Mieszkająca
w Nowym Jorku powieściopisarka, Lauren Cochran, zaczyna miewać
napady lęku, które jej psychiatra, doktor Webb, uznaje za objaw
agorafobii. Kobieta dochodzi do wniosku, że wielkomiejskie realia
nie sprzyjają procesowi zdrowienia, więc postanawia na jakiś czas
wynająć dom na wsi. Jej przyjaciel, Mark Felton, zgadza się
odwieźć Lauren do wybranego przez nią miejsca i towarzyszyć jej
podczas dopełniania wszystkich formalności. Podczas obchodu
zalesionego zakątka wsi Lauren i Mark znajdują duży dom, którego
powieściopisarka nigdy nie widziała, ale akcję jednej ze swoich
książek umiejscowiła w identycznym budynku. Kobieta postanawia
wynająć właśnie ten dom, który jak się okazuje należy do
zamożnego mężczyzny w podeszłym wieku, szanowanego pułkownika
LeBruna. Wszystkich niezbędnych formalności dopełnia jego wnuk,
fizyk Daniel Griffith, po czym Lauren bez dłuższej zwłoki
wprowadza się do starego domostwa. Choć wcześniej nie pamiętała
swoich snów, koszmary, które miewa w tym domu pozostają w jej
pamięci, co więcej niektóre wyśnione szczegóły szybko znajdują
odbicie w rzeczywistości. Natomiast zjawiska, którym Lauren
świadkuje, postacie, które widuje każą jej podejrzewać, że dom
jest nawiedzony. Nie zamierza jednak wracać do miasta dopóki nie
rozwiąże tej zagadki.
„The
Nesting” to jedna z mniej znanych amerykańskich ghost stories w
reżyserii nieżyjącego już Armanda Westona, który spisał również
scenariusz - wraz z Darią Price. W Wielkiej Brytanii produkcja
wzbudziła pewne kontrowersje – choć nie uznano jej za obsceniczną
zezwolono na konfiskaty materiałów na mocy paragrafu trzeciego
ustawy o publikacjach obscenicznych z 1959 roku. W Stanach
Zjednoczonych (i kilku innych krajach) obraz Armanda Westa takich
przejść nie miał, niemniej tłumów nie przyciągał. Film
rozpowszechniano pod trzema tytułami: „The Nesting”, „Phobia”
i „Massacre Mansion”.
Wstępnym
(i końcowym) ujęciom „The Nesting” akompaniuje aria na strunie
G autorstwa Jana Sebastiana Bacha, niezwykle nastrojowa, jedna z
moich ulubionych klasycznych kompozycji (wykorzystywana w wielu
filmach, w tym w „Siedem” Davida Finchera), która sprawia, że
widz natychmiast wsiąka w klimat tajemniczości, podszyty nutką
melancholii. W ponurych zdjęciach również szybko unaoczniają się
wspomniane pierwiastki, dominuje jednak atmosfera zagrożenia,
którego źródła jak się wydaje należy upatrywać w sferze
nadprzyrodzonej. Siedliskiem niematerialnych bytów jest natomiast
ośmiokątny, stary dom usytuowany nieopodal stawu w zacisznym
zakątku otoczonym wiekowymi drzewami. Scenarzyści skupiają się
więc na jednym z najpopularniejszych motywów horrorów, dorabiając
rzeczonemu domostwu całkiem pomysłową historię, która jednak nie
wyrywa tej produkcji z ram żelaznej konwencji. Ktoś pewnie powie,
że tak wyświechtanej, że niemającej absolutnie żadnych szans na
zaabsorbowanie współczesnego widza, ja jednak jestem przekonana, że
nawet dzisiaj „The Nesting” może trafić na podatny grunt. Nie
każdy wielbiciel horrorów goni za oryginalnością, wielu z nich
(jeśli nie większość) ma swoje ulubione motywy, rozwiązania
fabularne po które sięga ilekroć tylko nadarzy się okazja, a
nawiedzone domostwa zdecydowanie stanowią jeden z najbardziej
chwytliwych tematów podejmowanych przez kino grozy (i literaturę
jeśli już o tym mowa). Ja zasilam wspomniane grono miłośników
utworów o nawiedzonych domach. Tę grupę która nie widzi nic złego
w powtarzalności, w skład której wchodzą osoby czerpiące
przyjemność z niezliczonych „spotkań” z postaciami
konfrontującymi się z duchami gnieżdżącymi się w murach danej
nieruchomości. W „The Nesting” ową nieszczęśnicą jest
powieściopisarka Lauren Cochran, która instaluje się w rzeczonym
domostwie po zdiagnozowaniu u niej agorafobii. Kobieta ufa, że
czasowa egzystencja z dala od miasta, w cichym zakątku Stanów
Zjednoczonych, przysłuży się jej zdrowiu, że ten krok pomoże jej
zwalczyć chorobę manifestującą się napadami lęku po wyjściu z
mieszkania. Armand Weston i Daria Price tajemniczy pierwiastek
wprowadzają w scenariusz już w momencie, jak się wydaje, będącego
wynikiem zupełnego przypadku dotarcia głównej bohaterki i jej
przyjaciela Marka Feltona pod zaniedbany, acz i tak imponująco się
prezentujący, ośmiokątny dom oddalony od skupisk ludzkich.
Dowiadujemy się wówczas, że główna bohaterka akcję swojej
książki pt. „The Nesting” umiejscowiła w identycznym
domostwie, chociaż jest przekonana, że nigdy go nie widziała.
Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem wydaje się wyparcie,
usunięcie ze świadomości widoku tej nieruchomości. Ta teoria
staje się jeszcze bardziej prawdopodobna niedługo potem, w chwili,
w której protagonistka dzieli się z widzami informacją, że aż do
czasu zamieszkania w rzeczonym ośmiokątnym domu nie pamiętała
swoich snów. Wszystko wskazuje więc na to, że wspomnienie owej
nieruchomości powracało do niej w snach, po przebudzeniu natomiast,
nie zdając sobie z tego sprawy, bezwiednie przelewała go na karty
powieści, w przekonaniu, że obraz ów generuje jej rozbuchana
wyobraźnia. Jeśli przyjmiemy takie wyjaśnienie zaczniemy z kolei
zastanawiać się nad okolicznościami niegdysiejszego pobytu Lauren
w tym feralnym domostwie – będziemy próbowali przeniknąć przez
zasłonę tajemnicy, umiejscowić miastową kobietę w tej wiejskiej
okolicy, do której jak uparcie utrzymuje nigdy wcześniej nie
zawitała. Znaleźć powiązanie, dopasować do sobie wszystkie
elementy podrzucane przez twórców filmu, tak aby uzyskać odpowiedź
na dręczące nas pytanie.
Nie
ukrywam, że fabuła „The Nesting” silnie mnie zaintrygowała,
głównie przez tę zagadkową otoczkę, niemalże namacalną aurę
tajemnicy, której rozwiązanie bardzo chciałam poznać. Armandowi
Westonowi udało się zachęcić mnie do podejmowania prób
samodzielnego zgłębiania tajników owej intrygi. Sprawił, że
chciało mi się szukać odpowiedzi zamiast tylko obojętnie wgapiać
się w ekran, pozostawiając wszystko w gestii scenarzystów. To jest
biernie czekać na wyjaśnienia, bez wykazywania jakiejkolwiek
gotowości „wcielenia się w postać domorosłego detektywa”.
Czasami mi się to zdarza – są filmy, które nijak nie potrafią
zachęcić mnie do samodzielnego poszukiwania odpowiedzi na
postawione przez scenarzystów pytania. Spotykałam się już z
intrygami, których sens w ogóle mnie nie ciekawił, ale w tym
przypadku miałam do czynienia ze zgoła inną sytuacją. Dałam się
wciągnąć w zaproponowaną intrygę, pomimo osadzenia w ramach
mocno wyeksploatowanej konwencji. Albo właśnie (również) dzięki
temu, bo jak już wspomniałam motyw nawiedzonego domu wpisuje się w
poczet moich ulubionych. Rzeczone nawiedzenie, manifestacje bytów
nadprzyrodzonych nie grzeszą widowiskowością, twórcy wszak nie
zawracali sobie głowy upiornym makijażem, demonizowaniem twarzy
odtwórców tych postaci, które w dodatku nie jawiły się niczym
przezroczyste, niematerialne zjawy tylko osoby z krwi i kości.
Wolałabym, żeby charakteryzatorzy wykazali się większą
śmiałością, w tym przypadku naprawdę bardzo mi jej brakowało,
czego nie mogę powiedzieć o otoczce sekwencji z udziałem zjaw. Ta
cechowała się należytą mrocznością i przynajmniej w jednym
przypadku szarpiącą nerwy raptownością (mowa o niespodziewanym
widoku kobiety na poddaszu). Jednakże to nie punkty kulminacyjne
wspomnianych scen przesądziły o moim pozytywnym odbiorze tychże.
Nieporównanie więcej emocji dostarczyły mi ujęcia je
poprzedzające, trzymające w napięciu, powolne wędrówki głównej
bohaterki po zaciemnionych, zaniedbanych pomieszczeniach, w
poszukiwaniu źródeł różnych hałasów i paniczna ucieczka
Franka, mężczyzny zajmującego się dokonywaniem drobnych napraw
nieruchomości, sfinalizowana jakże realistycznie sportretowanym
atakiem w stawie. W „The Nesting” pojawia się również kilka
umiarkowanie krwawych scen mordów, każdorazowo okraszanych
dźwiękami, które przypominały mi niezapomnianą, wbijającą w
fotel kompozycję pojawiającą się w „Psychozie” Alfreda
Hitchcocka podczas kultowej sceny pod prysznicem. I w sumie owe mordy
prezentują się o wiele lepiej niż postacie duchów – chociaż
„The Nesting” to typowa ghost story twórcy wykazali się
większym zdecydowaniem i pomysłowością w ujęciach eliminacji
niektórych postaci niźli w kreśleniu bytów z tamtego świata.
Widoki przebitego oka, czy sierpa tkwiącego w głowie mężczyzny
zwracają uwagę dobrym (acz nie porażającym) wykonaniem i sporą
dozą kreatywnością. Prezentują się na tyle solidnie, że zapewne
nie powstydziłby się ich niejeden slasher. Chociaż
wydarzenia bezpośrednio poprzedzające ten drugi z wymienionych
mordów na miejscu twórców bardziej bym dopracowała, bo szaleńcza
pogoń za główną bohaterką była niezamierzenie komiczna. W tym
miejscu to najbardziej raziło, ale tak szczerze powiedziawszy w „The
Nesting” pojawia się więcej tego rodzaju niedociągnięć, do
czego moim zdaniem w głównej mierze przyczyniła się egzaltacja
Robin Groves, aktorki wcielającej się w postać Lauren – nie
unaocznia się cały czas, ale gdy kobieta wpada w ową przesadę
widzowi pozostaje albo wybuch śmiechu, albo czysta irytacja. W
jednej z mniejszych ról wystąpił nieodżałowany John Carradine,
który stanowił swoistą przeciwwagę dla miejscami denerwująco
sztucznej Groves. Szkoda tylko, że powierzono mu tak niewielką
rólkę.
„The
Nesting” to w gruncie rzeczy bardzo konwencjonalna ghost story.
Kolejna opowieść o nawiedzonym domostwie okraszona paroma dobrze
zrealizowanymi scenami mordów, która ma szansę zainteresować
miłośników tego nurtu i może jeszcze niektórych fanów
slasherów, nie sądzę jednak, żeby przyjęli ten projekt
Armanda Westona całkowicie bezkrytycznie. Film ma parę wad, które
nieco psują odbiór całości, ale moim zdaniem zaproponowana przez
scenarzystów intryga osnuta niemalże namacalną atmosferą
tajemniczości, wyczucie napięcia i doprawdy satysfakcjonująca,
klimatyczna oprawa audiowizualna oraz wspomniane już sceny mordów
powinny zadowolić niejednego fana gatunku. Zakończenie
prawdopodobnie nikogo nie wprawi w osłupienie - nie sądzę, żeby
wielu widzom udało się przewidzieć wszystkie jego składowe, ale
pomimo braku denerwującej przewidywalności rozwiązanie zagadki
przypuszczalnie nie wywrze na długoletnich wielbicielach kina grozy
piorunującego efektu. Postacie duchów zapewne również nie
spotkają się z dużym uznaniem miłośników ghost stories,
aczkolwiek podejrzewam, że atmosfera generowana podczas ich
manifestacji zostanie doceniona przez przynajmniej część z nich. A
że klimat jest nieporównanie ważniejszy od charakteryzacji zjaw i
biorąc oczywiście pod uwagę subiektywne zestawienie plusów i
minusów tej produkcji skutkujące przewagą tych pierwszych
pozostaje mi jedynie polecić ten obraz przede wszystkim fanom
klasycznych opowieści o duchach. Choć sympatycy lżejszych rąbanek
też mają szansę się w nim odnaleźć.
Zaciekawiłaś mnie swoją recenzją :) Lubię takie klimaty więc raczej się skuszę!
OdpowiedzUsuń