Zmagająca
się z niekontrolowanymi napadami agresji Ruth zostaje umieszczona
przez swojego męża w prywatnej klinice psychiatrycznej dla kobiet.
Dyrektorem placówki jest profesor Osterman, mający duże
osiągnięcia w leczeniu zaburzeń psychicznych. Pracujący w klinice
doktor Francis Clay ma jednak wątpliwości, czy jego medyczna ocena
jednej z pacjentek, Cheryl Hume, jest trafna. Kobieta za parę dni ma
opuścić placówkę, według Claya przedwcześnie, ale profesor
Osterman jest tak przekonany, co do swojej diagnozy, że w ogóle nie
bierze pod uwagę wątpliwości zaufanego podwładnego. Tymczasem
jedna z pielęgniarek, Helen, nawiązuje bliższą relację z
pacjentką imieniem Mara, u której profesor Osterman zauważa objawy
typowe dla agorafobii. Ale najwięcej problemów personelowi
przysparza nimfomanka Anne, która nieustannie szuka sposobności na
uwiedzenie któregoś z pracowników kliniki. Nocami zaś korytarze
placówki przemierza zamaskowany osobnik, wyczekując
najodpowiedniejszej chwili na przypuszczenie ataku. Z jakiegoś
bowiem sobie tylko znanego powodu pragnie zabić kobiety poddające
się leczeniu w tym położonym w zacisznej okolicy ośrodku.
Włoski
„Slaughter Hotel” w reżyserii Fernando Di Leo na świecie został
rozpowszechniony pod wieloma tytułami, spośród których obok
wspomnianego najbardziej znane są „La bestia uccide a sangue
freddo”, „The Beast Kills in Cold Blood”, „Cold Blooded
Beast” i „Asylum Erotica”. Oficjalnie wpisano tę
niskobudżetową produkcję w nurt giallo, ale niejeden
wielbiciel kina grozy ma duże trudności z dopatrzeniem się w nim
elementów charakterystycznych dla tego podgatunku. „Slaughter
Hotel” co prawda miejscami utrzymany jest w klimacie, który może
nasuwać skojarzenia z nurtem giallo, ale fabule najbliżej do
slashera zmiksowanego z soft porno. Scenariusz autorstwa
Fernando Di Leo i Nino Latino jest bodaj najczęściej krytykowaną
składową „Slaughter Hotel” - nierzadko wyrzuca się mu również
niechlujną realizację, ale niewielu odbiorców przyznaje, że z ich
punktu widzenia wypada ona słabiej od fabuły. „Slaughter Hotel”
oczywiście posiada również swoich fanów, wydaje się jednak, że
większość osób, którym dane było zobaczyć ten obraz Di Leo
jest daleka od zachwytów.
Założę
się, że sklecony przeze mnie skrótowy opis fabuły „Slaughter
Hotel” przez co poniektóre osoby, którym zechce się tracić czas
na jego przeczytanie zostanie uznany za mocno chaotyczny. Pomyślicie,
że zamiast skupić się na zarysie losów czołowej postaci, na
przybliżeniu najważniejszego wątku, uparłam się na
wypunktowywanie mało istotnych szczegółów. Sęk w tym, że
dokładnie tak prezentuje się zarys fabuły „Slaughter Hotel”. W
tym przypadku nawet maksymalnie okrojony opis fabuły sprowadzony do
zdania, że jest to film o mordercy grasującym w prywatnej klinice
psychiatrycznej nie oddaje całej prawdy, bo lwia część akcji
skupia się na czymś innym. Tym czymś są losy pacjentek i
personalu wspomnianej placówki. Zlepek niezbyt intrygujących,
aczkolwiek miejscami nieco zabawnych obrazków z udziałem kobiet
borykających się z różnego rodzaju zaburzeniami psychicznymi oraz
pracowników ośrodka położonego z dala od innych skupisk ludzkich,
starających się roztoczyć nad nimi odpowiednią opiekę, która
sprzyjałaby ich leczeniu. W prologu widzimy powolny nocny spacer po
wyludnionych korytarzach kliniki tajemniczego osobnika skrywającego
swoje oblicze pod czarnym materiałem. Ale zanim uda mu się
zaatakować upatrzoną wkrótce ofiarę zostaje nieoczekiwanie
zmuszony do odwrotu. Nastaje nowy dzień, podczas którego widz
będzie miał okazję zapoznać się z niektórymi postaciami. Forma
jaką obrali twórcy, tj. naprzemienne obrazowanie losów kilku
różnych bohaterów / bohaterek włącznie z irytująca manią
poprzedzania domniemanych ataków mordercy snami jego potencjalnych
ofiar lub przemyśleniami sprowadzonymi do powtórzenia fragmentów z
minionego dnia, sprawia, że doprawdy niełatwo jest wyłowić z tego
grona osobę, którą z pełnym przekonaniem można by określić
mianem postaci czołowej. Może się wydawać, że głównym
bohaterem „Slaughter Hotel” jest Francis Clay, kreowany przez
Klausa Kinskiego (i w zamyśle scenarzystów tak pewnie miało być),
ale ogromne kawały czasu jakie poświęcono innym postaciom
sprawiają, że jego rola w denerwujący sposób znacznie się
zaciera. Na domiar złego z całego grona bohaterów i bohaterek
produkcji Fernando Di Leo wprost nie sposób wyłonić kogoś z kim
widz miałby szansę się zżyć. Miałam nadzieję, że takową
osobą będzie Cheryl Hume, jedna z pacjentek, która niedługo ma
zostać wypisana, ponieważ według dyrektora placówki, profesora
Ostermana, została całkowicie wyleczona. Jednakże ku mojemu
głębokiemu rozczarowaniu, aż do ostatnich partii seansu twórcy
traktowali ją po macoszemu – poświęcili jej nawet mniej czasu
niż dwóm innym pacjentkom, z którymi osobiście nie potrafiłam
się utożsamić. Może dlatego, że scenarzyści skupili się przede
wszystkim na sferze seksualnej. Stroniąca od ludzi, acz nieczująca
się dobrze z samotnością Mara znajduje wreszcie „bratnią duszę”
w osobie pielęgniarki Helen. Panie wyraźnie mają się ku sobie, co
rzecz jasna utrzymują w tajemnicy przed pozostałymi lokatorami tego
odizolowanego od świata przybytku. Nimfomanka Anne tymczasem stara
się usidlić jakiegokolwiek przedstawiciela płci męskiej – tak
bardzo pragnie męskiego towarzystwa, jest tak uzależniona od seksu,
że jest gotowa zbliżyć się do każdego mężczyzny i nie zawaha
się wykorzystać wszystkich swoich atutów, aby rozbudzić żądzę
w „nieszczęsnych” panach. Przez sporą część seansu ma się
wrażenie, że Fernando Di Leo kręcił delikatne porno, bo kamera aż
nazbyt często skupiała się na intymnych fragmentach kobiecych
ciał. Nawet gdy morderca ruszył wreszcie do ataku operatorzy
czasami wydawali się mieć na uwadze przede wszystkim zbliżenia na
roznegliżowane damskie krocza, a dopiero w dalszej kolejności
portret odniesionych przez nich obrażeń. Ścieżka dźwiękowa, a
zwłaszcza jej motyw przewodni doskonale wpasowuje się w erotyczne i
romantyczne aspekty scenariusza – kompozycja brzmi tak, jakby
została wyjęta z jakiejś telenoweli, nijak nie przystaje do wątku
mordercy grasującego w prywatnej klinice psychiatrycznej.
Skłamałabym jednak, gdybym napisała, że słuchanie tego sprawiało
mi ból. Naturalnie wolałabym, żeby muzyka brała udział w
podkreślaniu atmosfery zagrożenia, zamiast wręcz przeciwnie
łagodzić tego rodzaju sferę emocjonalną, ale jak się nie ma co
się lubi...
Kiedy
już co bardziej cierpliwym widzom uda się przebrnąć przez nudnawe
romansiki i najpewniej sklecone na kolanie przez scenarzystów
zwierzenia co poniektórych bohaterów i bohaterek „Slaughter
Hotel” (dodajmy, że nierzadko pełnych patosu niezbyt
przystającego do właśnie artykułowanych słów), ukrywający się
dotychczas na prywatnym terenie morderca, po długim namyśle
zdecyduje się w końcu przypuścić atak na niczego nieświadome
pacjentki. Do dyspozycji będzie miał różnego rodzaju
śmiercionośne narzędzia eksponowane w jednym z pomieszczeń tego
przybytku, w skład których wchodzą między innymi sztylet, miecz,
kusza, topór, a nawet należąca do ogrodnika kosa. Najciekawsza
jest zdecydowanie dziewica norymberska, a zbliżenie na dziurę w
głowie nieszczęśnika, na którym morderca wypróbował to
narzędzie tortur cechuje się bodajże największą drastycznością.
Szybka dekapitacja, zbliżenia na szyję kobiety przebitą strzałą,
duszenie, ciosy zadawane kiścieniem, czy toporkiem moim zdaniem
wypadają mniej makabrycznie. Twórcy serwują nam kilka zbliżeń na
odniesione obrażenia, nigdy nie pokazując momentu zagłębiania się
narzędzia zbrodni w ciałach ofiar, ale są one zdecydowanie mniej
realistyczne niż wspomniana dziura w głowie. Innymi słowy twórcy
efektów specjalnych poza tym jednym przypadkiem wykazali się
irytującą niestarannością i dotyczy to również barwy krwi
(bardziej pomarańczowa niźli czerwona), co można tłumaczyć
niskim budżetem. Takiego usprawiedliwienia nie znajduję jednak dla
sposobu rozłożenia środków ciężkości, tj. niepotrzebnego
rozbudowania sekwencji bez udziału mordercy i pośpiesznego
przeprowadzania widza przez jego zbrodniczą działalność w
ostatnich partiach „Slaughter Hotel”. Taka konstrukcja musiała
odrzeć całość z upragnionego napięcia – co więcej kiedy już
morderca przechodzi do ataku, klimat choć dosyć mroczny nie
oddziałuje na oglądającego z taką siłą, jaka zapewne
przebijałaby z niego, gdyby wcześniej poświęcono więcej czasu na
uwypuklanie czającego się zagrożenia. Pochwalę za to finał,
który mocno mnie zaskoczył. UWAGA SPOILER Niedługo po
wejściu do pokoju jednej z pacjentek (która z kompletnie
niezrozumiałego dla mnie powodu nie próbuje wzywać pomocy nawet
wówczas, gdy nabiera przekonania, że intruz chce ją skrzywdzić)
agresor zdejmuje z głowy materiał skrywający jego oblicze. Jego
twarz jest ukryta w cieniu, ale możemy przyjrzeć się jego włosom,
które wskazują na doktora Francisa Claya. To w połączeniu z
paroma innymi sygnałami ze strony twórców filmu utwierdziło mnie
w przekonaniu, że proces jest nazbyt nachalny, aby nie uznać go za
fałszywy trop. Swoje podejrzenia skierowałam więc na profesora
Ostermana, wmawiając sobie, że przed wyruszeniem na polowanie
najpewniej wkłada perukę, ale jak się okazało scenarzyści
mordercą uczynili zupełnie innego, mniej rzucającego się oczy
mężczyznę KONIEC SPOILERA. W dodatku nie podkopując sensu
całości, nie wynosząc efektu zaskoczenia ponad logikę.
„Slaughter
Hotel” to jedna z gorszych XX-wiecznych rąbanek, jakie
dotychczas miałam okazję zobaczyć. Zupełnie nie przekonuje mnie
takie chaotyczne podejście do tematyki mordercy grasującego w
prywatnej klinice psychiatrycznej. Wolałabym, żeby wyraźnie
zarysowano pierwszoplanową postać zamiast tak skakać „z kwiatka
na kwiatek” i oczywiście byłabym wdzięczna, gdyby nie mieszano
motywów slasherowych (bo na gruncie fabularnym nie potrafiłam
dopatrzeć się tutaj elementów charakterystycznych dla giallo
– no może poza krótkimi wstawkami pod koniec filmu) z soft porno,
a przynajmniej nie serwowano tych drugich z taką nachalnością, bo
nierzadko wyglądało to tak jakby twórcom bardzo zależało na
marginalizowaniu aspektów slasherowych celem wywyższenia
warstwy erotycznej „Slaughter Hotel”.
Ciekawy, ale to nie jest najwyższa półka giallo. Dobra obsada, świetna muzyka i zaskakujące zakończenie.
OdpowiedzUsuń