piątek, 23 października 2020

C.J. Tudor „Inni ludzie”

 

Rok 2016. Gabriel Forman utyka w korku w drodze do domu, do żony Jennifer i pięcioletniej córeczki Isabelli. Za tylną szybą stojącego przed nim samochodu nagle wyrasta twarz jego córki. Mężczyzna bierze wprawdzie pod uwagę, że mógł się pomylić, ale na wszelki wypadek rusza za nieznanym kierowcą. Pościg nie trwa długo, nieznajomemu udaje się uciec, a Gabe dzwoni do domu. I odbiera wiadomość o śmierci swojej żony i córeczki.
 
Rok 2019. Gabe przez cały czas niestrudzenie szuka swojego jedynego dziecka, bo nigdy nie wierzył w oficjalną wersję wydarzeń przedstawioną przez policję. Mężczyzna jest przekonany, że wszyscy zostali okrutnie oszukani. Wszyscy poza nim, jak się wydaje jedynym człowiekiem przekonanym, że Izzy nie zginęła wraz z matką z rąk wciąż niezidentyfikowanego włamywacza. Tymczasem kobieta imieniem Fran i niespełna ośmioletnia dziewczynka Alice znowu muszą uciekać, ponieważ ludziom, którzy chcą je zabić znowu udało się wpaść na ich trop. Gdziekolwiek Fran i Alice się zatrzymają, ich prześladowcy prędzej, czy później ich odnajdą. Tak jest zawsze, ale Fran nie zamierza się poddać. A napędza ją głównie pragnienie ocalenia swojej małej podopiecznej. Bojącej się luster i cierpiącej na narkolepsję, małomównej dziewczynki, która nigdy nie rozstaje się ze swoim wypchanym kamieniami plecakiem.

Inni ludzie” (oryg. „The Other People”), trzecia powieść brytyjskiej pisarki C.J. Tudor, autorki „Kredziarza” i „Zniknięcia Annie Thorne”, która swoją światową (polską też) premierę miała w 2020 roku, została zainspirowana pewnym dość prozaicznym wydarzeniem. Powrót do domu po zapchanej autostradzie i stary samochód z wyblakłymi naklejkami wokół tylnej szyby przez wiele kilometrów jadący tuż przed samochodem Tudor, której wyobraźnia w pewnym momencie zaczęła działać. Pisarka zadała sobie w duchu pytanie, co by było, gdyby w tylnej szybie tego zdezelowanego pojazdu nagle pojawiła się twarz? Co gdyby był to ktoś, kto właśnie został porwany? A gdyby znała tego kogoś? A gdyby... było to jej własne dziecko? Tak narodził się pomysł koszmaru na jawie Gabe'a Formana, mężczyzny, który pewnego dnia w dość tajemniczych okolicznościach traci żonę i córkę. Tytułowi inni ludzie wzięli się natomiast z lektury artykułu o tragicznej śmierci dziecka. Co ty byś zrobił, gdyby ktoś brutalnie odebrał ci bliską osobę i na dodatek nie został za to przykładnie ukarany? Z tej myśli wyszli Inni, integralny składnik jej trzeciej powieści. Thrillera z elementami horroru, w którym poza wszystkim innym C.J. Tudor pochyla się nad od zawsze fascynującym ją tematem dwoistości ludzkiej natury.

Sprawiedliwość. Czym jest? Jak działa? I czy powinna być przynależna każdemu? Poczucie sprawiedliwości to tak naprawdę rzecz względna. Każda zbrodnia powinna zostać ukarana, ale nie zawsze tak się dzieje. Nie brakuje też przypadków, wedle niektórych, zbyt łagodnego systemowego obejścia się z przestępcą. I zabójstwa nie są tutaj wyjątkiem. C.J. Tudor w swoich „Innych ludziach” skupia się między innymi na wspomnianych „niektórych”. O osobach, którzy mają poczucie, że odmówiono im sprawiedliwości. I osobach, którym nieoczekiwanie dano szansę jej zasmakować? Gabriel Forman, główny bohater książki, gdyby nie przypadkowa scena na autostradzie, której był świadkiem, pewnie też poszedłby tą drogą. Bo zabójcy jego bliskich policji nie udało się odnaleźć. Tożsamość włamywacza, który zamordował pięcioletnią Isabellę i jej matkę Jennifer, trzy lata później pozostaje nieznana. Ale Gabe nie wierzy, że ciało, które znaleziono przy zwłokach jego żony, było ciałem jego córki. Dopuszcza wprawdzie możliwość, że Izzy już nie żyje, ale, co zrozumiałe, bardziej trzyma się nadziei, że jego córeczka wciąż pozostaje wśród żywych. Przebywa w miejscu, którego on nie zna. Ale robi wszystko, co w jego mocy, by ją odnaleźć. I tak od trzech lat. Trzech lat tułaczki. Ciągle w drodze. Głównie jeżdżenia wte i wewte po autostradzie, na której, jak mu się wydaje, mężczyzna po raz ostatni widział swoje jedyne dziecko. Psychiczna męka bohatera jest wręcz namacalna. Tudor w krótkich, prostych zdaniach oddaje straszliwy ból tego człowieka. Przenosi go na czytelnika, zaraża nim właściwie już na pierwszych stronach swojej trzeciej powieści. To udaje jej się doskonale, ale okazuje się, że to za mało. Za mało, żeby stworzyć mocną więź pomiędzy mną i tą postacią. Był między nami jakiś dystans. Pomimo najszczerszych chęci nie udało mi się zbytnio zbliżyć do Gabe'a. Autorka mi to uniemożliwiała. A ściślej, dość pobieżny styl, jaki obrała w „Innych ludziach”. Wiem, że stać ją na więcej. Więcej pokazała mi już w swoim debiutanckim „Kredziarzu”, a na jeszcze wyższy poziom, moim zdaniem, wzniosła się w „Zniknięciu Annie Thorne”. „Inni ludzie” przy jej poprzednich książkach wypadają zaskakująco niestarannie. Zupełnie, jakby Tudor gdzieś było śpieszno. Jakby gonił ją sam Diabeł... albo kończył się termin zdania powieści. Na końcu utworu, w podziękowaniach, autorka daje jasno do zrozumienia, że proces tworzenia „Innych ludzi” wcale nie przebiegał gładko. Że nie pisało się jej tego łatwo i przyjemnie. I to niestety daje się odczuć z lektury. Dla niektórych pewnie najbardziej problematyczna będzie trochę ponaciągana i/lub niezbyt wyszukana fabuła, ale mnie zawiodła nie tyle sama opowieść, ile tempo, jakie jej nadano. Dynamiczny rozwój – szybki bieg, który jak to zwykle w takich przypadkach bywa, działa ze szkodą dla klimatu. A przecież Tudor stworzyła sobie okazję do przedstawienia naprawdę mrocznej, zagadkowej i nadnaturalnej opowieści, niejako z pogranicza jawy i snu. Dreszczowca o groźnych ludziach, ale i solidnego horroru o małej dziewczynce „zaglądającej do krainy po drugiej stronie lustra”. Czyżby inspiracja drugą odsłoną przygód Alicji z Krainy Czarów stworzonej przez popularnego pisarza Lewisa Carrolla? Bez względu na to skąd wziął się pomysł na niezwykłe przeżycia Alice (!), siedmioletniej dziewczynki, która już od jakiegoś czasu ucieka, Tudor w mojej opinii nie wykorzystała potencjału w nim drzemiącego. A właściwie to ucieka jej opiekunka, kobieta imieniem Fran, która jest przekonana, że tylko tak może zapewnić dziewczynce choćby tylko szczątkowe bezpieczeństwo. Ona sama najwyraźniej też jest celem, ale Fran najbardziej zależy na tym, by ocalić małą. A Alice jej ufa. Ale czasami też się jej boi. Nie tak bardzo jednak, jak luster. Tych okien do innej, być może jeszcze bardziej przerażającej, rzeczywistości. Prawdziwej czy wyimaginowanej.

Inni ludzie” pokrótce - zawsze pokrótce - przeprowadzają nas przez ciężką i dość depresyjną historię mężczyzny, który stracił wszystko, na czym mu zależało. Wszystko poza nadzieją, która jednakowoż, jak moim zdaniem słusznie zauważa C.J. Tudor, może działać na człowieka równie wyniszczająco, jak nienawiść i gorycz. Tudor porównuje nadzieję do pasożyta wyżerającego serce, mówi, że przez nadzieję można się czuć jak przynęta czekająca na rekina. Mówi też, że nadzieja nie zabija. Ale marne to pocieszenie, gdy w perspektywie mamy długie lata z tak działającym „pasożytem”. Z drugiej strony, gdyby nie żyjąca w nim nadzieja Gabriel Forman prawdopodobnie już dawno by to zakończył. W taki czy inny sposób, prędzej czy później, porzuciłby poszukiwania swojego dziecka. Albo jego widma. A wtedy mógłby nigdy nie natrafić na Innych lub, co gorsza, mógłby stać się jednym z nich. W sumie jeszcze może. Wciąż istnieje przerażająca możliwość, że i Gabe'owi zostanie przedstawiona oferta „nie do odrzucenia”. Zaoferuje się mu tego, czego system nie zdołał mu zapewnić. Gabe nie dostał nawet namiastki sprawiedliwości, ale ciągle, już od trzech lat, bardziej zaprząta go myśl o odnalezieniu córki. Żywej lub martwej, bo czasami (zawsze?) nawet najgorsza prawda jest lepsza od niewiedzy. Wątek poświęcony Gabe'owi przeplata się z też niełatwymi, niebezpiecznymi przeżyciami Fran i Alice oraz monotonnym życiem kelnerki z ulubionej kawiarni Gabe'a, samotnie wychowującej dwójkę małych dzieci, Katie. Życiem, które jak można się tego spodziewać, później stanie się już mniej monotonne. Spodziewamy się też, że wszystkie te wątki w końcu się połączą, że każdy z nich tak naprawdę stanowi fragment w jakimś, jeszcze nieznanym nam momencie, oderwany od całości. Ale czy na pewno nieznanym? Nie wszystko oczywiście da się z łatwością przewidzieć, ale jeden styk praktycznie od początku wydawał mi się aż nazbyt oczywisty. A reszta... Cóż, nie powiedziałabym, że Tudor wypuszcza jakieś potężne uderzenia, że znalazłam tutaj choćby tylko jedną niespodziankę takiego formatu, żebym mogła to wspominać. Nie mam wątpliwości, że żadnego z zastosowanych w „Innych ludziach” zwrotów akcji nie będę długo pamiętać, pomimo tego, że większości z nich raczej się nie spodziewałam. Coś tam może przeczuwałam, ale jeśli już, to były przeczucia bardzo niejasne. Tudor stopniowo rozplątuje wszystkie supełki zawiązane przeważnie duże wcześniej. Niektóre pomniejsze zagadki rodzą się później i zazwyczaj wynikają z tych większych, zaakcentowanych już w pierwszej fazie owej jedynie z pozoru pokomplikowanej historii. Kiedy autorka już odkryje przed nami wszystkie tajemnice, gdy już padną wszystkie odpowiedzi (jeśli o mnie chodzi nie zawsze w pełni przekonujące), prawdopodobnie dojdzie się do wniosku, że to dość prosta historyjka oparta na wykorzystywanych już motywach, ale gwoli sprawiedliwości dająca też coś od siebie. Coś może i nieodznaczającego się dużą kreatywnością, niebędącego wyrazem niezwykle bogatej, „niedostępnej zwykłym śmiertelnikom” pisarskiej wyobraźni, ale jakaś świeżość niewątpliwie w tym jest. Trochę inne spojrzenie na sprawdzony motyw zemsty. Wielokrotnie już poruszaną w beletrystyce, i chyba jeszcze częściej w filmie, problematykę, którą w „Innych ludziach” reprezentują... no, inni ludzie. Delikatne napięcie w tej całej pogoni w sumie mi towarzyszyło, ale też nie odstępowała mnie świadomość, że można to było zrobić lepiej. Zagęścić atmosferę nieustającego zagrożenia ze strony Innych i widmowej dziewczynki z drugiej strony lustra, którą widzi jedynie Alice, co myślę dawało Tudor dodatkowe pole do popisu. Albo dwa. Aż się prosiło mocniej pchnąć to w stronę dark fantasy, skąpanej w sugestywniejszych oparach oniryzmu. Ale i w bardziej przyziemnym, psychologicznym kierunku: wyraźne, w każdym razie wyrazistsze od tej drobnicy, na którą Tudor postawiła, sugestie, że stres, w jakim to biedne dziecko już od dłuższego czasu żyje, że styl życia, do jakiego Alice została zmuszona i najwyraźniej niezbyt odpowiednie towarzystwo, jedyne, jakie od dawna ma, że to wszystko sprawiło, iż jej psychika najzwyczajniej w świecie nie wytrzymała. Że ten, młodziutki przecież, umysł nie był w stanie w zdrowy sposób poradzić sobie z tym wszystkim, co los (inni ludzie?) jej zgotował. Nie udźwignął ciężaru, złamał się pod naporem tych wszystkich traum i zaczął szukać ucieczki w świecie wyobraźni. I znalazł, a teraz być może się powoli się w nim zadomawia. I ulega strasznym podszeptom swojego drugiego ja? Ależ można było się tym pobawić – nie tylko powrzucać, ale też porozwijać najróżniejsze warianty nieprzyjemnych przeżyć Alice z lustrami, pokombinować z tajemniczą dziewczynką, której, jak wszystko na to wskazuje, nikt poza Alice nie jest w stanie dostrzec, z narkolepsją, plażą i kamykami. Po prostu myślę, że „Inni ludzie” wymagały dłuższej pracy. Taki materiał zasługiwał na potężniejsze gabaryty. Wolniejsze tempo. Więcej słów. Dokładniejsze, szersze opisy, także w budowie przynajmniej ważniejszych postaci (poza Samarytaninem, on według mnie jest stosownie tajemniczy i jeszcze ta bijąca z tego dobrodzieja? jakaś nieokreślona groźba). I klimat, przede wszystkim większa dbałość o klimat. Szkoda, że autorka, która poprzednio dała mi tak satysfakcjonującą powieść („Zniknięcie Annie Thorne”), a jeszcze wcześniej całkiem niezłego „Kredziarza”, tym razem postawiła na półśrodki. Widać bardziej nastawiła się na niezobowiązującą, szybką i w ogólnych rozrachunku dość banalną rozrywkę - z mnóstwem sentencji, z którymi nie mogę się nie zgodzić (niektórzy jednak mogą uznać je za nieco cyniczne i/lub za przesadnie pesymistyczne), ale z czasem zaczęłam mieć wrażenie przesytu (ależ je poupychano) - zamiast na naprawdę mroczną przejażdżkę w (nie)znane u boku pełnokrwistych bohaterów, do czego Tudor, bądź co bądź, zdążyła już mnie przyzwyczaić. Czyta się szybko i bez większych cierpień. Ale w moim przypadku niestety też bez silniejszych emocji.

Na 2021 rok szykuje się czwarta powieść brytyjskiej pisarki C.J. Tudor (jej roboczy tytuł to „The Burning Girls), która zasłynęła, i to od razu na arenie międzynarodowej, już swoją pierwszą książką, „The Chalk Man” (pol. „Kredziarz”), która swoją światową premierę miała w roku 2018, a sukces przypieczętowała już w kolejnym roku, według mnie jeszcze lepszą, powieścią „The Hiding Place” (pol. „Zniknięcie Annie Thorne”). A teraz przyszła pora na... spadek formy. Utwór, w którym co prawda odzywają się echa starej, dobrej Tudor – tej Tudor, która dość umiejętnie łączy stylistykę thrillera i horroru, która tworzy chwytliwy, mroczny i odrobinę specyficzny klimat dla swoich wciągających opowieści o w gruncie rzeczy dobrych ludziach, którzy przeżywają trudne, a przy tym dość zagadkowe chwile – ale nie tak donośnie, jakbym chciała. Nie ukrywam, że zawiodłam się na „Innych ludziach”. I to dość mocno. Ale jako taka prosta, „samoczytająca się" rozrywka może być. Chciałabym więcej, inaczej, ale i tę nutkę depresyjnego nastroju, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, potrafię docenić. Tak samo jak i to, bądź co bądź słabsze, napięcie. Da się toto zjeść.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz