piątek, 20 grudnia 2019

Simon Beckett „Zapach śmierci”


Antropolog sądowy, doktor David Hunter, zostaje wezwany do opuszczonego szpitala w Londynie, w którym znaleziono zmumifikowane zwłoki, jak wkrótce się okazuje, ciężarnej kobiety. Sprawę prowadzi nadkomisarz Sharon Ward, z którą Hunter miał już okazję pracować. Podczas oględzin zwłok dochodzi do wypadku, który prowadzi do kolejnego makabrycznego odkrycia. W zamurowanym pomieszczeniu niegdysiejszego szpitala śledczy znajdują dwa martwe ciała przywiązane do łóżek. Prawdopodobnie sprawa ta jest powiązana z morderstwem młodej kobiety i jej nienarodzonego dziecka, ale policjanci nie mają co do tego absolutnej pewności. Doktor David Hunter też nie. Poza poszukiwaniem sprawcy bądź sprawców Ward i jej zespół muszą sprawdzić cały ten chylący się ku upadkowi, przepastny budynek, który już od jakiegoś czasu znajduje się w centrum zainteresowania dużej części tutejszych mieszkańców, w związku z planowaną rozbiórką tego obiektu.

Brytyjski dziennikarz i pisarz, Simon Beckett, swoją literacką karierę rozpoczął w latach 90-tych XX wieku, ale jego pierwsze powieści nie przyniosły mu większej sławy. Naprawę głośno, i to na arenie międzynarodowej, zrobiło się o nim dopiero w pierwszej dekadzie XXI wieku, po wydaniu pierwszych powieści z antropologiem sądowym, doktorem Davidem Hunterem. Becketta zainspirowała wycieczka na tzw. Trupią Farmę (Body Farm), ośrodek badawczy założony przez doktora Williama M. Bassa, antropologa sądowego i między innymi współautora poczytnej serii literackiej inspirowanej jego pracą (tytuł serii: „Body Farm”). Premierowe wydanie pierwszej części tej ostatniej ukazało się w tym samym roku, co pierwszy tom cyklu z doktorem Davidem Hunterem. Obecnie opus magnum Simona Becketta liczy sobie sześć powieści i dwa opowiadania. Ostatnia powieść (na tę chwilę), „Zapach śmierci” (oryg. „The Scent of Death”) ukazała się w 2019 roku. Także w Polsce. A w Niemczech zaraz po publikacji osiągnęła status bestsellera, od razu wchodząc na pierwsze miejsce listy.

Przed „Zapachem śmierci” z pisarstwem Simona Becketta spotkałam się tylko raz i był to utwór spoza jego kilkutomowej wizytówki, tj. serii thrillerów z doktorem Davidem Hunterem na pierwszym planie. Były to „Zimne ognie”, po których obiecałam sobie przyjrzeć się innym literackim dokonaniom tego bardzo popularnego Brytyjczyka. Na drugi ogień planowałam wziąć „Chemię śmierci”, pierwszą część jego opus magnum, ale na zamiarach się skończyło. No dobrze, niezupełnie, bo nie zarzuciłam postanowienia nadrobienia poważnych zaległości w twórczości Simona Becketta. Tyle że... Wiecie jak jest: nie mam pojęcia, czy starczy mi determinacji. Wziąwszy pod uwagę efekt, jaki wywarła na mnie szósta powieść wchodząca w skład tego cyku - bestsellerowy „Zapach śmierci” - takie wątpliwości mogą dziwić. Ale, wbrew pozorom, są zasadne. Po „Zimnych ogniach” też przecież zapragnęłam poznać inne utwory Becketta, i co z tego wyszło? Lata nicnierobienia w tym kierunku. Skoro góra nie przyszła do Mahometa... Otóż, tak się złożyło, że w moje ręce wpadł „Zapach śmierci” i po dłuższym zastanowieniu (wolałabym poznawać ten cykl w porządku chronologicznym), doszłam do, słusznego skądinąd, wniosku, że zaczynanie od dotychczasowego końca to w sumie niewielkie ryzyko. Jak się pogubię, to zrejteruję: z tym postanowieniem weszłam do opuszczonego szpitala Świętego Judy wraz z antropologiem sądowym, doktorem Davidem Hunterem, i... I już więcej nie myślałam o wycofywaniu się rakiem. Główny bohater i zarazem narrator „Zapachu śmierci” już na początku utworu zostaje zaangażowany w pierwszą dużą sprawę nadkomisarz Sharon Ward. Tyleż makabryczną, co tajemniczą. Jednak tym, co przykuwa uwagę jako pierwsze nie jest zarys owej kryminalnej zagadki, tylko miejsce zbrodni. Dawniej ogromny szpital, dziś niszczejący budynek, co jakiś czas odwiedzany przez miejscowych narkomanów i dilerów oraz ludzi bezdomnych szukających tymczasowego schronienia. Ale to też dużo rzadziej niż kiedyś, ponieważ miejsce to nie jest już bezpieczne. Nie ze względu na Szarą Damę, zjawę, która jakoby nawiedza to miejsce. Nawet nie przez jakiegoś groźnego osobnika z krwi i kości. Zagrożenie niesie doprawdy opłakany stan tego mrocznego obiektu. O czym dobitnie przekona się zespół śledczych, których do odwiedzenia tego miejsca zmusza makabryczne i zarazem przygnębiające znalezisko. Zmumifikowane zwłoki ciężarnej kobiety, najwyraźniej od dosyć dawna spoczywające na strychu dawnego londyńskiego szpitala. Ale to dopiero początek. To potworne odkrycie prowadzi do następnego. A ściślej prowadzi do niego poważny wypadek, do którego nieoczekiwanie dochodzi podczas wstępnych prac dochodzeniowych wykonywanych w owym feralnym budynku. Scena jak z horroru: dwa martwe ciała przywiązane do szpitalnych łóżek w pomieszczeniu pozbawionym drzwi. Doktor David Hunter nie ma wątpliwości, że ofiary zamurowano żywcem, przedtem być może poddając je innym torturom. Antropolog ocenia, że do tych wydarzeń doszło stosunkowo dawno, ale bez przesady. Kilka-kilkanaście miesięcy temu albo ktoś dopuścił się tutaj potrójnego morderstwa, albo śledczy mają do czynienia z dwiema odrębnymi sprawami. Hunter skłania się jednak ku temu, że młoda kobieta i jej nienarodzone dziecko, których zwłoki znaleziono na strychu Świętego Judy padli ofiarami tej samej osoby bądź osób, co para zamurowana żywcem w tym samym chylącym się ku upadkowi obiekcie. Przełożony nadkomisarz Sharon Ward zdaje się tymczasem wychodzić z innego założenia. Niekoniecznie błędnego.

Detale. Simon Beckett w „Zapachu śmierci” (być może wzorem poprzednich części, tego nie wiem) stawia na imponującą wręcz szczegółowość. Sferze zawodowej doktora Davida Huntera naturalnie poświęca zdecydowanie więcej uwagi, ale daleka jestem od stwierdzenia, że całkowicie zaniedbuje przy tym jego życie osobiste. Jego związek z oceanografką imieniem Rachel zostaje wystawiony na próbę, ale jeszcze bardziej niepokojące sygnały docierają do nas niejako z zewnątrz. Widmo stalkerki Huntera – psychotycznej kobiety, która równie dobrze może znajdować się w pobliżu głównego bohatera książki, co przebywać z dala od Londynu. Antropolog w każdym razie podejrzewa, że jest przewrażliwiony, że trauma, którą jakiś czas temu zgotowała mu ta, tak piękna, jak niebezpieczna kobieta, znowu dała o sobie znać. Możliwe że jeszcze do końca nie przepracował tego bolesnego etapu swojego życia. Czytelnicy w tym czasie pewnie będą skłaniać się ku drugiej możliwości. Simon Beckett już o to zadbał. Bardziej jednak autor karze nam skupić się na pierwszej dużej sprawie nadkomisarz Sharon Ward. Kryminalnej zagadce skoncentrowanej na opuszczonym szpitalu przeznaczonym do rozbiórki. Budynek ten już parę miesięcy temu miał zostać zburzony - co najpewniej poskutkowałoby tym, że zbrodnie dokonane w tym miejscu nigdy nie zostałyby odkryte - ale ten niefunkcjonujący już obiekt zdążył wykazać się istną niezniszczalnością. Ciągle pojawiały się jakieś przeszkody w realizacji tego deweloperskiego planu. A największa w tym zasługa części okolicznych mieszkańców, na czele których stanął charyzmatyczny aktywista, niegdyś dobrze opłacany prawnik, który teraz działa pro bono. Społecznik, ale czy całkowicie bezinteresowny? Zespół Ward podejrzewa, że człowiek ten robi to przede wszystkim dla sławy. Jakiekolwiek motywy by nim nie kierowały, jedno wydaje się być pewne: pomaga ludziom, którymi nikt się nie interesuje. Czy to z altruistycznych, czy bardziej egoistycznych pobudek, pochyla się nad ludźmi z niższych warstw społecznych. Inna sprawa, czy jego działania zawsze są jak najbardziej wskazane. Bo nie można oprzeć się wrażeniu, że w dochodzeniu śladami mordercy bądź morderców trzech osób, których ciała znaleziono w Świętym Judzie bardziej temu przedsięwzięciu szkodzą, niźli pomagają. Nadkomisarz Sharon Ward i jej zespół, wbrew przypuszczeniom owego rzutkiego, wręcz powiedziałabym że nadaktywnego, aktywisty, robią wszystko, co w ich mocy, by rozwiązać tę niełatwą przecież sprawę. Dać przynajmniej namiastkę sprawiedliwości bliskim ofiar, poprzez schwytanie osoby lub osób odpowiedzialnej/odpowiedzialnych za ich straszną śmierć. Społecznik ten nie trafia na listę podejrzanych – nie śledczych, ale odbiorcy mogą zechcieć bliżej przyjrzeć się tej niejednoznacznej postaci. Oczywiście, nie tylko jej, aczkolwiek należy zaznaczyć, że grono podejrzanych jest dosyć wąskie. To powinno ułatwić zadanie, ale jakimś cudem tak się nie dzieje. Nie wykluczam oczywiście, że co poniektórym czytelnikom uda się przechytrzyć Becketta w tej niebywale wciągającej rozgrywce, w której to on rozdaje karty, ale na pewno nie można nazwać go szulerem. Daje nam wskazówki, podsuwa pod nasze nosy liczne tropy, za którymi winniśmy podążyć, jeśli chcemy dociec prawdy przed doktorem Davidem Hunterem i pozostałymi osobami pracującymi nad tą makabryczną sprawą. Albo sprawami, bo nie można zapominać, że zbiegi okoliczności też się zdarzają, że to, iż w tym samym budynku zadziałało dwóch niezwiązanych ze sobą zbrodniarzy nie jest takie znowu nieprawdopodobne. Poza tym nie sposób nie przekonać się do doktora Davida Huntera, nie tylko dlatego, że to bardzo sympatyczna, a przy tym niegłupia postać, ale także, a raczej przede wszystkim, dzięki dokładności Becketta w kreśleniu portretu tego zaskakująco swojskiego antropologa sądowego. Swojskiego, bo w pełni zasłużone sukcesy, jakie odnosi na polu zawodowym to jedno, ale prywatnie mamy skromnego, nieobojętnego na krzywdy innych, zawsze służącego pomocą człowieka, który po powrocie do domu pogrąża się w bolesnej tęsknocie za swoją ukochaną. A od czasu do czasu ogarnia go strach wywołany być może irracjonalnym przeczuciem, że gdzieś blisko przyczaiła się jego nemezis. Nadkomisarz Sharon Ward też znacznie ubarwia lekturę „Zapachu śmierci”. Mamy oto kompetentną, bardzo ambitną panią detektyw, która musi znosić coraz większe naciski ze strony swoich przełożonych i opinii publicznej. Nie najlepiej jej to idzie, o czym na własnej skórze przekona się też główny bohater książki. Rozwój tego coraz bardziej uciążliwego dla ludzi biorących w nim udział, śledztwa, zaskakiwał mnie nie tylko rewelacjami wkładanymi w kolejne kondygnacje tej dosyć złożonej intrygi, ale też relacjami międzyludzkimi. Interakcjami pomiędzy członkami zespołu pracującego nad sprawą/sprawami bestialskich zbrodni dokonanych w niegdysiejszym szpitalu. Na miejscu doktora Davida Huntera pewnie w końcu straciłabym cierpliwość. On jednak bez skarg znosi, moim zdaniem, niezasłużone reprymendy od swoich przełożonych w tym konkretnym zleceniu od organów ścigania. Im bardziej stara się pomóc, tym mocniej obrywa. Ale najwyraźniej zdążył już do tego przywyknąć. Praca z policją nie jest łatwa i wdzięczna – takie przesłanie nasuwało mi się podczas lektury „Zapachu śmierci”. Ale to szczegół. Najważniejsze, że dostałam diablo zajmującą, nieprzewidywalną, silnie rozwiniętą intrygę; niepowierzchownie wykreślonych bohaterów i antybohaterów oraz całkiem mroczny klimacik. Atmosferę rodem z horrorów. Bo z czym, jak nie z horrorem ma mi się kojarzyć opuszczony, zaniedbany, nieomal zrujnowany szpital? No z czym? Uspokajam jednak fanów twórczości Simona Becketta: szósta powieść z fikcyjnym doktorem Davidem Hunterem to thriller policyjny, czy jak wolicie kryminał. Nie zaś horror o Szarej Damie straszącej w przepastnych trzewiach londyńskiego budynku przeznaczonego do rozbiórki. Ale nastrój grozy niewątpliwie jest!

Miłośników prozy Simona Becketta do lektury ósmego utworu, a szóstej powieści wchodzącej w skład jego serii o antropologu sądowym, doktorze Davidzie Hunterze, zatytułowanej „Zapach śmierci” („The Scent of Death”), zachęcać niewątpliwie nie trzeba. Oni na pewno tej pozycji nie przegapią, ale pozostałym może umknąć. Dlatego zwracam się do osób, którzy, jak ja, nie mają dobrego rozeznania w twórczości Simona Becketta. A więc: jeśli nie zapoznaliście się jeszcze z żadnym dziełem tego brytyjskiego pisarza, albo znacie tylko małą część jego literackiego dobytku, to na początek bez obaw możecie capnąć „Zapach śmierci”. Znajomość poprzednich tomów tego opus magnum Davida Becketta nie jest konieczna do odnalezienia się w tej całkiem mrocznej opowieści. W moim mniemaniu znakomitej opowieści, co oczywiście należy uznać za najważniejszy argument z mojej strony przemawiający za rozpoczęciem swojej przygody z Davidem Hunterem właśnie od tej pozycji. Aczkolwiek nie mam zamiaru nikogo zniechęcać do jakiegoś innego porządku czytania tej serii – zwłaszcza, że dla mnie „Zapach śmierci” to pierwsze spotkanie z antropologiem sądowym stworzonym przez Simona Becketta. Pierwsze, ale raczej nie ostatnie. Raczej...

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

1 komentarz:

  1. Ja jednak radzę zapoznać się z pierwszą częścią, która mnie osobiście wbiła w fotel i nie wstałem z niego dopóki nie skończyłem, potem kolejne częsci są raz lepsze raz gorsze, ale Chemia śmierci to jest naprawdę bardzo dobra książka.

    OdpowiedzUsuń