Autor
dobrze sprzedających się thrillerów, Bert Amandale, niedawno
przeprowadził się wraz z żoną Miriam i szesnastoletnią córką
Britney z Londynu do Prowansji, do Saint-Remy, niewielkiej
miejscowości we Francji. Niedługo potem w miasteczku nieopodal
zamieszkał najlepszy przyjaciel Berta, Chucks, rockman, teraz
pracujący nad nowym albumem, który jak ma nadzieję pozwoli mu
wrócić na scenę po wielu latach przerwy. Miriam nie jest
zadowolona z pojawienia się Chucksa, od dłuższego czasu jest
bowiem przekonana, że mężczyzna potrafi jedynie stwarzać
problemy, ale Berta bardzo raduje towarzystwo długoletniego
przyjaciela. Pewnego dnia muzyk zdradza mu, że niedawno śmiertelnie
potrącił człowieka i pod wpływem paniki uciekł z miejsca
zdarzania. Gdy nazajutrz wrócił w to samo miejsce nie znalazł ani
ciała, ani innych śladów, które wskazywałyby, że na tym odcinku
drogi doszło do wypadku. Po przeprowadzeniu małego wywiadu w
okolicy Bert uświadamia sobie, że nikomu, nawet policji, nic nie
jest wiadome o takim wydarzeniu. Chucks od tego momentu żyje
natomiast w przekonaniu, że ktoś chce go zabić, co początkowo
każe Bertowi podejrzewać, że właśnie przeżywa on jeden z swoich
paranoicznych napadów. Ale kolejne niepokojące wydarzenia oraz
tropy, na jakie natrafia zmuszają go do gruntownego zbadania tej
sprawy.
Hiszpan
Mikel Santiago na rynku literackim debiutował w 2014 roku thrillerem
„Ostatnia noc w Tremore Beach”, który odniósł spory sukces
również na arenie międzynarodowej. Powieść rozeszła się w
mniej więcej czterdziestu tysiącach egzemplarzy, została
przetłumaczona na kilkanaście języków, a do Santiago przylgnęła
etykietka klona Stephena Kinga. Mówi się również o tym, że prawa
do adaptacji wykupił Alejandro Amenabar, twórca między innymi
takich filmów, jak „Teza”, „Inni” i „Regression”. Droga
powieść Mikela Santiago, „Zła droga”, ukazała się rok
później i wydaje się, że umocniła jego dosyć wysoką pozycję
na liście współczesnych początkujących autorów thrillerów, a w
2017 roku miała miejsce premiera jego trzeciej książki
zatytułowanej „El extrano verano de Tom Harvey”.
W
„Ostatniej nocy w Tremore Beach” Mikel Santiago zaproponował
czytelnikom swoisty miks thrillera i horroru z dodatkiem akcentów
obyczajowych, z czego nie zrezygnował w swojej drugiej powieści.
Lektura „Złej drogi” ugruntowała we mnie przekonanie, że
rzeczony miszmasz gatunkowy nie był chwilowym kaprysem autora tylko
ma stanowić jeden ze znaków rozpoznawczych jego twórczości, jeden
z integralnych elementów jego opowieści. Porównania do Stephena
Kinga nie wzięły się znikąd – nawiązania do utworów
niekoronowanego króla współczesnej literatury grozy w „Ostatniej
nocy w Tremore Beach” wielu jej odbiorcom rzuciły się oczy, ale
podejrzewam, że w „Złej drodze” jedynie nieliczni dostrzegą
ukłon w stronę jednej konkretnej powieści Kinga. Wydaje mi się,
że większość czytelników poprzestanie na porównaniach do „Żon
ze Stepford” Iry Levina, której to tytuł w pewnym momencie
pojawia się w tekście Santiago, na wypadek gdyby komuś umknęły
jakże dosadne nawiązania fabularne. Ale uważny odbiorca, któremu
nieobcy jest „Cmętarz zwieżąt” Stephena Kinga, albo
przynajmniej jego filmowa wersja z 1989 roku zrozumie aluzję
wrzuconą przez Santiago w jeden z koszmarnych snów głównego
bohatera, Berta Amandale'a. Mężczyzna widzi wówczas swojego
przyjaciela z okaleczoną twarzą, który wskazuje pewne miejsce i
daje mu jasno do zrozumienia, że on i jego rodzina znajdują się w
ogromnym niebezpieczeństwie. Podobieństwa do onirycznego spotkania
Louisa Creeda z Victorem Pascowem moim zdaniem nie mogły być
jedynie czystym zbiegiem okoliczności, wynikiem zwykłego przypadku.
Już prędzej zaplanowanym, w pełni świadomym działaniem
skierowanym do fanów literatury Stephena Kinga. Ukłon w stronę
twórczości Iry Levina pojawia się w jeszcze jednym miejscu, a
ściślej w stronę jego „Dziecka Rosemary”, ale nazwisko
Castevet i historia z nim związana nie mają takiego znaczenia dla
fabuły, jak wspomniane nawiązania do „Żon ze Stepford”.
Nadmienione już koszmarne sny pierwszoplanowej postaci to bodaj
jeden z najbardziej wyrazistych skrętów w stronę tradycji horrorów
uświetniających fabułę „Złej drogi”. Nie ma ich dużo, ale
ilekroć się pojawiają przykuwają uwagę dbałością o atmosferę
nieokiełznanej grozy, mniej lub bardziej tajemniczą upiornością,
a miejscami nawet czystą makabrą. Niedawno obejrzałam (a właściwie
to przecierpiałam) szóstą odsłonę „Wysłannika piekieł”, w
której to zawarto jedną naprawdę mocną scenę z wbijaniem igieł
w odsłonięty mózg przytomnej ofiary. Jakież więc było moje
zdziwienie, gdy parę dni później spotkałam się z czymś niemalże
identycznym na kartach powieści autorstwa Mikela Santiago –
ciekawe czy też widział ten film, czy zwyczajnie jego własna
wyobraźnia zboczyła akurat na podobne przestrzenie, które to
charakteryzuje taka siła wyrazu, że zapewne niejednej nienawykły
do stylistyki gore odbiorca „Złej drogi” odczuje głęboki
niesmak na widok mężczyzny z igłami w mózgu i być może
przyklaśnie pomysłowości autora (sama bym to zrobiła, gdybym nie
miała za sobą seansu wspomnianej produkcji). Skłon w stronę
stylistyki horroru unaocznia się również na początku powieści w
formie doprawdy zagadkowego incydentu na jednej z prowansalskich
dróg. Podpity rockman potrąca nocą mężczyznę, który wydaje mu
się znajomy, i który to przed śmiercią wypowiada nic niemówiące
mu słowo w języku francuskim. Spanikowany mężczyzna ucieka z
miejsca wypadku, ale pod wpływem wyrzutów sumienia wraca tam
nazajutrz, po to, aby odkryć, że trup zniknął, nie pozostawiając
na szosie i poboczu żadnych śladów swojej obecności. Muzyk dzieli
się tymi przeżyciami ze swoim najlepszym przyjacielem, autorem paru
poczytnych thrillerów, Bertem Amandale'em, który po przeprowadzeniu
krótkiego rozpoznania dochodzi do wniosku, że rockman potrzebuje
pomocy psychologa, bo najpewniej znowu przechodzi jeden ze swoich
ataków paranoi. Na co wskazują również jego opowieści o
tajemniczych osobnikach, którzy chcą wyrządzić mu krzywdę. Mikel
Santiago wprowadza więc możliwość dwojakiej interpretacji
przybliżonego wydarzenia nadającego kierunek całej akcji, ale nie
rozciąga tej koncepcji na choćby nawet większą część powieści.
Myślę, że długoletni wielbiciele dreszczowców bardzo szybko
wkroczą na właściwą ścieżkę interpretacyjną i co więcej nie
będą ich nieustannie dręczyły wątpliwości, co do jej zasadności.
Wyraźnie widać, że nie taki był zamiar Santiago – że wcale nie
chciał podtrzymywać w czytelnikach niepewności, co do prawdziwości
słów Chucksa. Zamiast tego skupił się na podsycaniu podejrzeń
względem kilku wymuskanych mieszkańców Saint-Remy i zachęcaniu
czytelnika do podejmowania prób przeniknięcia ich tajemnic.
W
postaci Berta Amandale'a unaoczniają się pewne cechy, które można
przypisać samemu Mikelowi Santiago – dzieli z nim zamiłowanie do
muzyki rockowej i powieściowych thrillerów. Obaj zajmują się
pisanie dreszczowców i być może obaj cierpią na bezsenność.
Tego nie wiem, ale sposób, w jaki Santiago pisze o tej przypadłości
każe mi domniemywać, że nie jest mu obca. Ta ostatnia cecha
bezsprzecznie łączy natomiast mnie z Bertem Amandale'em, ale nie
tylko ona. Jego awersja do zakrapianych alkoholem przyjęć w większym (w jego przypadku głównie albo wyłącznie w sztywnym) gronie
i mnie dotyczy, dlatego też bez żadnych trudności zdołałam
utożsamić się z głównym bohaterem. I zapałać do niego ogromną
sympatią, która naturalną koleją rzeczy przyczyniła się do
podsycenia emocji – zmusiła mnie do trwania nad lekturą w
poczuciu ciągłej obawy o jego życie. I życie jego rodziny, którą
Santiago scharakteryzował może nie z zachowaniem porównywalnej,
ale na pewno całkowicie satysfakcjonującej głębi. W całym jego
warsztacie widać progres – jeśli zestawi się „Złą drogę”
z „Ostatnią nocą w Tremore Beach” zobaczy się ewidentną
poprawę stylu, bardziej staranne podejście do bohaterów i o wiele
bardziej wyczerpujące opisy miejsc i wydarzeń. A nawet większą
dbałość o klimat tajemniczości wprost promieniujący jakąś
niedookreśloną wrogością, która sukcesywnie zaciska się na
pierwszoplanowej postaci. Niebezpieczeństwo nieuchronnie się
zbliża, właściwie to tylko kwestią czasu jest, aż wyjdzie z
ukrycia obnażając swoje okropne oblicze. I takie wrażenie odnosi
się już praktycznie od pierwszej strony tej powieści, z takim
poczuciem śledzi się tę opowieść. Z poczuciem, które nigdy nie
słabnie. Wręcz przeciwnie: jest konsekwentnie podsycane przez
autora, za sprawą coraz to bardziej złowieszczych tropów, na które
natrafia Bert i jego coraz bardziej szaleńczych reakcji na niektóre
z tychże. Główny bohater z czasem tworzy sobie w głowie obraz
dosyć szeroko zakrojonego spisku, w którym udział biorą sąsiedzi
Amandale'ów, może nawet wszyscy mieszkańcy Saint-Remy. Mężczyzna
dzieli się tymi złymi przeczuciami ze swoją małżonką, Miriam, z
którą już od jakiegoś czasu nie układa mu się najlepiej, a jak
można się spodziewać po wyłuszczeniu jej swoich teorii ich
relacja jeszcze się pogarsza. Kobieta jest przekonana, że jej mąż
ma jakieś problemy psychiczne, być może wywołane powrotem do
uzależnienia od środków nasennych, narastającą obawą o
przyszłość ich związku oraz ostatnio przeżytą traumą. Jej
nieprzejednany charakter, upór i spore pokłady złości do Berta
nie pozwalają jej jednak podchodzić do jego zachowania z należytym
współczuciem i zrozumieniem. Mikel Santiago na kartach „Złej
drogi” przeprowadza czytelnika przez iście elektryzujące, wprost
przepełnione różnego rodzaju emocjami, z których większość
znacznie winduje napięcie, pożycie małżeńskie – relację dwóch
osób, pomiędzy którymi tak iskrzy, że niemalże można dostrzec
wiązki elektryczne wydobywające się z niektórych stronic tej
powieści. Ale z jeszcze większą wirtuozerią hiszpański autor
podszedł do kreślenia atmosfery małomiasteczkowej paranoi.
Niebywale trzymająca w napięciu intryga utrzymana w klimacie
domniemanego spisku, tj. niemalże nieustanne podsycanie w
czytelnikach przekonania, że Bert Amandale i jego rodzina wpadli w
„gniazdo żmij”, że przebywają w śliskim towarzystwie, które
skrzętnie skrywa przed światem swoje mroczne tajemnice, w wykonaniu
Mikela Santiago nabiera świeżości, pomimo wyrastania z dotychczas
dosyć szeroko wyeksploatowanego źródła. Chociaż z drugiej strony
nie zdziwiłabym się, gdyby znaleźli się odbiorcy „Złej drogi”,
którym nie uda się odczytać tej powieści w kategoriach dzieła
cechującego się sporą pomysłowością, oferującego nam kawałek
unikalnej duszy autora, którzy będą raczej skłonni poczytywać tę
powieść, jako swoisty zbitek różnych znanych motywów pozbawiony
wszelkich przejawów indywidualności. Cóż, może i historia sama w
sobie do odkrywczych nie należy, może i sporo tutaj zapożyczeń od
innych powieściopisarzy, ale interpretacja tychże, sposób ich
wyłuszczania i wkomponowania we własny pomysł z feralnym odcinkiem
pewnej prowansalskiej drogi w mojej ocenie stanowi dowód na to, że
na, jak by się wydawało, wyświechtanych do granic możliwości
motywach można jeszcze zbudować coś, czemu nie można przypisać
jedynie bezmyślnego kopiowania, w czym nie ma ani krztyny
namiętności. Miłość do gatunku i pełne zrozumienie jego
prawideł, aż nazbyt wyraźnie przebijają z kart „Złej drogi”,
na deficyt emocji naprawdę narzekać nie można. Chociaż na miejscu
Santiago poprawiłabym zakończenie i UWAGA SPOILER
zdradziłabym co stało się z psem imieniem Lola, bo nienawidzę
niedopinania wątków z udziałem zwierząt, pozostawiania mnie z
dręczącymi myślami na temat tego, co też mogło im się
przydarzyć KONIEC SPOILERA.
Lektura
„Złej drogi” natchnęła mnie pewnością, że hiszpański
pisarz Mikel Santiago nie jest autorem jednego przeboju, a nawet
więcej, że potrafi stworzyć coś jeszcze lepszego od swojego
głośnego debiutu (na rynku literackim, bo wcześniej publikował
teksty na swoim blogu) i że warto z uwagą śledzić jego karierę.
Mam nadzieję, że niedługo w Polsce ukaże się trzecia powieść
Santiago, bo po lekturze tejże nabrałam ogromnego apetytu na jego
prozę – chciałoby się mieć właśnie teraz na półce jego
kolejną publikację, ale niestety jak na razie muszę obejść się
smakiem. Uciszyć na jakiś czas pragnienie dalszego obcowania z jego
pisarstwem, co po lekturze tej znakomitej powieści Mikela Santiago
wcale łatwe nie będzie.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Już na początku zostałam przez Ciebie zainteresowana fabułą, która może nie jest zbyt oryginalna, ale skutecznie zachęca miłośników mrocznych opowieści. Porównanie do Stephena Kinga również podziałało na mnie jak magnes. Jedno jest pewne - lektura tej książki będzie dla mnie ogromnym wydarzeniem.
OdpowiedzUsuń