piątek, 6 grudnia 2019

Remigiusz Mróz „Chór zapomnianych głosów”


Przyszłość. Astrochemik Hakon Lindberg budzi się przedwcześnie z kriogenicznego snu na pokładzie ISS Accipitera, statku kosmicznego biorącego udział w misji kolonizacyjnej Ara Maxima. Oprócz niego na pokładzie jest jeszcze tylko jeden człowiek, nawigator Dija Udin Alhassan. Pozostali załoganci nie żyją. Ich potwornie okaleczone zwłoki zalegają na statku, ale mężczyźni nie znajdują śladu bytności kogoś niepożądanego. Zakładają jednak, że ISS Accipiter został zaatakowany przez kogoś lub przez coś z zewnątrz. Być może przez pozaziemską istotę, która mimo wszystko nadal może przebywać na pokładzie. Hakon bierze też pod uwagę możliwość, że to Dija Udin odpowiada za śmierć reszty pasażerów ISS Accipitera. Jest jednak zmuszony z nim współpracować. Mężczyznom udaje się wezwać pomoc, ale odsiecz ma przybyć dopiero za około pół wieku.

Remigiusz Mróz, doktor nauk prawnych, autor kilku artykułów naukowych i kilkudziesięciu powieści, w tym serii kryminalnych z mecenas Joanną Chyłką oraz komisarzem Wiktorem Forstem. Na podstawie tej pierwszej nakręcono na razie dwa sezony serialu z Magdaleną Cielecką w roli głównej. W 2017 roku Polskę obiegła wiadomość, że Mróz jest autorem Trylogii z Wysp Owczych, napisanej pod pseudonimem Ove Logmansbo – przez mniej więcej rok prawdziwa tożsamość autora była utrzymywana w tajemnicy. Choć kojarzony głównie z kryminałami, Mróz nie ogranicza się do tego gatunku. Thriller prawniczy, powieść historyczna, a nawet science fiction – wszystko to można odnaleźć w jego bogatej bibliografii. I poczytnej. W 2017 roku Remigiusz Mróz został uznany za najpoczytniejszego współczesnego polskiego pisarza (badanie Biblioteki Narodowej), a według tygodnika Wprost w 2019 roku był najlepiej zarabiającym pisarzem w Polsce. Bardzo prawdopodobne, zważywszy, że Mróz ma swoich fanów również poza granicami rodzimego kraju (jego utwory są wydawane także w innych państwach). 
 
W 2014 roku nakładem wydawnictwa Genius Creation wyszła powieść pod tytułem „Chór zapomnianych głosów”. Powieść science fiction autorstwa Remigiusza Mroza, która nie miała łatwych początków. Trochę z winy samego autora, znanego ze swojego zamiłowania do wszelkiej maści eksperymentów. Nierzadko dosyć ryzykowanych posunięć na rynku wydawniczym. I właśnie takim ryzykownym posunięciem był wybór daty premiery „Chóru zapomnianych głosów” – pod koniec roku, kiedy to zainteresowanie nowościami wydawniczymi jest raczej niewielkie. Zła passa omawianej książki trwała przez kilka lat, co chyba niezbyt obeszło jej autora. A na pewno nie powstrzymało go przed dopisaniem dalszego ciągu historii między innymi Skandynawa Hakona Lindberga. Historii, która nie znajdowała wielu czytelników. A potem... Cóż, potem sytuacja się zmieniła. Przesadą byłoby stwierdzenie, że o „Chórze zapomnianych głosów” zrobiło się bardzo głośno, ale mówiono/pisano o niej na tyle dużo, by informacja dotarła i do mnie: osoby, delikatnie mówiąc, niezbyt zainteresowanej polską literaturą. W 2019 roku wydawnictwo Czwarta Strona wypuściło kolejne wydanie „Chóru zapomnianych głosów” (okładka przypomina „Nadira” Edwarda Struna – wydanie Novae Res z 2019 roku), z napisanym w tym samym roku posłowiem, w którym Mróz między innymi w skrócie przedstawia wyboistą ścieżkę tego tytułu. W tej publikacji autor obiecuje też, że ciąg dalszy nastąpi. Co oznacza, że wkrótce powrócę do Hakona Lindberga, Nozomi Ellyse, Dija Udina Alhassana i innych postaci, którym miałam przyjemność towarzyszyć podczas lektury „Chóru zapomnianych głosów”. Remigiusz Mróz zabrał mnie w międzygwiezdną podróż nacechowaną terrorem, grozą i sukcesywnie narastającym poczuciem beznadziei. Bo oto kilku ambasadorów ludzkości musi zmierzyć się z nieznanym zagrożeniem, w poczuciu, że są zdani wyłącznie na siebie. Pomoc z Ziemi nie nadejdzie. Są sami w obliczu potęgi, którą trudno objąć rozumem. Albo... Zacznijmy od początku. Powieść otwiera scena, która może przywodzić na myśl „Obcego – 8. pasażera Nostromo” Ridleya Scotta. Astrochemik Hakon Lindberg, podobnie jak bohaterowie tamtego filmu, przed terminem zostaje wybudzony z kriogenicznego snu. Ale nie dlatego, że do statku dotarł sygnał z nieznanej planety. Hakon budzi się po to, by odkryć, że wszyscy poza nim i nawigatorem Dija Udinem Alhassanem nie żyją. Zmasakrowane zwłoki reszty załogantów ISS Accipitera zaścielają pokład. Ściany i podłogi są zbryzgane krwią. I choć na pokładzie panuje cisza, a statek nie wykrywa obecności innych żywych istot poza Hakonem i Dija Udinem, to mężczyźni muszą brać pod uwagę możliwość, że nie są sami. Że najeźdźca, kimkolwiek bądź czymkolwiek jest, ukrywa się gdzieś w przepastnych trzewiach statku. Rozważają też inne możliwości, jednocześnie starając się znaleźć wyjście z tej niecodziennej sytuacji. ISS Accipiter staje się dla nich więzieniem, z którego podejrzewają, że nie wyjdą cało. Nadzieje daje im tylko statek wojskowy ISS Kennedy – niezbyt wielką, bo owa jednostka dotrze do nich dopiero za około pięćdziesiąt lat. Lindberg i Alhassan muszą więc dokonać trudnego wyboru. Albo przeczekać na statku, albo osiedlić się na nieznanej im planecie, w nadziei, że uda im się dożyć dosyć leciwego wieku, albo pogrążyć się w kriostazie. A wtedy staną się łatwym celem dla niezidentyfikowanego intruza. O ile takowy istnieje. Przyznaję, że moje początki z „Chórem zapomnianych głosów” łatwe nie były. Trochę potrwało zanim odnalazłam się w tym, w pewnym sensie, nowym dla mnie świecie i u boku bohaterów, o których niewiele wiedziałam, a więc nie potrafiłam się w nich należycie wczuć. Ich wygląd zewnętrzny wprawdzie pozostał tajemnicą, ale charaktery z czasem się wykrystalizowały. Mróz najwięcej uwagi poświecił Skandynawowi Hakonowi Lindbergowi – w niego najchętniej się zagłębiał, procesy myślowe zachodzącej w tej głowie autor naświetlił najsilniej – ale nie powiedziałabym, że mocno zaniedbywał przy tym jego kompanów. Pierwszy etap tej kosmicznej podróży może być trudny nawet dla wieloletnich miłośników science fiction, ale radzę się nie zrażać do „Chóru zapomnianych głosów”, bo z czasem sytuacja ulegnie znaczącej poprawie. I nie dotyczy to tylko kreacji postaci zaludniających karty tej nietuzinkowej publikacji, ale i fabuły. Fabuły złożonej z kilku znanych i lubianych motywów, wzbogaconych owocami wyobraźni Remigiusza Mroza.

(źródło: https://www.youtube.com/watch?v=_Jmh1UTGCpk)
„Chór zapomnianych głosów” oficjalnie został zaklasyfikowany jako science fiction, ale ja dodałabym do tego „przedrostek” horror. Jak już nadmieniłam opowieść ta ma w sobie coś z „Obcego – 8. pasażera Nostromo” Ridleya Scotta. W szczególności, ale pewnie można też mówić o innych składnikach tej kultowej serii/franczyzy, której ów obraz dał początek. Weźmy pewien niezwykły przedmiot, w posiadanie którego wchodzą nasi międzygwiezdni podróżnicy. Przedmiot, który zwą konchą. Więcej nie zdradzę, ale też nie mam wątpliwości, że osoby zorientowane w temacie, nie będą potrzebowały żadnych wskazówek, by łączyć pewne widoki właśnie z „Obcym”. Co wcale nie musi oznaczać, że „Chór zapomnianych głosów” na pewno traktuje o jakimś pozaziemskim gatunku, że Remigiusz Mróz czarnymi charakterami uczynił agresywne stworzenia zamieszkujące nieznaną ludzkości planetę bądź planety. W pewnym momencie Ziemianie wysnuwają teorię, że za śmierć prawie wszystkich pasażerów ISS Accipitera może odpowiadać nieznany ludzkości wirus. Wirus systemu. Jednakże stąd już krótka droga do konkluzji, że ów wirus musiało wprowadzić wrogo do nich nastawione stworzenie z jakiejś odległej planety. Co najmniej jedno, ale trzeba też mieć na uwadze to, że ISS Accipiter mógł stać się celem zorganizowanego ataku obcej cywilizacji. Atmosfera tajemniczości ze strony na stronę tylko się zagęszcza. Zagadka goni zagadkę, a gdy już, już myślimy, że wreszcie otrzymaliśmy zadowalającą odpowiedź, Mróz podaje taką czy inną informację, która burzy tę w pocie czoła wzniesioną konstrukcję. Wszystko rozlatuje się niczym domek z kart pod wpływem podmuchu, a autor bez zbędnej zwłoki przystępuje do wznoszenia innej budowli, która wygląda na solidną. Ale przecież poprzednia hipoteza też się taka wydawała... Konsekwentnie zagęszczającą się atmosferę niezdefiniowanego zagrożenia w klaustrofobicznej scenerii (statki kosmiczne przemierzające bezkresny Kosmos), Mróz doprawia paranoiczną aurą wprowadzoną poprzez podejrzenia jakie Hakon Lindberg ma względem Dija Udina Alhassana. Relacja tej dwójki ze wszystkich interakcji międzyludzkich przedstawionych na kartach „Chóru zapomnianych głosów” jest niewątpliwie najbarwniejsza. Mężczyzn, jak można się tego spodziewać, z czasem połączy przyjaźń. Ale nie taka znowu zwyczajna. Wzajemna nieufność stopniowo będzie odchodzić w zapomnienie, ale obaj nadal będą odnajdywali przyjemności w przekomarzankach. Hakon i Dija Udin dogryzanie sobie nawzajem traktują jak swego rodzaju grę – rozrywkę, która w ich aktualnym położeniu jest praktycznie bezcenna. Pomaga im odciągnąć myśli od ogromnego niebezpieczeństwa, w jakim się znaleźli. W ten sposób zacieśniają też swoją przyjaźń – stają się sobie coraz bliżsi, co niekoniecznie okaże się fortunne dla każdego z nich. Bo jeden z ocalałych pasażerów ISS Accipitera może być sprawcą rzezi, o której dowiadujemy się już na początku książki. Tak Alhassan, jak Lindberg mógł dopuścić się masowego morderstwa. Co więcej, pojawia się uzasadniona wątpliwość natury biologicznej. Całkiem możliwe, że zostali oni w jakiś sposób zainfekowani. Ale istnieje też druga, nie mniej niepokojąca ewentualność... Akcja „Chóru zapomnianych głosów” potrzebuje trochę czasu na rozpęd, ale jak już się rozpędzi to na całego. Czytelnik może sobie brać głębsze oddechy w pierwszej partii książki, ale potem już praktycznie nie będzie po temu okazji. Zaskakujące zwroty akcji, poruszające wyobraźnię opisy i złowieszczych, i malowniczych krajobrazów, sympatyczne postacie i oczywiście zagadkowa intryga, w której nie obowiązują ziemskie prawa. W tym uniwersum dosłownie wszystko może się zdarzyć, bohaterowie muszą więc znacznie poszerzyć swoje horyzonty, jeśli chcą (a chcą) wyjść cało z tej mrocznej przygody. A z nimi i my. Bo aby znaleźć odpowiedzi na dręczące nas pytania, trzeba najpierw objąć rozumem prawidła obowiązujące w nieznanych nam rejonach wszechświata. Na obcym terytorium i być może w pozaziemskich cywilizacjach dalece bardziej rozwiniętych od naszej. A to jeszcze nic. Remigiusz Mróz każe nam iść jeszcze dalej – można powiedzieć, że zmusza nasz umysł do jeszcze większego wysiłku, bo każe mu objąć znacznie szerszą materię. Ale trzeba zaznaczyć, że jego lekki, acz niepowierzchowny styl znacznie ułatwia tę przeprawę przez nieznane. Innymi słowy: zdziwiłabym się, gdyby nawet niemający dużego doświadczenia z literaturą science fiction czytelnicy, czuli się zagubieni w tym nadzwyczajnych uniwersum. W sposób ze wszech miar niepożądany. Bo zagubieni bądź co bądź będą. Polski autor postawi ich wszak przed bardzo złożoną zagadką, która rozciągnie się... No, sięgnie daleko. Dużo dalej niż przynajmniej ja się spodziewałam. Jedno zastrzeżenie: Mróz nie dopiął wszystkich wątków. Ale może pociągnie je w drugim tomie.
 
Zaskoczyła mnie ta powieść. I to niezmiernie. Nie spodziewałam się takiego pisarskiego rozmachu. Co prawda jakichś ogromnych obaw nie miałam, bo mniej więcej wiedziałam już jak pisze Remigiusz Mróz (jedynie z Trylogii z Wysp Owczych), ale też nie spodziewałam się, że „Ove Logmansbo” tak dobrze będzie się czuł w science fiction. W horrorze science fiction, bo tak wolę klasyfikować tę klimatyczną, mocno trzymającą w napięciu, pomysłową, ale i wykorzystującą znane motywy powieść człowieka, który bardziej kojarzy się z kryminałami niźli literaturą science fiction. I nic w tym dziwnego, skoro w jego bibliografii to właśnie kryminały dominują. W dodatku bardzo poczytne. Ale „Chór zapomnianych głosów” już wychodzi z cienia. Zaczął wychodzić, bo podejrzewam, że ta niebagatelna ilość sympatyków, których już owa powieść zyskała to dopiero początek, że o książce tej zrobi się jeszcze głośniej. Zwłaszcza, że w niedalekiej perspektywie mamy ciąg dalszy tej pasjonującej opowieści. I mam nadzieję, że na tomie drugim się nie skończy. Tak, już teraz mam pewność, że będę towarzyszyć bohaterom „Chóru zapomnianych głosów” tak długo, jak długo Remigiusz Mróz zechce o nich pisać. I Wy, miłośnicy literatury science fiction, prawdopodobnie też zechcecie – tylko dajcie Hakonowi Lindbergowi szansę.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz