Była skrzypaczka, Ellen Ashland, pada ofiarą napaści, w wyniku której traci wzrok. Jej brat znajduje jej wygodne mieszkanie blisko centrum i zatrudnia opiekuna, Claytona, który ma pomóc jej przystosować się do nowych okoliczności. Z trudem radząca sobie z traumą i niepełnosprawnością kobieta, wkrótce nabiera pewności, że sąsiadka z tego samego piętra, Lana Latch, jest maltretowana przez swojego męża, Russo, który najwyraźniej wie o jej podejrzeniach. Na domiar złego niezidentyfikowana osoba, przez którą Ellen straciła jeden ze zmysłów, powraca. A przynajmniej tak jej się wydaje. Bo nie ma żadnych dowodów świadczących za słowami, jak wiele na to wskazuje, niestabilnej psychicznie kobiety.
„Sightless” to amerykański thriller psychologiczny w reżyserii i na podstawie scenariusza Coopera Karla, człowieka, który wcześniej – w 2017 roku - nakręcił jedynie krótkometrażowy obraz pod tym samym tytułem. Na fundamencie tego ostatniego zbudował fabułę swojego długometrażowego debiutu – rozbudował wcześniejszą koncepcję, która mogła być inspirowana filmem „Blink” z 1993 roku w reżyserii Michaela Apteda. W każdym razie są wyraźne podobieństwa. Zdjęcia do omawianej, dłuższej, wersji „Sightless” powstawały w maju 2019 roku, a pierwszy pokaz filmu odbył się na początku września roku 2020 na Dances With Films, a już pod koniec tego samego miesiąca firma MarVista Entertainment rozpoczęła dystrybucję w internecie.
Nieśpiesznie rozwijany psychologiczny dreszczowiec o młodej kobiecie, która już na początku filmu doznaje nieodwracalnego uszkodzenia nerwu wzrokowego. Budzi się w szpitalu, gdzie zostaje poinformowana przez swojego lekarza prowadzącego o utracie wzroku. Przez substancję chemiczną, wpuszczoną jej do oczy przez jakiegoś tajemniczego osobnika. Tak zaczyna się nowe życie Ellen Ashland. Życie w kompletnym ciemnościach. I w obcym miejscu. Jej brat uznaje, że bezpieczniej będzie zmienić miejsce zamieszkania. Wspomniałam już o thrillerze „Blink” w reżyserii Michaela Apteda – obrazie też opowiadającym o skrzypaczce, ale tam, jak być może pamiętamy, mieliśmy kobietę, która właśnie zyskała zmysł wzroku. W „Sightless” spotykamy się natomiast z odwrotną sytuacją – bohaterka właśnie przestaje widzieć. Ale to nie oznacza, że gra na skrzypcach pozostaje jedynym elementem łączącym omawianą produkcję z filmem „Blink”. Jest jeszcze wątek sąsiadki i zagrożenie ze strony tajemniczego oprawcy. Cooper Karl wprawdzie w inny sposób zawiązuje i rozwija te motywy, ale w obliczu niegdysiejszego zawodu Ellen, już sama ich obecność wystarczyła bym myślała o kultowym obrazie Michaela Apteda. Może gdyby czołowa postać „Sightless” nie była kiedyś wirtuozką skrzypiec, nie łączyłabym tamtych wątków z „Blink”, bo w końcu nie są one aż tak charakterystyczne. No i kierunek nie ten sam. W „Sightless”, zamiast zabójstwa sąsiadki, mamy potencjalną przemoc domową. Otóż, Ellen ma powody przypuszczać, że jej nowa sąsiadka, Lana Latch, jest maltretowana przez swojego męża, Russo. Dalej: Ellen niekoniecznie, wzorem bohaterki „Blink”, staje się celem niezidentyfikowanego osobnika, dlatego że była wyłącznie świadkiem jakiejś zbrodni. Jej prześladowca, jeśli istnieje, to najprawdopodobniej ta sama osoba, która odebrała jej wzrok. Jeśli istnieje. Z drugiej strony... Istnieje jeszcze jedna możliwość. Prawdopodobieństwo bardziej zbliżone do fabuły „Blink”. Ellen może jednak grozić niebezpieczeństwo dlatego, że jej zeznania mogłyby obciążyć oprawcę innej kobiety. Jej nowej sąsiadki, która zachowuje się dość zastanawiająco, żeby nie powiedzieć dziwnie. Tak, tylko czy na pewno patrzymy na prawdziwą Lanę? Bo to może być tylko wyobrażenie Ellen. Kobiety, która z racji swojej nowo powstałej niepełnosprawności, nie widzi rzeczy takimi, jakie naprawdę są, tylko w takim kształcie, jaki przybiorą w jej umyśle. A przecież twórcy nie pozostawiają nam wątpliwości (choćby scenka z papugą), że przynajmniej w niektórych momentach obieramy jej, zafałszowany, punkt widzenia. I nie zawsze wiemy, kiedy takie zjawisko następuje. Percepcja a rzeczywistość. Patrzymy, ale nie widzimy. Nie widzimy świata takiego, jakim on jest, bo każdy (?) patrzy na niego inaczej. Wszystko zależy od perspektywy. Jeśli rzeczywistość wydaje ci się szara, spokojnie możesz ją pokolorować. Nic nie stoi na przeszkodzie, by w twoich oczach świat wyglądał lepiej. Albo gorzej... Ellen Ashland po stracie wzroku, jeśli już, to skłania się bardziej w tę drugą stronę – swój świat maluje głównie czarną kredką. I trudno się temu dziwić, zważywszy na to, co straciła. Mowa o wzroku, ale z biegiem akcji staje się coraz bardziej jasne (nie tylko dla nas, ale również dla niej), że straciła również najlepszą przyjaciółkę, a nie można wykluczyć, że w ogóle wszystkich znajomych. Została sama. No chyba, że za wyjątek uznać jej brata, ale tutaj też można mieć wątpliwości. Bo kontakt telefoniczny i mailowy to za mało, by rozwiać jej poczucie osamotnienia w nagle bardzo nieprzyjaznym świecie. Starzy znajomi odeszli, ale ich miejsce zajął ktoś nowy. Ktoś, w kim Ellen znajduje oparcie. Komu może się zwierzyć, kto służy pomocą w jeszcze do niedawna tak prostych czynnościach domowych, których wykonywania Ellen teraz musi uczyć się na nowo. Jej nowy przyjaciel, zawodowy opiekun osób starszych i niepełnosprawnych, Clayton, cierpliwie uczy ją życia w nieprzeniknionych ciemnościach. To on pokazuje jej, jak rozproszyć ten mrok. Pokazuje jej potężną moc wyobraźni. Jej właściwie nieskończony, bezdenny zakres. A swoją naukę opiera na opowiadaniu Raya Bradbury'ego pt. „The Veldt” (pol. „Sawanna”, ze zbioru „Człowiek Ilustrowany”).
Powolna narracja skoncentrowana na postaciach (oczywiście najbardziej na Ellen Ashland) i przez większość czasu pozbawiona jakichś wybuchowych elementów. Ot, trudy dnia codziennego kobiety, która niedawno straciła wzrok. Nowa przyjaźń i podejrzane małżeństwo w najbliższym sąsiedztwie. I potencjalny napastnik. Tajemnicza jednostka starająca się wyrządzić krzywdę (pozbyć się?) pierwszoplanowej bohaterce. Wszystko to przedstawiono w bardzo minimalistyczny sposób, co dla mnie wadą nie było, ale oczywiście nastawiony na spektakularne (efekciarskie, dynamiczne) widowisko odbiorca pewnie inaczej się będzie na to zapatrywał. Istnieje jednak szansa – acz sądzę, że raczej niewielka – na to, że doceni on przynajmniej te drobne smaczki „wyświetlane w wyobraźni Ellen”. Te zabawy z percepcją. Zwłaszcza, że większość z tego może rodzić, jeśli już nie niepokój, to przynajmniej lekki dyskomfort emocjonalny. Płacząca kobieta leżąca na podłodze w mieszkaniu Ellen, wrogie spojrzenia rzucane głównej bohaterce przez jej przypuszczalnie maltretowaną sąsiadkę i oczywiście atak intruza, którego twarzy nie widzimy. Albo wszystko, albo tylko część z tego zachodzi jedynie w głowie Ellen. Ale też wszystko może dziać się naprawdę – tak, nawet ta płacząca kobieta, która dosłownie znika na naszych oczach, naprawdę mogła tam być. Włamać się do mieszkania byłej skrzypaczki, żeby sobie popłakać? A czemu nie? Czy ktoś jeszcze wątpi, że „Sightless” Coopera Karla to dreszczowiec, w którym wszystko może się wydarzyć? Tutaj nie ma rzeczy niemożliwych. I wszystko ma sens. Wszystko znajduje uzasadnienie, choć przynajmniej jedna rzecz może wydawać się ździebko naciągana. UWAGA SPOILER Że też głosu nie rozpoznała... Eee tam, dla chcącego nic trudnego. Parę lat ćwiczeń i voilà: mówisz wieloma głosami. Przy okazji: wątek brata Ellen nie został dopięty tak mocno jak pozostałe, więc i tutaj mogą narodzić się małe wątpliwości. Ale tylko jeśli uznać, że bohaterka po utracie wzroku nawiązała kontakt ze swoim bratem, a nie oprawcą. Przy tym drugim tłumaczeniu, niecodzienne położenie Ellen, przynajmniej w moich oczach, wypada bardziej wiarygodnie KONIEC SPOILERA. Chociaż dość mocno zaangażowałam się w burzliwe dzieje najwyraźniej coraz bardziej rozchwianej psychicznie kobiety (być może zmagającej się z zaburzeniem psychicznym, będącym następstwem traumy, jaką niedawno przeszła, i związanej z tym niepełnosprawności), to niestety nie wszystko szło gładko. Nie uniknęłam nudnawych chwil, co bolało tym bardziej, że były to chwile mające podkręcać napięcie. Samotne spacery Ellen po nowym mieszkaniu. Powolne, żeby nie rzec ślamazarne, ostrożne poszukiwania źródeł różnych niepokojących ją dźwięków. Głównie pod osłoną nocy. Dostatecznie mroczny, a za dnia całkiem posępny klimat, wzbogacany jeszcze z lekka depresyjnym nastrojem wynikającym z tekstu i dość klaustrofobiczną scenerią. Prawie cała akcja rozgrywa się pod dachem, głównie w mieszkaniu Ellen, ale choć wnętrza są raczej przestronne, to niepełnosprawność i w ogóle niechęć bohaterki do wychodzenia na zewnątrz, jej czasowe uzależnienie od innych w połączeniu z odpowiednią pracą kamer, rodziły we mnie poczucie ciasnoty, której tak naprawdę nie było. Tak, wszystko to - kolorystyka, korzyści wydobyte z miejsca akcji i emocje narzucane przez tekst - złożyło się na może nie niezapomnianą, ale na pewno dość nośną atmosferę. Aurę, w której - jeśli wiecie o co mi chodzi - dobrze się czułam. Nie najlepiej więc dobrze, czyli tak jak w thrillerze być powinno. O tyle o ile, bo pewnie lepsze zdanie o „Sightless” bym miała, gdyby rzecz wzmocniono. Ale i tak nie miałabym większym powodów do narzekań, gdyby więcej starań w kierunku wzmożenia napięcia skończyło się sukcesem (na moim przykładzie, bo pewnie nie każdy będzie na tych samotnych „przechadzkach” Ellen po mieszkaniu tak się nudził, jak ja). I gdyby wycięto ze scenariusza jedną rzecz. Jedno wyznanie, które pozbawiło mnie jednej niespodzianki w dalszej partii filmu. Jednej z największych. Nie bardzo rozumiem, po co aż tak jaskrawa wskazówka. Może scenarzysta miał na celu wprowadzić, albo raczej zintensyfikować, wrażenie niesamowitości. Doprowadzić jeszcze nieprzekonanych do przekonania, że to jeden z tych obrazów, które mnie zawsze zdają się mówić: „Witajcie w Strefie Mroku!”. Cóż, cokolwiek kierowało Cooperem Karlem przy rozpisywaniu tego drogowskazu, na mnie nie zadziałało. Żadnych korzyści, za to spora uciążliwość. Ale żeby nie było: pomysł na ten film doprawdy ciekawy. Powiedziałabym nawet, że jest to jakiś przynajmniej lekki powiew świeżości w tym gatunku. Dla mnie tylko po części zaskakujący, ale gwoli sprawiedliwości, dość długo trwałam w, jak się okazało, całkowitej niewiedzy. Tyle dobrego, że dość późno tę przeklętą wskazówkę wrzucono...
„Sightless” to obiecujący początek filmowej kariery Coopera Karla. Tak w roli reżysera, jak scenarzysty. Jego pierwszy pełnometrażowy obraz, będący rozbudowaną wersją jego dotychczas jedynego dziełka, krótkiego filmiku z roku 2017 pod tym samym tytułem. Nastrojowy, przyjemnie minimalistyczny i całkiem pomysłowy thriller psychologiczny, z solidnymi aktorskimi występami Madelaine Petsch i Alexandra Kocha. Dla zwolenników wolniejszych narracji i niemałego skupienia na postaciach, myślę, będzie satysfakcjonującym wyborem. Może nie tak do maksimum, bo nie powiedziałabym, że jest to dreszczowiec zupełnie pozbawiony wad. Trochę zgrzytów w moim przypadku było, ale patrząc na całokształt... No, dobry thrillerek, dobry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz