niedziela, 16 lipca 2017

Mikel Santiago „Zła droga”

Autor dobrze sprzedających się thrillerów, Bert Amandale, niedawno przeprowadził się wraz z żoną Miriam i szesnastoletnią córką Britney z Londynu do Prowansji, do Saint-Remy, niewielkiej miejscowości we Francji. Niedługo potem w miasteczku nieopodal zamieszkał najlepszy przyjaciel Berta, Chucks, rockman, teraz pracujący nad nowym albumem, który jak ma nadzieję pozwoli mu wrócić na scenę po wielu latach przerwy. Miriam nie jest zadowolona z pojawienia się Chucksa, od dłuższego czasu jest bowiem przekonana, że mężczyzna potrafi jedynie stwarzać problemy, ale Berta bardzo raduje towarzystwo długoletniego przyjaciela. Pewnego dnia muzyk zdradza mu, że niedawno śmiertelnie potrącił człowieka i pod wpływem paniki uciekł z miejsca zdarzania. Gdy nazajutrz wrócił w to samo miejsce nie znalazł ani ciała, ani innych śladów, które wskazywałyby, że na tym odcinku drogi doszło do wypadku. Po przeprowadzeniu małego wywiadu w okolicy Bert uświadamia sobie, że nikomu, nawet policji, nic nie jest wiadome o takim wydarzeniu. Chucks od tego momentu żyje natomiast w przekonaniu, że ktoś chce go zabić, co początkowo każe Bertowi podejrzewać, że właśnie przeżywa on jeden z swoich paranoicznych napadów. Ale kolejne niepokojące wydarzenia oraz tropy, na jakie natrafia zmuszają go do gruntownego zbadania tej sprawy.

Hiszpan Mikel Santiago na rynku literackim debiutował w 2014 roku thrillerem „Ostatnia noc w Tremore Beach”, który odniósł spory sukces również na arenie międzynarodowej. Powieść rozeszła się w mniej więcej czterdziestu tysiącach egzemplarzy, została przetłumaczona na kilkanaście języków, a do Santiago przylgnęła etykietka klona Stephena Kinga. Mówi się również o tym, że prawa do adaptacji wykupił Alejandro Amenabar, twórca między innymi takich filmów, jak „Teza”, „Inni” i „Regression”. Droga powieść Mikela Santiago, „Zła droga”, ukazała się rok później i wydaje się, że umocniła jego dosyć wysoką pozycję na liście współczesnych początkujących autorów thrillerów, a w 2017 roku miała miejsce premiera jego trzeciej książki zatytułowanej „El extrano verano de Tom Harvey”.

W „Ostatniej nocy w Tremore Beach” Mikel Santiago zaproponował czytelnikom swoisty miks thrillera i horroru z dodatkiem akcentów obyczajowych, z czego nie zrezygnował w swojej drugiej powieści. Lektura „Złej drogi” ugruntowała we mnie przekonanie, że rzeczony miszmasz gatunkowy nie był chwilowym kaprysem autora tylko ma stanowić jeden ze znaków rozpoznawczych jego twórczości, jeden z integralnych elementów jego opowieści. Porównania do Stephena Kinga nie wzięły się znikąd – nawiązania do utworów niekoronowanego króla współczesnej literatury grozy w „Ostatniej nocy w Tremore Beach” wielu jej odbiorcom rzuciły się oczy, ale podejrzewam, że w „Złej drodze” jedynie nieliczni dostrzegą ukłon w stronę jednej konkretnej powieści Kinga. Wydaje mi się, że większość czytelników poprzestanie na porównaniach do „Żon ze Stepford” Iry Levina, której to tytuł w pewnym momencie pojawia się w tekście Santiago, na wypadek gdyby komuś umknęły jakże dosadne nawiązania fabularne. Ale uważny odbiorca, któremu nieobcy jest „Cmętarz zwieżąt” Stephena Kinga, albo przynajmniej jego filmowa wersja z 1989 roku zrozumie aluzję wrzuconą przez Santiago w jeden z koszmarnych snów głównego bohatera, Berta Amandale'a. Mężczyzna widzi wówczas swojego przyjaciela z okaleczoną twarzą, który wskazuje pewne miejsce i daje mu jasno do zrozumienia, że on i jego rodzina znajdują się w ogromnym niebezpieczeństwie. Podobieństwa do onirycznego spotkania Louisa Creeda z Victorem Pascowem moim zdaniem nie mogły być jedynie czystym zbiegiem okoliczności, wynikiem zwykłego przypadku. Już prędzej zaplanowanym, w pełni świadomym działaniem skierowanym do fanów literatury Stephena Kinga. Ukłon w stronę twórczości Iry Levina pojawia się w jeszcze jednym miejscu, a ściślej w stronę jego „Dziecka Rosemary”, ale nazwisko Castevet i historia z nim związana nie mają takiego znaczenia dla fabuły, jak wspomniane nawiązania do „Żon ze Stepford”. Nadmienione już koszmarne sny pierwszoplanowej postaci to bodaj jeden z najbardziej wyrazistych skrętów w stronę tradycji horrorów uświetniających fabułę „Złej drogi”. Nie ma ich dużo, ale ilekroć się pojawiają przykuwają uwagę dbałością o atmosferę nieokiełznanej grozy, mniej lub bardziej tajemniczą upiornością, a miejscami nawet czystą makabrą. Niedawno obejrzałam (a właściwie to przecierpiałam) szóstą odsłonę „Wysłannika piekieł”, w której to zawarto jedną naprawdę mocną scenę z wbijaniem igieł w odsłonięty mózg przytomnej ofiary. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy parę dni później spotkałam się z czymś niemalże identycznym na kartach powieści autorstwa Mikela Santiago – ciekawe czy też widział ten film, czy zwyczajnie jego własna wyobraźnia zboczyła akurat na podobne przestrzenie, które to charakteryzuje taka siła wyrazu, że zapewne niejednej nienawykły do stylistyki gore odbiorca „Złej drogi” odczuje głęboki niesmak na widok mężczyzny z igłami w mózgu i być może przyklaśnie pomysłowości autora (sama bym to zrobiła, gdybym nie miała za sobą seansu wspomnianej produkcji). Skłon w stronę stylistyki horroru unaocznia się również na początku powieści w formie doprawdy zagadkowego incydentu na jednej z prowansalskich dróg. Podpity rockman potrąca nocą mężczyznę, który wydaje mu się znajomy, i który to przed śmiercią wypowiada nic niemówiące mu słowo w języku francuskim. Spanikowany mężczyzna ucieka z miejsca wypadku, ale pod wpływem wyrzutów sumienia wraca tam nazajutrz, po to, aby odkryć, że trup zniknął, nie pozostawiając na szosie i poboczu żadnych śladów swojej obecności. Muzyk dzieli się tymi przeżyciami ze swoim najlepszym przyjacielem, autorem paru poczytnych thrillerów, Bertem Amandale'em, który po przeprowadzeniu krótkiego rozpoznania dochodzi do wniosku, że rockman potrzebuje pomocy psychologa, bo najpewniej znowu przechodzi jeden ze swoich ataków paranoi. Na co wskazują również jego opowieści o tajemniczych osobnikach, którzy chcą wyrządzić mu krzywdę. Mikel Santiago wprowadza więc możliwość dwojakiej interpretacji przybliżonego wydarzenia nadającego kierunek całej akcji, ale nie rozciąga tej koncepcji na choćby nawet większą część powieści. Myślę, że długoletni wielbiciele dreszczowców bardzo szybko wkroczą na właściwą ścieżkę interpretacyjną i co więcej nie będą ich nieustannie dręczyły wątpliwości, co do jej zasadności. Wyraźnie widać, że nie taki był zamiar Santiago – że wcale nie chciał podtrzymywać w czytelnikach niepewności, co do prawdziwości słów Chucksa. Zamiast tego skupił się na podsycaniu podejrzeń względem kilku wymuskanych mieszkańców Saint-Remy i zachęcaniu czytelnika do podejmowania prób przeniknięcia ich tajemnic.

W postaci Berta Amandale'a unaoczniają się pewne cechy, które można przypisać samemu Mikelowi Santiago – dzieli z nim zamiłowanie do muzyki rockowej i powieściowych thrillerów. Obaj zajmują się pisanie dreszczowców i być może obaj cierpią na bezsenność. Tego nie wiem, ale sposób, w jaki Santiago pisze o tej przypadłości każe mi domniemywać, że nie jest mu obca. Ta ostatnia cecha bezsprzecznie łączy natomiast mnie z Bertem Amandale'em, ale nie tylko ona. Jego awersja do zakrapianych alkoholem przyjęć w większym (w jego przypadku głównie albo wyłącznie w sztywnym) gronie i mnie dotyczy, dlatego też bez żadnych trudności zdołałam utożsamić się z głównym bohaterem. I zapałać do niego ogromną sympatią, która naturalną koleją rzeczy przyczyniła się do podsycenia emocji – zmusiła mnie do trwania nad lekturą w poczuciu ciągłej obawy o jego życie. I życie jego rodziny, którą Santiago scharakteryzował może nie z zachowaniem porównywalnej, ale na pewno całkowicie satysfakcjonującej głębi. W całym jego warsztacie widać progres – jeśli zestawi się „Złą drogę” z „Ostatnią nocą w Tremore Beach” zobaczy się ewidentną poprawę stylu, bardziej staranne podejście do bohaterów i o wiele bardziej wyczerpujące opisy miejsc i wydarzeń. A nawet większą dbałość o klimat tajemniczości wprost promieniujący jakąś niedookreśloną wrogością, która sukcesywnie zaciska się na pierwszoplanowej postaci. Niebezpieczeństwo nieuchronnie się zbliża, właściwie to tylko kwestią czasu jest, aż wyjdzie z ukrycia obnażając swoje okropne oblicze. I takie wrażenie odnosi się już praktycznie od pierwszej strony tej powieści, z takim poczuciem śledzi się tę opowieść. Z poczuciem, które nigdy nie słabnie. Wręcz przeciwnie: jest konsekwentnie podsycane przez autora, za sprawą coraz to bardziej złowieszczych tropów, na które natrafia Bert i jego coraz bardziej szaleńczych reakcji na niektóre z tychże. Główny bohater z czasem tworzy sobie w głowie obraz dosyć szeroko zakrojonego spisku, w którym udział biorą sąsiedzi Amandale'ów, może nawet wszyscy mieszkańcy Saint-Remy. Mężczyzna dzieli się tymi złymi przeczuciami ze swoją małżonką, Miriam, z którą już od jakiegoś czasu nie układa mu się najlepiej, a jak można się spodziewać po wyłuszczeniu jej swoich teorii ich relacja jeszcze się pogarsza. Kobieta jest przekonana, że jej mąż ma jakieś problemy psychiczne, być może wywołane powrotem do uzależnienia od środków nasennych, narastającą obawą o przyszłość ich związku oraz ostatnio przeżytą traumą. Jej nieprzejednany charakter, upór i spore pokłady złości do Berta nie pozwalają jej jednak podchodzić do jego zachowania z należytym współczuciem i zrozumieniem. Mikel Santiago na kartach „Złej drogi” przeprowadza czytelnika przez iście elektryzujące, wprost przepełnione różnego rodzaju emocjami, z których większość znacznie winduje napięcie, pożycie małżeńskie – relację dwóch osób, pomiędzy którymi tak iskrzy, że niemalże można dostrzec wiązki elektryczne wydobywające się z niektórych stronic tej powieści. Ale z jeszcze większą wirtuozerią hiszpański autor podszedł do kreślenia atmosfery małomiasteczkowej paranoi. Niebywale trzymająca w napięciu intryga utrzymana w klimacie domniemanego spisku, tj. niemalże nieustanne podsycanie w czytelnikach przekonania, że Bert Amandale i jego rodzina wpadli w „gniazdo żmij”, że przebywają w śliskim towarzystwie, które skrzętnie skrywa przed światem swoje mroczne tajemnice, w wykonaniu Mikela Santiago nabiera świeżości, pomimo wyrastania z dotychczas dosyć szeroko wyeksploatowanego źródła. Chociaż z drugiej strony nie zdziwiłabym się, gdyby znaleźli się odbiorcy „Złej drogi”, którym nie uda się odczytać tej powieści w kategoriach dzieła cechującego się sporą pomysłowością, oferującego nam kawałek unikalnej duszy autora, którzy będą raczej skłonni poczytywać tę powieść, jako swoisty zbitek różnych znanych motywów pozbawiony wszelkich przejawów indywidualności. Cóż, może i historia sama w sobie do odkrywczych nie należy, może i sporo tutaj zapożyczeń od innych powieściopisarzy, ale interpretacja tychże, sposób ich wyłuszczania i wkomponowania we własny pomysł z feralnym odcinkiem pewnej prowansalskiej drogi w mojej ocenie stanowi dowód na to, że na, jak by się wydawało, wyświechtanych do granic możliwości motywach można jeszcze zbudować coś, czemu nie można przypisać jedynie bezmyślnego kopiowania, w czym nie ma ani krztyny namiętności. Miłość do gatunku i pełne zrozumienie jego prawideł, aż nazbyt wyraźnie przebijają z kart „Złej drogi”, na deficyt emocji naprawdę narzekać nie można. Chociaż na miejscu Santiago poprawiłabym zakończenie i UWAGA SPOILER zdradziłabym co stało się z psem imieniem Lola, bo nienawidzę niedopinania wątków z udziałem zwierząt, pozostawiania mnie z dręczącymi myślami na temat tego, co też mogło im się przydarzyć KONIEC SPOILERA.

Lektura „Złej drogi” natchnęła mnie pewnością, że hiszpański pisarz Mikel Santiago nie jest autorem jednego przeboju, a nawet więcej, że potrafi stworzyć coś jeszcze lepszego od swojego głośnego debiutu (na rynku literackim, bo wcześniej publikował teksty na swoim blogu) i że warto z uwagą śledzić jego karierę. Mam nadzieję, że niedługo w Polsce ukaże się trzecia powieść Santiago, bo po lekturze tejże nabrałam ogromnego apetytu na jego prozę – chciałoby się mieć właśnie teraz na półce jego kolejną publikację, ale niestety jak na razie muszę obejść się smakiem. Uciszyć na jakiś czas pragnienie dalszego obcowania z jego pisarstwem, co po lekturze tej znakomitej powieści Mikela Santiago wcale łatwe nie będzie.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Już na początku zostałam przez Ciebie zainteresowana fabułą, która może nie jest zbyt oryginalna, ale skutecznie zachęca miłośników mrocznych opowieści. Porównanie do Stephena Kinga również podziałało na mnie jak magnes. Jedno jest pewne - lektura tej książki będzie dla mnie ogromnym wydarzeniem.

    OdpowiedzUsuń