Julia
Banks rzuca dobrą pracę w mieście i przeprowadza się do małego
miasteczka, do domu swojego narzeczonego Davida Connovera. Mężczyzna
zajmuje się produkcją swojej własnej marki piwa i dzieli z byłą
żoną Tessą opiekę nad córką Lily. Julia robi wszystko, aby
dziewczynka czuła się swobodnie w jej towarzystwie, bo bardzo
zależy jej na dobru małej i szczęśliwym życiu u boku ukochanego
mężczyzny. Stara się również ułożyć swoją relację z byłą
żoną Davida, ale z czasem przekonuje się, że jest to niemożliwe.
Tessa nie potrafi pogodzić się z odejściem męża i związkiem z
nową kobietą. Chce, żeby mężczyzna do nie wrócił, nie potrafi
więc patrzeć na Julię inaczej niż jak na przeszkodę, której
należy się pozbyć. Sytuację Julii dodatkowo komplikuje
zakończenie okresu obowiązywania zakazu zbliżania się nałożonego
na jej byłego agresywnego chłopaka, Michaela Vargasa, o którym nie
opowiedziała swojemu narzeczonemu.
Thriller
„Unforgettable” miał zostać wyreżyserowany przez Ammę Asante
na zlecenie Warner Bros, ale kobieta złożyła rezygnację już
podczas wstępnych prac nad filmem. Zadanie przejęła producentka
„Unforgettable”, Denise Di Novi, która nie miała żadnego
doświadczenia w reżyserii pełnometrażowych produkcji. Scenariusz
napisała Christina Hodson, która w tej roli debiutowała całkiem
niedawno, przy okazji prac nad „Osaczoną” Farrena Blackburna,
thrillera z 2016 roku. Jej drugi scenariusz oparto na popularnym
motywie psychopatycznej kobiety, która dla życia u boku ukochanego
mężczyzny jest w stanie zrobić praktycznie wszystko, a szacowany
budżet filmu opiewał na sumę dwunastu miliona dolarów.
„Unforgettable”
najczęściej jest porównywany do „Fatalnego zauroczenia”
Adriana Lyne'a z 1987 roku, jednego z najbardziej docenianych
thrillerów o zaburzonej kobiecie mającej problem z nieodwzajemnioną
miłością. I słusznie, bo „Fatalne zauroczenie” to kawał
znakomitego kina, który miał spory wpływ na wiele innych produkcji
podejmujących wspomnianych wątek. Mnie jednak „Unforgettable”
nasuwał skojarzenia przede wszystkim z „Obsesją” Steve'a Shilla
– podobny (ale i tak gorszy) klimat, choć moim zdaniem scenariusz
tego drugiego skonstruowano o wiele lepiej. „Unforgettable”
oryginalności oddać nie można, co pewnie stanowi jedną z przyczyn
niezbyt entuzjastycznego przyjęcia tej produkcji przez amerykańską
opinię publiczną. Tego typu thrillery mają to do siebie, że już
na początku wiemy jak się skończą. Wyprzedzanie twórców w
środkowych partiach filmu wielu widzom również nie nastręcza
żadnych problemów – z łatwością przewidują to, co za chwilę
nastąpi, a więc w ich przypadku element zaskoczenia w ogóle nie
wchodzi w grę. „Unforgettable” przedstawia się jeszcze bardziej
klarownie, bo scenarzystka zupełnie niepotrzebnie już w prologu
obnaża charakter jednego z punktów krytycznych, nie pozostawiając
żadnych wątpliwości co do okoliczności, które doprowadziły
główną bohaterkę filmu, Julię Banks (przyzwoita kreacja Rosario
Dawson) do tego dramatycznego momentu. Tak więc, kiedy akcja cofa
się o kilka miesięcy widz tylko czeka na rozpoczęcie streszczonego
chwilę wcześniej procederu, który tak na dobrą sprawę nie
cechuje się większą pomysłowością. Nie zamierzam krytykować
„Unforgettable” za podążanie po utartych ścieżkach, bo mam
słabość do owych ścieżek – nie odczuwam jeszcze zmęczenia
tego typu konwencją, aczkolwiek wolałabym, żeby podchodzono do
niej w bardziej emocjonalny sposób od tego zaprezentowanego w
„Unforgettable”. I żeby nie sabotowano własnej pracy, bo
właśnie tak zapatruję się na ten okropny prolog. Chwali się, że
omawiana produkcja Denise Di Novi (jak to zazwyczaj bywa z tego typu
thrillerami) jest pozbawiona drogiego efekciarstwa, ale byłabym
jeszcze bardziej kontenta, gdyby zamiast silnie skontrastowanych,
plastikowych zdjęć postawiono na lekko przybrudzone obrazki,
nasycone satysfakcjonującą dawką mroku, bo większość sekwencji
rozgrywa się w pełnym świetle dziennym, a i te nieliczne nocne nie
przygniatają złowrogą ciemnością. Obdarzeni większym wyczuciem
gatunku twórcy potrafią należycie skontrastować idylliczne,
pastelowe zdjęcia zrobione za dnia ze złowieszczą problematyką
filmu – atakować widza ewidentnym zepsuciem czającym się pod tą
pozorną sielskością, ale ekipa techniczna kierowana przez Denise
Di Novi nie zdołała osiągnąć takiego efektu. Zadanie budowania
aury zagrożenia „zrzucono na barki” scenariusza. Tylko treść
„Unforgettable” wyraźnie dawała nam do zrozumienia, że dzieje
się coś złego, bo oprawa wizualna okraszona chwytliwymi, acz
nienastrojowymi kawałkami muzycznymi nie emanowała tym
pierwiastkiem z taką siłą, jakiej oczekuję od tego typu filmów.
Nawet wówczas, gdy pochylano się nad przywidzeniami głównej
bohaterki, które miały chyba być upiorne, ale jedyne, co zwróciło
moją uwagę podczas dwóch z nich to nieskuteczne próby poderwania
mnie z fotela poprzez nagle wyrastającą na ekranie sylwetkę byłego
chłopaka Julii Dawson.
Chociaż
Christina Hodson najwięcej uwagi poświęciła pozytywnej kobiecej
postaci i chociaż odtwórczyni tej roli pokazała całkiem dobry
warsztat, główna bohaterka „Unforgettable” niczym szczególnym
się nie wyróżniała. Ot, kolejna skrzywdzona niegdyś kobieta,
która próbuje ułożyć sobie życie na nowo u boku ukochanego
mężczyzny i roztoczyć troskliwą opiekę nad jego małą córeczką.
Prześladowana przez jego byłą żonę - kobietę starającą się
ją zniszczyć, po to, aby odzyskać swoje dawne życie. Podejrzewam,
że taki pospolity rys psychologiczny pierwszoplanowej postaci w
ogóle by mi nie przeszkadzał, gdyby podczas portretowania jej losów
twórcy kładli silniejszy nacisk na sferę emocjonalną – gdyby
podeszli do tej postaci z większą empatią, gdyby głębiej wnikali
w jej psychikę zamiast poprzestawać na płaskich ogólnikach. Nie
twierdzę, że Julii nie można współczuć, że nie sposób
wykrzesać z siebie sympatii do tej postaci, ale nie mogę oprzeć
się wrażeniu owa więź pomiędzy oglądającym i główną
bohaterką mogła być dużo silniejsza. Więcej uwagi absorbuje jej
nemezis, Tessa, w którą wcieliła się Katherine Heigl. Widziałam
dużo lepszych kreacji kobiecych czarnych charakterów, dlatego też
wkład Heigl nie wprawił mnie w jakiś ogromny zachwyt, ale na pewno
nie pokazała się tutaj od jak najgorszej strony. Brakowało jej
charyzmy, tego czegoś, co sprawia, że jak zahipnotyzowana wpatruję
się w ten mój ulubiony typ postaci, ale niskiego poziomu
wiarygodności i tak nie jestem w stanie jej zarzucić. Jej kreacja
była na tyle przekonująca, żebym bezboleśnie przyjmowała sceny z
jej udziałem, miejscami udawało jej się nawet wykrzesać ze mnie
jakieś niezbyt silne emocje, ale niestety nic ponadto. Za to podobał
mi się pomysł na tę antybohaterkę, czyli idąc za słowami
przyjaciółki Julii „psychopatyczną Barbie”. Kobietę mającą
obsesję na punkcie doskonałości – bardzo dbającej o swój
wygląd i otoczenie, bo tak ją wychowano i teraz starającej się
przekazać owe wartości swojej małej córeczce, którą bynajmniej
nie cieszy dyscyplina wprowadzona przez matkę. Lily lepiej czuje się
w towarzystwie narzeczonej swojego ojca, Julii, co tylko podsyca
nienawiść Tessy do kobiety, która zajęła jej miejsce u boku jej
ukochanego mężczyzny. Nietrudno postawić się na miejscu Tessy,
zrozumieć stan ducha w jakim aktualnie się znajduje. Kobieta
najpierw straciła męża, a teraz zaczyna uświadamiać sobie, że
Lily może darzyć większą miłością „jej następczynię”, że
w niedalekiej przyszłości stworzą oni szczęśliwy rodzinę, w
którym nie będzie miejsca dla niej. Na początku Tessie można
nawet współczuć, ale z czasem owe uczucie niemalże całkowicie,
albo nawet w całości wyparuje. Jej mało odkrywcze sposoby pozbycia
się znienawidzonej rywalki, którym zdecydowanie brakowało
koncentracji na budowaniu emocjonalnego napięcia, przede wszystkim
demonizują tę postać. Może i znajdą się osoby, które miejscami
spojrzą litościwym okiem na Tessę, ale przede wszystkim będą
potępiać jej zachowanie. Zgodnie z prawidłami tej konwencji
dominującą emocją żywioną do tej postaci będzie niechęć.
Dostaniemy jaskrawy podział na „tę dobrą Julię” i „tę złą
Tessę”, po czym przystąpimy do obserwacji niezbyt emocjonujących
starć pomiędzy nimi, niewyszukanych gierek antagonistki i
starającej się odeprzeć jej ataki Julii, która powoli traci
zaufanie swojego narzeczonego. Dostaniemy kawałek niewymagającego
myślenia, przewidywalnego kina z deficytem napięcia, który
prawdopodobnie szybko wyparuje z pamięci wielu wielbicieli
thrillerów, ale też nie sądzę, żeby twórcom zależało na
nakręceniu pamiętnego dziełka. Dostrzegam tu raczej dążenie do
dostarczenia im takiej jednorazowej rozrywki, tj. filmu z gatunku
„obejrzeć i zapomnieć”.
Pełnometrażowy
debiut Denise Di Novi to moim zdaniem kolejny przykład lekkiego,
cierpiącego na poważny niedobór napięcia thrillera o zaburzonej
kobiecie, która stara się odzyskać serce ukochanego mężczyzny
obecnie będącego w związku z kimś innym. Oparty na silnie
wyeksploatowanym, acz lubianym przeze mnie motywie dreszczowiec,
które nie może poszczycić się należytą dbałością o sferę
emocjonalną i zagęszczającą się atmosferę zagrożenia. Dla mnie
to takie płaskie, liniowe kino, na które można się pogapić, ale
bez nastawiania się na naprawdę mocne, wprost wbijające w fotel
przeżycia. Takie nijakie patrzydło, po które można sięgnąć
podczas jednego z nudnych wieczorów, ale moim zdaniem nie należy
obiecywać sobie zbyt wiele, bo można się srodze rozczarować.
Niestety, ale produkcję z 2017 roku jeżeli chodzi o thriller jak i o horror w ogóle mnie nie satysfakcjonują, a po przeczytaniu Twojej recenzji widzę, ze powyższy tytuł nie zasługuję na moją uwagę.
OdpowiedzUsuńOglądałam ostatnio zwiastun tego filmu i zastanawiałam się czy warto. Teraz mam średnią ochotę ;)
OdpowiedzUsuń