niedziela, 29 marca 2020

„A Night of Horror: Nightmare Radio” (2019)


„A Night of Horror: Nightmare Radio” to argentyńsko-nowozelandzko-brytyjska antologia filmowa, zebrana przez braci Nicolasa i Luciano Onetti. Osiem krótkich obrazów grozy wyreżyserowanych przez twórców z różnych stron świata, spięli stworzoną przez siebie klamrą, opartą na scenariuszu Urugwajczyków Mauro Croche i Guillermo Lockharta: historią spikera radiowego, Roda Wilsona, prowadzącego nocną audycję, podczas której wymienia się ze słuchaczami mrocznymi opowieściami. Pierwszy pokaz „A Night of Horror: Nightmare Radio” odbył się w maju 2019 roku na Festiwalu Filmowym w Cannes w sekcji „Upcoming Fantastic Films” Blood Window.

Wchodzimy do stacji radiowej, w której podczas tej burzliwej nocy przebywa tylko Rod Wilson, prowadzący program „A Night of Horror”, w którym dzieli się ze słuchaczami (i nami, widzami) opowieściami z dreszczykiem. Słuchacze też mogą opowiadać straszne historyjki – za pośrednictwem telefonu – ale twórcy segmentu „Nightmare Radio” obmyślili to tak, by tylko opowieści Roda miały przełożenie na ekran. Ale nie wszystkie shorty składające się na tę antologię umownie pochodzą od Roda w czasie rzeczywistym. Są też filmiki, które w pewnym momencie wyświetlą się na ekranie telewizora stojącego w stacji radiowej. Bo Rod, tak jak bohaterowie jego historyjek, tej burzliwej nocy zderzy się z nieznanym.

Zanim jednak poznamy Roda Wilsona (mierna kreacja Jamesa Wrighta), głównego bohatera opowieści-spinacza zatytułowanej „Nightmare Radio”, zobaczymy short Jasona Bognackiego „In the Dark Dark Woods...”, który został wydany już w 2017 roku. Nicolas i Luciano Onetti wykorzystali go tutaj w charakterze swoistego prologu, choć oczywiście zasadniczo jest to odrębna historia. Kilkuminutowa historia o przepełnionym gniewem duchu kobiety straszącym w pewnym lesie, który nie jest tak mroczny, jak mówi tytuł rzeczonego dziełka Jasona Bognackiego. Fabuła też niczym szczególnym się nie wyróżnia – ot, standardowa rzecz o mściwej zjawie – ale forma jest na tyle zmyślna (wierszyk, z lekka baśniowa tonacja, efekty specjalne), żeby oglądało się to z jako takim zaciekawianiem.

A teraz prawdziwa bomba. „Post Mortem Mary” z 2017 roku to mniej więcej dziesięciominutowy obraz wyreżyserowany przez Joshuę Longa, który koncentruje się na dziewczynce imieniem Mary, starającej się zrobić zdjęcie pośmiertne innej małej Mary. Już sam wygląd biednej nieboszczki może zaniepokoić. Realistycznie się prezentująca charakteryzacja bladolicego trupa z wyłupiastymi, białymi oczami, brudnymi włosami i z lekka obrzmiałą twarzą, to jednak nie wszystko. Widok ten zapewne nie zrobiłby na mnie aż takiego wrażenia, gdyby nie genialna praca kamer. Ukierunkowana na generowanie nieznośnego wręcz napięcia, które osiąga apogeum... Powiem krótko: Joshua Long napędził mi nielichego strachu. Ta martwa dziewczynka i to jej... No, daje w kość.

A Little Off the Top” Adama O'Briena z 2012 roku to już zupełnie inna liga. Po wspaniałym „Post Mortem Mary”, przyszło mi wysłuchiwać nudnawej gadki szalonego stylisty, skierowanej do siedzącej w bezruchu kobiety, która z jakiegoś powodu mu nie odpowiada. Podczas tego niemiłosiernie dłużącego się monologu mężczyzny, pokazuje się nam jedynie niewiele mówiące fragmenty ciała adresatki jego słów. Ale łatwo założyć, że kobieta jest już martwa. Jedyne, co moim zdaniem się tutaj udało, to finał – drastyczny i dość pomysłowy przebłysk zaledwie.

The Disappearance of Willie Bingham” to short w reżyserii Matthew Richardsa, który światło dzienne ujrzał już w 2015 roku. Obraz, w którym odzywają się echa body horroru (aczkolwiek niezbyt donośnie), i który uważam broni się założeniem fabularnym. Dosyć świeżym i nader okrutnym pomysłem na karanie sprawców najcięższych przestępstw. Tytułowa postać to osoba skazana za gwałt i zabójstwo nastolatki. Skazana na... amputacje. Otóż, system, z którym się tutaj zapoznajemy pozwala rodzinie ofiar skazanych zbrodniarzy decydować, ile ciała im odjąć. Męki Binghama mogą ograniczyć się do amputacji jednej kończyny (w warunkach szpitalnych, pod narkozą), ale równie dobrze może stracić dużo więcej. Wszystko zależy od bliskich nastolatki, którą, wedle sądu, mężczyzna pozbawił życia, przedtem ją gwałcąc. Richards nie tylko wymusił na mnie trwanie w poczuciu nieuchronności kolejnego uszczuplenia ciała (i przyznaję, ciekawości: co odkroją Williemu następnym razem?), ale i kazał zastanowić się nad tym, czy taki wymiar kary byłby lepszym, powiedzmy, zadośćuczynieniem dla rodziny ofiary, czy raczej czymś dodatkowo ich krzywdzącym.

Sergio Morcillo i jego „Drops” aka „Gotas”. Kilkunastominutowy hiszpańskojęzyczny (pozostałe shorty zawarte w omawianej antologii są anglojęzyczne) horror psychologiczny, w pewnym sensie zmiksowany z monster movie z 2017 roku, skupiający się na tancerce, która miewa napady potwornego bólu podbrzusza. Bóle menstruacyjne? Być może. Tak czy inaczej towarzyszymy tej znękanej bohaterce w nierównym pojedynku z... czymś, co nawiedziło jej dom. Potworną istotą, która bez wątpienia chce ją skrzywdzić. Ale skąd to to się wzięło i czym, u licha, jest? – tego dowiemy się dopiero w zaskakującym finale. W miarę trzymająca w napięciu opowieść poruszająca zawsze aktualne i niezwykle ważne tematy, ubrane w ciuszki rasowego horroru.

Najprężniej rozwijający się jako twórca efektów specjalnych A.J. Briones, reżyser kolejnego segmentu, zatytułowanego „The Smiling Man”, troszkę mnie skonfundował. Bo to dość dziwna opowieść. Nieomal surrealistyczna, trochę groteskowa i schizofreniczna rzecz o małej dziewczynce, która podąża za balonami podrzucanymi przez kogoś lub przez coś w jej niepokojąco cichym, pustym domu. Dziewczynka ma zaledwie kilka lat, ale nigdzie nie widać jej rodziców. W ogóle nikogo, kto by się nią zajmował tego osobliwego wieczora. W tym działającym na wyobraźnię filmiku nie pada ani jedno słowo, ale i słowa są zbędne. W zupełności wystarczą sugestywne zdjęcia. I ten à la mim... Doprawdy interesujący koszmarek.

Filmik „Into the Mud” w reżyserii Pablo S. Pastora z 2016 roku, w mojej ocenie jest tylko odrobinę lepszy od uważam najsłabszego segmentu „A Night of Horror: Nightmare Radio”, czyli omówionej już propozycji Adama O'Briena. Utrzymana w survivalowym klimacie opowieść o pościgu wszczętym w lesie w biały dzień. Ściganą jest naga, ranna kobieta, a ścigającym myśliwy, który dostrzega w niej okazję do zarobku. Rozmowa telefoniczna, którą na początku prowadzi ten dość odpychający gość, zawiera wprawdzie pewną wskazówkę co do finału, ale choć sam kierunek się przez to krystalizuje, to w szczegółach trudno to rozgryźć. A te detale... Nic oryginalnego, ale na plus odnotowuję efekt gore. Niezbyt mocny, ani nawet kreatywny, ale przynajmniej solidnie wykonany.

I wreszcie „Vicious”! Druga rzecz, która autentycznie mnie tutaj straszyła. Krótka produkcja z 2015 roku w reżyserii Olivera Parka, zapowiadająca wrażenia rodem z home invasion. To znaczy początkowe przeżycia młodej bohaterki „Vicious” sugerują włamanie do jej domu pod jej nieobecność. Kiedy wraca nachodzi ją przeczucie, że ktoś jest w środku. Ktoś nieproszony i być może groźny. Gdzie tam „być może”? Na pewno! A potem... Potem Park z niesamowitym wyczuciem napięcia i godnym najwyższego szacunku poszanowaniem mrocznego klimatu, obficie doprawionego straszliwą nadnaturalnością, przeprowadził mnie przez najprawdziwszy koszmar. Wyobraźcie sobie, że budzicie się w środku nocy i widzicie czarną sylwetkę płynnie wyłaniającą się, praktycznie wykształcającą się z innych przedmiotów zgromadzonych w pomieszczeniu i z dręczącą powolnością wspinającą się na łóżko, na którym leżycie. I sunącą, sunącą i sunącą po wygodnym leżu i... To jeszcze nic. Będzie jeszcze upiorniej. I bynajmniej nie przyjdzie Wam jedynie patrzeć na cienistą postać snującą się po mieszkaniu głównej bohaterki. Zobaczycie twarz. Twarz, która, ostrzegam, może zakradać się w Wasze marzenia senna, zamieniając je w tego rodzaju koszmary, których mało kto lubi doznawać. Ja wprost uwielbiam, więc tym bardziej jestem wdzięczna Oliverowi Parkowi za wrażenia, których mi dostarczył także po zaśnięciu.

(źródło: https://www.imdb.com)
Jako że formuła antologii filmowych wymaga od takich opowieści, jak „Nightmare Radio” Nicolasa i Luciano Onetti, którzy odpowiadają również za między innymi wybór shortów i ogólny kształt omawianego projektu, rozproszenia, to zazwyczaj trudno mi się w nie zaangażować. Takie dzielenie filmowej opowieści obniża emocje, a czasami wręcz zupełnie je blokuje. Ale w tym przypadku było inaczej. Owszem, część z tego, co było pomiędzy poszczególnymi segmentami (i po, nie zapominajmy bowiem o bądź co bądź niewiele wnoszącym swoistym prologu), większych atrakcji mi nie dostarczało. No, poza genialnym w swojej prostocie samym pomyśle na słuchowisko radiowe wykorzystane w formie spinacza. Długo na tym jechać się jednak nie dało (nie, jeśli o mnie chodzi), więc do czasu takich zastanawiających urozmaiceń, jak samoistnie włączający się telewizor i najdramatyczniejsze rozmowy telefoniczne - z jedną osobą - jakie tej feralnej nocy przeprowadzi Rod Wilson, dość niechętnie wracałam do tego miłośnika horrorów, któremu pozazdrościłam figurki Beetlejuice'a:) Ale jak już się rozkręciło to prawie na całego. Prawie, bo na całość, to twórcy „Nightmare Radio” poszli dopiero w ostatnim rozdziale swojego segmentu i zarazem całej tej antologii. Nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Swoją drogą, co jeszcze warto zaznaczyć, Luciano Onetti wespół z Jesusem Calderónem skomponował nastrojową, poniekąd wspólną oprawę muzyczną „A Night of Horror: Nightmare Radio”: „poniekąd”, bo w istocie podkreśla ona głównie przeżycia didżeja Roda Wilsona, a pozostałe segmenty co najwyżej poprzedza. Ponadto Luciano jest jedną z osób, której zawdzięczam naprawdę profesjonalny montaż tego zdumiewająco udanego horroru. Bo czego jak czego, ale czystego strachu, to nie oczekiwałam. Myślałam, że etap bania się na horrorach (poza „Egzorcystą” Williama Friedkina), niestety, mam już dawno za sobą. A tu taka niespodzianka! Aż dwa filmiki, które zdjęły mnie najprawdziwszym lękiem!

Dobra rzecz. Świetna inicjatywa braci pochodzących z Argentyny Nicolasa i Luciano Onetti, polegająca nie tylko na zebraniu garści shortów, które zostały wydane już wcześniej, ale i nakręceniu własnego, całkiem pomysłowego, dość mrocznego i mocno zaskakującego shorta spinającego wszystkie te odpowiednio porozkładane, zgrabnie wmiksowane w całość, z dbałością o zachowanie satysfakcjonującej spójności, historie z dreszczykiem. „A Night of Horror: Nightmare Radio” w mojej ocenie nie jest antologią pozbawioną słabych stron. Nie jest to przedsięwzięcie doskonałe w każdym calu. Ale i tak jedno z lepszych, jakie w ostatnim czasie miałam okazję obejrzeć. Chapeau bas!

1 komentarz:

  1. Potencjał i klimacik w tym studiu radia jest ale wykonanie reszty zdeczka padło. ;]

    OdpowiedzUsuń