Lata
60-te XX wieku. Alice Brunelle i Celine Geniot mieszkają wraz ze
swoimi mężami i synami na przedmieściach Brukseli. Kobiety są
sąsiadkami i przyjaciółkami. Z czasem jednak ich relacja mocno się
komplikuje. W rodzinie Geniot dochodzi do tragedii: siedmioletni
synek Celine, Maxime, ginie w wypadku niejako na oczach Alice. Pomimo
starań kobiecie nie udaje się zapobiec śmierci chłopca, a Celine
nie pozostawia jej wątpliwości, że obwinia ją o to, co się
stało. Alice też wyrzuca sobie, że nie zachowała się inaczej, że
nie obrała innej strategii podczas tej straszliwej chwili, która
zmieniła wszystko. Jakiś czas później relacja Alice i Celine
ulega poprawie. Wszystko wskazuje na to, że przyjaciółka przestała
obwiniać Alice o śmierć swojego syna. Ale z czasem Alice nabiera
wątpliwości. Nie może oprzeć się wrażeniu, że Celine ma złe
zamiary wobec niej i jej bliskich.
Francusko-belgijski
thriller psychologiczny „Instynkt matki” (tytuł oryginalny:
„Duelles”, tytuł międzynarodowy: „Mothers' Instinct”)
został wyreżyserowany przez Belga Oliviera Masseta-Depasse, który
pracował także nad scenariuszem, wraz z Francois Verjansem i
Giordano Gederlinim. Panowie opierali się na powieści Barbary Abel
pt. „Derriere la haine”, która swoje premierowe wydanie miała w
roku 2012. „Instynkt matki” to czwarty pełnometrażowy film
Oliviera Masseta-Depasse. Jego pierwszy pokaz odbył się we wrześniu
2018 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto, a do
szerszego obiegu wszedł w roku 2019.
O
„Instynkcie matki” mówi się, że to film, który mógłby
zostać wyreżyserowany przez Alfreda Hitchcocka bądź (jakżeby
inaczej) Briana De Palmę. Też uważam, że to historia absolutnie w
ich stylu. Warstwa techniczna niekoniecznie, ale fabuła doprawdy
silnie kojarzy się z tymi wielkimi nazwiskami. Zawdzięczamy ją
jednak przede wszystkim Barbarze Abel, autorce powieści na kanwie
której powstał scenariusz wspaniałego dzieła Oliviera
Masseta-Depasse. A tak boleśnie mało znanego... To naprawdę nie
fair, że tak wartościowe produkcje są dystrybuowane i reklamowe na
dużo mniejszą skalę od zdecydowanie mniej efektywnych dreszczowców
masowo produkowanych w Hollywood (są oczywiście wyjątki).
Zasadniczo europejskie produkcje mają trudniej – i o zgrozo
dotyczy to również takiej kinematograficznej perły, jak „Instynkt
matki”. Tak, za takową ów obraz uważam. Thriller psychologiczny
imponujący konsekwencją w budowaniu zgniatającej wręcz
dramaturgii. A punktem wyjścia jest wprawdzie straszne, ale też
niewyszukane wydarzenie. Zwykły wypadek, w wyniku którego traci
życie siedmioletni chłopiec imieniem Maxime. Jedyne dziecko Celine
i Damiena Geniot. Mamy lata 60-te XX wieku. Jesteśmy na
przedmieściach Brukseli. W spokojnej, malowniczej okolicy. W iście
pocztówkowej scenerii, w uroczym miejscu aktualnie kąpiącym się w
ciepłych promieniach słonecznych i jak zwykle naznaczonym rutyną.
Niewiele się tutaj dzieje, co mieszkańcy bardzo sobie cenią.
Czerpią przyjemność z monotonii od czasu do czasu urozmaicanej
takimi prozaicznymi rozrywkami jak na przykład przyjęcia w
ogrodzie. Sielski klimat podszyty groźbą w retro otoczce. „Instynkt
matki” co prawda nie jest stylizowany na obraz rodem z lat 60-tych
XX wieku, ale choć zdjęcia nikogo zwieść nie powinny, to też
raczej nikt nie będzie miał wątpliwości, że akcja nie toczy się
w czasach nam współczesnych. Ubiór aktorów, wystroje wnętrz i
ciepłe, pastelowe barwy, po które notabene najczęściej sięgają
dzisiejsi filmowcy pragnący przywołać klimat dawnych lat. Zupełnie
jakby w tamtych czasach nie było ponurych dni... Niemniej to
zazwyczaj działa, a na pewno skutkuje w „Instynkcie matki”.
Oprawa audiowizualna nie byłaby jednak tak efektywna, gdyby
realizatorzy nie znali umiaru. Nie ma tutaj żadnej nachalności,
niczego nie robi się na siłę, nie próbuje się imponować widzom
mnogością różnego rodzaju retro składników. „Instynkt matki”
imponuje, ale skromnością. Masset-Depasse czy to z konieczności
narzuconej przez budżet, czy z faktycznej potrzeby, nie popisuje się
możliwościami jakie daje współczesne kino. „Instynkt matki”
to tekst i klimat. Na tych fundamentach opiera się to znakomite
dzieło... ucznia Alfreda Hitchcocka? Możliwe, możliwe. Bez względu
jednak na to, czy ten belgijski reżyser świadomie czerpał z
twórczości mistrza suspensu, czy nie, wyszedł z tego taki
Hitchcock we współczesnym wydaniu. Niesamowicie trzymający w
napięciu thriller psychologiczny, który choć nie cechuje się
fabularną złożonością, to delikatnie mówiąc unika
oczywistości. „Instynkt matki” to w gruncie rzeczy nieustająca
gra z widzem – to znaczy rozgrywka, która kończy się niedługo
przed napisami końcowymi. Długo po śmierci Maxime'a. Oczywiście,
film zamyka się w sposób, który na pewno już dużo wcześniej
przynajmniej przemknie przez myśl niejednej osobie, ale to nie
znaczy, że będą się tego trzymać. Absolutna pewność
najprawdopodobniej nikomu podczas tej miażdżącej rozgrywki
towarzyszyć nie będzie. Niby wiemy o co chodzi, a tak naprawdę
błądzimy we mgle. Nie, nie do końca w tym rzecz. Prawda jest taka,
że brałam, co twórcy mi dawali. Tak, to na pewno Celine stanowi
zagrożenie. Pewnie, że to Alice należy się obawiać. I tak w
kółko. Normalnie, aż mi się w głowie od tego zakręciło.
Celine, Alice, Celine, Alice... Diabelska karuzela napędzana przez
prawdziwych mistrzów manipulacji! Cała ekipa pracująca nad tym
filmem „ponosi winę” za robienie ze mnie wariatki. Kiedy
ostatnio byłam tak bezlitośnie wodzona za nos? Hmm, aż takiej
wirtuozerii w tym zakresie sobie nie przypominam. Nie w nowszym
kinie. Sztuka manipulacji na poziomie niedosięgłym nawet dla dużo
bardziej doświadczonych artystów.
Veerle
Baetens jako Alice Brunelle i Anne Coesens w roli Celine Geniot
wypadły wprost nieziemsko. O takich kreacjach szybko się nie
zapomina. To tego rodzaju występy, które podziwia się i osobno, i
razem. A przynajmniej ja wprost nie mogłam się na nie napatrzeć.
Każda z nich skupia na sobie wzrok, a gdy są razem prawie widzi się
iskry pomiędzy nimi. Mieszanka wybuchowa, tworzona przez dające się
lubić i nie lubić postacie. Wiem, że brzmi to schizofrenicznie,
ale w gruncie rzeczy właśnie taki jest to film. Po śmierci swojego
siedmioletniego synka Celine odsuwa się od Alice, ponieważ
podejrzewa, że jej przyjaciółka nie zrobiła wszystkiego, co
mogła, by uratować jej dziecko. Mały Maxime umarł prawie na
oczach Alice – kobieta podjęła wprawdzie próbę zapobieżenia
wypadkowi, ale jej starania nie przyniosły pożądanego skutku.
Twórcy, bez epatowania makabrą, przeprowadzają nas przez ten
potworny ciąg wydarzeń. Widzimy każdy szczegółów rzeczonego
wyścigu ze śmiercią. Alice bez zastanowienia rzuca się na ratunek
chłopcu, ale kiedy dociera na miejsce jest już stanowczo za późno.
Maxime nie żyje, a nas zaczyna dręczyć myśl, że gdyby Alice
zamiast wchodzić do środka, podbiegła pod feralne okno pokoju
chłopca, to może zdołałaby go złapać... Mnie w każdym razie
już podczas tego szaleńczego biegu Alice mocno ten szczegół
rzucił się oczy, tylko że ja nie przykładałam do tego takiej
wagi, jak Celine. Bo kobieta nie zwlekała zbyt długo z zarzuceniem
swojej najlepszej przyjaciółce, że nie zrobiła wszystkiego, co w
jej mocy, by uratować Maxime'a. Nie mogę powiedzieć, że dziwiło
mnie nastawienie Celine, że nie potrafiłam zrozumieć mechanizmu
zachodzącego wówczas w jej głowie. Kobieta ta właśnie straciła
swojego jedynego syna, w dodatku gdy przebywał on pod jej opieką.
Nic więc nadzwyczajnego w tym, że stara się stłumić wyrzuty
sumienia poprzez zrzucenie przynajmniej części winy na inną osobę,
która była w pobliżu, kiedy jej syn umierał. Nie twierdzę, że
tak to zwykle dzieła w podobnych sytuacjach, chcę jedynie przez to
powiedzieć, że reakcja Celine na moje stanowcze potępienie sobie
nie zasłużyła. Obiektywnie patrząc: tak, Alice mogła obrać
lepszą strategię. Może i też nie odniosłaby ona skutku, ale
wydaje mi się, że Alice dzięki temu zwiększyłaby swoje szanse w
wyścigu o życie Maxime'a. Ale trzeba pamiętać, że kobieta
działała instynktownie. Nie miała czasu na myślenie. Emocje
wzięły górę, co w tak kryzysowej sytuacji nikogo dziwić nie
powinno. Postacie stworzone na potrzeby „Instynktu matki” moim
zdaniem odstają od standardowych bohaterów i antybohaterów
filmowych thrillerów. Próżno szukać tutaj protagonisty, który
nie ulega emocjom, który nawet w najbardziej krytycznych momentach
odznacza się chłodnym, przynajmniej w miarę logicznym myśleniem.
Nie chodzi o to, że fabułę omawianej produkcji znamionuje
niedostateczne zachowanie ciągu logicznego. Wszystko jest jak
najbardziej logiczne, maksymalnie spójne, dopracowane w
najdrobniejszych szczegółach. Tyle że nie po hollywoodzku.
Uczestnicy tego dramatu zapoczątkowanego śmiercią siedmioletniego
chłopca, zachowują się tak, jak moglibyśmy zachowywać się i my,
gdybyśmy na swoje nieszczęście znaleźli się w podobnym
położeniu. Nie twierdzę, że dokładnie tak by to przebiegało,
ale powiedzcie szczerze, czy naprawdę zawsze zachowujecie zimną
krew w stresujących sytuacjach? W sumie w tym przypadku to eufemizm.
To co przeżywa Celine to nie tyle stres, ile istny koszmar. Koszmar
kochającej matki, koszmar kobiety, której dziecko odeszło i nigdy
już nie wróci. W porównaniu z jej problemami kłopoty Alice mogą
wydawać się dziecinną igraszką. Ot, straciła najlepszą
przyjaciółkę. Wielkie mi co! Nadal ma synka (doskonała kreacja
Julesa Lefebvresa) i męża, którym na niej zależy. A Celine tak
naprawdę nie ma już nikogo. Została tylko rozpacz i pustka, której
prawdopodobnie nie sposób wypełnić. Ale, ale... Mówiąc w
skrócie: sytuacja Alice już wkrótce ulegnie pogorszeniu. Za sprawą
podstępnej działalności jej niegdysiejszej przyjaciółki? Tak
myślałam, ale potem kazano mi zwrócić baczniejszą uwagę na
Alice. I wtedy dopiero zaczęła się jazda! Komu ufać? Która z
tych pań jest ofiarą? Której kibicować, a której się obawiać?
Opętanej żądzą zemsty Celine, czy może chorej psychicznie Alice,
uparcie trwającej w fałszywym przekonaniu, że przechodząca przez
niewyobrażalne katusze psychicznie kobieta zagraża bezpieczeństwu
jej i jej bliskich? Kto jest kim w tej bez reszty wciągającej
rozgrywce? W tym diabelnie emocjonującym spektaklu, w tym dosłownie
ściskającym krtań thrillerze psychologicznym, którego moim
zdaniem jedyną wadą jest to, że trwa zdecydowanie za krótko.
Seans trwa mniej więcej półtorej godziny, a moim zdaniem powinien
co najmniej cztery. Cztery godziny skutecznej manipulacji, paranoi,
schizofrenii, ale i realnego oraz niewątpliwie nieustannie
narastającego zagrożenia. Zagrożenia życia bądź zdrowia
psychicznego jednej lub więcej osób biorących mniejszy lub większy
udział w tej nieoczywistej intrydze. Szaleństwo ze sceny na scenę
narasta, ale podejrzane są tylko dwie postacie. Raz jedna, raz
druga, raz jedna, raz druga. I tak aż do miażdżącego finału.
Niezupełnie nieprzewidywalnego, ale chyba nikt nie zarzuci
Olivierowi Massetowi-Depasse asekuranctwa. Zamknięcie tej opowieści
już lepsze chyba być nie mogło. Chociaż... Zastanawiam się, czy
ten akcent nie zadziałałby jeszcze silniej, gdyby odjąć mu
finalny przeskok w czasie. Zakończyć na ujęciu salonu i pokoju na
piętrze w domu jednej z czołowych żeńskich postaci „Instynktu
matki”. A już na pewno więcej osób takie rozwiązanie by
sfrustrowało:)
Aż
trudno uwierzyć, że taki thriller psychologiczny przechodzi w
takiej ciszy. Ograniczona dystrybucja moim zdaniem nie tłumaczy aż
tak niskiego zainteresowania tą pozycją na arenie międzynarodowej.
Mnie samej wstyd, że odkładałam w czasie seans takiego znakomitego
przedsięwzięcia. Przedsięwzięcia Oliviera Masseta-Depasse.
Belgijskiego twórcy, przed którym biję pokłony. Za „Instynkt
matki”, film, który nie tyle mnie zaskoczył, co zaszokował. Tak,
to był istny nokaut. No bo człowiek zasiada przed ekranem w
przekonaniu, że wypełni sobie wolny czas jakąś niezobowiązującą,
niewyróżniającą się rozrywką, a tutaj coś takiego! Arcydzieło
thrillera psychologicznego, tak uważam. I proszę, wręcz błagam
wszystkich miłośników dreszczowców, ale i mocniejszych dramatów
o szansę dla tego filmu. Chociaż zerknijcie na to, rzućcie okiem
na pierwsze sceny. O więcej nie proszę, bo mam podejrzenie
graniczące z pewnością, że przynajmniej większość z Was już
wtedy w to wpadnie. Wsiąknie w niezwykle emocjonującą opowieść o
dwóch skonfliktowanych i zaprzyjaźnionych kobietach.
Właśnie obejrzałam.
OdpowiedzUsuńBardzo dobre aktorki.
Dobry film. Ale bez zaskoczenia.
Pozdrawiam.