czwartek, 2 maja 2019

Roz Nay „Nasz mały sekret”

Dwudziestosześcioletnia Angela Petitjean jest przesłuchiwana przez detektywa z wydziału zabójstw, J. Novaka, w związku z zaginięciem młodej kobiety imieniem Saskia. Opowieść Angeli sięga jej nastoletnich lat. To wówczas ona i jej rodzice przeprowadzili się do małego miasteczka Cove w stanie Vermont, gdzie Angela szybko zaprzyjaźniła się ze swoim rówieśnikiem HP. Przyjaźń z czasem zamieniła się w miłość, ale potem wszystko się pokomplikowało. Ich związek niespodziewanie się rozpadł, ale to bynajmniej nie przerwało ich wzajemnych kontaktów. Z biegiem trwania tej opowieści detektyw Novak nabiera coraz większej pewności, że Angela odpowiada za zniknięcie Saskii. Przesłuchiwana nie ukrywa swojej nienawiści do tej kobiety. Bez wątpienia miała powody by się jej pozbyć, ale istnieje też możliwość, że kogoś chroni, że stara się odsunąć podejrzenia od prawdziwego porywacza bądź zabójcy Saskii.

Roz Nay dorastała w Anglii. Studiowała na Uniwersytecie Oksfordzkim, publikowała w „The Antigonish Review”, jakiś czas pracowała w Afryce przy liczeniu ryb, kręciła filmy o snowboardzie w Vermoncie, była nauczycielką w szkole średniej w Wielkiej Brytanii i Australii, a obecnie mieszka w Kanadzie. „Nasz mały sekret” to jej debiutancka powieść, po raz pierwszy wydana w 2017 roku i całkiem dobrze przyjęta przez czytelników. Wychwalana przez między innymi takie pisarski, jak Chevy Stevens, Mary Kubicę i Ruth Ware, pierwsza powieść Roz Nay to thriller psychologiczny o niecodziennym trójkącie miłosnym, który najprawdopodobniej skończył się tragicznie.

W swojej debiutanckiej powieści Roz Nay obiera taką formę wypowiedzi, która sprawia, że praktycznie niczego nie możemy być absolutnie pewni. Narratorką jest dwudziestosześcioletnia Angela Petitjean, która właśnie jest przesłuchiwana przez detektywa Novaka w związku z zaginięciem niejakiej Saskii. Całą historię śledzimy więc z jej perspektywy – z punktu widzenia osoby, która trafiła do kręgu podejrzanych, a więc istnieje prawdopodobieństwo, że zataja jakieś istotne fakty. Ale jest też możliwość, że nie ma takiego związku z rzeczoną sprawą, o jaki podejrzewa ją detektyw Novak. Co ciekawe wygląda na to, że do zmiany jej statusu przyczyniła się również sama Angela – wiele wskazuje na to, że została wezwana na posterunek w charakterze świadka, ale między innymi za sprawą jej własnych słów wkrótce stała się podejrzaną. Oczywiście, nie tylko jej zeznania przemawiają przeciwko niej, ale bezsprzecznie nie wygląda to tak, jakby Angela próbowała się wybielić przed organami ścigania. Już prędzej tak, jakby starała się kogoś chronić, jakby ściągała na siebie podejrzenia w celu odciągnięcia uwagi policji od prawdziwego sprawcy. Od zabójcy bądź porywacza Saskii, bo przez długi czas wiemy tylko tyle, że kobieta zaginęła. Swoją drogą jest jeszcze jedna możliwość sformułowana przez Angelę, a mianowicie taka, że Saskia mogła po prostu porzucić swoją rodzinę, dobrowolnie i bez słowa wyjaśnienia wyjechać z miasteczka, w którym od kilku lat żyła. Jeśli założymy, że tak właśnie było, to będziemy się zastanawiać, co zmusiło tę kobietę do zrobienia tak drastycznego kroku, ale nie sądzę, by to całkowicie odciągało uwagę kogokolwiek od pozostałych wariantów. Podejrzewam wręcz, że ta opcja będzie dla odbiorców mniej nęcąca od wersji z porwaniem bądź zabójstwem Saskii. Wielogodzinne przesłuchanie Angeli Petitjean (swoją drogą tak długie policyjne przesłuchania zawsze pachniały mi torturą) wyłania przed nami historię jej życia. Życia u boku niespełnionych zawodowo rodziców, którzy starali się tak pokierować swoją córką, by osiągnęła ona więcej od nich. Innymi słowy swoje ambicje przelali na Angelę, nie pytając jej czy tego chce. A dla niej najważniejszy był HP, chłopak, którego poznała tuż po przeprowadzce do małego miasteczka Cove w Vermoncie. Takie miejsca, wedle jej własnych słów, to tak naprawdę opera mydlana, w której możesz być albo aktorem, albo widzem (ależ to trafne porównanie) – ona wchodząc w relację z HP stała się tym pierwszym. Z biernej obserwatorki do uczestniczki wydarzeń, jednej z centralnych postaci przedstawienia, który tylko do pewnego momentu przypomina romans. Zaledwie przypomina, bo przez cały czas wiemy do jakiegoś punktu to wszystko zmierza, autorka nie pozostawia nam wątpliwości, że ścieżka, na którą w młodzieńczych latach wkroczyli Angela i HP jest mocno wyboista, a być może wręcz tragiczna. Jako nastolatka Angela wierzyła w bratnie dusze, w to, że każdemu z nas jest pisany jeden człowiek, towarzysz życia, partner, w którym znajdziemy oparcie, z którym spokojnie będziemy mogli iść przez życie. Dla niej taką osobą jest HP, szkolny sportowiec, który może przebierać w dziewczynach, i przez jakiś czas faktycznie „skacze z kwiatka na kwiatek”. Na początku z Angelą łączy go tylko przyjaźń. Albo aż, bo relacja ta ewidentnie jest silniejsza od romansów HP z innymi dziewczynami. Główna bohaterka „Naszego małego sekretu” cieszyła się największym zaufaniem tego młodzieńca – w okresie nastoletnim to ona była jego powierniczką, to z nią miał najbliższy kontakt, to ona była dla niego najważniejsza. A on dla niej. Z tej damsko-męskiej przyjaźni z czasem zrobił się młodzieńczy romans, który jak się zdaje wkrótce przekształcił się w niszczącą obsesję. Takie podejrzenia pewnie obudzi w czytelnikach dalszy rozwój wydarzeń, bo „Nasz mały sekret” w końcu zatraci romantyczny posmaczek, relacja Angeli i HP w pewnym momencie wkroczy na mroczniejszą ścieżkę, którą to razem z nimi będzie przemierzać Saskia, kobieta, która (jak wiemy od początku tej powieści) wkrótce zaginie.

„Nasz mały sekret” czyta się nader szybko. Według mnie trochę za szybko, ale podejrzewam, że spora część odbiorców tej książki nie będzie miała nic przeciwko tak błyskawicznemu wchłonięciu tej opowieści. Styl Roz Nay jest bardzo prosty – krótkie zdania i dużo dialogów, aczkolwiek nie można powiedzieć, że fragmentów opisowych jest tutaj stanowczo za mało. Takich akapitów też w sumie nie brakuje i co równie ważne potrafią one poruszyć wyobraźnię, chociaż oczywiście nie miałabym nic przeciwko, gdyby były one troszkę bardziej wyczerpujące. Myślę też, że „Naszemu małego sekretowi” przysłużyłoby się dodanie paru wątków, zwłaszcza w dalszej partii owej publikacji. Rozbudowanie tego kawałka dorosłego okresu życia Angeli Petitjean, które Roz Nay przedstawia tutaj w formie jej zeznań na posterunku policji. Obawiam się bowiem, że historia ta co poniektórym wyda się za prosta, że to uciekanie autorki od większych komplikacji nie spotka się z akceptacją części stałych odbiorców literackich thrillerów psychologicznych. Abo pewnie przywykli oni do większej złożoności, do dużo bardziej zawiłych i pomysłowych historii, do długiego przedzierania się przez meandry ludzkiej psychiki, w której nie brakuje zakrętów, w której aż roi się od zastanawiających cech zajmujących dwa przeciwstawne bieguny (zalety i wady). W „Naszym małym sekrecie” również nie możemy być wszystkiego absolutnie pewni. Opowieść Angeli rodzi pytania, na które czym prędzej pragnie się znaleźć odpowiedzi, ale jednocześnie przez cały czas ma się wrażenie (a przynajmniej ja takowe miałam), że proces składania tych wszystkich zastanawiających elementów w spójną całość nie jest wyszukany. Nie mogłam oprzeć się poczuciu, że Roz Nay postanowiła pospinać to wszystko w najbardziej oczywistych punktach, że zbytnio nie stara się kluczyć, manipulować czytelnikiem tak, żeby zamiast przybliżać oddalał się od właściwych odpowiedzi. Takie miałam wrażenie, ale nie mogę zdradzić, czy moje myśli podążały właściwym torem, czy aby takie przekonanie nie zostało we mnie zrodzone przez autorkę po to, by wyprowadzić mnie w pole. Czy aby na tym nie polegała jej przebiegłość – ot, nasunę odbiorcy proste odpowiedzi, zmuszę go by się do nich przywiązał, a potem jednym gwałtownym ruchem zetrę ten fałszywy obraz i odmaluję inny, nieporównanie bardziej emocjonujący. Co nie znaczy, że wszystko, co przedstawiano mi wcześniej, cały ten ciąg wydarzeń prowadzący do zaginięcia Saskii, przyjmowałam całkowicie beznamiętnie. Tak naprawdę, nieszczególnie przeszkadzało mi to, że Roz Nay celowała w prostotę, że nie wymyśliła niczego nadzwyczajnego, że to jedna z tych koncepcji, która wydaje się prawie pozbawiona znaków szczególnych, w której nie znajdziemy jakichś wielce charakterystycznych punktów, takich, które mają dużą szansę zakotwiczyć się w naszej pamięci. Bo nie mam wątpliwości, że cała ta historia w moim umyśle szybko zleje się z innymi znanymi mi opowieści o toksycznej miłości, o obsesji na punkcie drugiego człowieka, który jeśli wierzyć narratorce „Naszego małego sekretu”, zupełnie na to nie zasługuje. Chociaż... Choćby już sam tytuł omawianej powieści może wskazywać na spisek dwóch wierzchołków osobliwego miłosnego trójkąta wymierzony w ten ostatni, na obmyślenie i wprowadzenie w życie planu pozbycia się Saskii, która mogła stać na drodze tej wielkiej miłości zrodzonej kilka lat wcześniej. Przez jakiś czas brałam pod uwagę najróżniejsze warianty, ale z czasem sama autorka zmusiła mnie do zaprzestania kombinowania, do obrania najbardziej oczywistej ścieżki interpretacyjnej, do chwycenia się Brzytwy Ockhama i... nie mogę zdradzić, czy już do końca się jej trzymałam. Zdradzę jednak, że czekała mnie drobna niespodzianka, ale trochę innego rodzaju niż można się spodziewać. Co się stało z Saskią? Kto, i czy w ogóle ktoś, maczał palce w jej nagłym zniknięciu? Tutaj niespodzianki nie było, a ściślej nie ostatecznie, bo wcześniej autorka trochę zamieszała, zastosowała pewien nader zgrabny zabieg, który mocno mną zakręcił. Można wręcz powiedzieć, że Nay utarła mi nosa, po to by na końcu powiedzieć: spokojnie, tak naprawdę się nie zagapiłaś, nie dałaś się oszukać, ale warto było zobaczyć tę minę. Tę konsternację, to niedowierzanie odmalowujące się na twojej twarzy. Tak ja to odebrałam, ale wszystko zależy od tego, do której wersji wypadków czytelnik najbardziej się przywiąże, który z tych mniej lub bardziej zawoalowanych wariantów wybierze.

Chociaż „Nasz mały sekret” opiera się na dosyć uniwersalnych motywach, choć Roz Nay czerpała z naczynia, w którym znajdują się co bardziej pospolite motywy (wielka przyjaźń zmieniająca się w toksyczną miłość, obsesję wręcz, która mogła, ale nie musiała przyczynić się do tragedii), pomysły wielokrotnie wykorzystywane przez twórców tak literackich, jak filmowych thrillerów, to nie sądzę by to zadziałało zniechęcająco na wielu odbiorców tego powieściowego debiutu. Książkę tę w sumie czytało mi się szybko, łatwo i w miarę przyjemnie – wręcz idealna lektura na leniwe godziny, te w których nie ma się najmniejszej ochoty na bardziej wymagające opowieści. Tak, myślę, że jako taka lektura na odprężenie (w pewnym zakresie, bo w napięciu też potrafi trzymać), na odstresowanie, odpoczynek, czy coś w ten deseń, „Nasz mały sekret” całkiem dobrze się sprawdza. Jeśli więc ma się akurat ochotę na coś bardziej skomplikowanego, wymagającego od czytelnika jakiegoś większego wysiłku umysłowego albo po prostu serwującego jakąś bardziej rozbudowaną opowieść, to moim zdaniem lepiej skierować się pod inny adres. A pod ten wrócić wtedy, gdy zapragnie się czegoś może nie lekkiego jak piórko, ale i nie ciężkiego. Potrafiącego trzymać w napięciu, ale nie tak mocno, jak zwykły to czynić współczesne thrillery psychologiczne. Oczywiście nie wszystkie, ale moim zdaniem nie trzeba się naszukać, by znaleźć wiele bardziej emocjonujących pozycji osadzonych w tym gatunku. Ale z drugiej strony pewnie każdy miłośnik tego typu powieści prawdopodobnie też natrafił już na niejedną dużo mnie trzymającą w napięciu opowieść. Więc raczej nie sądzę, by wiele osób z tego grona spotkało tutaj jakieś ogromne rozczarowanie.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

2 komentarze:

  1. Ja tak tylko nieśmiało napiszę, że uwielbiam tego bloga - zaglądam tu za każdym razem, gdy szukam pomysłu na udany wieczór. :) Ogromnie Ci dziękuję, pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń