Przyszłość.
Astrochemik Hakon Lindberg budzi się przedwcześnie z kriogenicznego
snu na pokładzie ISS Accipitera, statku kosmicznego biorącego
udział w misji kolonizacyjnej Ara Maxima. Oprócz niego na pokładzie
jest jeszcze tylko jeden człowiek, nawigator Dija Udin Alhassan.
Pozostali załoganci nie żyją. Ich potwornie okaleczone zwłoki
zalegają na statku, ale mężczyźni nie znajdują śladu bytności
kogoś niepożądanego. Zakładają jednak, że ISS Accipiter został
zaatakowany przez kogoś lub przez coś z zewnątrz. Być może przez
pozaziemską istotę, która mimo wszystko nadal może przebywać na
pokładzie. Hakon bierze też pod uwagę możliwość, że to Dija
Udin odpowiada za śmierć reszty pasażerów ISS Accipitera. Jest
jednak zmuszony z nim współpracować. Mężczyznom udaje się
wezwać pomoc, ale odsiecz ma przybyć dopiero za około pół wieku.
Remigiusz
Mróz, doktor nauk prawnych, autor kilku artykułów naukowych i
kilkudziesięciu powieści, w tym serii kryminalnych z mecenas Joanną
Chyłką oraz komisarzem Wiktorem Forstem. Na podstawie tej pierwszej
nakręcono na razie dwa sezony serialu z Magdaleną Cielecką w roli
głównej. W 2017 roku Polskę obiegła wiadomość, że Mróz jest
autorem Trylogii z Wysp Owczych, napisanej pod pseudonimem Ove
Logmansbo – przez mniej więcej rok prawdziwa tożsamość autora
była utrzymywana w tajemnicy. Choć kojarzony głównie z
kryminałami, Mróz nie ogranicza się do tego gatunku. Thriller
prawniczy, powieść historyczna, a nawet science fiction –
wszystko to można odnaleźć w jego bogatej bibliografii. I
poczytnej. W 2017 roku Remigiusz Mróz został uznany za
najpoczytniejszego współczesnego polskiego pisarza (badanie
Biblioteki Narodowej), a według tygodnika Wprost w 2019 roku był
najlepiej zarabiającym pisarzem w Polsce. Bardzo prawdopodobne,
zważywszy, że Mróz ma swoich fanów również poza granicami
rodzimego kraju (jego utwory są wydawane także w innych państwach).
W
2014 roku nakładem wydawnictwa Genius Creation wyszła powieść pod
tytułem „Chór zapomnianych głosów”. Powieść science fiction
autorstwa Remigiusza Mroza, która nie miała łatwych początków.
Trochę z winy samego autora, znanego ze swojego zamiłowania do
wszelkiej maści eksperymentów. Nierzadko dosyć ryzykowanych
posunięć na rynku wydawniczym. I właśnie takim ryzykownym
posunięciem był wybór daty premiery „Chóru zapomnianych głosów”
– pod koniec roku, kiedy to zainteresowanie nowościami
wydawniczymi jest raczej niewielkie. Zła passa omawianej książki
trwała przez kilka lat, co chyba niezbyt obeszło jej autora. A na
pewno nie powstrzymało go przed dopisaniem dalszego ciągu historii
między innymi Skandynawa Hakona Lindberga. Historii, która nie
znajdowała wielu czytelników. A potem... Cóż, potem sytuacja się
zmieniła. Przesadą byłoby stwierdzenie, że o „Chórze
zapomnianych głosów” zrobiło się bardzo głośno, ale
mówiono/pisano o niej na tyle dużo, by informacja dotarła i do
mnie: osoby, delikatnie mówiąc, niezbyt zainteresowanej polską
literaturą. W 2019 roku wydawnictwo Czwarta Strona wypuściło
kolejne wydanie „Chóru zapomnianych głosów” (okładka
przypomina „Nadira” Edwarda Struna – wydanie Novae Res z 2019
roku), z napisanym w tym samym roku posłowiem, w którym Mróz
między innymi w skrócie przedstawia wyboistą ścieżkę tego
tytułu. W tej publikacji autor obiecuje też, że ciąg dalszy
nastąpi. Co oznacza, że wkrótce powrócę do Hakona Lindberga,
Nozomi Ellyse, Dija Udina Alhassana i innych postaci, którym miałam
przyjemność towarzyszyć podczas lektury „Chóru zapomnianych
głosów”. Remigiusz Mróz zabrał mnie w międzygwiezdną podróż
nacechowaną terrorem, grozą i sukcesywnie narastającym poczuciem
beznadziei. Bo oto kilku ambasadorów ludzkości musi zmierzyć się
z nieznanym zagrożeniem, w poczuciu, że są zdani wyłącznie na
siebie. Pomoc z Ziemi nie nadejdzie. Są sami w obliczu potęgi,
którą trudno objąć rozumem. Albo... Zacznijmy od początku.
Powieść otwiera scena, która może przywodzić na myśl „Obcego
– 8. pasażera Nostromo” Ridleya Scotta. Astrochemik Hakon
Lindberg, podobnie jak bohaterowie tamtego filmu, przed terminem
zostaje wybudzony z kriogenicznego snu. Ale nie dlatego, że do
statku dotarł sygnał z nieznanej planety. Hakon budzi się po to,
by odkryć, że wszyscy poza nim i nawigatorem Dija Udinem Alhassanem
nie żyją. Zmasakrowane zwłoki reszty załogantów ISS Accipitera
zaścielają pokład. Ściany i podłogi są zbryzgane krwią. I choć
na pokładzie panuje cisza, a statek nie wykrywa obecności innych
żywych istot poza Hakonem i Dija Udinem, to mężczyźni muszą brać
pod uwagę możliwość, że nie są sami. Że najeźdźca,
kimkolwiek bądź czymkolwiek jest, ukrywa się gdzieś w
przepastnych trzewiach statku. Rozważają też inne możliwości,
jednocześnie starając się znaleźć wyjście z tej niecodziennej
sytuacji. ISS Accipiter staje się dla nich więzieniem, z którego
podejrzewają, że nie wyjdą cało. Nadzieje daje im tylko statek
wojskowy ISS Kennedy – niezbyt wielką, bo owa jednostka dotrze do
nich dopiero za około pięćdziesiąt lat. Lindberg i Alhassan muszą
więc dokonać trudnego wyboru. Albo przeczekać na statku, albo
osiedlić się na nieznanej im planecie, w nadziei, że uda im się
dożyć dosyć leciwego wieku, albo pogrążyć się w kriostazie. A
wtedy staną się łatwym celem dla niezidentyfikowanego intruza. O
ile takowy istnieje. Przyznaję, że moje początki z „Chórem
zapomnianych głosów” łatwe nie były. Trochę potrwało zanim
odnalazłam się w tym, w pewnym sensie, nowym dla mnie świecie i u
boku bohaterów, o których niewiele wiedziałam, a więc nie
potrafiłam się w nich należycie wczuć. Ich wygląd zewnętrzny
wprawdzie pozostał tajemnicą, ale charaktery z czasem się
wykrystalizowały. Mróz najwięcej uwagi poświecił Skandynawowi
Hakonowi Lindbergowi – w niego najchętniej się zagłębiał,
procesy myślowe zachodzącej w tej głowie autor naświetlił
najsilniej – ale nie powiedziałabym, że mocno zaniedbywał przy
tym jego kompanów. Pierwszy etap tej kosmicznej podróży może być
trudny nawet dla wieloletnich miłośników science fiction, ale
radzę się nie zrażać do „Chóru zapomnianych głosów”, bo z
czasem sytuacja ulegnie znaczącej poprawie. I nie dotyczy to tylko
kreacji postaci zaludniających karty tej nietuzinkowej publikacji,
ale i fabuły. Fabuły złożonej z kilku znanych i lubianych
motywów, wzbogaconych owocami wyobraźni Remigiusza Mroza.
|
(źródło: https://www.youtube.com/watch?v=_Jmh1UTGCpk) |
„Chór
zapomnianych głosów” oficjalnie został zaklasyfikowany jako
science fiction, ale ja dodałabym do tego „przedrostek” horror.
Jak już nadmieniłam opowieść ta ma w sobie coś z „Obcego –
8. pasażera Nostromo” Ridleya Scotta. W szczególności,
ale pewnie można też mówić o innych składnikach tej kultowej
serii/franczyzy, której ów obraz dał początek. Weźmy pewien
niezwykły przedmiot, w posiadanie którego wchodzą nasi
międzygwiezdni podróżnicy. Przedmiot, który zwą konchą. Więcej
nie zdradzę, ale też nie mam wątpliwości, że osoby zorientowane
w temacie, nie będą potrzebowały żadnych wskazówek, by łączyć
pewne widoki właśnie z „Obcym”. Co wcale nie musi oznaczać, że
„Chór zapomnianych głosów” na pewno traktuje o jakimś
pozaziemskim gatunku, że Remigiusz Mróz czarnymi charakterami
uczynił agresywne stworzenia zamieszkujące nieznaną ludzkości
planetę bądź planety. W pewnym momencie Ziemianie wysnuwają
teorię, że za śmierć prawie wszystkich pasażerów ISS Accipitera
może odpowiadać nieznany ludzkości wirus. Wirus systemu. Jednakże
stąd już krótka droga do konkluzji, że ów wirus musiało
wprowadzić wrogo do nich nastawione stworzenie z jakiejś odległej
planety. Co najmniej jedno, ale trzeba też mieć na uwadze to, że
ISS Accipiter mógł stać się celem zorganizowanego ataku obcej
cywilizacji. Atmosfera tajemniczości ze strony na stronę tylko się
zagęszcza. Zagadka goni zagadkę, a gdy już, już myślimy, że
wreszcie otrzymaliśmy zadowalającą odpowiedź, Mróz podaje taką
czy inną informację, która burzy tę w pocie czoła wzniesioną
konstrukcję. Wszystko rozlatuje się niczym domek z kart pod wpływem
podmuchu, a autor bez zbędnej zwłoki przystępuje do wznoszenia
innej budowli, która wygląda na solidną. Ale przecież poprzednia
hipoteza też się taka wydawała... Konsekwentnie zagęszczającą
się atmosferę niezdefiniowanego zagrożenia w klaustrofobicznej
scenerii (statki kosmiczne przemierzające bezkresny Kosmos), Mróz
doprawia paranoiczną aurą wprowadzoną poprzez podejrzenia jakie
Hakon Lindberg ma względem Dija Udina Alhassana. Relacja tej dwójki
ze wszystkich interakcji międzyludzkich przedstawionych na kartach
„Chóru zapomnianych głosów” jest niewątpliwie najbarwniejsza.
Mężczyzn, jak można się tego spodziewać, z czasem połączy
przyjaźń. Ale nie taka znowu zwyczajna. Wzajemna nieufność
stopniowo będzie odchodzić w zapomnienie, ale obaj nadal będą
odnajdywali przyjemności w przekomarzankach. Hakon i Dija Udin
dogryzanie sobie nawzajem traktują jak swego rodzaju grę –
rozrywkę, która w ich aktualnym położeniu jest praktycznie
bezcenna. Pomaga im odciągnąć myśli od ogromnego
niebezpieczeństwa, w jakim się znaleźli. W ten sposób zacieśniają
też swoją przyjaźń – stają się sobie coraz bliżsi, co
niekoniecznie okaże się fortunne dla każdego z nich. Bo jeden z
ocalałych pasażerów ISS Accipitera może być sprawcą rzezi, o
której dowiadujemy się już na początku książki. Tak Alhassan,
jak Lindberg mógł dopuścić się masowego morderstwa. Co więcej,
pojawia się uzasadniona wątpliwość natury biologicznej. Całkiem
możliwe, że zostali oni w jakiś sposób zainfekowani. Ale istnieje
też druga, nie mniej niepokojąca ewentualność... Akcja „Chóru
zapomnianych głosów” potrzebuje trochę czasu na rozpęd, ale jak
już się rozpędzi to na całego. Czytelnik może sobie brać
głębsze oddechy w pierwszej partii książki, ale potem już
praktycznie nie będzie po temu okazji. Zaskakujące zwroty akcji,
poruszające wyobraźnię opisy i złowieszczych, i malowniczych
krajobrazów, sympatyczne postacie i oczywiście zagadkowa intryga, w
której nie obowiązują ziemskie prawa. W tym uniwersum dosłownie
wszystko może się zdarzyć, bohaterowie muszą więc znacznie
poszerzyć swoje horyzonty, jeśli chcą (a chcą) wyjść cało z
tej mrocznej przygody. A z nimi i my. Bo aby znaleźć odpowiedzi na
dręczące nas pytania, trzeba najpierw objąć rozumem prawidła
obowiązujące w nieznanych nam rejonach wszechświata. Na obcym
terytorium i być może w pozaziemskich cywilizacjach dalece bardziej
rozwiniętych od naszej. A to jeszcze nic. Remigiusz Mróz każe nam
iść jeszcze dalej – można powiedzieć, że zmusza nasz umysł do
jeszcze większego wysiłku, bo każe mu objąć znacznie szerszą
materię. Ale trzeba zaznaczyć, że jego lekki, acz niepowierzchowny
styl znacznie ułatwia tę przeprawę przez nieznane. Innymi słowy:
zdziwiłabym się, gdyby nawet niemający dużego doświadczenia z
literaturą science fiction czytelnicy, czuli się zagubieni w tym
nadzwyczajnych uniwersum. W sposób ze wszech miar niepożądany. Bo
zagubieni bądź co bądź będą. Polski autor postawi ich wszak
przed bardzo złożoną zagadką, która rozciągnie się... No,
sięgnie daleko. Dużo dalej niż przynajmniej ja się spodziewałam.
Jedno zastrzeżenie: Mróz nie dopiął wszystkich wątków. Ale może
pociągnie je w drugim tomie.
Zaskoczyła
mnie ta powieść. I to niezmiernie. Nie spodziewałam się takiego
pisarskiego rozmachu. Co prawda jakichś ogromnych obaw nie miałam,
bo mniej więcej wiedziałam już jak pisze Remigiusz Mróz (jedynie
z Trylogii z Wysp Owczych), ale też nie spodziewałam się, że „Ove
Logmansbo” tak dobrze będzie się czuł w science fiction. W
horrorze science fiction, bo tak wolę klasyfikować tę klimatyczną,
mocno trzymającą w napięciu, pomysłową, ale i wykorzystującą
znane motywy powieść człowieka, który bardziej kojarzy się z
kryminałami niźli literaturą science fiction. I nic w tym
dziwnego, skoro w jego bibliografii to właśnie kryminały dominują.
W dodatku bardzo poczytne. Ale „Chór zapomnianych głosów” już
wychodzi z cienia. Zaczął wychodzić, bo podejrzewam, że ta
niebagatelna ilość sympatyków, których już owa powieść zyskała
to dopiero początek, że o książce tej zrobi się jeszcze
głośniej. Zwłaszcza, że w niedalekiej perspektywie mamy ciąg
dalszy tej pasjonującej opowieści. I mam nadzieję, że na tomie
drugim się nie skończy. Tak, już teraz mam pewność, że będę
towarzyszyć bohaterom „Chóru zapomnianych głosów” tak długo,
jak długo Remigiusz Mróz zechce o nich pisać. I Wy, miłośnicy
literatury science fiction, prawdopodobnie też zechcecie – tylko
dajcie Hakonowi Lindbergowi szansę.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz