środa, 11 września 2013

„I Spit on Your Grave 2” (2013)


Mieszkająca w Nowym Jorku, Katie, próbuje zaistnieć w świecie modelingu. Do tego celu potrzebuje portfolio, więc kontaktuje się z fotografem, który proponuje jej darmowe zdjęcia. W jego studiu okazuje się, że mężczyźnie zależy na sesji rozbieranej, na co Katie nie przystaje – rezygnuje ze współpracy z nim i wraca do swojego mieszkania. W nocy odwiedza ją borykający się z problemami psychicznymi, brat fotografa. Po zgwałceniu Katie i zamordowaniu jej znajomego zwraca się o pomoc do brata i jego znajomego, którzy pozorując udział kobiety w zbrodni wywożą ją do swojej rodzinnej Bułgarii, gdzie przystępują do regularnego znęcania się nad nią.

Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że za sequel remake’u kultowego obrazu z nurtu rape and revenge z 1978 roku będzie odpowiadał reżyser odświeżonej wersji, Steven R. Monroe, który w moim mniemaniu bardziej skupiając się na krwawej zemście, aniżeli brutalnym gwałcie przebił epatujący głównie hardcorowym porno pierwowzór. Dobrze zaznajomieni z nurtem rape and revenge widzowie znakomicie zdają sobie sprawę z jego braku dążenia do jakiejś większej komplikacji fabularnej na rzecz łatwego rozładowania złych emocji u odbiorcy. W końcu w czasach, kiedy wyroki sądów są mocno nieadekwatne do przewinień, wymierzanie sprawiedliwości przez ofiarę jest znakomitym sposobem na osiągnięcie, choćby chwilowego stanu katharsis. Wątpię, żeby jakikolwiek widz, mający choćby blade pojęcie o tym konkretnym nurcie krwawego kina grozy oraz co więcej znający oryginał „I Spit on Your Grave” oraz jego remake spodziewał się czegoś więcej od niniejszego sequela, aniżeli brutalnego gwałtu na niewinnej kobiecie i jej późniejszej bezlitosnej zemsty na swoich oprawcach. I właśnie dla tej grupy odbiorców Monroe stworzył swój obraz.

W rape and revenge bardzo istotną rolę odgrywa główna bohaterka, na której spoczywa trudne zadanie wzbudzenia sympatii widza do swojej osoby, koniecznego dla późniejszego „wewnętrznego oczyszczenia” oraz właściwego zaangażowania się w odwrócenie ról – sympatyzowania z morderczynią, kibicowanie jej osobistej vendetcie. Jakkolwiek niemoralnie by to brzmiało właśnie to niewygodne dla przeciętnego widza współodczuwanie krzywdy i późniejszych triumfów ofiary gwałtu jest konieczne dla chwilowego rozładowania negatywnych emocji, które tkwią w każdym człowieku, mającym nieszczęście, choć raz usłyszeć lekki wyrok dla tego typu przestępców wymierzany przez zapominających o prawach poszkodowanych sędziów. Niestety, wybór mało doświadczonej Jemmy Dallender do roli Katie skutecznie przeszkodził mi w należytym utożsamieniu się z jej postacią – dawno nie widziałam równie bezbarwnej emocjonalnie, niepotrafiącej przekonująco podkreślić swojego aktualnego stanu aktorki, która irytowałaby mnie równie mocno brakiem jakiegokolwiek realizmu warsztatowego. Brak doświadczenia może tutaj być jakimś usprawiedliwieniem, ale należy przy tym pamiętać, że odtwórczyni kluczowej postaci remake’u, Sarah Butler, również nie dysponowała jakimś większym obyciem scenicznym, a poradziła sobie o niebo lepiej od maksymalnie „drewnianej” Dallender. Jednakże ta niemożność sympatyzowania z główną bohaterką, wywołana jej brakiem profesjonalizmu została odrobinę podratowana przez pierwszą połowę scenariusza, obracającego się wokół o wiele bardziej okrutnego zbiorowego gwałtu od tego, którego mieliśmy okazję obserwować w remake’u. Wątek z wywiezieniem Katie do Bułgarii, uwięzieniem jej w zatęchłej piwnicy i przystąpieniem do „rodzinnych zabaw” z jej osłabionym ciałem – oddawanie moczu na jej twarz, rażenie prądem, bicie i gwałcenie – wręcz zmusza widza do dogłębnego współczucia niewinnej kobiecie. I choć stanowi całkiem ciekawe urozmaicenie nurtu rape and revenge to na pewno nie grzeszy większą innowacyjnością – już w „Dziewczynie z sąsiedztwa” mieliśmy podobny, silniej oddziaływujący na widza motyw.

Od czasu seansu „Ostatniego domu po lewej” Wesa Cravena usilnie wypatruję w nurcie rape and revenge większego brudu, który jak pamiętamy z tego kultowego już obrazu jeszcze silniej zniechęcał do oprawców – ich zapuszczony wygląd w zestawieniu z brutalnym gwałtem wręcz prowokował wymioty (czego nie udało się powtórzyć w remake’u z jego wypacykowanymi oprawcami). Sequel „I Spit on Your Grave” niestety poszedł śladami tych nowszych obrazów rape and revenge – o bardziej odstręczającej aparycji oprawców możemy zapomnieć, aczkolwiek jedna scena (która naprawdę robi maksymalnie zniesmaczające wrażenie) z podtapianiem mężczyzny w brudnych muszlach klozetowych, dała mi chociaż przedsmak tego niezapomnianego przybrudzonego klimatu z krwawych produkcji minionych lat. Chociaż Monroe silniej zadbał tutaj o drobiazgowe zobrazowanie znęcania się nad Katie (pokazał więcej niż w remake’u, aczkolwiek nie robi to już tak przygnębiającego wrażenia. Dowód na to, że więcej nie zawsze oznacza lepiej), sceny torture porn w drugiej połowie filmu mocno skracając (morderstwa następują po sobie w błyskawicznym tempie, jakby reżyser zbyt mocno rozbudował aspekty gwałtu i nie starczyło mu już miejsca na dosadniejszą zemstę) należy oddać mu sprawiedliwość, że postarał się o maksymalny realizm w wizualizacji krwawej zemsty. Poza wspomnianym podtapianiem mężczyzny w toalecie zobaczymy rozpłatanie brzucha oraz „widowiskowe” ściskanie jąder w imadle (coś podobnego widziałam już w „Carverze” z 2008 roku), pomijając wszystkie nielogiczności, na które każdy wielbiciel rape and revenge musi nauczyć się przymykać oczy (drobna kobietka nokautująca dużych mężczyzn) oraz jeszcze bardziej denerwującą jako femme fatale niż w roli bezradnej ofiary kreację Dallender, muszę przyznać, że Monroe naprawdę mocno postarał się o daleko idący realizm scen torture porn, które w połączeniu ze scenerią kanałów, w których ukrywa się Katie stwarzają całkiem przygnębiający klimacik.

Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś więcej po sequelu remake’u „I Spit on Your Grave”. Być może moje wrażenia byłyby nieco silniejsze, gdyby zdecydowano się na bardziej doświadczoną aktorkę, która swoją bezbarwną kreacją skutecznie przeszkodziła mi w należytym odbiorze filmu. Sceny znęcania się nad Katie, choć przywodzą na myśl ”Dziewczynę z sąsiedztwa” całkiem przyzwoicie oddają jej tragedię, a krwawa zemsta, przymykając oko na jej niezadowalającą długość, wizualnie prezentuje się nadzwyczaj realistycznie, ale co z tego skoro silne utożsamienie się z ofiarą, a z czasem oprawczynią uniemożliwia ona sama? Ten zdawałoby się trywialny, acz w kontekście nurtu rape and revenge jednak istotny mankament sprawił, że nie mogłam odebrać niniejszego obrazu inaczej, aniżeli jako zwykłą średniawkę na jeden raz.

31 komentarzy:

  1. I tak delikatna recenzja jak na tak wtórny film. Liczne przydługie wstawki, słaba aktorka i nielogiczności (scena kiedy znajduje działającą zapalniczkę w takim burdelu jest żałosna). Nie polecam fanom prawdziwego rape and revenge.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Delikatna, bo aż tak źle mi się tego nie oglądało, ale masz rację - gdzie mu do np. "Ostatniego domu po lewej", albo oryginału i remake'u "Pluję na twój grób"?
      Jeśli chodzi o dłużyzny to mnie zmęczył tylko ten przestój pomiędzy gwałtem a zemstą, kiedy to reżyser obrazował survival Katie w kanałach. Mam wrażenie, że zrobił to dla tych widzów, którzy w remake'u nie mogli zrozumieć, jak Jennifer zdobyła ubranie (bo dopowiadanie sobie niektórych rzeczy w filmach nie leży w ich naturze), a w rezultacie zaserwował mi nudnawe błądzenie po kanałach i rozmowy z księdzem równocześnie skracając zemstę. Nietrafiony zabieg - o wiele lepiej gdyby powtórzył zabieg z remake'u z przeskokiem w czasie.
      Poza tym raczej nic mnie nie znużyło, aczkolwiek ta wtórność o której wspominasz może troszkę zniechęcić prawdziwych wyjadaczy tego nurtu, więc radzę nastawić się nie na jakąś kompletną porażkę, ale zwykłą średniawkę.

