Mało
znany powieściopisarz, Paul Morris, jest człowiekiem dbającym o
pozory, nieszczędzącym ludziom kłamstw, dzięki którym w oczach
innych jawi się niczym utalentowany człowiek sukcesu. Tymczasem w
rzeczywistości boryka się z problemami finansowymi i brakiem
jakichkolwiek perspektyw na przyszłość. Spotkanie z dawnym
znajomym, Andrew Hopkinsem, odmienia życie Paula. Mężczyzna ma
okazję, aby zbliżyć się do jego przyjaciółki, prawniczki Alice
Mackenzie, wdowy wychowującej trójkę dzieci, którą stara się
wykorzystać w nadziei na zapewnienie sobie darmowego lokum. Udaje mu
się wprosić na wakacje na greckiej wyspie Pyros w gronie
Mackenziech i Hopkinsów, gdzie zamierza kontynuować proces
zaskarbiania sobie sympatii Alice. Szybko uświadamia sobie, że
będzie musiał konkurować o jej względy z Andrew, który poświęca
jej więcej uwagi niż swojej żonie Tinie. Paulowi jeszcze przed
wyjazdem na wyspę udaje się zostać kochankiem Alice, ale to mu nie
wystarcza. Pragnie zdobyć jej serce, ale wciąż napotyka różnego
rodzaju przeszkody. Jego najpotężniejszą bronią są kłamstwa,
którymi chętnie raczy całe towarzystwo, nie biorąc pod uwagę
możliwości, że takim postępowaniem może sprowadzić na siebie
poważne kłopoty.
Brytyjska
powieściopisarka, Sabine Durrant, która swego czasu realizowała
się jako dziennikarka, na rynku literackim debiutowała w 2002 roku
utworem „Having It and Eating It”. Obecnie na koncie ma sześć
powieści, w tym trzy thrillery psychologiczne. Pierwszy zatytułowany
„Under Your Skin” ukazał się w roku 2013, drugi „Remember Me
This Way” rok później, a wychwalany przez krytykę i jej wielu
kolegów po piórze, „Skłam ze mną” swoją premierę miał w
roku 2016. Nominowany do kilku nagród przyznawanym utworom
kryminalnym, najnowszy thriller psychologiczny Sabine Durrant nieco
odstaje od modelu, do którego przyzwyczaił nas ten gatunek, ale jak
widać po reakcjach jego odbiorców takie spojrzenie na tego typu
prozę również jest bardzo potrzebne - trafia na podatny grunt,
choć forma, jaką autorka obrała w „Skłam ze mną” mogła nie
wróżyć większego sukcesu.
Fabuła
„Skłam ze mną” została skonstruowana w taki sposób, aby
przyzwyczajony do zawrotnego tempa akcji odbiorca miał wrażenie
zastoju, obcowania z opowieścią, w której niewiele się dzieje,
która każe mu tkwić w samym centrum denerwującej pospolitości
niedostarczającej absolutnie żadnych tak bardzo upragnionych
emocji. Tak prawdopodobnie będą zapatrywać się na przynajmniej
większą część zaprezentowanej historii fani dynamicznych fabuł,
powieści, których akcja ani na chwilę nie zwalnia, zmierzając do
jak wszystko na to wskazuje elektryzującego finału. Sabine Durrant
w swoim najnowszym thrillerze psychologicznym obrała zgoła odmienny
sposób narracji, celowo rozciągając jak się wydaje zdarzenia
kompletnie nieistotne i skracając momenty, które rzekomo niosą
największą obietnicę niebezpieczeństwa. To jednak tylko pozory,
zasłona dymna, którą należy nauczyć się przenikać, jeśli chce
się poczuć tak, jakby coś zaciskało się na naszej krtani
chwilami tak silnie, że wręcz blokując dopływ tlenu do mózgu.
Należycie wczuć się w tę historię mają szansę przede wszystkim
osoby wprost przepadające za intrygami budowanymi zwłaszcza na
relacjach międzyludzkich, wzajemnych kontaktach poszczególnych
bohaterów, które jeśli dobrze się im przyjrzeć wcale do
zwyczajnych nie należą, choć czytelnikom niezwracającym uwagi na
szczegóły mogą się wydawać z gruntu pospolite. Głównym
(anty)bohaterem i zarazem narratorem „Skłam ze mną” jest
powieściopisarz Paul Morris, który zmaga się z zastojem w
karierze, naturalną koleją rzeczy negatywnie odbijającym się na
jego sytuacji finansowej. Sabine Durrant zdecydowała się tutaj na
dosyć ryzykowny zabieg polegający na zmuszeniu odbiorcy do
nieustającego towarzyszenia postaci, z którą trudno sympatyzować.
Paul Morris jest bowiem pozerem, mężczyzną z przerośniętym ego,
który bez żadnych oporów wykorzystuje innych. Ma na uwadze jedynie
własny interes, zupełnie nie obchodzi go los ludzi z jego
otoczenia, widzi w nich jedynie źródło mogące dostarczyć mu
jakichś korzyści. Klęska zawodowa bynajmniej nie zachęca Paula do
podjęcia jakiejś innej pracy zarobkowej, do poprawienia swojego
bytu w sposób uczciwy – woli pasożytować na innych. Planuje stać
się utrzymankiem zamożnej prawniczki, Alice Mackenzie, wdowy, która
samotnie wychowuje trójkę dzieci, ale żeby to osiągnąć najpierw
musi zdobyć jej serce. Paul i Alice szybko stają się kochankami,
ale mężczyzna ma świadomość, że to nie wystarcza, że musi
obudzić w kobiecie prawdziwe uczucie. Zyskać jej miłość, w czym
jak mu się wydaje dopomoże mu wproszenie się na wakacje, które
kobieta ma spędzić wraz ze swoimi dziećmi i zaprzyjaźnioną
rodziną Hopkinsów na wyspie Pyros. A więc akcja z czasem przenosi
się do tego jakże obiecującego miejsca, które same w sobie pewnie
nie zapewniłoby tak klaustrofobicznej atmosfery podszytej
niebezpieczeństwem alienacji, gdyby nie zamiłowanie Durrant do
szczegółów. Poruszające wyobraźnię opisy malowniczej scenerii,
z której jednak emanuje jakaś nieokreślona groza, jakieś zło
czyhające na życie... no właśnie, kogo? Głównego bohatera,
który ma nieodparte wrażenie, że jest „piątym kołem u wozu”,
jedynym uczestnikiem tego wypadu, który musi ciągle udowadniać
swoją wartość? Czy jego znajomych - dwóch dobrze sytuowanych rodzin, które
Paul bezlitośnie okłamuje, mozolnie budując fałszywy wizerunek
samego siebie?
Uważny
czytelnik szybko wyczuje nieprzyjemny zapaszek wydobywający się ze
wzajemnych relacji Brytyjczyków spędzających wakacje na wyspie
Pyros. Sabine Durrant nie szczęści bowiem subtelnych sygnałów
wskazujących na to, że w tym gronie panoszy się jakaś zgnilizna,
że coś jest tutaj mocno nie tak. Coś zgrzyta – pytanie tylko co?
Godne potępienia zamiary Paula Morrisa są oczywiste. Znamy jego
niechlubny plan, który bez skrupułów konsekwentnie realizuje.
Opisy jego licznych występków są pozbawione odpowiedniego ciężaru
– pierwszoplanowa narracja każe nam spoglądać na nie oczyma
Paula, a więc między innymi takie czyny jak okradanie pozostałych
domowników oraz lubieżne spojrzenia, jakimi obdarza dorastające
dziewczęta odziane w stroje kąpielowe, córki swoich dorosłych
towarzyszy, są relacjonowane jak coś zupełnie niewinnego. Bo też
w taki sposób zapatrywał się wówczas na swoje poczynania sam
narrator. Wówczas, bo w „Skłam ze mną” pojawia się również
kilka ustępów z przyszłości, które nie pozostawiają żadnych
wątpliwości, że głównego bohatera czeka ciężki los. Zwracający
uwagę na detale odbiorca z całą pewnością szybko nabierze
przekonania, że podejrzenia nie powinny skupiać się jedynie na
pierwszoplanowej postaci, że Durrant stara się całej tej sytuacji,
w której tkwi Paul nadać znamiona osobliwości. Sprawić, żebyśmy
spoglądali na dosłownie wszystkich uczestników owej wyprawy z
narastającą nieufnością. To znaczy nie wszyscy – mowa jedynie o
odbiorcach wyczulonych na drobne niuanse, subtelne oznaki
kuriozalności i złowrogich niejasności, tak łagodnie
zaznaczanych, że jestem o tym przekonana, przez część czytelników
mogą w ogóle nie zostać zauważone. Moim zdaniem na kartach „Skłam
ze mną” Sabine Durrant osiągnęła prawdziwe mistrzostwo
budowania napięcia poprzez posuniętą do ekstremum enigmatyczność.
Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, jakby sabotowała samą siebie.
Jakby wszystkie te liczne, acz niezwykle subtelnie zaznaczane
manifestacje obecności jakiegoś zagrożenia przykryła zbyt grubym
płaszczem, żeby czytelnik mógł je w ogóle zauważyć, a co
dopiero poddać jakiejś interpretacji. I takie wrażenie pewnie
odniosą ci, którym nie zechce się wniknąć głębiej, przedrzeć
się przez to, co oczywiste – zerwać ten metaforyczny płaszcz,
pod którym kryją się nieokiełznane emocje i gdzie znajdują się
nie tylko korzenie, ale też zarys całej intrygi. Jej charakter,
który jak podejrzewam, dla osób niepotrafiących „wpłynąć pod
powierzchnię” utkaną z kłamstw, półprawd i tego co agresywnie
wybija się na pierwszy plan, przez długi czas będzie kompletnie
niezrozumiały. Te osoby będą trwały w przekonaniu, że raczy się
ich obyczajową opowiastką, z której przebija zapowiedź jakiegoś
niebezpieczeństwa, jednak tak mglista, niewyraźnie zaznaczona, że
w żadnym wypadku niebędąca w stanie odpędzić wrażenia obcowania
z mało spektakularną, może nawet nudnawą opowiastką o wakacjach
na jednej z greckich wysp. Tymczasem ci, którym nie umkną naprawdę
liczne tropy powpychane w tę złudną sielankę z czasem dostrzegą
i docenią niebywale trzymającą w napięciu płaszczyznę
kryminalną. Wielu z nich najpewniej nie zdoła rozszyfrować tej
intrygującej zagadki, choć nie jest to niemożliwe – wiem, bo
mnie udało się przewidzieć niektóre elementy ujawnione w finale,
a co za tym idzie już wcześniej obrałam odpowiednią perspektywę.
Nie znaczy to jednak, że obniżyło to moje ogólne wrażenia z
lektury. Owszem, zakończenie nie zdumiało mnie tak bardzo, jak
chciała tego autorka, ale to wcale nie umniejszyło siły rażenia
wszystkich wątków je poprzedzających. Powiedziałabym nawet, że
zintensyfikowało napięcie, pogłębiło klaustrofobiczne odczucia,
a miejscami przynosiło coś na kształt paraliżu – należyte
odczytywanie na bieżąco co poniektórych tropów podrzucanych przez
Durrant sprawiało, że czasami musiałam się zatrzymać. Na chwilę
przerwać lekturę po to, aby jak mniemałam przygotować się na
rychłe nieszczęśliwe następstwo rzeczonego postępku, wyrazu
twarzy, wydarzenia etc.
„Skłam
ze mną” w moim mniemaniu jest pełnokrwistym, niebywale
trzymającym w napięciu thrillerem psychologicznym, w którym mają
szansę rozsmakować się przede wszystkim osoby odnajdujące
przyjemność w przedzieraniu się przez zawiłości ludzkiej
psychiki i szukaniu tego, co nieoczywiste, czające się w głębi,
gdzieś na obrzeżach akcji i co należy w dodatku poddać
odpowiedniej interpretacji, jeśli chce się objąć rozumem
przynajmniej zarys całej intrygi. Bardzo starannie budowanej przez
autorkę, w pełni logicznej, dostarczającej różnego rodzaju
silnych wrażeń, pod warunkiem, że w odpowiednim momencie zostanie
przez nas dostrzeżona, że pojmiemy zasady gry zaproponowanej przez
autorkę, że nauczymy się ją czytać. W przeciwnym wypadku przez
większą część lektury będziemy trwać w fałszywym przekonaniu,
że raczy się nas nużącą opowiastką obyczajową, nudnawą
relacją z pobytu wyimaginowanych bohaterów na jednej z greckich
wysp, który pewnie doprowadzi do wstrząsającego finału, ale
przedtem nie dostarczy takich emocji, jakich oczekuje się od
thrillerów psychologicznych. Radzę więc zabawić się w
archeologów – szukać wszelkich oznak dziwaczności, zagłębiać
się w relacje bohaterów, zamiast jedynie naprędce przebiegać po
nich wzrokiem (bez chwili zadumy) w nadziei na to, że na kolejnej
stronicy znajdziemy opis jakiegoś porażającego wydarzenia. Ja
właśnie tak podeszłam do omawianej lektury i dzięki temu mogłam
cieszyć się niemalże wszystkim, czego oczekuję od thrillera
psychologicznego.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Dużo czasu upłynęło od ostatniego przeczytanego przeze mnie thrillera psychologicznego. Ten recenzowany przez Ciebie brzmi bardzo zachęcająco, choć wydaje mi się, że lektura tej książki do lekkich nie będzie należała, dlatego przeczytam ją w czasie ku temu odpowiednim.
OdpowiedzUsuń