Rok
2018. W Parku Narodowym Gór Skalistych turystka Marie Evans spada z
urwiska. Straż leśną o zdarzeniu informuje jej mąż Matthew, z
którą kobieta wybrała się na tę nieszczęsną wycieczkę.
Wszystko wskazuje na zwykły wypadek, ale zajmujący się tą sprawą
detektywi z wydziału zabójstw, Marion Spengler i Ralph Loren,
odkrywają, że pierwsza żona Matta też umarła nagle. W 1995 roku
Janice Evans została zamordowana w swoim własnym domu, ale choć
Matt był podejrzewany o dokonanie tej zbrodni nie znaleziono dowodów
świadczących przeciwko niemu. Teraz kolejna małżonka Evansa
umiera w podejrzanych okolicznościach i chociaż może to być
zwykły przypadek, śledczy muszą przede wszystkim wziąć pod uwagę
możliwość, że mężczyzna znalazł sobie sposób na pozbywanie
się żon.
Amerykanka
JoAnn Chaney na rynku literackim zadebiutowała w 2017 roku dobrze
przyjętym powieściowym thrillerem/kryminałem pt. „What You Don't
Know” (pol. „To, o czym nie wiesz”). „Dopóki śmierć nas
nie rozłączy” (oryg. „As Long as We Both Shall Live”) to jej
druga powieść, która swoją premierę miała w 2019 roku, a
autorka zdradziła, że pracuje już nad dwiema kolejnymi książkami.
Mają one zahaczać o tematykę nowoczesnych technologii. Jak to
ujęła, Chaney jest jedną z tych osób, które dorastały bez
telefonu komórkowego i Internetu, w strachu, że Skynet doprowadzi
do zagłady ludzkości. Internet jest dla niej zarazem fascynujący,
jak i przerażający i to, jak zapowiada, zamierza pokazać w swoich
dwóch kolejnych książkach. Powieść „Dopóki śmierć nas nie
rozłączy” powstała z inspiracji zabójstwem dokonanym w Kolorado
przed paroma laty - mężczyzna zepchnął swoją żonę z urwiska
podczas pieszej wędrówki po górach. Chaney przyznaje, że czerpie
z autentycznych historii, bo jak mówi: prawdziwe życie jest często
dziwniejsze od fikcji.
„Dopóki
śmierć nas nie rozłączy” jest określany jako marriage
thriller (thriller małżeński), a są i tacy, którzy JoAnn
Chaney uważają za jedną z mistrzyń tego nieoficjalnego
podgatunku. „To, o czym nie wiesz” nie miałam co prawda okazji
przeczytać, ale z tego co się zorientowałam, w drugiej powieści
Chaney wykorzystała niektóre postacie ze swojego poprzedniego
utworu. Znajomość „To, o czym nie wiesz” nie jest jednak
konieczna do pełnego zrozumienia fabuły „Dopóki śmierć nas nie
rozłączy”, bo chociaż akcja chwilami zbacza w tamtą stronę, to
Chaney dba o to, by nowi czytelnicy nie czuli się zagubieni.
Zagubieni w przeszłości detektywa z wydziału zabójstw w Denver, w
stanie Kolorado, Ralpha Lorena, bo to on przede wszystkim wiąże te
dwie powieści. Jeśli w „To, o czym nie wiesz” Loren jest taki,
jak w „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” to nie dziwi mnie, że
JoAnn Chaney postanowiła uczynić go bohaterem (antybohaterem?)
utworu, który oficjalną kontynuacją nie jest. Omawiany thriller
nie jest częścią serii – uważa się ją za oddzielną powieść
– pomimo nawiązań do „To, o czym nie wiesz”. I myślę, że
słusznie, bo bądź co bądź nie odbiera się tego jako dalszy etap
literackiej podróży. Aczkolwiek nie wykluczam, że moje zdanie na
ten temat mogłoby być inne, gdybym znała poprzednie powieściowe
dokonanie Chaney. Tak czy inaczej Ralph Loren jest najbardziej
charakterystyczną postacią „Dopóki śmierć nas nie rozłączy”.
Typ policjanta, który wykorzystuje każdą okazję, by pokazać
podejrzanym, w jak głębokim poważaniu ma ich prawa. Swoim kolegom
z pracy, z przełożonym włącznie, też nieustannie daje do
zrozumienia, że nie jest miłym gościem. Niewybredne, niepoprawne
politycznie żarty, wulgarne teksty również ad personam i w ogóle
cały jego jakże jaskrawie lekceważący innych sposób bycia,
sprawia, że Loren z jednej strony działa antypatycznie na
czytelnika, ale z drugiej ma w sobie coś przyciągającego.
Charyzmę, która może brać się po prostu z tajemnych kart jego
życiorysu, ale może też wynikać z jego cech. Bo Ralph Loren ma
też cechy, które jeśli nawet nie czynią go dobrym człowiekiem
(to dopiero się okaże), to na pewno czynią go skutecznym
policjantem. Czy w takim razie oznacza to, że jest dobrym
policjantem, to już każdy musi sam ocenić. Jest efektywny, ale
wyniki osiąga kontrowersyjnymi, jeśli nie bezprawnymi, metodami.
Najwyraźniej wychodzi z założenia, że cel uświęca środki.
Niedawno przydzielona do wydziału zabójstw w Denver, Marion
Spengler, która dostała właśnie swoją pierwszą sprawę,
początkowo nie jest zadowolona z tego, że Loren postanowił jej
partnerować, bo choć zdaje sobie sprawę z jego skuteczności, to
jego podejście do ludzi mocno ją mierzi. Poza tym jest przekonana,
że mężczyzna za nią nie przepada, a nawet, że podsyca niechęć
innych policjantów względem niej. W „Dopóki śmierć nas nie
rozłączy” JoAnn Chaney porusza problem ostracyzmu, ale i jawnej
nienawiści w stosunku do kobiet pracujących w zawodach, które z
jakiegoś powodu przez wielu wciąż są uważana za przynależne
wyłącznie mężczyznom. Chaney zdaje się być zdumiona i
zniesmaczona tym zjawiskiem. Bo żeby wydawać by się mogło w
postępowym XXI wieku myślało się w ten sposób? W jednym z
wywiadów JoAnn Chaney dała jasno do zrozumienia, że pisząc
„Dopóki śmierć nas nie rozłączy” chciała pokazać postawy,
które według niej bardziej pasują do lat 50-tych XX wieku niźli
do czasów nam współczesnych. Nadal funkcjonuje sposób myślenia,
który nazywa archaicznym. Kobiety to w tym przypadku słowo klucz.
To ich Chaney czyni przedmiotem tej swojej socjologicznej analizy,
która chyba nikomu nie pozostawi wątpliwości, że JoAnn Chaney
jest feministką z krwi i kości. Mimo wszystko. Bo historia
rozpisana przez nią na kartach „Dopóki śmierć nas nie rozłączy”
nie jest li wyłącznie swego rodzaju traktatem o tym, jacy to źli
są mężczyźni i jak biedne są kobiety.
„Można
było zostać feministką, gromadzić się na ulicy, trzymać
transparenty i maszerować w różowej czapeczce, wykrzykując
slogany o równych prawach, ale koniec końców i tak wracało się
do domu, żeby wrzucić mięso do piekarnika, pranie do pralki i znów
dać się uwięzić jak zdesperowane zwierzę w klatce. Można to
określić mianem syndromu sztokholmskiego albo małżeństwa.”
Nie
mogę z absolutną pewnością stwierdzić, że JoAnn Chaney jest
jedną z tych feministek, które zamiast zwracać uwagę opinii
publicznej na poważne problemy kobiet we współczesnym świecie,
zaczynać od najpilniejszych potrzeb, skupiają się na rzeczach,
delikatniej mówiąc, mniej istotnych. Ale w „Dopóki śmierć nas
nie rozłączy” niewątpliwie daje temu wyraz. JoAnn Chaney skupia
się na takich wiecznie aktualnych problemach kobiet (i nie tylko),
jak wymienione już deprecjonowanie w sferze zawodowej, zależność
finansowa (mężczyzna jako jedyny żywiciel rodziny stoi na lepszej
pozycji w nieustającej wojnie, którą toczy niejedna para, a prawie
na pewno Evansowie z książki Chaney), zdrady, czy nawet zwykła,
acz niebywale bolesna niewdzięczność za wkład drugiej strony w
rozwój osobisty. Marie Evans wiele poświęciła dla swojego męża,
a w zamian co dostała? Cóż, musiała dzielić się Mattem z
przynajmniej jedną inną kobietą. Bo przecież mężczyzna ma swoje
potrzeby, a jak żona mu już nie wystarcza, to co ma zrobić? Trzeba
poszukać kogoś młodszego, ale nie na stałe, bo jednak życie
małżeńskie ma swoje plusy: ciepłe obiadki, prowadzenie domu, to
samo się przecież nie zrobi. Ale to jeszcze nic. Wiele bowiem
wskazuje na to, że Marie, ta nieszczęśliwa gospodyni domowa,
została z premedytacją pozbawiona życia przez człowieka, któremu
poświeciła przeszło dwadzieścia lat swojego życia. Przez
człowieka, którego kochała mimo jego wszystkich wad, pomimo bólu,
jakiego jej przysparzał. Ojca jej dwóch, już dorosłych, córek i
jedynego żywiciela ich rodziny. Wziętego sprzedawcę, który
dorobił się takiego majątku, żeby nikt z jego rodziny nie musiał
się martwić o finanse. Evansowie do klasy najwyższej wprawdzie
nigdy się nie zaliczali, ale Matt odniósł na tyle duży sukces
zawodowy, żeby mogli toczyć wystarczająco godny żywot. To znaczy
od strony finansowej, bo Chaney szybko daje do zrozumienia, że Marie
od jakiegoś czasu nie czuła się komfortowo w tym związku. Choć
nie pracowała, nie narzekała na brak towarzystwa – miała
koleżanki, które Chaney nazywa Żonami ze Stepford (no wiecie,
kobiety uzależnione od mężczyzn i zdające się być z tego dumne,
których ulubionym zajęciem jest plotkowanie i współzawodnictwo,
gdzie wszystkie chwyty są dozwolone). Ale w jej małżeństwie źle
się działo. Czy winę za to ponosił wyłącznie Matt, czy może
ona również miała w tym swój udział? Jakkolwiek by nie było, to
mężczyzna, a nie kobieta najwidoczniej przekroczył granicę.
Postanowił rozwiązać problem w najgorszy z możliwych sposobów.
Jak wielu przed nim zamiast po prostu się rozwieść, wolał posunąć
się do zbrodni. Bo tak jest szybciej, łatwiej i przede wszystkim
nie trzeba dzielić się majątkiem, prawda? Co więcej Matt miał
już wprawę. Chaney od czasu do czasu przytacza retrospekcje z życia
Matta i jego pierwszej żony Janice, która rok po ślubie z nim
została zamordowana we własnym domu. Przez jakiś czas Matt był
jedynym podejrzanym, ale udało mu się uniknąć zarzutów. Wyjechał
do Denver i rozpoczął nowe życie u boku innej kobiety. I tak to
trwało aż do 2018 roku. Do tragicznej w skutkach wycieczki Evansów
do Parku Narodowego Gór Skalistych. Marie spada z urwiska, a jej mąż
wkrótce po raz drugi w swoim życiu staje się głównym podejrzanym
w sprawie o zabójstwo. Znowu podejrzewa się go o zamordowanie
własnej żony, ale detektywi prowadzący to dochodzenie, Marion
Spengler i Ralph Loren, nie mogą przecież opierać się tylko na
swoich przeczuciach. Muszą znaleźć dowody świadczące o winie
Matta Evansa, co w przypadku takiego modus operandi może okazać się
niewykonalne. O ile w ogóle doszło do zbrodni. Bo nie można
odrzucić możliwości, że Marie, tak jak utrzymuje jej mąż, jest
ofiarą zwykłego wypadku, że spadła z urwiska bez niczyjej pomocy.
W górach to się zdarza – turyści zaskakująco rzadko zachowują
maksymalną ostrożność. Znamy to z życia. Ale... Otóż, my
dostajemy wgląd w umysł Matta, w którym aż kłębi się od
przemyśleń praktycznie niepozostawiających nam wątpliwości, że
zabił nie tylko Marie, ale także Janice. Na domiar złego wygląda
na to, że teraz planuje wejść w poważny związek z ostatnią
kobietą, z którą zdradzał Marie. Ralph Loren trochę go
przypomina. On też ukrywa coś przed światem. Coś, co już wkrótce
może wyjść na światło dzienne. I jeśli tak się stanie, to dla
niego najpewniej skończy się to więzieniem. Bo ze wspomnień
Lorena wynika, że przed laty dopuścił się on morderstwa. Może
nawet nie jednego. A teraz ten właśnie człowiek stara się
udowodnić przynajmniej jedno zabójstwo Mattowi Evansowi. Czy w
takim razie Ralpha Lorena, policjanta, który od wielu lat wytrwale
ściga wszelkiej maści przestępców, można nazwać hipokrytą. Tak
z tego wynika. Tak samo jak to, że Matt Evans ma na sumieniu
przynajmniej dwa życia i że jeśli po raz kolejny uda mu się
uniknąć kary, to wcześniej czy później zabije znowu. Bo taki to
typ. JoAnn Chaney mocno koncentruje się na postaciach – w dużym
stopniu zagłębia się w psychikę swoich bohaterów i
antybohaterów, co naturalnie znacznie potęguje emocje. I wzmacnia
jej głos w odwiecznej debacie na temat płci. Głównym przesłaniem
tej książki nie jest jednak konkluzja, że wszyscy mężczyźni to
potwory, a kobiety ciągle mają pod górkę. UWAGA SPOILER
Powieść „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” opiera się na
jeszcze jednej obserwacji poczynionej przez JoAnn Chaney. Może nie
zawsze wprost, ale autorka mówi tutaj też o wciąż funkcjonującym
w świecie konkretnym spojrzeniu na płeć żeńską, pomimo
docierających do nas prawie zewsząd sygnałów, że jest ono
bezpodstawne. Otóż, wcale nie jest tak, że wszystkie kobiety są
niewiniątkami, że to zawsze one są ofiarami i że w ogóle są
niezdolne do tak zdrożnych zachowań jak mężczyźni. Toż to
„oczywista oczywistość” prawda? Nie dla wszystkich. I może
właśnie w tym (chyba można to nazwać szokiem) należy upatrywać
odpowiedzi na, myślę, niektórych od dawna nurtujące pytanie,
dlaczegóż to zbrodnie (ale i inne generalnie niepochwalane w
społeczeństwie zachowania) dokonywane przez kobiety często
spotykają się z większym potępieniem w przestrzeni publicznej od
tożsamych czynów dokonywanych przez mężczyzn. Na przykład: jak
mężczyzna porzuci dziecko, to trudno, zdarza się; a jak zrobi to
kobieta, to jest potworem. Ale Chaney nie o tym KONIEC SPOILERA.
Jedyne co w „Dopóki śmierć nas nie rozłączy” nie do końca
mnie przekonało, to rozwój całej tej dosyć złożonej sprawy
skonstruowanej przez JoAnn Chaney. Dalsze kondygnacje tej
konstrukcji. Chaney przygotowała mnóstwo niespodzianek. Owszem,
nieraz mocno mnie zaskoczyła, ale pozostaje jeszcze stopień
prawdopodobieństwa. Może i coś takiego mogłoby wydarzyć się w
rzeczywistości, ale to raczej mało prawdopodobne. Po prostu nie
mogłam oprzeć się wrażeniu, że to trochę naciągana wersja
wydarzeń. Ale za to jakże niespodziewana! W sumie pewnie także
dzięki temu.
Pierwszy
wniosek: muszę przeczytać „To, o czym nie wiesz” JoAnn Chaney.
I bez względu na to, jak tamtą, debiutancką powieść, tej
amerykańskiej pisarki odbiorę, wypatrywać kolejnych jej książek.
Bo choć nie mogę powiedzieć, że „Dopóki śmierć nas nie
rozłączy” to książka, która skradła mi serce, to wrażenia
były na tyle silne, żebym zapragnęła więcej. Więcej
thrillerów/kryminałów od JoAnn Chaney, przypuszczam, wschodzącej
gwiazdy literatury tego typu. Co nieco moim zdaniem jeszcze powinna
dopracować, ale też nie mam wątpliwości, że już ma wiele do
zaoferowania miłośnikom literackich thrillerów (z psychologicznymi
włącznie) i kryminałów. Trzymająca w napięciu, zaskakująca
powieść ze szczegółowo wykreślonymi postaciami. Właśnie taka
to lektura. Może i nie do końca prawdopodobna, ale podejrzewam, że
w przypadku tak dobrze opowiedzianej, tak ciekawej historii, stopień
prawdopodobieństwa dla niejednego odbiorcy będzie sprawą
drugorzędną. Ważniejsze są emocje, a tych Chaney prawie na pewno
Wam dostarczy. Ja w każdym razie ich braku nie odczuwałam.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz