poniedziałek, 2 marca 2020

Alvin Schwartz „Kolejne upiorne opowieści po zmroku”


„Kolejne upiorne opowieści po zmroku” (oryg. „Scary Stories 3. More Tales to Chill Your Bones”) to ostatnia cegiełka trzytomowego cyklu (po „Upiornych opowieściach po zmroku” i „Więcej upiornych opowieści po zmroku”) zawierającego mroczne legendy zebrane przez nieżyjącego już amerykańskiego pisarza i dziennikarza Alvina Schwartza. Niezwykle poczytnego, ale i budzącego kontrowersje przez adresowanie go przede wszystkim do młodszych czytelników. „Kolejne opowieści po zmroku” po raz pierwszy zostały wydane w 1991 roku w Stanach Zjednoczonych, polska edycja natomiast pojawiła się blisko trzydzieści lat później. Wydawnictwo Zysk-Ska w 2019 roku wypuściło dwa pierwsze tomy z oryginalnymi makabrycznymi grafikami Stephena Gammella, ostatni natomiast ukazał się w lutym 2020 roku. A to wszystko z okazji wejścia na ekrany również polskich kin w 2019 roku filmu Andre Ovredala pod tytułem „Upiorne opowieści po zmroku” - głośnego horroru inspirowanego tym opus magnum Alvina Schwartza.

„Kolejne upiorne opowieści po zmroku” zawierają dwadzieścia pięć historii z dreszczykiem – dwadzieścia sześć, jeśli wliczyć króciutką opowiastkę przytoczoną przez Alvina Schwartza w przedmowie – uszeregowanych w sześciu działach. Tak jak dwa poprzednie tomy i ten zamykają uwagi odautorskie i źródła oraz dosyć obszerna bibliografia. I naturalnie podziękowania od Schwartza. Wydanie w sumie bez zaskoczeń. Równie efektowne, co pierwsze polskojęzyczne edycje dwóch pierwszych książek z cyklu „Upiornych opowieści po zmroku”. Twarda oprawa z kolejnym plakatem filmu Andre Ovredala na froncie. I oczywiście wspaniałe grafiki Stephena Gammella w środku, które swego czasu w Stanach Zjednoczonych budziły bodaj jeszcze większe oburzenie części opinii publicznej (zwłaszcza niektórych rodziców) niż treść tych publikacji.

Podróż po nie tylko amerykańskim folklorze w „Kolejnych opowieściach po zmroku” Alvin Schwartz rozpoczyna już w przedmowie krótką tragikomiczną opowiastką o dziewczynie, która szczęśliwie czy nie postanowiła skorzystać ze skrótu przez cmentarz. Po garści słów tytułem wstępu od naszego przewodnika przechodzimy do pierwszego działu zatytułowanego „GDY NADCHODZI ŚMIERĆ”, zawierającego osiem opowieści, w których śmierć stanowi dopiero początek. Niezbyt efektywne, bo niewprawiające w zdumienie, które to ewidentnie ma przychodzić pod koniec, „Spotkanie” traktuje o chłopcu prześladowanym przez Kostuchę (personifikację śmierci). „Przystanek autobusowy” podobnie – też ma zaskoczyć i też w moim przypadku nie wywiązał się z tego zadania – z tą różnicą, że fabuła bardziej mnie zainteresowała. I wydaje mi się, że inni miłośnicy opowieści o zjawiskach nadprzyrodzonych też silniej zatopią się w mrocznej przygodzie pewnego kierowcy. „Coraz szybciej” to klasyczna opowiastka o przedmiocie mającym nadzwyczajne właściwości. Nic szczególnego. Za to „Po prostu wyśmienita” jest... no po prostu wyśmienita! Makabryczna historia pewnego małżeństwa, która niewątpliwie „pobudzi kubki smakowe” fanów horrorów kanibalistycznych (żarcik). Pod koniec zupełnie jakbym słyszała któregoś z zombiaków z „Powrotu żywych trupów” Dana O'Bannona („Mózg, mózg!”). „Cześć, Kate!” to nader krótka rzecz o pewnym niecodziennym spotkaniu, którego przynajmniej jedna osoba niewątpliwie sobie nie życzy. Rzecz jak gdyby niedomknięta, niedochodząca do wyrazistszej mety. „Czarny pies” to jak już sam tytuł może wskazywać opowieść o widmowym zwierzęciu. Motyw dobrze znany fanom horrorów, tutaj podany w sposób, który przywodzi na myśl klasyczne ghost stories, a ściślej opowieści o nawiedzonych domach. Nawet ciekawy, acz niebudzący jakichś żywszych emocji. A teraz: słyszeliście kiedyś niezidentyfikowane odgłosy kroków w swoim mieszkaniu? Do uszu bohaterki „Kroków” dochodzi właśnie coś takiego. Prosto, krótko i skutecznie. Tak, na ciarki możecie liczyć. „Jak kocie oczy” to... hmm... ciut dziwaczna wizja, która mogła powstać z inspiracji mitologicznym Charonem. Ot, takie inne podejście do motywu przewoźnika/przewoźników dusz osób zmarłych.
 
Dział „NA KRAWĘDZI” zawiera cztery nieprawdopodobne, acz przez wielu uważane za autentyczne tragiczne opowieści, nie zawsze z udziałem pierwiastka nadprzyrodzonego. Tak jest w „Bess”, skutecznie podsycającej ciekawość legendzie o człowieku, któremu wróżka przepowiada, że jego ukochany koń, klaczka imieniem Bess, doprowadzi do jego śmierci. Opowiadanie „Harold” wręcz przeciwnie, posiada element nadprzyrodzony. A jest nim właśnie tytułowy strach na wróble – to jedno z tekstów, które Andre Ovredal wykorzystał w swojej filmowej odsłonie „Upiornych opowieści po zmroku”, pozwalając sobie jednak na nie tak znowu drobne zmiany – który doprowadza do... Mocne, ale nie aż tak, jak koncepcja ukazana w filmie. „Martwa ręka” unaocznia nam nocne przejścia pewnego niedowiarka na bagnach, które pozostali mieszkańcy tych okolic uważają za siedlisko jakichś groźnych istot. On nie wierzy w bajki, a jak wiadomo sceptycy lekko tak w literaturze, jak kinie grozy, nie mają. „Takie rzeczy się zdarzają” to coś dla wielbicieli opowiadań o wiedźmach. Trzymające w napięciu (niezbyt wielkim, ale zawsze) zderzenie przesądów z nauką. Dział „ZDZICZEĆ” serwuje tylko jedną, ale w miarę obszerną, jak na standardy „Upiornych opowieści po zmroku”, legendę o dziewczynce, która podziela los Romulusa i Remusa . Dziecku wychowanym przez wilki i jak wilczyca się zachowującym. Dziecku, które dorasta w tym nieodpowiednim dla siebie środowisku, a w każdym razie takie przekonanie ma ludność okolic, w których osiedliła się wataha, szeregi której to ludzkie dziecko zasiliło. Nie z własnego wyboru, ale jako że nie zna innego życia... bynajmniej nie czuje się pokrzywdzone. Sam rozwój akcji „Dziewczynki-wilka” jest całkiem wciągający, jednak wolałabym, żeby poprowadzono to bez prób demonizowania wilków. Z drugiej strony akcja ratownicza odsłoniła przede mną nader wzruszający widok – nie jestem tylko pewna, czy taki był zamiar i Alvina Schwartza, i osób, które od dawien dawna przekazywały sobie tę ponoć autentyczną historię z ust do ust.

PIĘĆ KOSZMARÓW” to jak sama nazwa wskazuje pięć koszmarnych historyjek, które dodam tematycznie są mocno zróżnicowane. „Sen” traktuje o malarce, która zmienia swoje plany za podszeptem strasznego snu nawiedzającego ją pewnej nocy. Potencjalnie proroczego snu. Dobre, ale „Nowe zwierzątko Sama” moim zdaniem jest jeszcze lepsze. Nader zabawne opowiadanie, które jak zauważa Alvin Schwartz w swoim omówieniu wszystkich zawartych tu legend, które odnajdujemy w drugiej części książki (raczej książeczki, biorąc pod uwagę jej niepozorne gabaryty: 144 strony zapełnione sporych rozmiarów drukiem i niemało miejsca przeznaczającym na fenomenalne czarno-białe grafiki Stephena Gammella) mogło wypłynąć z niezadowolenia części Amerykanów z napływu do ich kraju imigrantów ekonomicznych z Meksyku, którzy zabierali im pracę. Mój number one zbioru pt. „Kolejne upiorne opowieści po zmroku”: „Może sobie przypomnisz”. Niezwykle tajemnicza opowieść o matce i córce, które zatrzymują się w pewnym paryskim hotelu, gdzie wkrótce dochodzi do czegoś niewyobrażalnego. Ten tekst wprowadził mnie w stan, który nazywam „Witamy w Stefie Mroku!”. Pożądliwie nieprzyjemne wrażenie wejścia w inny wymiar, w rzeczywistość, w której nie obowiązują znane ludzkości prawa fizyki. A gdy doszłam do omówienia Schwartza... No, okrutnie żałuję, że to przeczytałam. Gdybym wiedziała, że przedstawi tam tak prozaiczne wyjaśnienia tej doskonale skonstruowanej zagadki to pewnie bym to opuściła. Bo czasem lepiej nie znać odpowiedzi. „Czerwony punkt”. Znana mi już urban legend, która znalazła się w „Upiornych opowieściach po zmroku” Andre Ovredala (możecie to też zobaczyć w „Ulicach strachu: Krwawej Mary” Mary Lambert). O pająkach wylewających się z policzka dziewczyny. A ja mam arachnofobię, więc... No więc dla mnie to jedna z najstraszliwszych opowieści, jaką wymyślono. Swoją drogą ostatnie zdanie trochę mi w głowie namieszało UWAGA SPOILER Dobrze rozumiem, że ten potworny los zgotowała głównej bohaterce „Czerwonego punktu” jej własna matka? KONIEC SPOILERA Wprawdzie bez trudu odgadłam, jak skończy się „Nie, dzięki”, ale i tak cel został osiągnięty. Zakładając, że o rozśmieszenie odbiorcy tutaj zabiegano. A teraz powtórka formuły. Jeden tekst w dziale tym razem zatytułowanym „CO TU SIĘ DZIEJE?”. Tekst o nazwie „Problem”, który rzekomo przytacza wydarzenia, do których faktycznie doszło w 1958 roku na przedmieściach Nowego Jorku. Opowieść o domniemanym poltergeiście. Nie tak znowu typowa historyjka o pewnej rodzinie, która zmaga się z nadzwyczajnymi zjawiskami. Potencjalnie nawiedzony dom. Incydenty, które długoletnich fanów ghost stories wprawić w skrajne zdumienie raczej nie mogą, ale zamknięcie (a w każdym razie wyjaśnienie, bo jeszcze przed finałem nader wyraźna wskazówka się pojawia) tej sucho wyłuszczanej opowieści, już tak.
 
I na koniec dział „KTOOOOOOOO?”, czyli krótki spektakl czarnego humoru. Sześć tragikomicznych, z lekka groteskowych tekstów, które zaniepokoić nikogo nie powinny, ale jest szansa na szerokie uśmiechy. Jeśli już nie histeryczne chichoty. Niezajmujący nawet jednej stronicy „Obcy” to mój faworyt tego działu – kolejny sceptyk dostaje twardy dowód na to, że tylko mu się wydawało, że jest taki oświecony. „Wieprz” jest bardziej kuriozalny i moim zdaniem bardziej smutny niźli zabawny, bo raczej nie jest mi do śmiechu na widok takiej niedoli jednostki, która kiedyś była człowiekiem. A teraz... Pod pewnymi względami nadal nim jest i to też bynajmniej na duchu nie podnosi. „Czy coś się stało?” to pościg, który w dużo bardziej widowiskowym wydaniu widziałam już w wersji Andre Ovredala, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo podobieństwa wielkie nie są. Tak czy inaczej to opowiadanko dobitnie Wam udowodni, że nie należy oceniać nikogo po wyglądzie. Podkreślam: nikogo. No chyba, że lubicie biegać. „Ty!” to komiczna opowieść o wrednej kobiecie, która ma serdecznie dość swojego wrednego męża. Dwójka zgryźliwych tetryków heh. I wszystko byłoby cacy, gdyby jeden z nich zechciał się wreszcie odczepić od drugiego. „P-u-m-m-m-m-m!” traktuje o duchu, który z jakiegoś powodu narzuca się ze swoim towarzystwem pewnej dziewczynce. Czego ten błazen od niej chce, dowiecie się na końcu. Ta straszna prawda objawi się Wam... Wróć. Ta śmieszna prawda objawi się Wam czy tego chcecie, czy nie. I już nigdy nie będziecie czuć się bezpieczni! I na koniec pieśń o karawanie pt. „Możesz być następny” , która brzmi znajomo... Krótka piosnka mówiąca o tym, że my też umrzemy, że nas też zawiną w białe prześcieradła, że robaki będę wpełzać i wypełzać z naszych martwych ciał, że nasze oczy wypadną, a zęby... Urocze, doprawdy.

Chociaż nie uważam się za wielką fankę trzytomowego zbioru mrocznych opowieści w takiej, czy podobnej formie krążących po Stanach Zjednoczonych, a i w wielu innych regionach świata, skompletowanych przez nieżyjącego już amerykańskiego pisarza, dziennikarza i badacza folkloru Alvina Schwartza, to trochę mi przykro, że to już koniec. Że mam już za sobą wszystkie nieobszerne publikacje wchodzące w skład tego cyklu. Wszystkie upiorne opowieści po zmroku. Wszystkie przecudownie wydane książeczki niekoniecznie najodpowiedniejsze dla dzieci (choć w Stanach Zjednoczonych tak reklamowane), ale dla wieloletnich miłośników horrorów jak najbardziej wskazane. Nie obiecuję, że się przekonacie do owej formuły. Nie gwarantuję Wam silnych wrażeń, ani tym bardziej stylowej uczty dla wyobraźni złaknionej językowego bogactwa. Powierzchowne, dosyć infantylne opisy też jednak mają swój urok. Nie tylko można do takiego warsztatu przywyknąć, a i choć może się to wydawać niemożliwe, rozsmakować się w nim. Prostota, także (a raczej przede wszystkim) fabularna, ma w sobie tę moc. Pokazał to między innymi Alvin Schwartz w swoich „Upiornych opowieściach po zmroku”, „Więcej upiornych opowieści po zmroku” i „Kolejnych upiornych opowieściach po zmroku”, choć oczywiście nie wszystkim. Zachęcam jednak do sprawdzenia tych zbiorków. Chronologia nie ma znaczenia: weźcie dowolny tom i sprawdźcie, o co tyle szumu. Czy mówię, że warto? Ja w każdym razie nie żałuję tej niestety niedługiej wyprawy po folklorze zorganizowanej i przez Alvina Schwartza, i przez Stephena Gammella, bo makabryczne grafiki tego drugiego według mnie są równie ważne co treść. To integralny element tego popularnego, mającego już swoje lata cyklu literackiego. Cyklu, który nareszcie zawitał w Polsce!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Podziwiam za tak obszerne zrecenzowanie tak cieniutkiej książeczki! :)

    OdpowiedzUsuń