wtorek, 12 listopada 2019

JoAnn Chaney „Dopóki śmierć nas nie rozłączy”


Rok 2018. W Parku Narodowym Gór Skalistych turystka Marie Evans spada z urwiska. Straż leśną o zdarzeniu informuje jej mąż Matthew, z którą kobieta wybrała się na tę nieszczęsną wycieczkę. Wszystko wskazuje na zwykły wypadek, ale zajmujący się tą sprawą detektywi z wydziału zabójstw, Marion Spengler i Ralph Loren, odkrywają, że pierwsza żona Matta też umarła nagle. W 1995 roku Janice Evans została zamordowana w swoim własnym domu, ale choć Matt był podejrzewany o dokonanie tej zbrodni nie znaleziono dowodów świadczących przeciwko niemu. Teraz kolejna małżonka Evansa umiera w podejrzanych okolicznościach i chociaż może to być zwykły przypadek, śledczy muszą przede wszystkim wziąć pod uwagę możliwość, że mężczyzna znalazł sobie sposób na pozbywanie się żon.

Amerykanka JoAnn Chaney na rynku literackim zadebiutowała w 2017 roku dobrze przyjętym powieściowym thrillerem/kryminałem pt. „What You Don't Know” (pol. „To, o czym nie wiesz”). „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” (oryg. „As Long as We Both Shall Live”) to jej druga powieść, która swoją premierę miała w 2019 roku, a autorka zdradziła, że pracuje już nad dwiema kolejnymi książkami. Mają one zahaczać o tematykę nowoczesnych technologii. Jak to ujęła, Chaney jest jedną z tych osób, które dorastały bez telefonu komórkowego i Internetu, w strachu, że Skynet doprowadzi do zagłady ludzkości. Internet jest dla niej zarazem fascynujący, jak i przerażający i to, jak zapowiada, zamierza pokazać w swoich dwóch kolejnych książkach. Powieść „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” powstała z inspiracji zabójstwem dokonanym w Kolorado przed paroma laty - mężczyzna zepchnął swoją żonę z urwiska podczas pieszej wędrówki po górach. Chaney przyznaje, że czerpie z autentycznych historii, bo jak mówi: prawdziwe życie jest często dziwniejsze od fikcji.

„Dopóki śmierć nas nie rozłączy” jest określany jako marriage thriller (thriller małżeński), a są i tacy, którzy JoAnn Chaney uważają za jedną z mistrzyń tego nieoficjalnego podgatunku. „To, o czym nie wiesz” nie miałam co prawda okazji przeczytać, ale z tego co się zorientowałam, w drugiej powieści Chaney wykorzystała niektóre postacie ze swojego poprzedniego utworu. Znajomość „To, o czym nie wiesz” nie jest jednak konieczna do pełnego zrozumienia fabuły „Dopóki śmierć nas nie rozłączy”, bo chociaż akcja chwilami zbacza w tamtą stronę, to Chaney dba o to, by nowi czytelnicy nie czuli się zagubieni. Zagubieni w przeszłości detektywa z wydziału zabójstw w Denver, w stanie Kolorado, Ralpha Lorena, bo to on przede wszystkim wiąże te dwie powieści. Jeśli w „To, o czym nie wiesz” Loren jest taki, jak w „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” to nie dziwi mnie, że JoAnn Chaney postanowiła uczynić go bohaterem (antybohaterem?) utworu, który oficjalną kontynuacją nie jest. Omawiany thriller nie jest częścią serii – uważa się ją za oddzielną powieść – pomimo nawiązań do „To, o czym nie wiesz”. I myślę, że słusznie, bo bądź co bądź nie odbiera się tego jako dalszy etap literackiej podróży. Aczkolwiek nie wykluczam, że moje zdanie na ten temat mogłoby być inne, gdybym znała poprzednie powieściowe dokonanie Chaney. Tak czy inaczej Ralph Loren jest najbardziej charakterystyczną postacią „Dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Typ policjanta, który wykorzystuje każdą okazję, by pokazać podejrzanym, w jak głębokim poważaniu ma ich prawa. Swoim kolegom z pracy, z przełożonym włącznie, też nieustannie daje do zrozumienia, że nie jest miłym gościem. Niewybredne, niepoprawne politycznie żarty, wulgarne teksty również ad personam i w ogóle cały jego jakże jaskrawie lekceważący innych sposób bycia, sprawia, że Loren z jednej strony działa antypatycznie na czytelnika, ale z drugiej ma w sobie coś przyciągającego. Charyzmę, która może brać się po prostu z tajemnych kart jego życiorysu, ale może też wynikać z jego cech. Bo Ralph Loren ma też cechy, które jeśli nawet nie czynią go dobrym człowiekiem (to dopiero się okaże), to na pewno czynią go skutecznym policjantem. Czy w takim razie oznacza to, że jest dobrym policjantem, to już każdy musi sam ocenić. Jest efektywny, ale wyniki osiąga kontrowersyjnymi, jeśli nie bezprawnymi, metodami. Najwyraźniej wychodzi z założenia, że cel uświęca środki. Niedawno przydzielona do wydziału zabójstw w Denver, Marion Spengler, która dostała właśnie swoją pierwszą sprawę, początkowo nie jest zadowolona z tego, że Loren postanowił jej partnerować, bo choć zdaje sobie sprawę z jego skuteczności, to jego podejście do ludzi mocno ją mierzi. Poza tym jest przekonana, że mężczyzna za nią nie przepada, a nawet, że podsyca niechęć innych policjantów względem niej. W „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” JoAnn Chaney porusza problem ostracyzmu, ale i jawnej nienawiści w stosunku do kobiet pracujących w zawodach, które z jakiegoś powodu przez wielu wciąż są uważana za przynależne wyłącznie mężczyznom. Chaney zdaje się być zdumiona i zniesmaczona tym zjawiskiem. Bo żeby wydawać by się mogło w postępowym XXI wieku myślało się w ten sposób? W jednym z wywiadów JoAnn Chaney dała jasno do zrozumienia, że pisząc „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” chciała pokazać postawy, które według niej bardziej pasują do lat 50-tych XX wieku niźli do czasów nam współczesnych. Nadal funkcjonuje sposób myślenia, który nazywa archaicznym. Kobiety to w tym przypadku słowo klucz. To ich Chaney czyni przedmiotem tej swojej socjologicznej analizy, która chyba nikomu nie pozostawi wątpliwości, że JoAnn Chaney jest feministką z krwi i kości. Mimo wszystko. Bo historia rozpisana przez nią na kartach „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” nie jest li wyłącznie swego rodzaju traktatem o tym, jacy to źli są mężczyźni i jak biedne są kobiety.

Można było zostać feministką, gromadzić się na ulicy, trzymać transparenty i maszerować w różowej czapeczce, wykrzykując slogany o równych prawach, ale koniec końców i tak wracało się do domu, żeby wrzucić mięso do piekarnika, pranie do pralki i znów dać się uwięzić jak zdesperowane zwierzę w klatce. Można to określić mianem syndromu sztokholmskiego albo małżeństwa.”

Nie mogę z absolutną pewnością stwierdzić, że JoAnn Chaney jest jedną z tych feministek, które zamiast zwracać uwagę opinii publicznej na poważne problemy kobiet we współczesnym świecie, zaczynać od najpilniejszych potrzeb, skupiają się na rzeczach, delikatniej mówiąc, mniej istotnych. Ale w „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” niewątpliwie daje temu wyraz. JoAnn Chaney skupia się na takich wiecznie aktualnych problemach kobiet (i nie tylko), jak wymienione już deprecjonowanie w sferze zawodowej, zależność finansowa (mężczyzna jako jedyny żywiciel rodziny stoi na lepszej pozycji w nieustającej wojnie, którą toczy niejedna para, a prawie na pewno Evansowie z książki Chaney), zdrady, czy nawet zwykła, acz niebywale bolesna niewdzięczność za wkład drugiej strony w rozwój osobisty. Marie Evans wiele poświęciła dla swojego męża, a w zamian co dostała? Cóż, musiała dzielić się Mattem z przynajmniej jedną inną kobietą. Bo przecież mężczyzna ma swoje potrzeby, a jak żona mu już nie wystarcza, to co ma zrobić? Trzeba poszukać kogoś młodszego, ale nie na stałe, bo jednak życie małżeńskie ma swoje plusy: ciepłe obiadki, prowadzenie domu, to samo się przecież nie zrobi. Ale to jeszcze nic. Wiele bowiem wskazuje na to, że Marie, ta nieszczęśliwa gospodyni domowa, została z premedytacją pozbawiona życia przez człowieka, któremu poświeciła przeszło dwadzieścia lat swojego życia. Przez człowieka, którego kochała mimo jego wszystkich wad, pomimo bólu, jakiego jej przysparzał. Ojca jej dwóch, już dorosłych, córek i jedynego żywiciela ich rodziny. Wziętego sprzedawcę, który dorobił się takiego majątku, żeby nikt z jego rodziny nie musiał się martwić o finanse. Evansowie do klasy najwyższej wprawdzie nigdy się nie zaliczali, ale Matt odniósł na tyle duży sukces zawodowy, żeby mogli toczyć wystarczająco godny żywot. To znaczy od strony finansowej, bo Chaney szybko daje do zrozumienia, że Marie od jakiegoś czasu nie czuła się komfortowo w tym związku. Choć nie pracowała, nie narzekała na brak towarzystwa – miała koleżanki, które Chaney nazywa Żonami ze Stepford (no wiecie, kobiety uzależnione od mężczyzn i zdające się być z tego dumne, których ulubionym zajęciem jest plotkowanie i współzawodnictwo, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone). Ale w jej małżeństwie źle się działo. Czy winę za to ponosił wyłącznie Matt, czy może ona również miała w tym swój udział? Jakkolwiek by nie było, to mężczyzna, a nie kobieta najwidoczniej przekroczył granicę. Postanowił rozwiązać problem w najgorszy z możliwych sposobów. Jak wielu przed nim zamiast po prostu się rozwieść, wolał posunąć się do zbrodni. Bo tak jest szybciej, łatwiej i przede wszystkim nie trzeba dzielić się majątkiem, prawda? Co więcej Matt miał już wprawę. Chaney od czasu do czasu przytacza retrospekcje z życia Matta i jego pierwszej żony Janice, która rok po ślubie z nim została zamordowana we własnym domu. Przez jakiś czas Matt był jedynym podejrzanym, ale udało mu się uniknąć zarzutów. Wyjechał do Denver i rozpoczął nowe życie u boku innej kobiety. I tak to trwało aż do 2018 roku. Do tragicznej w skutkach wycieczki Evansów do Parku Narodowego Gór Skalistych. Marie spada z urwiska, a jej mąż wkrótce po raz drugi w swoim życiu staje się głównym podejrzanym w sprawie o zabójstwo. Znowu podejrzewa się go o zamordowanie własnej żony, ale detektywi prowadzący to dochodzenie, Marion Spengler i Ralph Loren, nie mogą przecież opierać się tylko na swoich przeczuciach. Muszą znaleźć dowody świadczące o winie Matta Evansa, co w przypadku takiego modus operandi może okazać się niewykonalne. O ile w ogóle doszło do zbrodni. Bo nie można odrzucić możliwości, że Marie, tak jak utrzymuje jej mąż, jest ofiarą zwykłego wypadku, że spadła z urwiska bez niczyjej pomocy. W górach to się zdarza – turyści zaskakująco rzadko zachowują maksymalną ostrożność. Znamy to z życia. Ale... Otóż, my dostajemy wgląd w umysł Matta, w którym aż kłębi się od przemyśleń praktycznie niepozostawiających nam wątpliwości, że zabił nie tylko Marie, ale także Janice. Na domiar złego wygląda na to, że teraz planuje wejść w poważny związek z ostatnią kobietą, z którą zdradzał Marie. Ralph Loren trochę go przypomina. On też ukrywa coś przed światem. Coś, co już wkrótce może wyjść na światło dzienne. I jeśli tak się stanie, to dla niego najpewniej skończy się to więzieniem. Bo ze wspomnień Lorena wynika, że przed laty dopuścił się on morderstwa. Może nawet nie jednego. A teraz ten właśnie człowiek stara się udowodnić przynajmniej jedno zabójstwo Mattowi Evansowi. Czy w takim razie Ralpha Lorena, policjanta, który od wielu lat wytrwale ściga wszelkiej maści przestępców, można nazwać hipokrytą. Tak z tego wynika. Tak samo jak to, że Matt Evans ma na sumieniu przynajmniej dwa życia i że jeśli po raz kolejny uda mu się uniknąć kary, to wcześniej czy później zabije znowu. Bo taki to typ. JoAnn Chaney mocno koncentruje się na postaciach – w dużym stopniu zagłębia się w psychikę swoich bohaterów i antybohaterów, co naturalnie znacznie potęguje emocje. I wzmacnia jej głos w odwiecznej debacie na temat płci. Głównym przesłaniem tej książki nie jest jednak konkluzja, że wszyscy mężczyźni to potwory, a kobiety ciągle mają pod górkę. UWAGA SPOILER Powieść „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” opiera się na jeszcze jednej obserwacji poczynionej przez JoAnn Chaney. Może nie zawsze wprost, ale autorka mówi tutaj też o wciąż funkcjonującym w świecie konkretnym spojrzeniu na płeć żeńską, pomimo docierających do nas prawie zewsząd sygnałów, że jest ono bezpodstawne. Otóż, wcale nie jest tak, że wszystkie kobiety są niewiniątkami, że to zawsze one są ofiarami i że w ogóle są niezdolne do tak zdrożnych zachowań jak mężczyźni. Toż to „oczywista oczywistość” prawda? Nie dla wszystkich. I może właśnie w tym (chyba można to nazwać szokiem) należy upatrywać odpowiedzi na, myślę, niektórych od dawna nurtujące pytanie, dlaczegóż to zbrodnie (ale i inne generalnie niepochwalane w społeczeństwie zachowania) dokonywane przez kobiety często spotykają się z większym potępieniem w przestrzeni publicznej od tożsamych czynów dokonywanych przez mężczyzn. Na przykład: jak mężczyzna porzuci dziecko, to trudno, zdarza się; a jak zrobi to kobieta, to jest potworem. Ale Chaney nie o tym KONIEC SPOILERA. Jedyne co w „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” nie do końca mnie przekonało, to rozwój całej tej dosyć złożonej sprawy skonstruowanej przez JoAnn Chaney. Dalsze kondygnacje tej konstrukcji. Chaney przygotowała mnóstwo niespodzianek. Owszem, nieraz mocno mnie zaskoczyła, ale pozostaje jeszcze stopień prawdopodobieństwa. Może i coś takiego mogłoby wydarzyć się w rzeczywistości, ale to raczej mało prawdopodobne. Po prostu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to trochę naciągana wersja wydarzeń. Ale za to jakże niespodziewana! W sumie pewnie także dzięki temu.

Pierwszy wniosek: muszę przeczytać „To, o czym nie wiesz” JoAnn Chaney. I bez względu na to, jak tamtą, debiutancką powieść, tej amerykańskiej pisarki odbiorę, wypatrywać kolejnych jej książek. Bo choć nie mogę powiedzieć, że „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” to książka, która skradła mi serce, to wrażenia były na tyle silne, żebym zapragnęła więcej. Więcej thrillerów/kryminałów od JoAnn Chaney, przypuszczam, wschodzącej gwiazdy literatury tego typu. Co nieco moim zdaniem jeszcze powinna dopracować, ale też nie mam wątpliwości, że już ma wiele do zaoferowania miłośnikom literackich thrillerów (z psychologicznymi włącznie) i kryminałów. Trzymająca w napięciu, zaskakująca powieść ze szczegółowo wykreślonymi postaciami. Właśnie taka to lektura. Może i nie do końca prawdopodobna, ale podejrzewam, że w przypadku tak dobrze opowiedzianej, tak ciekawej historii, stopień prawdopodobieństwa dla niejednego odbiorcy będzie sprawą drugorzędną. Ważniejsze są emocje, a tych Chaney prawie na pewno Wam dostarczy. Ja w każdym razie ich braku nie odczuwałam.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz