, że nie niepokoi nas bliskość tej młodej kobiety
przede wszystkim dlatego, że tak naprawdę nie wiemy, co dzieje się
w jej głowie. Początkowo, bo gdy u jej boku pojawia się Beth,
również młoda kobieta, która jednak stanowi zupełne
przeciwieństwo Adele, scenarzysta w osobie A.D. Calvo zaczyna
bardziej przybliżać nam charakter Adele. Pytanie tylko: czy wówczas
ujawnia się jej prawdziwa osobowość, czy dziewczyna zmusza się do
karygodnych zachowań po to, aby przypodobać się nowej
przyjaciółce? Czy Beth, którą niejednokrotnie „przyłapujemy”
na rzucaniu wrogich spojrzeń w kierunku Adele i przybieraniu
kamiennego, nieprzeniknionego oblicza wywiera jakiś zgubny wpływ na
psychikę pierwszoplanowej postaci z wykorzystaniem nadprzyrodzonych
sił, którymi włada? A może wyjaśnienie jest bardziej zwyczajne –
może Adele wpadła w sidła zastawione przez kobiecy czarny
charakter, w którym nie drzemią żadne nadnaturalne moce? Czy pod
którymś z wyżej wspomnianych kątów należy spoglądać na ich
relację, która jak wiele na to wskazuje, powoli ewoluuje z
przyjaźni w miłość? Czy obrać zupełnie inny punkt widzenia,
przyjąć do wiadomości fakt, że Beth nie stanowi żadnego
zagrożenia dla Adele, że jedyną osobą, która może skrzywdzić
tę drugą jest ona sama? Młoda kobieta, która jak wiemy od czasu
do czasu słyszy głos wypowiadający jej imię, która widzi zjawę
swojej ciotki bujającą się na fotelu za jednym z mijanych przez
dziewczynę drzew i która być może wcale nie odczuwa wyrzutów
sumienia oszukując swoją podopieczną. Innymi słowy mamy tutaj do
czynienia z przysłowiową „cichą wodą, która brzegi rwie”,
czy ofiarą kobiecej, być może demonicznej postaci, która nagle
wkracza w jej życie, po to, aby je doszczętnie zniszczyć?
Tajemnica goni więc tajemnicę, a to wszystko spowija tak
melancholijny, przytłaczający ogromem samotności i zagubienia
klimat, że nawet gdybym bardzo chciała nie potrafiłabym przejść
obok tego obrazu obojętnie. Nie potrafiłabym na własnej skórze
nie odczuć nieprzyjemnych emocji towarzyszących głównej bohaterce
tak rozpaczliwie poszukującej bratniej duszy, której nie mogłam
nie współczuć, ale też nie umiałam w pełni jej zaufać. Dopiero
w ostatnich partiach „Sweet, Sweet Lonely Girl” pojawia się
trochę dosłowności, nie należy jednak przez to rozumieć, że
twórcy posiłkują się widowiskowymi efektami specjalnymi, albo
sięgają po tak prymitywne chwyty jak jump scenki - końcówka
jest dynamiczna, a finał zaskakujący i dający do myślenia, ale
popisywania się efekciarstwem nie zobaczymy nawet tutaj. Filmowcy
nie wyrzekli się minimalizmu, pozostali mu wierni. Chociaż nadali
akcji większego pędu i dodali kilka wizualnych smaczków zamiast
tak jak wcześniej liczyć na wyobraźnię widza nie uczynili tego
tak agresywnie, żeby sprawić wrażenie całkowitego oderwania od
wcześniejszej formy.
„Sweet,
Sweet Lonely Girl” to horror nastrojowy zmieszany z kinem
obyczajowym, który został nakręcony jakby za podszeptem mojego
gustu. W dosłownym tego określania znaczeniu tak oczywiście nie
było, ale najnowszy obraz A.D. Calvo bez wątpienia powstał z myślą
o tej niszy, którą sama zasilam – tej grupce widzów, która ceni
sobie minimalizm, która woli dbałość o klimat i skupienie na
intrygującej choć może niewyszukanej fabule od wszędobylskiego
plastiku i drogiego efekciarstwa. To produkcja ukierunkowana na
bardzo wąskie grono, dlatego też podejrzewam, że przejdzie bez
większego echa, albo będzie się o niej mówić w prawie samych
negatywach. Choć oczywiście wolałabym się mylić.
Nie miałam jeszcze okazji obejrzenia horroru z nutą opowieści obyczajowej. Tym mnie ten tytuł do siebie zachęcił. Obejrzę w wolnej chwili, gdyż jestem ciekawa czy mnie udzieli się klimat tej produkcji.
OdpowiedzUsuńMi
OdpowiedzUsuńBuffy, o co chodzi w tym filmie? Obejrzałam i nie zrozumiałam...dodam, że mam na swoim koncie obejrzanych setki różnych horrorów, jednak ten jest dla mnie niezrozumiały....
OdpowiedzUsuńSPOILERY SPOILERY SPOILERY
UsuńJa to interpretuję tak (ale nie wykluczam, że interpretacji może być więcej, albo że zwyczajnie jestem w błędzie). Moim zdaniem przodkowie Adele uprawiali jakieś dziwaczne, może okultystyczne praktyki (Beth niejasno o tym opowiada Adele), które przyczyniły się do obłożenia ich rodziny klątwą. Przywołali jakiegoś demona? upiora? w postaci Beth, który w pewnym momencie nawiedza niektórych kolejnych członków tej rodziny (wiemy tylko o kobietach) i doprowadzała każdego z nich do takiego stanu, że wkrótce boi się wyjść z pokoju (agorafobia). I wtedy koło się zamyka, bo ową nieszczęśnicą opiekuje się wówczas kolejna członkini tego rodu, którą w tym samym czasie nawiedza Beth. Wydaje mi się, że to zaczęło się od Dory, że brała ona udział w tym domniemanym obrzędzie, który przywołał Beth, bo ominęło matkę Adele. Z drugiej jednak strony jakieś znacznie może mieć tutaj fakt, że była ona jedynie siostrą przyrodnią Dory, ale nie wydaje mi się, bo wówczas chyba nie objęłoby to jej córki, Adele.
UWAGA!
OdpowiedzUsuńOdpowiedź na spoilera!!!!!!
Co do praktyk to się zgodzę bo faktycznie Beth mówiła coś podobnego. Jednak zastanawia mnie fotografia w końcowej scenie na której jest jej postać a chyba we wcześniejszych ujęciach nie było.
Możliwe jest również, że to dom był nawiedzony i zatrzymywał kolejne osoby żywiąc się ich strachem (stąd pozostawanie w pokoju).
I dlaczego Adele ciągle słyszała głosy???
Wydaje mi się także, iż jakieś znaczenie mogły mieć porcelanowe figurki, lalki, etc. Być może to jakieś symbole, np. ta dziwna małpka.
SPOILERY
UsuńO ile mnie pamięć nie myli to Beth była na fotografii tylko jej postać była zamazana, no i palec Adele szybko ją przykrył. Ale, ale to nie znaczy, że nie można pójść tą ścieżką, o której piszesz. Nie wiem, czy nie można by też kombinować tak, że Beth była przyjaciółką z dzieciństwa Dory, albo członkinią jej rodziny i ta druga jakoś przyczyniła się do jej śmierci. Że Beth powróciła jako upiór? duch? i mści się teraz na samej Dory, jej opiekunce, potem opiekunce tej drugiej i tak dalej. W sumie to jakby tak poszukać to pewnie jeszcze parę możliwych interpretacji by się nasunęło;) Innymi słowy chyba mamy tutaj tego rodzaju film, który może być rozumiany / odbierany na różne sposoby.
Faktycznie możemy tutaj dywagowac nad interpretacją tego filmu ale chyba nie jesteśmy w stanie odgadnąć zamysłu reżysera.:)
Usuń