      Usuń
    2. A daj spokój. W remaku miała miesiące na dojście do miasta, ja raz w niecałe trzy godziny uszedłem ponad 30 km więc to nic trudnego. jak już odpoczęła w lesie mogła iść.Poza tym nie wiadomo czy psychole usunęli z jej domku wszystkie jej ubrania bo zbierali je mocno chaotycznie.
      Sequel ma jeszcze więcej nielogiczności. Na posterunku zamiast zadzwonić do ambasady tylko siedzi, transportują ją drogą powietrzną bądź wodną ze Stanów do Bułgarii i nikt nie kontroluje ich ładunku? Śmieszne.

      Usuń
    3. "A daj spokój. W remaku miała miesiące na dojście do miasta, ja raz w niecałe trzy godziny uszedłem ponad 30 km więc to nic trudnego. jak już odpoczęła w lesie mogła iść.Poza tym nie wiadomo czy psychole usunęli z jej domku wszystkie jej ubrania bo zbierali je mocno chaotycznie."

      Ja to wiem, ale nie każdy widz lubi sobie niektóre wydarzenia dopowiadać, więc twórcy idą im naprzeciw i dają takie dla mnie nudne wstawki jak to miało miejsce z życiem Katie w kanałach w sequelu.
      Co do tych innych nielogiczności to być może masz rację - ja w przypadku tego filmu nie nastawiałam się na większą ambicję, dlatego starałam się takich wydumanych scen nie wyszukiwać;)

      Usuń
  2. Niestety jeszcze nie widziałam. Postaram się nadrobić w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
  3. O! dwójka, z pewnością obejrzę... a jeżeli chodzi o Anonimowego (patrz wyżej)... Chryste, przecież to tylko film! Czy we filmie wszystko musi być logiczne, jak w życiu? no i co z tego, że ty uszedłeś 30km w trzy godziny, ona szła miesiące i chwała jej za to ha ha ha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonim przytoczył tę anegdotę ze swojego życia, żeby podkreślić fakt, że Jen mogła przejść sporo kilometrów w kilka miesięcy, bo jak zapewne wiesz grono widzów posądza główną bohaterkę z remake'u o niemożność dotarcia do miasta w jakiś czas po gwałcie.

      Usuń
    2. :) dlatego mój komentarz był trochę ironiczny, bo wiem że niektóre osoby przeżywają film (również seriale) jakby działy się naprawdę. Nie zwracam uwagi na takie szczegóły i nie zastanawiam się czy mogła dojść do miasta czy nie mogła... ja patrzę raczej na to czy mi się gęba nie rozwiera od ziewania ;))

      Usuń
  4. A mi tam mimo wszystko się podobał. Dobry film, mimo iż to taka powtórka z rozrywki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Widziałem wczoraj ten film w dwupaku z rimejkiem (a oryginał wciąż na mnie czeka - wiem, wstyd), więc jestem na świeżo. Jakimś szczególnym fanem rape & revenge nie jestem, bo nie przepadam za oglądaniem tortur niewinnych ludzi i czuję się wtedy niekomfortowo, ale przyznam, że ten film tutaj był całkiem ok. Prawdopodobnie już nigdy do niego nie wrócę, bo jak napisałaś, jest to rzecz w istocie "na jeden raz", tak też mi się wydaje, ale na pewno nie mogę powiedzieć, że się zawiodłem. Na te tzw. "nielogiczności" jakoś nie zwróciłem uwagi, już od jakiegoś czasu przestały mnie one obchodzić w filmach, w szczególności tych nastawionych na opowiadanie jakiejś historii. Dlatego mógłbym się bawić na tym filmie przednio, gdyby nie owe zbyt rozwleczone znęcanie się nad główną bohaterką (o czym wspominasz w recenzji: długi gwałt, krótka zemsta - w jedynce to było lepiej wyważone). Aktorsko mi ona w zupełności nie przeszkadzała i było mi bardzo przykro oglądając to wszystko, co się z nią dzieje. Chyba już nie na moje nerwy takie filmy, bo się przerażająco łatwo i zbytnio angażuję. Ale jak przyszło co do czego i nastąpiła zemsta na oprawcach, to było już zacnie, scena mająca miejsce w kibelku wydała mi się najciekawsza, najfajniejsza, bo była, no właśnie, bardzo brudna - za nią propsy.
    Natomiast z rzeczy, które mi się jeszcze nie podobały, wymieniłbym zbędną postać kobiety, która zaoferowała naszej bohaterce podwiezienie do ambasady - jak już się kogoś takiego wprowadza, to powinno się to lepiej wykorzystać, a zemsta na tej osobie powinna być dotkliwsza. Zresztą, postać tego chłopaka z początku, co wparowuje do mieszkania podczas pierwszego znęcania się, by zostać szybciutko zabitym przez jednego z naszych zwyrodnialców, to też taka trochę zapchajdziura. Chyba pojawił się tam po to, by dołożyć do negatywnych gości trochę więcej zła, żeby można było sobie powiedzieć jacy to oni są niegodziwi i nie mieć potem skrupułów patrząc, jak to im przytrafia się coś bardzo złego, obstawiałbym, że to taki właśnie zabieg twórców. Trochę szkoda, bo on też mógłby jakąś większą rolę odegrać w filmie.
    Tak, powtórzę się jeszcze raz i powiem, że dostałem to, czego oczekiwałem po tym filmie. Nic więcej ani mniej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przyznam, że miałem nadzieję zobaczyć tu recenzję "I spit on your grave 2". Jakoś ani filmweb, ani inne portale filmowe nie potrafiły mnie ani zachęcić, ani odrzucić od filmu, teraz wiem czego się spodziewać i raczej zafunduję sobie wieczór z pierwszą częścią i kontynuacją.

    Co do Anonimowego - ja akurat nie przykładam tak dużej wagi co do logiki w filmie, to znaczy... Dobry scenariusz to taki, który pozwala ci przymknąć oko na podobne bzdury, bo tak naprawdę w większości przypadków każdy film posiada jakieś braki w scenariuszu. Brak logiki boli mnie jedynie w przypadku kina sf, szczególnie w obrazach które odnoszą duży sukcesy (to jest: sukces box office).

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja spodziewałem się totalnej katastrofy, wyszedł przeciętniak bez polotu, co jest pozytywnym zaskoczeniem. Widziałem wiele gorszych filmów, a ten się sprawdza jeśli podejdziemy do niego na zasadzie "oglądnij i zapomnij".

    OdpowiedzUsuń
  8. Wczoraj wzięłam się w końcu za ten film i muszę powiedzieć, że - podobnie jak Ciebie Buffy - denerwowała mnie "drewniana" gra aktorska głównej bohaterki. Ale nie tylko. Niestety ja nie mogłam jakoś przymknąć oka na to, że na dobrą sprawę dziewczyna była tak wątła i chudziutka, że nie miałaby żadnych szans na tak krwawą vendettę. A już na pewno nie w scenie z kiblem. Kogoś tu ostro poniosła fantazja ;) Scena z imadłem mocna, ale mimo wszystko w wielu momentach ma się ochotę zbesztać ślicznotkę za jej tok myślenia. Bo np. mając pod ręką trzech "oprawców" (umierającego psychola, tego w imadle i babkę w skrzyni) nasza bohaterka bierze się najpierw za tego, który jest najsłabszy. Przy odrobinie szczęścia facet w imadle albo kobieta zdążyliby się uwolnić, bo tamta najpierw postanowiła się zająć półżywym już kolesiem przywiązanym za ręce. Poza tym heh... skoro panna niespełniona modelka tak świetnie zna się na technicznych sprawach, to dlaczego do cholery pracuje jako kelnerka? ;) Jest tego wiele... Ale co chyba najważniejsze w tej historii po raz kolejny - jest na tym świecie dość osobników, którzy gotowi są nasze życie zamienić w koszmar. Ale czy my po części czasami nie narażamy sami siebie na coś takiego? Np. czy zdarza Wam się wychodzić z mieszkania, zostawiając otwarte drzwi? Rozumiem że czasami po prostu możemy znaleźć się w niewłaściwym miejscu i czasie i nie mieć wpływu na swój los. Ale czy zmniejszanie takiego ryzyka to jest jakaś mądrość nie do przyswojenia? Czy nie możemy po prostu myśleć i minimalizować szanse wystąpienia tragedii takiej jak ta? To takie moje nie znaczące przemyślenia odnośnie tego filmu ;) Tak jak powiedziałaś - wypadałoby po prostu nie zwracać uwagi na szczegóły. Nie przepadam za tym nurtem, bo rzeczywostość zwykle nieco różni się od tej, która w takich filmach jest przedstawiana (na niekorzyść ofiary). Dziękuję za recenzję, zgadzam się z nią jak najbardziej. Pozdr!

    OdpowiedzUsuń
  9. Też widziałem ten film i widać , że jest mało realistyczny .. Po takim żmiażdzeniu jąder w imadle pacjent powinien umrzeć z bólu ,a on przeżył jakimś cudem

    OdpowiedzUsuń
  10. Ale dałabyś sobie spokój z tym komentarzem społecznym na temat sędziów i za niskich wyroków. Zajmij się filmami, oglądaj i recenzuj sobie co chcesz ale proszę nie przenoś populizmu penalnego z ekranu do rzeczywistości bo mamy już naprawdę zbyt dużo tego typu antyintelektualnych wynurzeń w przestrzeni publicznej. Kary mutylacyjne typu obcinanie/miażdżenie jąder, w ogóle tortury czy kwalifikowana kara śmierci zostały w Europie zniesione bez względu na przestępstwo tak z okładem 200 lat temu. Jeśli nie rozumiesz dlaczego to polecałbym kiedyś poczytać/obejrzeć coś mądrzejszego niż rzeczy które tu recenzujesz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, że w Polsce ilekroć mówi się o prawach ofiar to to jest populizm, ale nad prawami oprawców trzeba się pochylać...

      Usuń
    2. No osoby nierozsądne są po każdej stronie. I denerwują mnie ludzie którzy bagatelizują gwałt czy pedofilię, to jest oczywiste dla każdego myślącego człowieka. Natomiast lincze i samosądy to jest coś złego i też powinno być oczywiste. Mamy w konstytucji (art. 30) wpisaną zasadę niezbywalnej godności- bez względu na to co człowiek zrobi, zawsze pozostaje człowiekiem. Nawet gdy zachował się nieludzko, zawsze należą mu się elementarne prawa. I zresztą nie tylko my tak mamy- Niemcy (art. 1), Włosi (art. 3), Hiszpanie (art. 10) w swoich konstytucjach. Myślę że nie bez powodu.

      Bo kto ma decydować kogo można tych elementarnych praw pozbawić? Jakiś sędzia? Czyli w sumie osoba której jedyną zasługą jest zrobienie aplikacji. Demokratyczna większość? No chyba mamy próbkę jak to działa (Żydzi byli wysyłani do obozów bo zdaniem nazistów wywołali wielki kryzys lat 30'- przecież to by była straszna zbrodnia, miliony ludzi w Niemczech cierpiało głód i nędzę! Dzieci umierały z głodu!). Czy może organ rządowy? Bardzo podobała mi się Twoja recenzja 1984. Prawda jest taka że każdy by najchętniej odpowiedział "ja mogę decydować", bo ja sympatyzuję z real-life bohaterkami I spit on your grave, a już na przykład z osobą która torturuje włamywacza nie. Wyobraź sobie takie społeczeństwo. I nie musisz słuchać mnie, posłuchaj Hobbesa, Kanta, Beccarii, Augustyna z Hippony, nawet Andrzeja Zolla. Jakkolwiek nie mam nic do samych filmów, co kto lubi, tak proszę oddzielajmy je od rzeczywistości. Bo zemsta nie daje nic nikomu, cierpienie to nie jest jakaś gra o sumie zerowej, że jak oprawcy się je zadaje to ofiara nagle cierpi mniej. To tak nie działa. I mógłbym się tu rozwodzić nad zasadą proporcjonalności, nad racjonalizacją celowościową w prawie karnym itd.- lepsi ode mnie już to wielokrotnie zrobili, do nich odsyłam. Natomiast dla mnie kluczowym argumentem jest sformułowany przez Immanuela Kanta imperatyw kategoryczny- trzeba zawsze traktować drugiego człowieka jako cel, nigdy jako środek do celu. Gdy torturujesz, znęcasz się, pastwisz, Twoja ofiara kimkolwiek by nie była i czegokolwiek by nie zrobiła, jest środkiem do osiągnięcia jakiejś emocjonalnej satysfakcji, nie jest celem. I tu nie ma żadnej sprawiedliwości, nie ma żadnej "odpłaty", jesteś Ty i Twój gniew, któremu po prostu dajesz upust

      Pozdrawiam i życzę dobrego świątecznego wieczoru

      Usuń
    3. Ale przecież ja nie neguję tego, że branie prawa we własne ręce jest nielegalne. Twierdzę jedynie, że kary za zbrodnie seksualne są zbyt łagodne. Nie mówię, żeby od razu tortury wprowadzać, ale nie dziw się, że oglądając fikcyjny film rape and revenge człowiek odczuwa chwilą satysfakcję na widok tortur wymierzanych gwałcicielom skoro w rzeczywistości ciągle słyszy, że gwałciciel za swoją zbrodnię otrzymać wyrok w zawiasach. No dobra, teraz min. to bodaj dwa lata. Myślę, że gdyby te kary były surowsze (choćby dłuższa odsiadka w więzieniu, w którym są gorsze warunki niż w domach uboższych obywateli, którzy zbrodni się nie dopuszczają)to poglądy by się tak nie radykalizowały. Ludzie, w tym ja, mają po prostu dość aż takiego pobłażania oprawcom. Oczywiście, wina w tym nie tylko sędziów, również ustawodawców. Tyle że zauważ sędziowie w Polsce bardzo rzadko stosują najwyższy możliwy (dozwolony ustawowo) wymiar kary i to nie tyko za gwałty i pedofilię. Zabójstw z premedytacją też to dotyczy. Inna sprawa, że ten najwyższy wymiar kary, jaki sędzia może dać za gwałt jest... śmiesznie niski.

      Ps. Za karą śmierci (nie tortur) za najcięższe zbrodnie popełnione z premedytacją byłam do niedawna, ale teraz wolałabym żeby w Polsce ich nie było. Nie po ostatnich deformach tzw. wymiaru sprawiedliwości. Było źle, a teraz jest tragicznie - ale to tylko moje skromne zdanie.

      Usuń
    4. Która część mojej wypowiedzi sugeruje jakiekolwiek zdziwienie? To jest dla mnie jasne że niektórzy ludzie odczuwają takie a nie inne emocje przy oglądaniu filmu. I nie ma w tym zresztą nic złego. Ale swoją drogą błędnie zakładasz że wszyscy, w zasadzie znakomita większość moich znajomych którzy widzieli film ani nie kibicowała głównej bohaterce (w tym sensie w jakim Ty to robisz) ani nie pochwalała jej zachowań.

      Natomiast problem dla mnie się pojawia kiedy ktoś próbuje odnosić film do rzeczywistości. Bo oceniając wysokość wyroku zawsze masz gdzieś w podświadomości doznania dotyczące filmowej/książkowej fikcji, gwałciciel to dla Ciebie (i mnie tbh też, miałem w życiu nieszczęście trochę tego oglądać) w pierwszym odruchu zawsze potwór z I spit on your grave albo The Tortured (tam chyba był pedofil, no już nieistotne). Czy już w ogóle z Ostatniego Domu po Lewej. Łatwo jest ferować wyroki bez znajomości całej sprawy i przede wszystkim tego kim oskarżony jest, jak wygląda reszta jego życia i jakie są szanse na jakąś sensowną resocjalizację, a najlepiej zadośćuczynienie jeśli nie samej ofierze, to chociaż społeczności.

      I jak najbardziej uważam że w Polsce prawo karne materialne jest, pod wpływem szkoły Krakowskiej, zdecydowanie zbyt liberalne, masz rację. I że to wywołuje sprzężenie zwrotne i radykalizację. W pełni popieram zaostrzenie kar na przykład za gwałt i zmiany społeczne w kierunku wyeliminowania istniejącej kultury gwałtu. Ale proszę, nie idźmy ze skrajności w skrajność i nie mówmy o sobie "zwolennicy/zwolenniczki zemsty", bo to nie przystoi cywilizowanym ludziom i jeszcze ktoś może uznać że to tak na poważnie

      Usuń
    5. Akurat nieprzestrzeganie domniemania niewinności mnie też wkurza i uważam, że to też powinno być karane - niejedno już życie niewinnej osoby zniszczyło publiczne osądzenie przed werdyktem sądu (pomijam tu polityków - ich grzechy widzimy, a przed sądem nigdy nie staną).
      Ale ja nie o tym. Nie mówię, że ja chcę wydawać wyroki (w życiu, nie zazdroszczę sędziom, zwłaszcza przy tak trudnych, w kwestii oceny materiału dowodowego, sprawach jak gwałty). Chcę po prostu, żeby za poważne przestępstwa były wydawane dużo wyższe kary niż są obecnie. Bo np. jeśli sąd za gwałt klepie zawiasy to uznaje winę oskarżonego - inaczej by go po prostu uniewinnił, czy nie? Ale i sam kodeks karny - no cóż, mówiąc krótko jest zanadto liberalny.
      Resocjalizacja... hmmm, jeśli nawet działa (z tego co się zorientowałam to słabo) to jest jeszcze ofiara. Bo chyba ma prawo (wiem, że nie zawsze tak jest - są ofiary, których to satysfakcjonuje i też złego słowa o nich nie powiem) czuć się podwójnie poszkodowana, gdy dowiaduje się, że tzw. wymiar sprawiedliwości uznaje, że skoro człowiek się poprawił to odpuszczamy mu. Nie ma co dawać mu wysokiej kary za to, co ci zrobił, bo on już jest innym, lepszym, człowiekiem... Tak jakby sprawy nie było.
      A odwet? Wiem, że w realu to nie zdałoby egzaminu, bo w końcu doszłoby do tego, że ludzie zabijaliby się o błahostki. Ale nie potrafię potępiać ofiar poważnych przestępstw bądź ich bliskich, którzy biorą prawo w swoje ręce, skoro system nie działa. Nie, tak po ludzku. Ale z punktu widzenia prawa to co innego. Bo legalne to nie jest i wydaje mi się, że zalegalizowanie prawa odwetowego byłoby jednak gorszym złem. A właściwie to jestem pewna, że finał byłby jeszcze gorszy. Ale prawo (powtarzam: najcięższe przestępstwa popełnione z premedytacją) bardziej prawicowe - jak najbardziej!
      Aczkolwiek i tak się upieram, że godność ofiar i ludzi niedopuszczających się zbrodni powinna być nadrzędna. Teraz niestety często bywa odwrotnie - prawa oprawców ważniejsze od praw ich ofiar i pozostałych, nienależących do żadnej partii politycznej, rzecz jasna:)

      A i też pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
    6. Przy okazji domniemania niewinności- pełna zgoda.

      Kara powinna w każdym przypadku zależeć od okoliczności tego poważnego przestępstwa, ale co do zasady- tak, w Polsce na przykład za gwałt kary są zbyt łagodne zwykle.

      Odnośnie resocjalizacji to w Polsce rzeczywiście działa słabo. Paradoksalnie działa najlepiej tam (Norwegia, Dania) gdzie więzienia są najmniej nieprzyjemnymi miejscami. Polska ma bardzo wysoki jak na Europę współczynnik prizonizacji i ogromną powszechność recydywy. Norwegia i Dania nie mają takich problemów, więzienia tam wyglądają jak hotele. Po prostu znęcanie się nad więźniem nie tylko jest moralnie złe ale i nieskuteczne w zwalczaniu przestępczości. Zgodnie z zasadą proporcjonalności o której wspomniałem wcześniej, państwo musi działać dostatecznie stanowczo by osiągnąć cel (w tym przypadku nie dopuścić do ponownego działania przestępnego- karać by przestępstw więcej nie popełniano, za Platonem, a także wymierzyć przestępcy dostateczną dolegliwość- przywrócić idee prawa, cytując Hegla). I zawsze jak najmniejszym kosztem, po prostu dla wszystkich. Im mniejsze cierpienie, także przestępcy, tym lepiej, bo powinniśmy dążyć do minimalizacji cierpienia ogólnie. O tym szeroko piszą Jeremy Bentham i John Stuart Mill także do nich odsyłam. W kontekście samych kar- Cesare Beccaria, znakomite "O przestępstwach i karach".

      Rzecz jasna należy już na poziomie moralnym za karę odpłacić, często odpłacić bardzo surową dolegliwością (tutaj szerzej Grocjusz "O prawie wojny i pokoju" i Kant) i smuci mnie gdy to się nie dzieje bo "system nie działa". Natomiast to nie jest usprawiedliwienie do brania sprawiedliwości we własne ręce. Jakkolwiek jestem w stanie LUDZI mszczących się za bezkarne krzywdy ZROZUMIEĆ, tak ich CZYNY należy POTĘPIĆ ("Kochajmy ludzi, tępmy błędy"- Augustyn z Hippony). Ponieważ (jak wspominałem) tam już nie ma sprawiedliwości, tam są emocje. Bohaterki "Bez Litości" nie zastanawiają się jak wymierzyć proporcjonalną karę. Zastanawiają się jak wymierzyć najsurowszą i najbardziej okrutną.

      Natomiast jeśli chodzi o koncepcję godności to twierdzenie że czyjaś jest nadrzędna a czyjaś podrzędna to w zasadzie to jest to samo co twierdzenie że można komuś odebrać. Bo nikt już na pewno nie jest uprawniony do ważenia godności, godność to jest po prostu bycie człowiekiem. Nie można stwierdzić że ktoś jest człowiekiem w połowie albo w ćwierci, bo to już jest rzecz nie tylko moralnie zła co jeszcze bardzo niebezpieczna jak starałem się wykazać wcześniej. Obie godności ludzkie są równie ważne, obie są niezbywalne i obowiązkiem społeczeństwa jest ochrona obu. I masz słuszność w tym że w społeczeństwie zachodzi victim blaming bardzo często, że cierpienie ofiar jest pomijane a przestępca jest brany w obronę i sądzony zbyt łagodnie, że w systemie dochodzi do patologii i ludzie dostają absurdalnie niskie wyroki za poważne zbrodnie, na przykład w wyniku ugody. Nie musisz mnie do tego przekonywać, siedzę w temacie bardziej niż większość osób zgaduję. Natomiast z tego nie wynika nadrzędność godności ludzi niewinnych ani konieczność pójścia w patologie w drugą stronę, z tego wynika konieczność wyeliminowania takich niesprawiedliwości.

      Usuń
  11. Za winę odpłacić* (początek 4 akapitu) zamyśliłem się

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A właśnie proporconalną karę. A jaka kara jest adekwatna do takich bezeceństw? I tutaj tkwi problem. "Czterogwiazdkowe" więzienie to chyba nie, co? Wiem, że zbrodniarz nie jest człowiekiem w połowie. Ale zapytaj jego/ją o godność jego/jej ofiary. Dbał/a o nią? To dlaczego my mamy się nad nim/nią rozczulać? Wystarczającą nagrodą w Europie jest to, że żyje. A że mu ciężko? Còż ofiarom i/lub ich bliskim jest ciężej. Serio, jakoś mi nie żal, jak skazanemu zbrodniarzowi ubywa godnośći. Jakoś nie...

      Usuń
    2. Kara jest adekwatna wtedy kiedy sprawi że przestępca już nigdy nie popełni zbrodni, to jest jeden warunek- prewencja indywidualna. Drugi- będzie dolegliwa na tyle żeby zbrodnia była nieopłacalna, żeby karalność czynu odstraszała jego potencjalnych wykonawców- prewencja generalna (w tym temacie polecam Feuerbacha). Trzy- musi być najmniejsza z możliwych która gwarantuje jednoczesne osiągnięcie tych dwóch celów- zasada proporcjonalności. Resocjalizacja to jest narzędzie prewencji indywidualnej, dotkliwość to narzędzie prewencji generalnej. Cała reszta to już tylko emocje.

      Ja już naprawdę w tej dyskusji nie usiłuję apelować do jakiejkolwiek moralności, usiłuję apelować do rozumu. Ale słysząc "mi nie żal jak mu ubywa godności" albo "wystarczającą nagrodą jest że żyje" to w zasadzie pozwolisz że rozmowę zakończę.

      Mam jeszcze osobistą prośbę. Zajmijmy się wypowiadaniem na temat tego na czym się znamy, dobrze?

      Usuń
    3. Dobry pomysł. Z zakończeniem rozmowy znaczy się. Bo gdy rozpoczynają się argumenty typu: nie wypowiadaj się na temat kuchni, bo nie jesteś kucharką, to z doświadczenia wiem, że lepiej dyskusję zakończyć. Niemniej dziękuję za wymianę zdań i pozdrawiam raz jeszcze.

      Usuń
    4. Twoje zdanie na temat kuchni może spowodować że przesolisz zupę. Twoje zdanie na temat pryncypiów konstytucyjnych, godności i zasad prawa karnego może się skończyć totalitaryzmem albo anarchią

      Usuń
    5. Możesz spać spokojnie, ja władzy nie posiadam:)

      Usuń
    6. No właśnie posiadasz. Dokładnie tyle samo co profesor prawa albo filozofii

      Usuń
    7. Tak, znam to. "Polska to demokratyczny kraj, więc tutaj każdy głos jest tak samo ważny". Yhm.

      Usuń
    8. W sumie bardzo możliwe że Twój jest ważniejszy, bo jesteś do jakiegoś stopnia osobą opiniotwórczą

      Usuń
    9. Nie, nie. Nic z tych rzeczy. Szczerze, zwykły szaraczek jestem:)

      Usuń