Przed dwudziestoma pięcioma laty w niewielkim miasteczku Gritten dwóch nastoletnich chłopców dopuściło się odrażającej zbrodni. Obaj pasjonowali się świadomym śnieniem i wierzyli w tajemniczego mężczyznę z lasu zwanego panem Czerwone Ręce. Jeden ze sprawców został schwytany i osądzony, a drugiego nigdy nie odnaleziono. Teraz w mieście Featherbank dochodzi do niemal identycznej zbrodni. Sprawą zajmuje się oficer śledczy Amanda Beck. Tymczasem Paul Adams, czterdziestoletni nauczyciel akademicki, który w młodości przyjaźnił się z chłopcami, którzy później dopuścili się zabójstwa, wraca w rodzinne strony, aby czuwać przy matce umierającej w miejscowym hospicjum. Zatrzymuje się w domu, w którym się wychował, w podmiejskiej dzielnicy o nazwie Gritten Wood, u podnóża ogromnego lasu, który tutejsza społeczność od kiedy Paul sięga pamięcią nazywa Cieniem. To tam według legendy mieszka pan Czerwone Ręce, który być może teraz skierował swoją uwagę na Paula Adamsa. Albo to jego dawny kolega wrócił, aby dokończyć to, co zaczął ćwierć wieku temu.
W 2014 roku dwie dwunastoletnie dziewczyny w mieście Waukesha w stanie Wisconsin zwabiły do lasu swojego kolegę i zadały mu dziewiętnaście ciosów nożem, ponieważ wierzyły, że tego oczekuje od nich fikcyjna postać zwana Slender Manem. Chłopak przeżył, a jego oprawczynie wyrokiem sądu zostały zamknięte w zakładzie psychiatrycznym. Autor bestsellerowego „Szeptacza”, brytyjski pisarz Alex North, znalazł w tej sprawie inspirację do swojej kolejnej książki, pierwotnie wydanej w 2020 roku powieści pt. „The Shadows”/„The Shadow Friend”, której polska premiera (tytuł: „W cieniu zła”) także przypadła na rok 2020. North przyznał, że nigdy specjalnie nie interesował się samym Slender Manem. Dużo bardziej intrygują go ludzie, którzy w niego wierzą i właśnie nad psychologicznymi aspektami podobnej fascynacji młodych ludzi postanowił pochylić się w swojej klimatycznej mieszance thrillera i horroru. W której wykorzystał również swoją nastoletnią obsesję na punkcie świadomego śnienia i pokrótce omówił zjawisko, w którym sam poniekąd uczestniczy, czyli tak zwanych internetowych śledczych. I, choć tego nie planował – pomysł pojawił się na trochę dalszym etapie prac - jedną z bohaterek uczynił znaną czytelnikom „Szeptacza” policjantkę Amandę Beck. Ale główna rola przypadła w udziale fikcyjnemu nauczycielowi akademickiemu, który po dwudziestu pięciu latach wraca do domu...
Chociaż swoje poprzednie spotkanie z Alexem Northem uważam za udane, nie mogę powiedzieć, że „Szeptacz” wzbudził we mnie czysty zachwyt. Moje serce jest bliżej „W cieniu zła”, powieści wydanej mniej więcej rok po hitowym „Szeptaczu”, w której North również miesza stylistykę thrillera i horroru, ale mam wrażenie, że czyni to już z większym wyczuciem. Nabrał wprawy w łączeniu tych dwóch gatunków, choć myślę, że nad stopniowaniem napięcia powinien jeszcze trochę popracować. Problematyczne były dla mnie bowiem fragmenty mające wzmocnić aurę nadnaturalności. Las zwany Cieniem, w którym wedle legendy przyczaił się tajemniczy pan Czerwone Ręce i kryjący mroczne sekrety dom, w którym dorastał główny bohater książki – w tych miejscach autor zwykle nie poruszał się zbyt zgrabnie. Zamiast nieśpiesznie potęgować nastrój grozy, powoli, acz konsekwentnie akcentować nieuchronnie zbliżające się zagrożenie lub jakieś kolejne potworne odkrycie, przeprowadzał mnie przez te momenty z pośpiechem na miarę współczesnych straszaków z głównego nurtu – dynamicznych, plastikowych, efekciarskich horrorów o istotach z zaświatów, które najczęściej manifestują swoją obecność w prymitywnych zagraniach: „buu! mam cię!”. No dobrze, z tym ostatnim nie musiałam się zmagać, bo i pewnie trudno (jeśli to w ogóle wykonalne...) byłoby serwować jump scenki w utworze literackim. Ale, w tych pojedynczych fragmentach, North bez wątpienia narzuca ten sam pośpiech, który jakimś sposobem zawsze zamiast pobudzająco, działa na mnie usypiająco. Podkreślić jednak muszę, że „te przygody” nie zdarzały się zbyt często. Ot, takie sporadyczne przerywniki w dość mocno trzymającej w napięciu i zagadkowej drodze ulokowanej w dwóch przedziałach czasowych. Teraźniejszość i przeszłość. Teraz i dwadzieścia pięć lat wcześniej. Co prawda Alex North nie bierze tak potężnego rozmachu, jak Stephen King w swoim kultowym „To”, ale można się poczuć trochę jak w Derry z czasów Klubu Frajerów. Troszkę, bo w sumie tylko dlatego, że ten brytyjski pisarz rozciąga swoją opowieść tak naprawdę na lata. Wszystko zaczęło się ćwierć wieku wcześniej, kiedy Paul Adams był jeszcze nastolatkiem i mieszkał w, jak to się brzydko mówi, „ dziurze zabitej dechami”, małym miasteczku Gritten. A ściślej w Gritten Wood, dzielnicy leżącej na obrzeżach tej miejscowości, pod lasem, przez tutejszą społeczność nazywanym Cieniem. Paul Adams i jego najlepszy przyjaciel James Dawson mieli po czternaście lat, gdy w ich życie wkroczyli Charlie Crabtree i Billy Roberts. Podobnie jak oni, szkolni outsiderzy, duet, w którym wyraźnie dominował opowiadający niestworzone historie Charlie. Coraz bardziej podejrzanie zachowujący się chłopiec, który nauczył pozostałych świadomego śnienia. Poza tym bez trudu przekonał dwóch kolegów, że wszyscy mogą śnić te same sny. Spotykać się w snach (coś jak w „Koszmarze z ulicy Wiązów 3: Wojownikach nocy” Chucka Russella). A w nich nawiązywać kontakt z legendarnym panem Czerwone Ręce. Upiorną postacią z Cienia. Mamy więc mroczną legendą, która nabiera coraz to bardziej realnego wymiaru – nieprawdopodobne staje się coraz bardziej prawdopodobne. Tak że nawet od początku sceptycznie nastawiony do, ewidentnie fantastycznie brzmiących, opowieści Charliego Crabtree, Paul Adams zaczyna dopuszczać do siebie możliwość, że w słowach jego charyzmatycznego kolegi tkwi przynajmniej ziarno prawdy. W końcu w każdej legendzie można doszukać się odrobiny prawdy. Ale co jeśli owym faktem jest istnienie pana Czerwone Ręce? Co jeśli Charlie wcale nie uroił sobie, że w snach spotyka się z tajemniczą istotą mieszkającą w lesie? Mężczyzną z czerwonym rękami, którego Charlie zamierza przedstawić swoim kolegom? Wiemy, do czego to doprowadzi. Wiemy, że ta zagadkowa przygoda czterech nastolatków z Gritten skończy się czyjąś śmiercią. Czyją konkretnie? North nie mówi tego wprost, ale łatwo domyślić się, o którego chłopca chodzi. Jednego z dwóch najbardziej podatnych na wpływ Charliego Crabtree, który to potem sam obrósł legendą.
Małe miasteczko, mroczna legenda, z której wyrasta kolejna i niewiele mniej mroczna historia, budowana głównie przez internatowych samozwańczych detektywów; niszczejący, ponury dom kryjący niepokojące rzeczy; świadome śnienie; ogromny las, w którym być może ukrywa się zbrodniarz, czy to z tamtego, czy z tego świata; morderstwa popełniane przez nastolatków będących pod wpływem legendy Charliego Crabtree, a więc i pana Czerwone Ręce oraz już bardziej zagadkowe mordy dokonywane na osobach, w jakiś sposób zamieszanych w sprawę Charliego i Billy'ego. A więc celem najpewniej jest również syn marnotrawny, Paul Adams. Człowiek, którego noga nie postała w rodzinnym Gritten od dwudziestu pięciu lat. Teraz wraca do miasta, w którym przeżył najgorsze chwile w swoim życiu. Po to by wykorzystać, jak wszystko na to wskazuje, ostatnią szansę na spędzenie czasu ze swoją matką. Kobietą, która zawsze go chroniła. Która była gotowa zrobić dla swojego jedynego syna absolutnie wszystko i nigdy nie dała mu do zrozumienia, że ma mu za złe to, że praktycznie rzecz biorąc, ją opuścił. Rzadkie rozmowy telefoniczne, w które na dodatek niezbyt się angażował – do tego sprowadzał się cały ich kontakt w ostatnim ćwierćwieczu. Paul jest boleśnie świadomy swoich zaniedbań względem matki. Jest mu szczerze wstyd, wyrzuty sumienia wręcz go zżerają. Tym bardziej, że dni jego matki pewniej są już policzone. Paul nie może sobie wybaczyć, że zmarnował tyle czasu. Że zainteresował się swoją rodzicielką dopiero teraz, gdy kobieta znajduje się już u progu śmierci. Główny bohater „W cieniu zła” wprawdzie miał swoje powody – uciekał w ten sposób przed swoimi największymi demonami, przed potwornymi wspomnieniami, z jakimi wiąże się miasteczko Gritten, najzwyczajniej w świecie nie miał odwagi ponownie wkroczyć do tej miejscowości – ale nawet on sam wie, że to go nie rozgrzesza. Skoro teraz się udało, powinien już lata wcześniej podjąć próbę wjazdu do tego „przeklętego miasteczka”. Albo przynajmniej spotkać się z matką w innym miejscu. Paul wybrał jednak łatwiejszą drogę – łatwiej było izolować się nie tylko od samego Gritten, ale także w pewnym sensie od kobiety, której widok, jak zakładał, też ożywiałby w nim straszliwe wspomnienia. Alex North operuje prostym językiem, ale muszę przyznać, że w omawianej powieści dość mocno zagłębia się w umysły tak nastoletnich, jak dorosłych postaci. Nie tylko Paula, ale także oficer Amandy Beck zajmującej się właśnie otwartą sprawą zabójstwa nastoletniego chłopca, dokonanego przez jego dwóch rówieśników w mieście Featherbank, a w retrospekcjach właściwie wszystkich przyjaciół Paula. Postacie drugoplanowe w sumie też zostały wykreślone „zgodnie ze sztuką”. Tyle informacji, ile trzeba. Może Was zaskoczę, ale tym co najbardziej mnie ujęło w powieści „W cieniu zła” wcale nie były te wszystkie lubiane przeze mnie motywy wyrastające z tradycji horroru i/lub thrillera (przynajmniej jeśli chodzi o szkielety, bo North oparł na nich zupełnie nową historię), choć oczywiście witałam je z otwartymi ramionami (w praniu różnie to wychodziło, ale w większości autor dawał mi odczuć, że, jak to się mówi, dobrze wie z czym to się je). Ale jednak najbardziej jestem Northowi wdzięczna za wieź, jaką, prędzej celowo niż przypadkowo, wytworzył pomiędzy mną i... nie, nie Paulem. Chodzi o Jamesa Dawsona. Nastoletniego chłopca, który zapewne wkrótce umrze. Spokojnie, to nie spoiler. To rzecz, która, jestem pewna, szybko stanie się oczywista dla każdego odbiorcy „W cieniu zła”. Dobrze, North nie zwleka z przedstawieniem szczegółów zbrodni dokonanej w Gritten dwadzieścia pięć lat wcześniej, nie stara się nawet ukryć tożsamości sprawców tego ohydnego czynu, ale nie wspomina ofiary. Wiemy tylko, że była to osoba małoletnia, ale z formującej się właśnie w retrospekcjach paczki niepopularnych uczniów i rzecz jasna w połączeniu z informacjami wrzuconymi w rozdziały osadzone w umownej teraźniejszości, nasuwa się jeden wniosek. Że chłopcem, który najbliższego lata pożegna się z życiem będzie James Dawson. Prześladowany przez szkolnych łobuzów, chyba bardziej kochany przez ojczyma niż rodzoną matkę (przemoc domowa w rzadszym, ale niestety też funkcjonującym także w rzeczywistości, wydaniu – muszę pochwalić Northa też za to, że jako jeden z nielicznych przecież twórców pochyla się nad owym problemem), który dotychczas miał tylko jednego przyjaciela. Chłopaka z sąsiedztwa, od zawsze starającego się go chronić. Mowa o Paulu Adamsie, który jednak teraz ma konkurencję. Bo do tego tak naprawdę sprowadza się jego relacja z Charliem Crabtree. Dziwnym chłopakiem, który na oczach coraz bardziej zaniepokojonego Paula owija sobie Jamesa wokół małego palca. A Paul nie może nic zrobić, żeby wyrwać swojego najlepszego kumpla spod, jak podejrzewa, zgubnego wpływu rasowego manipulanta albo dzieciaka, który jakimś sposobem zapanował nad marzeniami sennymi. I w jakiś sposób połączył się z legendarną istotą nazywaną w tych stronach panem Czerwone Ręce. James, choć sobie tego nie uświadamia, znalazł się na skraju przepaści, z której prawdopodobnie już nikt nie jest w stanie go zawrócić. Ale czy na pewno? Czy nastoletni Paul naprawdę nie miał większego pola manewru? Naprawdę nie istniał żaden sposób na ocalenie Jamesa? Oczywiście, że tak, ale trzeba pamiętać, że Paul był nastolatkiem. Wprawdzie dość przewidującym, ale jednak osobą bardzo młodą, a więc (tak wiem, to nie dotyczy absolutnie każdego nastolatka i też dotyczy wielu dorosłych ludzi) często ulegającą emocjom. Można zrozumieć, dlaczego podchodził do Jamesa tak, a nie inaczej, ale to nie powinno umniejszać współczucia względem tego niesamowicie zagubionego „nowego ucznia Charliego”. Nie wstydzę się przyznać, że płakałam nad Jamesem. Ale i było mi przykro z powodu Paula. I jego matki. I... tak naprawdę długo by wymieniać. Bo chociaż nie mam wątpliwości, że powieść „W cieniu zła” będzie chwalona głównie za tajemniczą i, co tu dużo mówić, nadnaturalną atmosferę oblepiającą trochę kingowskie miasteczko (swoją drogą, o twórczości Stephena Kinga i nie tylko, też będzie), za ciekawy pomysł, któremu nie można odmówić kreatywności (pan Czerwone Ręce), za przynajmniej na pozór skomplikowane śledztwo, w które tak naprawdę z własnej inicjatywy wikła się jedna z postaci „Szeptacza”, oficer śledczy Amanda Beck i mocno zaskakujący zwrot akcji. Jest ich więcej, ale tylko jeden zrobił na mnie potężne wrażenie. Reszty też się nie spodziewałam, ale to już były takie pomniejsze bombki. O zdecydowanie mniej nośnym charakterze. A w jednym przypadku lekkie zaskoczenie szybko zostało u mnie wyparte delikatnym rozczarowaniem. Naprawdę czegoś lepiej przystającego do całkiem mrocznej, tajemniczej tonacji tej opowieści, nie można było wymyślić? Więcej odwagi, panie North!
Po Szeptaczu przyszedł pan Czerwone Ręce i... zostawił swojego poprzednika w tyle. „W cieniu zła”, uważam, lepiej wróży od „Szeptacza”. Dostrzegam progres, a więc mam powody przypuszczać, że trzecie uderzenie brytyjskiego powieściopisarza, Alexa Northa, będzie jeszcze silniejsze. Ale nawet gdyby został już na tym poziomie, jaki zaprezentował w historii o Cieniu skrywającym upiorną istotę z czerwonymi rękami, która spokojnie może stawać w szranki ze Slender Manem (oby tylko konsekwencje nie były takie, jak w jednej z głównych inspiracji do tej książki), to żadnych dodatkowych zachęt do obcowania z jego twórczością, tak naprawdę już bym nie potrzebowała. Nie zrozumcie mnie źle: lubię „Szeptacza”. Ale „W cieniu zła” lubię bardziej. Tę w gruncie rzeczy bardzo smutną opowieść, bo jak stwierdza jedna z bohaterek tej mrocznej historii, w gruncie rzeczy wszystkie opowieści o duchach takie właśnie są. Nawet te przerażające, jeśli spojrzymy na to z innej perspektywy. I możecie być pewni, że Alex North Wam to ułatwi. Musicie tylko sięgnąć po „W cieniu zła”, interesujący, choć w mojej ocenie nieidealny, miks thrillera i horroru. Do doskonałości Alexowi Northowi jednakże, uważam, niewiele już brakuje.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz