Recenzja
przedpremierowa
Załoga
komercyjnego holownika międzygwiezdnego o nazwie „Nostromo”
odbiera trudny do zinterpretowania sygnał pochodzący z nieznanej im
niewielkiej planety. Zakładając, że to wezwanie o pomoc lądują
na nieprzyjaznym człowiekowi terytorium, po czym troje z nich pieszo
wyrusza na poszukiwania nadawcy sygnału. Okazuje się, że pochodzi
on ze statku kosmicznego, który z całą pewnością nie pochodzi z
Ziemi. W środku jeden z członków załogi „Nostromo” odnajduje
egzotycznie wyglądające jaja, w których dojrzewają jakieś
nieznane ludzkości stworzenia. Międzygwiezdni podróżnicy są
zmuszeni zabrać jednego z nich na pokład holownika, tym samym
sprowadzając na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo.
Rok
1979 to dla niejednego miłośnika kina rok przełomowy dla horroru
science fiction. Wtedy bowiem światło dzienne ujrzał ponadczasowy
obraz Ridleya Scotta pt. „Alien” („Obcy – 8. pasażer
Nostromo”). Zrealizowany za mniej więcej jedenaście
milionów dolarów bardzo dochodowy film, który zapoczątkował
obszerną (i zróżnicowaną, bo niesprowadzającą się jedynie do
filmów), niezwykle popularną franczyzę, która wciąż się
rozbudowuje. A wszystko zaczęło się od Ronalda Shusetta i Dana
O'Bannona. To oni wymyślili historię, która złotymi literami
zapisała się w annałach kina. Dan O'Bannon sam przelał ją na
karty scenariusza, wraz z kolegą widząc w nim materiał na niezły
film klasy B. Ale jak wiemy czekał go zupełnie inny los. Scenariusz
O'Bannona trafił nie tylko do Ridleya Scotta, który na jego
podstawie nakręcił wiekopomny film, ale również do amerykańskiego
pisarza Alana Deana Fostera, specjalizującego się w gatunkach
science fiction i fantasy, którego można też chyba nazwać
etatowym beletryzatorem. „Gwiezdne wojny”, „Star Trek” „Coś”,
„Terminator”, „Transformers”, wszystkie te głośne filmowe
tytuły (też seriami) zaadaptował na powieści. Pisząc też własne
historie, z których najbardziej znane są cykle „Pip & Flinx”
i „Spellsinger”.
Alan
Dean Foster dotychczas napisał cztery książki oparte na filmach
spod znaku „Obcego”, poczynając oczywiście od historii
wymyślonej przez Ronalda Shusetta i Dana O'Bannona, bardziej znanej
w wersji filmowej wyreżyserowanej przez Ridleya Scotta. Nowe polskie
wydanie książki, w twardej oprawie (wydawnictwo Vesper, 2019),
która swoją światową premierę miała w marcu 1979 roku,
kilkadziesiąt dni przed filmem opartym na tym samym scenariuszu,
opatrzono niestety niezbyt licznymi, acz niewątpliwie klimatycznymi
grafikami Macieja Kamudy, zainspirowanymi legendarnym obrazem Ridleya
Scotta (tj. „Obcym – 8. pasażerem Nostromo”) i
posłowiem Piotra Gocieka, w którym w największej mierze omawia
dzieło filmowe i inną twórczość Ridleya Scotta. Jako że miałam
przyjemność przeczytania już jednej (jeśli nie dwóch, bo
przypominam sobie, że w dzieciństwie czytałam „Gwiezdne wojny”,
nie wiem jednak czyjego autorstwa) beletryzacji Alana Deana Fostera,
a mianowicie „Rzeczy” (w Polsce film bardziej znany jako „Coś”,
w reżyserii Johna Carpentera), to pozwolę sobie wysnuć
przypuszczenie, że tłumacz Piotr Cholewa, trochę „Obcego”
ulepszył. Albo po prostu lepiej oddał styl Alana Deana Fostera od
Roberta P. Lipskiego, który przełożył na język polski „Rzecz”
(wydanie Univ-Comp z 1994 roku). Różnice nie są wprawdzie
drastyczne, ale są. Język jest bardziej fantazyjny, dojrzalszy, nie
tak suchy jak w „Rzeczy” (aczkolwiek i tak wolę „Rzecz”, bo
historia ciekawsza). Odpowiadać za to może oczywiście w większej
mierze autor niż tłumacze, ale jakoś w to wątpię. Fragmenty
opisowe w omawianym utworze nie są obszerniejsze, dogłębniejsze od
tych, z którymi spotkałam się w „Rzeczy”. Alan Dean Foster
tutaj też nie przywiązywał wagi do najdrobniejszych szczegółów,
nie rozwodził się nad tematem, choć chyba każdy przyzna, że
materiał, którym dysponował (scenariusz „Obcego – 8. pasażera
Nostromo” autorstwa Dana O'Bannona) pozwalał na pisarski
rozmach. Spokojnie można było zrobić z tego utwór nawet
dwukrotnie dłuższy. Pod warunkiem, że miałoby się na to czas.
Czy Alan Dean Foster go miał, szczerze mówiąc nie wiem, ale chyba
bardziej prawdopodobne jest to, że termin tego zlecenia był krótszy
niźli dłuższy. Tak czy inaczej oficjalna beletryzacja pierwszej
części „Obcego” szczególnie dogłębna nie jest. Spisano ją
dość powierzchownie, aczkolwiek skłamałabym, gdybym powiedziała,
że nie pobudzała mojej wyobraźni. Foster po raz kolejny swoimi
niezbyt wyczerpującymi opisami miejsc, wydarzeń i postaci, jakimś
niepojętym sposobem zdołał w pełni zaangażować mnie w starcie
pomiędzy znanym i nieznanym. W rozgrywkę pomiędzy ludźmi i bardzo
agresywną obcą formą życia. Ksenomorfem, o którym słyszał
chyba każdy, bez względu na to, czy interesuje się science fiction
i horrorem czy nie. Ósmy pasażer Nostromo
to istny fenomen popkultury – fikcyjny potwór straszący od
pokoleń i nic nie wskazuje na to, że jego popularność
kiedykolwiek osłabnie. Obcy w książce Fostera nie robi takiego
wrażenia, jak w filmie Ridleya Scotta (i innych spod tego znaku), bo
jego wygląd i czyny pisarz przedstawił dosyć pobieżnie.
Rach-ciach i jedziemy dalej. Powieść nie jest więc tak makabryczna
jak film Ridleya Scotta. Ani tak klaustrofobiczna. Ale to nie znaczy,
że Foster całkowicie zrezygnował z umiarkowanie krwawych momentów
i z całej tej upiornej i przytłaczającej otoczki, jaką wypracował
Ridley Scott w swoim ponadczasowym obrazie. Da się to odczuć, acz
nie z całą mocą – natężenie tych wszystkich niewygodnych
emocji przynajmniej u mnie było słabsze niż podczas każdego
seansu „Obcego – 8. pasażera Nostromo”,
ale i tak spotkała mnie mała niespodzianka. Bo nawet całkiem
wysoka, jak na beletryzację, jakość „Rzeczy” Alana Deana
Fostera nie zachęcała do tak optymistycznych założeń. Naprawdę
nie spodziewałam się tych wszystkich emocji, które towarzyszyły
mi praktycznie od początku lektury. Od widoku siedmiu śniących.
Bosman
Ripley, oficer Kane, nawigatorka Lambert, oficer naukowy Ash,
mechanicy Parker i Brett, kapitan Dallas i oczywiście rudy kot Jones
– to cała załoga komercyjnego holownika o nazwie „Nostromo”.
Do czasu, bo już wkrótce na pokładzie pojawi się tytułowy
antybohater, który raczej nie chce włączyć się w ich szeregi.
Nieznany ludzkości organizm nie szuka przyjaciół wśród ludzi.
Szuka ofiar, a że pod ręką jest akurat ta siódemka (ósemka
wliczając kota) to poluje na nich. Proste. Ale to potem. Najpierw
przyjrzymy się zahibernowanym bohaterom „Obcego”. Załodze
międzygwiezdnego holownika, która przedwcześnie zostaje wybudzona
przez tak zwaną Matkę, sztuczną inteligencję „Nostromo”. Z
powodu zagadkowego sygnału wysyłanego z niewielkiej planety.
Sygnału, którego załoga kosmicznego statku transportowego
zignorować nie może, bo kontrakty z firmą, dla której pracują
nie pozwalają im lekceważyć sygnałów SOS. Bo mają powody
przypuszczać, że to prośba o pomoc, choć sformułowana w
nieznanym ludzkości, wywołującym gęsią skórkę języku. Po
wylądowaniu na problematycznej planecie kapitan Dallas, nawigatorka
Lambert i oficer Kane pieszo kierują się w stronę źródła
tajemniczego sygnału. Wątek ten jest bardziej rozbudowany niż w
filmie. Mozolna wędrówka w obie strony i ratowanie Kane'a
zaatakowanego przez obcy organizm – tego w ekranowej wersji nie
znajdziemy. A tego rodzaju niespodzianek jest więcej. Plama, którą
zauważają koledzy Kane'a podczas monitorowania jego organów
wewnętrznych i dużo późniejsza akcja ze śluzą oraz powiązanie
tego z pewnym ważkim wydarzeniem z udziałem Ripley, to też coś
nowego, acz niekoniecznie pochodzi to od autora książki. Pisząc tę
powieść Foster opierał się na scenariuszu Dana O'Bannona, który
przez filmowców został trochę przerobiony. Jak to często podczas
zdjęć bywa coś trzeba było wyciąć, coś innego skrócić, a coś
jeszcze innego przemodelować, pozmieniać. Pierwsza wersja
scenariusza „Obcego – 8. pasażera Nostromo”
mogła więc zawierać wszystko to, o czym mówi książka. A jest
tego dosyć sporo, bo rzecz dotyczy nie tylko tej garstki wyżej
wymienionych wydarzeń. Mamy jeszcze mniejszej rangi sytuacje, jak na
przykład prace w maszynowni nierzadko zakrapiane alkoholem, już
więcej wnoszące do tej opowieści dialogi, których nie znajdziemy
w filmie oraz co najważniejsze szersze portrety bohaterów.
Dowiadujemy się o nich więcej. Nawet o kocie Jonesie. Powieściowa
Ripley ma z lekka paranoiczne skłonności, co zauważają nie tylko
jej koledzy, ale i ona sama. Lambert narzeka jeszcze bardziej niż w
filmie, tak samo Parker tyle że mu w przeciwieństwie do nawigatorki
chodzi głównie o pieniądze. Jeszcze więcej od Parkera wnosi Ash –
interesujące wypowiedzi nie tylko na temat Obcego. Moje serce podbił
jednak Brett. Nie kot, nawet nie Ripley tylko małomówny mechanik,
którego ulubionym słowem jest „No”. Doprawdy przezabawny gość!
I absolutnie nie jest to żaden zarzut z mojej strony. Co prawdę
niezbyt często przekonują mnie humorystyczne akcenty w horrorach,
ale w tym przypadku to naprawdę ślicznie się zgrywało. Taki Brett
(dużo bardziej zabawny niż w filmie) idealnie mi się w tę
opowieść wpasował. Uśmiech, jaki wywoływał na mojej twarzy
nijak nie umniejszał innych, dużo cenniejszych dla mnie emocji. A
chwilami nawet je potęgował, bo takie krótkie wytchnienia od
terroru zasianego na pokładzie „Nostromo” przez agresywnego
ksenomorfa, ale i od samego z lekka przytłaczającego klimatu
brudnego, ciasnego i mrocznego holownika przemierzającego Kosmos,
paradoksalnie zmagały też czujność. Zabawne scenki z Brettem
dodatnio wpływały na emocjonalne napięcie. Dobrze, nie było ono
tak silne, jak w ekranowej wersji, ale nie mam wątpliwości, że
gdyby nie te wywołujące uśmiech na mojej twarzy występy Bretta,
powieść Fostera generowałaby przynajmniej z lekka słabsze
napięcie. Moje wrażenia z lektury „Obcego” jakoś szczególnie
mocne nie były, ale to nie zmienia faktu, że tę dosyć mroczną
przygodę, w jaką tym razem zabrał mnie Alan Dean Foster, traktuję
jako bardzo cenne doświadczenie. Nie tylko dlatego, że zakres mojej
wiedzy na temat legendarnego uniwersum, któremu początek dali Dan
O'Bannon i Ronald Shusett i , jak by na to nie patrzeć, trochę się
poszerzył, ale też po prostu dlatego, że całkiem dobrze się to
czytało. Bo to dobra historia jest, bez względu na to, czy obcuje
się z nią w wersji filmowej, czy powieściowej. Ridley Scott
oczywiście wycisnął z niej więcej, ale to nie znaczy, że Alan
Dean Foster poległ na placu boju. Jego wersja według mnie też na
uwagę fanów horrorów science fiction zasługuje. Tak samo zresztą
jak poczyniona przez niego beletryzacja „Coś” Johna Carpentera.
Powieściowa
wersja pierwszej części jednego z najpopularniejszych horrorów
science fiction w historii kina, „Obcy” Alana Deana Fostera
pierwotnie wydany w tym samym roku, w którym odbyła się światowa
premiera ekranowej wersji tej historii, to jedna z najbardziej
udanych książek opartych na scenariuszach filmowych, jaką dane mi
było przeczytać. Całkiem emocjonujący i dosyć mocno wciągający
horror science fiction, który ma w zanadrzu parę niespodzianek –
treści, których nie znajdziemy w filmie – aczkolwiek do „Obcego
– 8. pasażera Nostromo”
w reżyserii Ridleya Scotta moim zdaniem nie dosięga. Takich wymagań
zresztą nawet nie miałam. Właściwie to nie spodziewałam się
nawet tego. Więc summa summarum czuje się wygrana. Alan Dean Foster
przykuł moją uwagę już na początku powieści i właściwie tak
już zostało. Aż do końca. Co uważam za tym większe osiągnięcie
w przypadku historii, którą już dawno poznałam i polubiłam (ale
do grona jej największych fanów, i tym bardziej pozostałych
filmów spod tego znaku, się nie wpisuję), bo efekt nowości zwykle
też nie jest bez znaczenia. Bo te informacje i wydarzenia, których
nie ma w filmie raczej nikomu tego nie zapewnią. Ale nie o to
przecież chodzi. Chodzi o to, by w inny sposób zasmakować tej
kultowej opowieści. Jeśli oczywiście zna się dzieło Ridleya
Scotta, bo jak nie, to możliwe, że wrażenia z lektury będą
silniejsze. Aczkolwiek wiecie, że tak czy inaczej film „Obcy –
8. pasażer Nostromo”
obejrzeć musicie? Czy to przed powieścią, czy po, nieważne.
Ważne, żeby go zobaczyć, bez względu na to, czy lubi się horrory
science fiction czy nie. Bo to arcyważny kawałek historii kina
jest. Ważniejszy od beletryzacji, którą swoją drogą też gorąco
polecam.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz