Studenci
pierwszego roku, David, Justin i Ethan, bezskutecznie starają się
wkupić w łaski jakiegoś bractwa. Po kolejnej poniżającej porażce
David namawia kolegów do skorzystania z zaproszenia nieznanej im
studentki i udania się do pewnego elitarnego klubu. Cała trójka
jest mile zaskoczona serdecznym przyjęciem, jakie spotyka ich po
dotarciu do położonego na uboczu, okazałego domu studenckiego.
Trwa impreza, a oni i dwóch innych pierwszoroczniaków, Ben i Sam,
są traktowani nieomal jak goście honorowi. Nazajutrz dostają
propozycję dołączenia do klubu, którą ochoczo przyjmują. Ale
aby stać się pełnoprawnymi członkami tej grupy muszą przejść
próbę, która okazuje się dużo poważniejsza, niż zakładali.
Twórca
między innymi horroru komediowego pt. „Uncaged” (2016), Daniel
Robbins, swój następny film, amerykański horror/thriller „Pledge”
(pol. „Próba”) stworzył pod natchnieniem dokumentu Todda
Phillipsa i Andrew Gurlanda zatytułowanego „Frat House”. On i
scenarzysta „Próby”, Zack Weiner, który wcielił się również
w postać Davida, poza przestudiowaniem tamtego materiału przyjrzeli
się praktykom niektórych amerykańskich bractw studenckich. I na
tym fundamencie wznieśli swoją, zasadniczo fikcyjną, opowieść,
która według nich jest mieszanką horroru i komedii, ale oficjalnie
sklasyfikowano ją jako hybrydę horroru i thrillera. Pierwszy pokaz
filmu odbył się w lipcu 2018 roku na Fantasia Film Festival, a do
szerszego obiegu został on wpuszczony w roku 2019.
„Próbę”
otwiera szaleńczy bieg przez las. Bieg, od którego zależy życie
młodego mężczyzny. Potem przechodzimy do trzech studentów
pierwszego roku, Davida (Zack Weiner), Justina (Zachery Byrd, który
uważam, że wypadł tutaj najlepiej) i Ethana (Phillip Andre
Botello), pragnących wejść, do któregoś z popularnych środowisk
studenckich. Zakrapiane całonocne imprezy i piękne kobiety, w
których mogliby przebierać – o tym marzą bohaterowie „Próby”,
tak właśnie wyobrażają sobie swoje życie na uczelni. Mają
jednak świadomość, że samo do nich nie przyjdzie, że muszą się
wystarać o wejście do wymarzonego towarzystwa. Chadzają więc na
imprezy organizowane przez różne bractwa, w nadziei, że w końcu
trafią na taką, z której nie zostaną „grzecznie” wyproszeni,
gdzie będą jak najbardziej mile widziani. Ich starania w końcu
przynoszą efekt – David, Justin i Ethan znajdują dom studencki, w
którym nie tylko nie są traktowani jak pariasi, ale wręcz cieszą
się specjalnymi względami starszych studentów. Wchodzący w skład
tego tajemniczego klubu Ricky i Max (znośne kreacje Camerona
Cowperthwaite'a i Aarona Dalla Villa), otaczają ich szczególną
troską. Z nawiązką spełniają ich potrzeby, by wreszcie wprost
przedstawić im jakże obiecującą propozycję wejścia do ich
elitarnego klubu. W uszach odbiorców „Próby” wybrzmi ona jednak
zgoła inaczej niż w uszach teraz już piątki bohaterów filmu
Daniela Robbinsa. Kandydatami bowiem są też niejacy Sam i Ben, w
których wcielili się Jean-Louis Droulers i Joe Gallagher.
Publiczność, w przeciwieństwie do nich, przez cały czas ma być
świadoma prawdziwych zamiarów grupki dobrze sytuowanych studentów
względem wybranych pierwszoroczniaków. Sporo zdradza już sam
prolog, ale myślę, że i bez niego mielibyśmy pewność, że to
źli ludzie są. Raz, że w kinie grozy bractwa studenckie mają już
ugruntowaną pozycję (oczywiście nie zawsze są niebezpieczne, ale
na tyle często, żeby patrzeć na nie z podejrzliwością), a dwa,
że zachowanie Ricky'ego i jego przyjaciół wprost emanuje fałszem.
Życzliwość, jaką okazują piątce studentów pierwszego roku,
bardziej wymuszenie prezentować się już chyba nie mogła.
Rozumiem, że Daniel Robbins chciał uruchomić wszystkie dzwonki
alarmowe w głowach widzów, ale skąd myśl, że tylko taka
nachalność zda egzamin? Czyżby wychodził z założenia, że
subtelniejsze sygnały nie trafią do odbiorców? Nie wiem, ale za to
z całą stanowczością mogę powiedzieć, że twórcy „Próby”
wybrali zdecydowanie mniej efektywne podejście do filmu grozy. To
znaczy nierobiące większego wrażenia na mnie, niewykluczone
jednak, że uwypuklanie fałszywości członków tajemniczego bractwa
znajdzie swoich zwolenników. Bo po co tracić czas na grę pozorów?
Po co zasiewać wątpliwości w odbiorcach? Po co tworzyć
metaforyczne maski częściowo przysłaniające prawdziwe oblicza
„szacownych” studentów ostatniego roku? Lepiej natychmiast
napełnić nas pewnością, że ten klub, to bractwo, czy co to tam
jest, to w istocie banda zwyrodnialców, która właśnie obrała
sobie nowe cele. Dobrze, dobrze, nie wszystko miało być skrajnie
oczywiste – scenariusz przewiduje drobne niespodzianki. Albo
inaczej: zwroty akcji, które co poniektórych widzów mogą
zaskoczyć, ale chyba nawet oni nie uznają tych zabiegów za godne
zapamiętania. Nic wstrząsającego, nic szczególnie wyszukanego. To
samo zresztą można powiedzieć o całej reszcie. „Próba” trwa
niespełna osiemdziesiąt minut. Na więcej nie starczyło pieniędzy.
Trochę szkoda, bo możliwe, że silniejsze rozwinięcie akcji
przysłużyłoby się tej historii. Albo i nie. Zależy co i jak
zechciano by dopowiedzieć. Pogłębienie postaci, zwłaszcza
pozytywnych, w mojej ocenie najbardziej by się przydało, ale nie
pogardziłabym też poszerzeniem warstwy gore. A raczej
wypracowaniem jej, bo męki zadawane naszym naiwnym protagonistom
doprawdy trudno podpiąć pod gore. Najprawdopodobniej to
kolejne następstwo mocno napiętego budżetu.
Położony
nieopodal lasu, niebrzydki budynek będący siedzibą elitarnego
klubu studenckiego szybko (za szybko) staje się śmiertelnie
niebezpieczną pułapką dla grupki studentów pierwszego roku, nade
wszystko pragnących stać się częścią jakiegoś popularnego
towarzystwa. Szansa pojawiła się właśnie tutaj (niczym
bohaterowie „Hostelów” Eliego Rotha przyjmują oni zaproszenie
od obcej osoby) i... dosyć szybko wyparowała. Bo większość
kandydatów nie potrzebowała dużo czasu, by dojść do słusznego
skądinąd wniosku, że nic dobrego ich tutaj nie czeka. Innymi
słowy, szybko opuszcza ich ochota na stanie się częścią tego
zaklętego kręgu. David stara się co prawda przekonać swoich
kolegów, że nie jest aż tak źle, ale najwyraźniej tylko Ben
podziela jego optymizm. Pozostali jakoś nie potrafią przyjąć do
wiadomości, że cierpienia, jakie im zgotowano to zwyczajne kocenie.
Nic groźnego, naprawdę. Przecież przykładanie do nagiego ciała
rozgrzanego do czerwoności pręta to nic nadzwyczajnego. Ot, próba
jaką przechodzą kandydaci do niejednego amerykańskiego bractwa
studenckiego... Ale to dopiero początek. Otrzęsiny mają trwać
czterdzieści osiem godzin. Dwie doby mąk fizycznych i psychicznych,
po których jak zapewniają pełnoprawni członkowie owego klubu, ich
ofiary staną się ich braćmi. Warto więc pocierpieć, prawda? Bo
przecież każdy młody człowiek marzy o dostąpieniu takiego
zaszczytu. Taaa... W każdym razie akcja nie tylko zawiązuje się
szybko, ale i toczy się w dosyć zawrotnym tempie. Nie ma czasu na
intensyfikowanie emocji w tym niezbyt klimatycznym miejscu. Wystrój
domu i leśny krajobraz wokół obiecują więcej, niż dają. Bo ani
zdjęcia, ani tym bardziej ścieżka dźwiękowa nie pomagają w
tworzeniu należytego klimatu. Zupełnie jakby Daniel Robbins uznał,
że dobry wybór miejsca akcji wystarczy, by widz czuł się mocno
nieswojo, by wyrwać go ze strefy komfortu. Zamiast gęstego mroku,
ponurości i jakże zasadnego w tego typu filmach brudu, mamy ciepłe
barwy przetykane albo nazbyt rozpraszanymi ciemnościami, albo
(chwilowo) nieprzeniknioną czernią. Nihilizm widać tak naprawdę
tylko w zachowaniu Ricky'ego i jego kumpli. Oprawa audiowizualna
„Próby” może i nie stoi w całkowitej sprzeczności z jej
fabułą, ale powiedziałabym, że to taka atmosfera rodem z
najgrzeczniejszych XXI-wiecznych amerykańskich thrillerów. Trąciło
mi to specyfiką home invasion z niższej półki. Również
dlatego że nieomal całą akcję zamknięto w jednym budynku, ale
kolorystyka zdjęć też miała w tym swój udział. Ze wszystkich
tortur zaserwowanych przez twórców „Próby” paradoksalnie
wyróżnia się ta, której nie sposób oddać oryginalności. Stara,
(nie)dobra akcja ze szczurem. Metalowe wiaderko, palnik i gryzoń –
pewnie już to znacie, niemniej to właśnie to wykonanie jest
najśmielsze. Najdłuższe i najbardziej drastyczne, ale nie należy
przez to rozumieć, że ostre w ogóle. W porównaniu z pozostałymi
mękami, przez które przechodzą poszczególne postacie wykreowane
na potrzeby „Próby”, to jest najmocniejsze, ale niewątpliwie
nie aż tak, żeby poruszyć miłośników nawet umiarkowanie
krwawych horrorów. W tej materii mogę wyszczególnić jeszcze jedno
ujęcie – moment, w którym kamera na moment skupia się na
zainfekowanej ranie jednego z bohaterów filmu. Całkiem realistyczny
efekt. Powiedziałabym, że nawet ciut bardziej od obrażeń zadanych
przez wspomnianego już gryzonia. Na plus odnotowuję też
nieprzewidywalną kolejność zgonów oraz... brak większej nudy.
Tak, przy wszystkich tych niedogodnościach, jakie zewsząd na mnie
spływały podczas seansu omawianej pozycji, nie odczuwałam
ogromnego znużenia. Może dlatego, że ta wątpliwej jakości
przygoda nie trwała długo, a może po prostu miałam akurat nie
najgorszy nastrój na takie klimaty. Uproszona, niezobowiązująca,
nic nie wnosząca do gatunku, wręcz naiwna opowiastka o młodych
ludziach walczących o życie w dosyć przestronnej siedzibie
studenckiego klubu. Jest schematycznie, a wręcz banalnie. Jest
szybko, ale nie spektakularnie. Nie ma silniejszych emocji, nie ma
zapadających w pamięć uderzeń, ani nawet satysfakcjonująco
przedstawionych postaci (aczkolwiek troszkę absorbował mnie
Justin), ale na jednorazowe spotkanie z wyłączonym myśleniem może
się nadać. Jeśli oczywiście nie ma się nic przeciwko
ugrzecznionym rąbankom o psychopatycznych, dobrze ustawionych
młodych ludziach i ich niewiele młodszych ofiarach. Amerykańskich
studentach, którym w głowach się poprzewracało. Tak, spróbować
zawsze można, ale zachęcać nikogo nie zamierzam.
Łącząca
w sobie stylistykę thrillera i horroru (dobrze, z domieszką
komedii) „Próba” Daniela Robbinsa to w moim pojęciu film jakich
wiele. Niczym niewyróżniająca się rąbanka dla ludzi o słabszych
nerwach, która może i dążyła do czegoś głębszego (patrz:
inspiracja reżysera i scenarzysty), ale na zamiarze moim zdaniem się
skończyło. „Próba” to generalnie konwencjonalny, dosyć
płytki, prosty i niegwarantujący silniejszych emocjach obraz o
młodych ludziach, którzy na swoje nieszczęście przyjmują
zaproszenie do prestiżowego klubu studenckiego. Banda marzycieli
kontra banda zwyrodnialców. Oj, będzie się działo! Taki żarcik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz