poniedziałek, 4 listopada 2019

Courtney Summers „Sadie”


W małym miasteczku Cold Creek w stanie Kolorado zostaje zamordowana trzynastoletnia Mattie Southern, dziewczynka od jakiegoś czasu mieszkająca tylko ze swoją starszą o sześć lat przyrodnią siostrą, Sadie Hunter, dla której od urodzenia była całym światem. Teraz Sadie ma nowy cel: odnaleźć i zabić zabójcę swojej siostry, choćby nawet kosztem własnego życia.
Rok później prezenter radiowy z Nowego Jorku, West McCray odbiera telefon od May Beth Foster, starszej kobiety zarządzającej osiedlem przyczep kempingowych, na którym mieszkały Mattie i Sadie. Kobiety, którą dziewczęta traktowały jak babcię i u której zawsze mogły znaleźć wsparcie. May Beth prosi Westa o zajęcie się sprawą zaginięcia Sadie, która nadal pozostaje niewyjaśniona. Za namową swojego przełożonego, który widzi w tym materiał na podcast, McCray decyduje się przyjrzeć tej historii. Podążyć śladami Sadie, która od roku ma status osoby zaginionej.

Kanadyjska autorka powieści dla młodzieży, Courtney Summers, na rynku literackim zadebiutowała w 2008 roku (miała wówczas dwadzieścia dwa lata) powieścią „Cracked Up to Be”, zdobywczynią Cybils Award. Sześć dosyć poczytnych powieści później ukazała się „Sadie”, mrożący krew w żyłach thriller psychologiczny, będący największym z dotychczasowych sukcesów Summers. Obsypana nagrodami, w tym Nagrodą im. Edgara Allana Poe i Odyssey Award, bestsellerowa powieść podejmująca bardzo ciężką i niestety wiecznie aktualną tematykę, która do głębi poruszyła nie tylko zwyczajowe grono odbiorców Summers, czyli nastoletnich czytelników, ale także starszych odbiorców, z krytykami włącznie. „Porywająca”, „trzymająca w napięciu”, „niezapomniana”, „przerażająca”, „urzekająca”, „inteligentna” - między innymi takie epitety przewijają się w recenzjach „Sadie”. I doprawdy trudno uznać je za przesadzone.

Straszna jest ta książka. Jedna z tych opowieści, w które wolałoby się dalej nie brnąć, ale... Od chcieć do móc daleka droga. A w każdym razie w tym przypadku. Courtney Summers na kartach „Sadie” przedstawiła z gruntu prostą, niewyszukaną opowieść, która rani do głębi. Nawet wiem dlaczego. Ciężka problematyka, którą podejmuje to jedno, ale choć może to zabrzmieć strasznie, jestem przekonana, że nie osiadałaby ona tak mocno na psychice odbiorcy, gdyby nie przeogromna empatia autorki. Zrozumienie dla ofiar, współczucie bijące z dosłownie każdej stronicy „Sadie”. Powieści niedługiej. I dobrze, bo nie wiem, czy więcej byłabym w stanie znieść. Chociaż pamiętając „Dziewczynę z sąsiedztwa” Jacka Ketchuma, książkę, która dosłownie mnie zmaltretowała, można założyć, że tak: dałabym radę. Ale na pewno by mi się to nie uśmiechało. Nie zrozumcie mnie źle, ogromnie cieszę się, że to przeczytałam, ale też trochę żałuję. Bo jak myślę o... Eh, wolałabym nie mieć tych obrazów przed oczami. Chociaż nie. Nie do końca. W sumie to nie wiem. Tak czy inaczej widoki te wdrukowały się już w moją pamięć. Nic już na to nie poradzę. I nawet nie wiem, czy w ogóle chciałabym zatrzymać napływ tych potwornych obrazów. Płakałam. Płakałam w trakcie lektury i jeszcze jakiś czas po jej zakończeniu. Rozkleiłam się kompletnie i wyznaję to bez wstydu. Bo co to za wstyd nie pozostawać obojętnym na krzywdę, jaka dokonuje się przecież nie tylko w tej książce. To o czym mówi w „Sadie” Courtney Summers to, jak by na to nie patrzeć, los wielu ludzi – ludzi teraz, właśnie w tej chwili, przechodzących przez takie samo piekło co główna bohaterka książki, ale i ludzi, którzy żyli przed nami i niewątpliwie tych, którzy przyjdą na świat po nas. „Sadie” mówi o bezeceństwach, których kres najprawdopodobniej nadejdzie dopiero wraz z końcem ludzkości. Nie wcześniej. Czy nam się to podoba, czy nie (o zgrozo, mam nadzieję, że nie!) taka jest prawda. Przyczepa kempingowa i uzależniona od alkoholu matka, zmieniająca kochanków, jak rękawiczki i niewykazująca inicjatywy w kierunku odciążenia swojego pierworodnego dziecka. Bo Sadie tak naprawdę już w wieku sześciu lat zaczęła uczuć się jak być matką. Matką dla swojej młodszej siostrzyczki, Mattie. To Sadie otoczyła owo maleństwo najtroskliwszą opieką, pomoc w tym zakresie znajdując jedynie u niespokrewnionej z nimi osoby zarządzającej osiedlem kempingowym, na którym mieszkały, starszej kobiety May Beth Foster. Mattie w przeciwieństwie do Sadie mogła poznać smak matczynej miłości. Była tym faworyzowanym dzieckiem – o tyle o ile, bo kobieta ta w przekonaniu Sadie zawsze na pierwszym miejscu stawiała alkohol. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. Courtney Summers nie okaże Wam żadnej litości. Oszczędzi Wam wprawdzie opisów odrażających rzeczy, o których musieliście już nieraz słyszeć, ale nie myślcie, że to łagodzi wydźwięk książki. Powiedziałabym, że jest wręcz przeciwnie. Gdyby Courtney Summers nie szczędziła nam szczegółów opisów zbrodni, to istniałoby ryzyko, że czytelnik, jakkolwiek okropnie to zabrzmi, z czasem stanie się mniej czuły na owe bezeceństwa. Bo to niełatwa sztuka: wstrząsać odbiorcą istnym zalewem takich detali. Nie niewykonalna, ale niełatwa. Summers podeszła więc do tego od innej strony. Łatwiejszej, ale tylko pod warunkiem, że nie tyle rozumie się ofiary, ile potrafi się w sposób emocjonalny o nich pisać. Bo „Sadie” zabiera nad do umysłu osoby, o której powiedzieć, że wiele w życiu przeszła, to nie powiedzieć nic.

West McCray jest prezenterem radiowym, który po raz pierwszy słyszy o zabójstwie trzynastoletniej Mattie Southern podczas swojego objazdu po paru małych amerykańskich miasteczkach, w celu zebrania materiału do swojego najnowszego programu. Informacja o śmierci dziewczynki z Cold Creek w Kolorado bynajmniej nie skłoniła go do przyjrzenia się tej sprawie. Bo przecież ciągle morduje się ludzi – ofiar, nawet wśród nieletnich, nie brakuje. McCray w tamtej chwili nie widzi w tym więc obiecującego tematu na program radiowy. Nie wtedy, ale rok później angażuje się w tę sprawę. Courtney Summers skonstruowała swoją opowieść po części w sposób tradycyjny (perspektywa Sadie, narracja pierwszoosobowa), a resztę stylizując na podcast stworzony przez Westa McCraya. Program w odcinkach zatytułowany „The Girls”, przedstawiający śledztwo tego prezentera radiowego starającego się odnaleźć Sadie. Młodą kobietę, która niedługo po odnalezieniu ciała swojej młodszej siostry, nikomu nic nie mówiąc kupiła używany samochód i pojechała nie wiadomo gdzie i w jakim celu. My jednak wiemy, co nią kierowało, bo dostajemy wgląd w jej umysł. Dosłownie. Courtney Summers karze nam nurzać się w jej psychice. Wchodzić w nią coraz to głębiej i głębiej. Odkrywać coraz to nowe pokłady bólu i smutku. Katusze, jakie przechodzi ta dziewczyna niejednego by złamały, ale nie ją. Oczywiście Sadie też stoi nad przepaścią i co więcej myśl o skoku w tę mroczną gardziel niezbyt ja przeraża. Właściwie zdaje się czerpać pociechę ze świadomości, że w każdej chwili może położyć kres cierpieniu, które było z nią od zawsze. Całe jej życie to jedno wielkie pasmo nieszczęść. Do niedawna Sadie miała jednak kogoś, kto dawał jej siłę, nadawał sens jej życiu. Młodszą o sześć lat siostrę Mattie, której już nie ma. Zabrał ją człowiek, którego Sadie bardzo dobrze zna. Tym samym nadając życiu Sadie nowy cel. Tytułowa bohaterka omawianej powieści Courtney Summers nie spocznie dopóki morderca jedynej osoby, którą całym sercem kochała, nie zapłaci za to własnym życiem. Sadie chce go zabić. Na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość. I trudno się jej dziwić. Summers co prawda nie rozwodzi się nad słabościami systemu, ale łatwo można z tego wywnioskować, że przynajmniej w tych materiach, na których skupia się „Sadie”, w jej przekonaniu nie zdaje on egzaminu. Policja nie potrafi znaleźć tytułowej bohaterki, a cóż dopiero mordercę jej siostry. Obie te ściśle związane ze sobą sprawy przez rok pozostają niewyjaśnione. Co najmniej przez rok, bo nie możemy być pewni wyników śledztwa prezentera radiowego Westa McCraya. Ale wreszcie jest nadzieja na odnalezienie Sadie, bo McCray jest skuteczniejszych od organów ścigania. Idzie dalej niż ktokolwiek przed nim. Na swoje i nasze nieszczęście. Bo historia Sadie to wstrząsające studium jednostki, której los był przesądzony już w momencie jej poczęcia. Główna bohaterka poruszającej powieści Summers tak naprawdę od początku była skazana na życie w mękach. W biedzie, z nieokazującą jej miłości matką uzależnioną od alkoholu. Nazwiska ojca Sadie nigdy nie poznała, ale w jej życiu nie brakowało dorosłych mężczyzn. Coraz to nowych partnerów jej matki, głównie ludzi jej pokroju, kolejno pomieszkujących w ich przyczepie. W szkole Sadie też nie miała lekko – przez swoje jąkanie była wyśmiewana przez rówieśników. A sąsiedzi? A organy państwowe? Organy państwowe... dobre sobie. Ale w miasteczku byli ludzie, którym los Sadie i jej młodszej siostry nie był zupełnie obojętny. Dokładnie dwie osoby, co też jest znamienne. Summers daje jasno do zrozumienia, że osoby naprawdę potrzebujące pomocy rzadko ją znajdują. Jeśli w ogóle. Zazwyczaj zdani są na własne siły. Znieczulica społeczna to jedno, ale nie zawsze do tego się to sprawdza. Krzywdy często dokonują się za zamkniętymi drzwiami rodzinnego domu. Nie ma świadków, a i nie każda ofiara, co zrozumiałe, potrafi mówić o tym, co przeżyła. Jeśli w ogóle uda jej się przeżyć, bo przerażająco często dzieje się inaczej. Poza tym w sąsiedztwie takich przechodzących przez istne piekło osób, mieszkają przecież jednostki borykające się z własnymi problemami. Trudno ich więc winić za to, że pozostają ślepi na cierpienia innych? Summers wprawdzie całkowicie ich nie usprawiedliwia, ale co myślę jest dosyć odważnym posunięciem, skłania nas do tego byśmy podjęli próbę zrozumienia ludzi, których na ogół z góry się potępia. Gdyby to było doniesienie medialne, to najprawdopodobniej jego wydźwięk byłby taki: zawinili sąsiedzi, ale przede wszystkim matka. Summers nie feruje takich wyroków, ale wręcz każe nam zastanowić się, czy ci wszyscy ludzie naprawdę zasługują na stanowcze potępienie. A czy Sadie na nie zasługuje? Wiemy co zamierza zrobić. Znamy jej plan i coraz bardziej poznajemy człowieka, który jest jej celem. Chociaż nie. Bo bardzo łatwo się tego domyślić: ułożyć sobie w głowie praktycznie cały obraz tego mężczyzny. W istocie przewidywalna to powieść, ale w tym przypadku to akurat bardziej pomaga niźli szkodzi owemu osiągnięciu Courtney Summers. Zwiększa emocje, które komfortowe na pewno nie są. Bo i nie na naszej wygodzie zależy autorce. Ona chce tylko opowiedzieć historię małej dziewczynki, która musiała przedwcześnie dorosnąć, a potem... Cóż, chyba lepiej gdyby „potem” nigdy dla niej nie nadeszło. Dla niej może i lepiej, ale czy dla innych również? Sadie może być bowiem jedyną nadzieją – nie zimną zabójczynią tylko targaną przeróżnymi strasznymi uczuciami młodą kobietą, która może coś zmienić. Odmienić czyjś los, bo ona... Ona nie ma już nic. Dla niej prawdopodobnie jest więc już za późno...

Potężny ładunek emocjonalny, który być może dla niektórych będzie nie do zniesienia. Niełatwo coś takiego udźwignąć i nie ma tutaj absolutnie żadnego znaczenia, że problematyka, na której w „Sadie” skupia się kanadyjska pisarka Courtney Summers, nowatorska nie jest. Podobne historie znamy nie tylko z literatury czy filmu, ale też z doniesień medialnych. Tym gorzej dla nas. Bo historia Sadie sama w sobie jest ciężka, ale jeszcze bardziej rani świadomość, że to nie jest jedynie produkt wyobraźni pisarskiej, że fizyczne i psychiczne katusze, o których pisze tutaj Summers przechodzi tak wielu ludzi na całym świecie. A my zdecydowanie za mało o tym mówimy, a już na pewno nie robimy wszystkiego co w naszej mocy, by się tej zgniliźnie przeciwstawić. Wciąż zbyt mało uwagi poświęcamy ofiarom, a zdecydowanie za dużo ich oprawcom. Poznajcie punkt widzenia jednej z ofiar (fikcyjnej postaci), jeśli macie odwagę. Sprawdźcie co czuje Sadie, dziewczyna, która chce się zemścić na człowieku do szczętu zepsutym, w umysł którego wglądu nie dostaniecie. I wierzcie mi, w ogóle nie będzie Wam na tym zależało. Bo głos należy się przede wszystkim ofiarom. Posłuchajcie, jeśli chcecie. Ale pamiętajcie: od tej historii ciężko się uwolnić. Zakładając, że to w ogóle możliwe. Ja cały czas myślę o Sadie i tych wszystkich... Nie, już dość! Poprzestańmy na tym, że mocna to rzecz.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz