wtorek, 24 grudnia 2019

Hanna Jameson „Ostatni”


Recenzja przedpremierowa

W trakcie pobytu amerykańskiego historyka, doktora Jona Kellera, w szwajcarskim hotelu nieoczekiwanie dochodzi do wojny nuklearnej, na skutek której wiele miast świata znika z powierzchni ziemi. Giną miliony ludzi, ale rejon, w którym przebywa Jon jest stosunkowo bezpieczny. Mężczyzna, tak jak część gości i personel hotelu, decyduje się przeczekać kryzys w tym wielkim obiekcie otoczonym lasem. Czas wypełnia sobie spisywaniem kroniki, ponadto wraz z paroma innym osobami dba o dobro ogółu. Jego priorytety ulegają jednak zmianie, gdy na terenie hotelu zostają odnalezione zwłoki małej dziewczynki. Jon, w przeciwieństwie do pozostałych, nie ma wątpliwości, że ich obowiązkiem jest odnalezienie sprawcy tej strasznej zbrodni. Rozpoczyna więc samotne śledztwo, które z czasem zaczyna przeradzać się prawdziwą obsesję. Jonowi wprawdzie udaje się znaleźć sojuszników, ale większości osób przebywających w hotelu zdaje się zupełnie nie obchodzić kto i dlaczego zabił niewinną istotę. Ludzie przede wszystkim koncentrują się na przetrwaniu w tym postapokaliptycznym świecie, Jon podejrzewa jednak, że wśród nich jest ktoś, komu bardzo zależy na tym, by nie udało mu się rozwikłać zagadki śmierci małoletniej osoby na terenie hotelu, w którym znaleźli schronienie być może ostatni ludzie na Ziemi.

Brytyjka Hanna Jameson na rynku literackim zadebiutowała w 2012 roku, powieścią kryminalną pt. „Something You Are”. Później dopisała dwie kontynuacje swojej debiutanckiej publikacji, ale głośno o niej zrobiło się dopiero w 2019 roku, za sprawą niezwiązanej z jej poprzednim projektem, powieści postapokaliptycznej zatytułowanej „The Last” (pol. „Ostatni”). Historię tę zainspirowały niepokojące dyskusje o wojnie nuklearnej, które rozgorzały w Stanach Zjednoczonych po wyborach prezydenckich w 2016 roku, twórczość J.G. Ballarda i Stephena Kinga oraz zbrodnia, do której doszło w Los Angeles – w zbiorniku na wodę umieszczonym na dachu hotelu znaleziono ciało dziewczyny. Jameson, podobnie jak jeden z jej inspiratorów, Stephen King, w mediach społecznościowych pisze głównie o polityce. W kręgu jej zainteresowań leży również historia, czemu wyraz dała w postaci doktora Jona Kellera. Głównego bohatera i zarazem narratora jej, jak dotychczas, najgłośniejszej książki.

Autodestrukcja. Wojna nuklearna. Upadek cywilizacji. Śmierć zgotowana ludziom przez ludzi. Hanna Jameson w „Ostatnim” przedstawia nader realną wizję naszej przyszłości. Wizję opartą na poczynionych przez nią obserwacjach aktualnej sytuacji politycznej w niektórych krajach świata. I społecznej. Smutek, rozpacz, wściekłości – to emocje, które determinują jej pisarstwo, napędzają ją, garściami czerpie z nich w procesie tworzenia. Jameson nie przykłada wagi do czystości gatunkowej. Nie widzi sensu w trzymaniu się szufladek, większego znaczenia nie ma nawet dla niej to, czy dana historia jest autentyczna, czy fikcyjna. Ważne żeby była dobra. Doskonale widać to w „Ostatnim”. Powieść dystopijna, postapokaliptyczna, kryminał, thriller psychologiczny, horror – elementy wszystkich tych gatunków/nurtów znajdujemy w najgłośniejszej powieści Hanny Jameson. Po części zainspirowanej prawdziwymi wydarzaniami, ale w istocie, naturalnie, fikcyjnej. Porównywany do „Lśnienia” Stephena Kinga – głównie przez miejsce akcji, ale i sama autorka podrzuca ten tytuł – „Ostatni” daje nam wgląd być może w ostatni bastion ludzkości. Utwór został pomyślany jako kronika pochodzącego ze Stanów Zjednoczonych nauczyciela akademickiego, historyka Jona Kellera, który wraz z garstką innych osób przybyłych z różnych stron świata, w pewnym sensie utknął w ogromnym hotelu położonym w zacisznym zakątku Szwajcarii. Oczywiście każdy z nich w dowolnym momencie może opuścić to gmaszysko. Wyruszyć w drogę... Tylko dokąd miałby się udać? Świat jaki znali przestał istnieć. Wielu z nich wychodzić wręcz z założenia, że oprócz nich na Ziemi nie ma już ani jednego człowieka. Co rzecz jasna prowadzi ich do konkluzji, że na ich barkach spoczywa odbudowanie gatunku ludzkiego. Doprowadzonego na skraj zagłady przez nikogo innego jak ludzi. A głównym podejrzanym jest... prezydent Stanów Zjednoczonych. Jego nazwiska Jameson nie podaje (Stephen King pewnie by się nie powstrzymywał), ale naprawdę nietrudno się domyślić, o kim mowa. Oskarżycielski palec Jameson wymierza jednak przede wszystkich w nas (z sobą włącznie). W społeczeństwo, do którego praktycznie każdego dnia docierają alarmistyczne informacje, które wprawdzie wścieka się na polityków i z obawą patrzy w przyszłość, ale... jest bierne. Owszem, niektórzy uczestniczą w marszach, biorą udział w manifestacjach, ale czy ich zaangażowanie przynosi jakieś efekty? Więcej: czy naprawdę wierzą w to, że dany rząd weźmie sobie do serca ich głośne sprzeciwy? „Rządy niczego się nie boją i […] ludzie też nie boją się tak, jak bać się powinni”. Oszukujemy samych siebie, bo tak jest wygodniej. A przynajmniej usilnie staramy się nie dopuszczać do siebie myśli, że w każdej chwili wszystko może się skończyć. Hanna Jameson Antychrystami czyni ludzi. Polityków, ich wyborców i biernych obserwatorów sukcesywnie pogarszającej się sytuacji politycznej na świecie. Jameson nie twierdzi, że wina rozkłada się po równo, ale każe się nam zastanowić, czy bohaterowie „Ostatniego” (a już wkrótce być może i my sami) znaleźliby się w takim położeniu, gdyby wrzucali inne głosy do urn wyborczych i byli bardziej zaangażowani w życie polityczne. Bali się bardziej i robili więcej, by rządy poszczególnych krajów też nie były wolne od strachu. Bo tylko strach przed słusznym gniewem obywateli może zmusić możnych tego świata do zarzucenia groźnych praktyk. Bierność osób, którzy zagrożenia z tej strony nie dostrzegają to jedno, ale jak daje do zrozumienia Jameson, problemem jest też podatność na manipulację, bezrefleksyjny udział w wyborach w demokratycznych krajach i podzielanie nawet najbardziej skrajnych poglądów niektórych co ważniejszych graczy politycznych. „Ostatni” wbrew temu wszystkiemu, co dotychczas napisałam, nie skupia się jednak najsilniej na wyżej wymienionych kwestiach, tylko na próbach przetrwania w postapokaliptycznym świecie niewielkiej grupy osób, którzy na swoje szczęście bądź nieszczęście podczas zmasowanego ataku bombowego znajdowali się w odizolowanym szwajcarskim hotelu, do którego wojna nie dotarła. Ocaleli muszą jednak zmierzyć się ze świadomością nieodwracalnej straty wszystkich ludzi, na których im zależało oraz widmem egzystencji w świecie, który z tych popiołów odrodzić się już nie zdoła. A może? Może ludzkość ma jeszcze szansę, może ta garstka niedobitków odbuduje to, co inni lekką ręką zniszczyli? Choćby po to, żeby ktoś znów mógł to zniszczyć...

Może już dawno zapomnieliśmy o dobroci. Może to był nasz problem. Dokąd zmierzamy bez niej?”

Ujęcie końca znanego nam świata z punktu widzenia osoby z rzadka wychodzącej poza teren przepastnego szwajcarskiego hotelu otoczonego gęstymi lasami, apokaliptycznej i już szerzej postapokaliptycznej rzeczywistości obejmującej tak przytłaczająco wąski obszar (Hanna Jameson oczywiście od czasu do czasu nieco miejsce akcji rozszerza) w moim poczuciu było najtrafniejszym wyborem tej brytyjskiej pisarki. Oryginalnym bym go nie nazwała, ale po co przemierzać niezbadane wody, skoro pod ręką ma się sprawdzone fundamenty, które potrafi się należycie wykorzystać? Po lekturze „Ostatniego” nie mam wątpliwości, że Hanna Jameson potrafi stworzyć coś pasjonującego z czegoś znajomego. Miejsce akcji fanom horroru (i pewnie nie tylko) prawdopodobnie będzie się kojarzyć głównie z kultową opowieścią o trzyosobowej rodzinie Torrance'ów zimującej w nawiedzonym hotelu w Górach Skalistych. Czyli ze wspomnianym już „Lśnieniem”. Do szwajcarskiego hotelu stworzonego przez Jameson na potrzeby tej opowieści wchodzimy parę miesięcy przed nastaniem zimy. Słonecznie jest jednak tylko przez chwilę, bo już we wstępnej fazie tej opowieści dochodzi do wojny nuklearnej, która naturalnie drastycznie wpływa na klimat. Brudnoszare chmury zasłaniają słońce – aura zupełnie jak przed jesiennym deszczem, albo jak kto woli letnią ulewą. Tyle że bez deszczu. Mieszkańcy hotelu mają wprawdzie zapas wody, ale niektórzy z nich już zastanawiają się, co będzie, gdy susza się przeciągnie. Problemem jest też pożywienie. Co prawda od czasu do czasu udaje im się ustrzelić jakiegoś zwierza, ale to nie wystarczy. Lekarstw też brakuje. Część z nich jest więc zmuszona wypuszczać się na wielce ryzykowne wyprawy do najbliższego miasta, z których jednakże przywożą coraz mniej niezbędnych do życia produktów. Wyprawy te są niebezpieczne, bo choć zdają się oni skłaniać ku temu, że są ostatnimi ludźmi na Ziemi, to nie odrzucają innej możliwości. W tych okolicznościach niezbyt podnoszącej na duchu. Każdy z nich oczywiście wolałby, żeby się okazało, że ich malutkie społeczeństwo nie jest jedyne, ale ta wizja napełnia ich też obawą. Bo skoro panuje anarchia naiwnością byłoby myśleć, że wszyscy ocaleli uparcie trzymają się reguł tzw. cywilizowanego świata, że nie wyparli się tak zwanego człowieczeństwa, że nie starają się przetrwać za wszelką cenę. W tym wszystkim jest jeszcze mała dziewczynka: ofiara morderstwa, do którego doszło na terenie hotelu albo tuż przed końcem znanego nam świata, albo już po zmasowanym ataku nuklearnym. Odnalezienie jej ciała w zbiorniku na wodę umieszczonym na dachu tego ogromnego obiektu otwiera wątek kryminalny, który Jameson zgrabnie doprawia elementami bardziej kojarzącymi się z thrillerem psychologicznym. Główny bohater i zarazem narrator książki, amerykański historyk Jon Keller, dostaje istnej obsesji na punkcie tej sprawy. Wiele wskazuje na postępującą paranoję, jednak Jameson nie tylko nie daje nam co do tego pewności, ale wręcz przynajmniej czasowo zmusza nas do podzielania jego szaleńczych? teorii. Co więcej sygnalizuje podłoże nadnaturalne – choć nasz przewodnik, John Keller, raczej odrzuca to wyjaśnienie, my na taki komfort nie bardzo możemy sobie pozwolić. Rozważyć należy wszystkie tropy podrzucane przez autorkę. Jeśli oczywiście chce się jeszcze przed Jonem rozwiązać tę niezbyt złożoną zagadkę. Potrzeba ta może słabnąć w obliczu poważnych problemów piętrzących się przed bohaterami i być może antybohaterami „Ostatniego”. Woda, pożywienie, elektryczność, odcięcie od informacji: to tylko cześć ich kłopotów. Perspektywa krwawego starcia z innymi ludźmi narzucająca im daleko idącą ostrożność, zwłaszcza podczas wypraw do miasta, też nie zamyka listy ich problemów. Są jeszcze choroby, tym groźniejsze, że brakuje lekarstw i nie można liczyć na specjalistyczną opiekę (jest jedna lekarka, która musi sobie radzić starymi metodami, bez nowoczesnego sprzętu) oraz... Nazwijmy to problemem ustrojowym. Co prawda wszyscy mieszkańcy hotelu optują za demokracją, ale przywódca nie zostaje wyłoniony przez głosowanie. Ta funkcja przypada w udziale byłemu szefowi ochrony hotelu, w którym przyszło żyć garstce niedobitków. Ot tak, bez głosowania człowiek ów obejmuje dowództwo. A gdy przychodzi pora na wymierzenie sprawiedliwości... Hanna Jameson nikogo nie osądza. Nie ocenia metod wybieranych przez postacie zaludniające jej książkę. To już pozostawia nam. „Ostatni” to klaustrofobiczna, paranoiczna, ponura, przygnębiająca podróż po być może nawiedzonym przez istotę/istoty nie z tego świata gmaszysku pod przewodnictwem Jona Kellera. Przebywającego w nader barwnym, zróżnicowanym towarzystwie, z którego muszę wyróżnić Tomi: najbardziej niejednoznaczną, waleczną, ale niebudzącą zaufania Amerykankę, która przynajmniej na pozór połączy siły z głównym bohaterem omawianej książki. Podróż niezbyt to odkrywcza, ale pożądanych od tego typu literatury emocji dostarcza. Trzyma w napięciu, przygnębia, chwilami nawet doprowadza do słusznej wściekłości również wymierzonej w nas samym, napawa poczuciem beznadziei, budzi albo podsyca lęk o przyszłość ludzkości i zadaje mnóstwo pytań między innymi natury egzystencjalnej i politycznej. I tak aż do finału, który mnie osobiście nielicho rozczarował. A właściwie to cała ostatnia partia najpoczytniejszej powieści Hanny Jameson wydaje się być sklecona naprędce, bez pomyślunku. Zupełnie jakby autorkę gonił termin...

Miłośnicy literatury postapokaliptycznej dystopijnej wizji brytyjskiej autorki Hanny Jameson, przelanej na karty „Ostatniego” przegapić nie mogą. To utwór przede wszystkim dla nich, ale jestem też przekonana, że ta propozycja sprosta wymaganiom dużo szerszej grupy czytelniczej. Fani kryminałów, thrillerów psychologicznych, a nawet horrorów też powinni zaryzykować lekturę najgłośniejszej z dotychczasowych książek Hanny Jameson. Pisarki, która wie, jak budzić i intensyfikować emocje w spragnionych mocniejszych wrażeń czytelnikach. Przelewać na nich niewygodne uczucia, które targają nią samą. Osobą nieprzyjmującą obojętnie autodestrukcyjnych zapędów gatunku ludzkiego. Będącą w opozycji do wszystkich tych, którzy świadomie czy nie prowadzą nas ku zagładzie. Jej głos może i jest głosem wołającego na puszczy, ale moim zdaniem warto go usłyszeć. Warto też wejść do mrocznego świata wykreowanego w „Ostatnim” przez tę władającą dojrzałym warsztatem pisarskim Brytyjkę choćby tylko po to, by cieszyć się wymyśloną przez nią historią, której nie sposób zaszufladkować, przypisać do jednego gatunku literackiego. Czyli dla każdego coś miłego. No dobrze, niezupełnie, ale grupa docelowa „Ostatniego” niewątpliwie jest bardzo szeroka. I nie mam wątpliwości, że temu nader klimatycznemu utworowi przybędzie jeszcze mnóstwo sympatyków. To pewne.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz