Recenzja
przedpremierowa
W
trakcie pobytu amerykańskiego historyka, doktora Jona Kellera, w
szwajcarskim hotelu nieoczekiwanie dochodzi do wojny nuklearnej, na
skutek której wiele miast świata znika z powierzchni ziemi. Giną
miliony ludzi, ale rejon, w którym przebywa Jon jest stosunkowo
bezpieczny. Mężczyzna, tak jak część gości i personel hotelu,
decyduje się przeczekać kryzys w tym wielkim obiekcie otoczonym
lasem. Czas wypełnia sobie spisywaniem kroniki, ponadto wraz z
paroma innym osobami dba o dobro ogółu. Jego priorytety ulegają
jednak zmianie, gdy na terenie hotelu zostają odnalezione zwłoki
małej dziewczynki. Jon, w przeciwieństwie do pozostałych, nie ma
wątpliwości, że ich obowiązkiem jest odnalezienie sprawcy tej
strasznej zbrodni. Rozpoczyna więc samotne śledztwo, które z
czasem zaczyna przeradzać się prawdziwą obsesję. Jonowi wprawdzie
udaje się znaleźć sojuszników, ale większości osób
przebywających w hotelu zdaje się zupełnie nie obchodzić kto i
dlaczego zabił niewinną istotę. Ludzie przede wszystkim
koncentrują się na przetrwaniu w tym postapokaliptycznym świecie,
Jon podejrzewa jednak, że wśród nich jest ktoś, komu bardzo
zależy na tym, by nie udało mu się rozwikłać zagadki śmierci
małoletniej osoby na terenie hotelu, w którym znaleźli schronienie
być może ostatni ludzie na Ziemi.
Brytyjka
Hanna Jameson na rynku literackim zadebiutowała w 2012 roku,
powieścią kryminalną pt. „Something You Are”. Później
dopisała dwie kontynuacje swojej debiutanckiej publikacji, ale
głośno o niej zrobiło się dopiero w 2019 roku, za sprawą
niezwiązanej z jej poprzednim projektem, powieści
postapokaliptycznej zatytułowanej „The Last” (pol. „Ostatni”).
Historię tę zainspirowały niepokojące dyskusje o wojnie
nuklearnej, które rozgorzały w Stanach Zjednoczonych po wyborach
prezydenckich w 2016 roku, twórczość J.G. Ballarda i Stephena
Kinga oraz zbrodnia, do której doszło w Los Angeles – w zbiorniku
na wodę umieszczonym na dachu hotelu znaleziono ciało dziewczyny.
Jameson, podobnie jak jeden z jej inspiratorów, Stephen King, w
mediach społecznościowych pisze głównie o polityce. W kręgu jej
zainteresowań leży również historia, czemu wyraz dała w postaci
doktora Jona Kellera. Głównego bohatera i zarazem narratora jej,
jak dotychczas, najgłośniejszej książki.
Autodestrukcja.
Wojna nuklearna. Upadek cywilizacji. Śmierć zgotowana ludziom przez
ludzi. Hanna Jameson w „Ostatnim” przedstawia nader realną wizję
naszej przyszłości. Wizję opartą na poczynionych przez nią
obserwacjach aktualnej sytuacji politycznej w niektórych krajach
świata. I społecznej. Smutek, rozpacz, wściekłości – to
emocje, które determinują jej pisarstwo, napędzają ją, garściami
czerpie z nich w procesie tworzenia. Jameson nie przykłada wagi do
czystości gatunkowej. Nie widzi sensu w trzymaniu się szufladek,
większego znaczenia nie ma nawet dla niej to, czy dana historia jest
autentyczna, czy fikcyjna. Ważne żeby była dobra. Doskonale widać
to w „Ostatnim”. Powieść dystopijna, postapokaliptyczna,
kryminał, thriller psychologiczny, horror – elementy wszystkich
tych gatunków/nurtów znajdujemy w najgłośniejszej powieści Hanny
Jameson. Po części zainspirowanej prawdziwymi wydarzaniami, ale w
istocie, naturalnie, fikcyjnej. Porównywany do „Lśnienia”
Stephena Kinga – głównie przez miejsce akcji, ale i sama autorka
podrzuca ten tytuł – „Ostatni” daje nam wgląd być może w
ostatni bastion ludzkości. Utwór został pomyślany jako kronika
pochodzącego ze Stanów Zjednoczonych nauczyciela akademickiego,
historyka Jona Kellera, który wraz z garstką innych osób
przybyłych z różnych stron świata, w pewnym sensie utknął w
ogromnym hotelu położonym w zacisznym zakątku Szwajcarii.
Oczywiście każdy z nich w dowolnym momencie może opuścić to
gmaszysko. Wyruszyć w drogę... Tylko dokąd miałby się udać?
Świat jaki znali przestał istnieć. Wielu z nich wychodzić wręcz
z założenia, że oprócz nich na Ziemi nie ma już ani jednego
człowieka. Co rzecz jasna prowadzi ich do konkluzji, że na ich
barkach spoczywa odbudowanie gatunku ludzkiego. Doprowadzonego na
skraj zagłady przez nikogo innego jak ludzi. A głównym podejrzanym
jest... prezydent Stanów Zjednoczonych. Jego nazwiska Jameson nie
podaje (Stephen King pewnie by się nie powstrzymywał), ale naprawdę
nietrudno się domyślić, o kim mowa. Oskarżycielski palec Jameson
wymierza jednak przede wszystkich w nas (z sobą włącznie). W
społeczeństwo, do którego praktycznie każdego dnia docierają
alarmistyczne informacje, które wprawdzie wścieka się na polityków
i z obawą patrzy w przyszłość, ale... jest bierne. Owszem,
niektórzy uczestniczą w marszach, biorą udział w manifestacjach,
ale czy ich zaangażowanie przynosi jakieś efekty? Więcej: czy
naprawdę wierzą w to, że dany rząd weźmie sobie do serca ich
głośne sprzeciwy? „Rządy niczego się nie boją i […]
ludzie też nie boją się tak, jak bać się powinni”.
Oszukujemy samych siebie, bo tak jest wygodniej. A przynajmniej
usilnie staramy się nie dopuszczać do siebie myśli, że w każdej
chwili wszystko może się skończyć. Hanna Jameson Antychrystami
czyni ludzi. Polityków, ich wyborców i biernych obserwatorów
sukcesywnie pogarszającej się sytuacji politycznej na świecie.
Jameson nie twierdzi, że wina rozkłada się po równo, ale każe
się nam zastanowić, czy bohaterowie „Ostatniego” (a już
wkrótce być może i my sami) znaleźliby się w takim położeniu,
gdyby wrzucali inne głosy do urn wyborczych i byli bardziej
zaangażowani w życie polityczne. Bali się bardziej i robili
więcej, by rządy poszczególnych krajów też nie były wolne od
strachu. Bo tylko strach przed słusznym gniewem obywateli może
zmusić możnych tego świata do zarzucenia groźnych praktyk.
Bierność osób, którzy zagrożenia z tej strony nie dostrzegają
to jedno, ale jak daje do zrozumienia Jameson, problemem jest też
podatność na manipulację, bezrefleksyjny udział w wyborach w
demokratycznych krajach i podzielanie nawet najbardziej skrajnych
poglądów niektórych co ważniejszych graczy politycznych.
„Ostatni” wbrew temu wszystkiemu, co dotychczas napisałam, nie
skupia się jednak najsilniej na wyżej wymienionych kwestiach, tylko
na próbach przetrwania w postapokaliptycznym świecie niewielkiej
grupy osób, którzy na swoje szczęście bądź nieszczęście
podczas zmasowanego ataku bombowego znajdowali się w odizolowanym
szwajcarskim hotelu, do którego wojna nie dotarła. Ocaleli muszą
jednak zmierzyć się ze świadomością nieodwracalnej straty
wszystkich ludzi, na których im zależało oraz widmem egzystencji w
świecie, który z tych popiołów odrodzić się już nie zdoła. A
może? Może ludzkość ma jeszcze szansę, może ta garstka
niedobitków odbuduje to, co inni lekką ręką zniszczyli? Choćby
po to, żeby ktoś znów mógł to zniszczyć...
„Może
już dawno zapomnieliśmy o dobroci. Może to był nasz problem.
Dokąd zmierzamy bez niej?”
Ujęcie
końca znanego nam świata z punktu widzenia osoby z rzadka
wychodzącej poza teren przepastnego szwajcarskiego hotelu otoczonego
gęstymi lasami, apokaliptycznej i już szerzej postapokaliptycznej
rzeczywistości obejmującej tak przytłaczająco wąski obszar
(Hanna Jameson oczywiście od czasu do czasu nieco miejsce akcji
rozszerza) w moim poczuciu było najtrafniejszym wyborem tej
brytyjskiej pisarki. Oryginalnym bym go nie nazwała, ale po co
przemierzać niezbadane wody, skoro pod ręką ma się sprawdzone
fundamenty, które potrafi się należycie wykorzystać? Po lekturze
„Ostatniego” nie mam wątpliwości, że Hanna Jameson potrafi
stworzyć coś pasjonującego z czegoś znajomego. Miejsce akcji
fanom horroru (i pewnie nie tylko) prawdopodobnie będzie się
kojarzyć głównie z kultową opowieścią o trzyosobowej rodzinie
Torrance'ów zimującej w nawiedzonym hotelu w Górach Skalistych.
Czyli ze wspomnianym już „Lśnieniem”. Do szwajcarskiego hotelu
stworzonego przez Jameson na potrzeby tej opowieści wchodzimy parę
miesięcy przed nastaniem zimy. Słonecznie jest jednak tylko przez
chwilę, bo już we wstępnej fazie tej opowieści dochodzi do wojny
nuklearnej, która naturalnie drastycznie wpływa na klimat.
Brudnoszare chmury zasłaniają słońce – aura zupełnie jak przed
jesiennym deszczem, albo jak kto woli letnią ulewą. Tyle że bez
deszczu. Mieszkańcy hotelu mają wprawdzie zapas wody, ale niektórzy
z nich już zastanawiają się, co będzie, gdy susza się
przeciągnie. Problemem jest też pożywienie. Co prawda od czasu do
czasu udaje im się ustrzelić jakiegoś zwierza, ale to nie
wystarczy. Lekarstw też brakuje. Część z nich jest więc zmuszona
wypuszczać się na wielce ryzykowne wyprawy do najbliższego miasta,
z których jednakże przywożą coraz mniej niezbędnych do życia
produktów. Wyprawy te są niebezpieczne, bo choć zdają się oni
skłaniać ku temu, że są ostatnimi ludźmi na Ziemi, to nie
odrzucają innej możliwości. W tych okolicznościach niezbyt
podnoszącej na duchu. Każdy z nich oczywiście wolałby, żeby się
okazało, że ich malutkie społeczeństwo nie jest jedyne, ale ta
wizja napełnia ich też obawą. Bo skoro panuje anarchia naiwnością
byłoby myśleć, że wszyscy ocaleli uparcie trzymają się reguł
tzw. cywilizowanego świata, że nie wyparli się tak zwanego
człowieczeństwa, że nie starają się przetrwać za wszelką cenę.
W tym wszystkim jest jeszcze mała dziewczynka: ofiara morderstwa, do
którego doszło na terenie hotelu albo tuż przed końcem znanego
nam świata, albo już po zmasowanym ataku nuklearnym. Odnalezienie
jej ciała w zbiorniku na wodę umieszczonym na dachu tego ogromnego
obiektu otwiera wątek kryminalny, który Jameson zgrabnie doprawia
elementami bardziej kojarzącymi się z thrillerem psychologicznym.
Główny bohater i zarazem narrator książki, amerykański historyk
Jon Keller, dostaje istnej obsesji na punkcie tej sprawy. Wiele
wskazuje na postępującą paranoję, jednak Jameson nie tylko nie
daje nam co do tego pewności, ale wręcz przynajmniej czasowo zmusza
nas do podzielania jego szaleńczych? teorii. Co więcej sygnalizuje
podłoże nadnaturalne – choć nasz przewodnik, John Keller, raczej
odrzuca to wyjaśnienie, my na taki komfort nie bardzo możemy sobie
pozwolić. Rozważyć należy wszystkie tropy podrzucane przez
autorkę. Jeśli oczywiście chce się jeszcze przed Jonem rozwiązać
tę niezbyt złożoną zagadkę. Potrzeba ta może słabnąć w
obliczu poważnych problemów piętrzących się przed bohaterami i
być może antybohaterami „Ostatniego”. Woda, pożywienie,
elektryczność, odcięcie od informacji: to tylko cześć ich
kłopotów. Perspektywa krwawego starcia z innymi ludźmi narzucająca
im daleko idącą ostrożność, zwłaszcza podczas wypraw do miasta,
też nie zamyka listy ich problemów. Są jeszcze choroby, tym
groźniejsze, że brakuje lekarstw i nie można liczyć na
specjalistyczną opiekę (jest jedna lekarka, która musi sobie
radzić starymi metodami, bez nowoczesnego sprzętu) oraz... Nazwijmy
to problemem ustrojowym. Co prawda wszyscy mieszkańcy hotelu optują
za demokracją, ale przywódca nie zostaje wyłoniony przez
głosowanie. Ta funkcja przypada w udziale byłemu szefowi ochrony
hotelu, w którym przyszło żyć garstce niedobitków. Ot tak, bez
głosowania człowiek ów obejmuje dowództwo. A gdy przychodzi pora
na wymierzenie sprawiedliwości... Hanna Jameson nikogo nie osądza.
Nie ocenia metod wybieranych przez postacie zaludniające jej
książkę. To już pozostawia nam. „Ostatni” to
klaustrofobiczna, paranoiczna, ponura, przygnębiająca podróż po
być może nawiedzonym przez istotę/istoty nie z tego świata
gmaszysku pod przewodnictwem Jona Kellera. Przebywającego w nader
barwnym, zróżnicowanym towarzystwie, z którego muszę wyróżnić
Tomi: najbardziej niejednoznaczną, waleczną, ale niebudzącą
zaufania Amerykankę, która przynajmniej na pozór połączy siły z
głównym bohaterem omawianej książki. Podróż niezbyt to
odkrywcza, ale pożądanych od tego typu literatury emocji dostarcza.
Trzyma w napięciu, przygnębia, chwilami nawet doprowadza do
słusznej wściekłości również wymierzonej w nas samym, napawa
poczuciem beznadziei, budzi albo podsyca lęk o przyszłość
ludzkości i zadaje mnóstwo pytań między innymi natury
egzystencjalnej i politycznej. I tak aż do finału, który mnie
osobiście nielicho rozczarował. A właściwie to cała ostatnia
partia najpoczytniejszej powieści Hanny Jameson wydaje się być
sklecona naprędce, bez pomyślunku. Zupełnie jakby autorkę gonił
termin...
Miłośnicy
literatury postapokaliptycznej dystopijnej wizji brytyjskiej autorki
Hanny Jameson, przelanej na karty „Ostatniego” przegapić nie
mogą. To utwór przede wszystkim dla nich, ale jestem też
przekonana, że ta propozycja sprosta wymaganiom dużo szerszej grupy
czytelniczej. Fani kryminałów, thrillerów psychologicznych, a
nawet horrorów też powinni zaryzykować lekturę najgłośniejszej
z dotychczasowych książek Hanny Jameson. Pisarki, która wie, jak
budzić i intensyfikować emocje w spragnionych mocniejszych wrażeń
czytelnikach. Przelewać na nich niewygodne uczucia, które targają
nią samą. Osobą nieprzyjmującą obojętnie autodestrukcyjnych
zapędów gatunku ludzkiego. Będącą w opozycji do wszystkich tych,
którzy świadomie czy nie prowadzą nas ku zagładzie. Jej głos
może i jest głosem wołającego na puszczy, ale moim zdaniem warto
go usłyszeć. Warto też wejść do mrocznego świata wykreowanego w
„Ostatnim” przez tę władającą dojrzałym warsztatem pisarskim
Brytyjkę choćby tylko po to, by cieszyć się wymyśloną przez nią
historią, której nie sposób zaszufladkować, przypisać do jednego
gatunku literackiego. Czyli dla każdego coś miłego. No dobrze,
niezupełnie, ale grupa docelowa „Ostatniego” niewątpliwie jest
bardzo szeroka. I nie mam wątpliwości, że temu nader klimatycznemu
utworowi przybędzie jeszcze mnóstwo sympatyków. To pewne.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz