piątek, 3 lipca 2015

Dan Simmons „Terror”


Rok 1845. Dwa okręty, HMS Terror i HMS Erebus, ruszają na północ w poszukiwaniu legendarnego Przejścia Północno-Zachodniego. Wyprawie arktycznej przewodzi sir John Franklin, kapitanami statków są Francis Crozier i James Fitzjames. Ponad stuosobowa załoga Terroru i Erebusa jest zabezpieczona w prowiant i węgiel na wypadek kilkuletniego zimowania na tych nieprzyjaznych terenach. Ale nie przewidują niebezpieczeństwa z zewnątrz. Kiedy grzęzną na długie lata w lodzie zaczyna na nich polować ogromny, przypominający białego niedźwiedzia potwór. Ponadto komandor Crozier udziela schronienia niemej Eskimosce, którą marynarze nazywają lady Ciszą i podejrzewają o pogańskie praktyki, ściągające na nich gniew potwora. Z biegiem czasu, kiedy ofiary osobliwego drapieżnika mnożą się w zastraszającym tempie, a pożywienie i węgiel są na wyczerpaniu kapitanowie okrętów muszą zdecydować, czy zostać na pokładach, czy wyruszyć w długą, niebezpieczną pieszą podróż przez mroźne tereny arktyczne, z potworem podążającym ich śladami.

Wielokrotnie nagradzany amerykański pisarz, Dan Simmons, specjalizuje się w literaturze science fiction i horroru, ale w swoich książkach często czerpie również z tradycji innych gatunków. Po raz pierwszy wydany w 2007 roku „Terror”, nominowany do brytyjskiej Fantasy Award, odnosi się do historycznej, do dziś owianej aurą tajemnicy, wyprawy dowodzonej przez sir Johna Franklina w poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego. Szczegółowe losy załogi HMS Terror i HMS Erebus od maja 1845 roku nie są znane ludzkości (choć istnieje sporo całkiem prawdopodobnych teorii), z czego skorzystał Dan Simmons wplatając w tę lukę swoją fantastyczną opowieść. Najnowsze polskie wydanie Vesper wzbogacono ikonografią obrazującą czasy XIX-wiecznych podróży polarnych oraz posłowiem dr. hab. Grzegorza Rachlewicza przybliżającym czytelnikom tło wyprawy sir Johna Franklina i innych prób odkrycia Przejścia Północno-Zachodniego.

Krytycy w swoich ocenach „Terroru” podzielili się na dwa obozy – jedni nie mogli wyjść z podziwu nad drobiazgowym sportretowaniem realiów XIX-wiecznej wyprawy polarnej oraz talentem Simmonsa do tworzenia naprawdę przygniatającego klimatu grozy, a drudzy tymczasem utyskiwali przede wszystkim na pokaźne gabaryty książki (jakby długość była mankamentem…). Ja czytając „Terror” utwierdziłam się w przekonaniu, które zakiełkowało w moim umyśle podczas lektury „Trupiej otuchy” Simmonsa, że ten autor powinien zastąpić Stephena Kinga na pozycji współczesnego mistrza literackiego horroru. W porównaniu do jego prozy (również tej XXI-wiecznej, co udowadniają choćby „Drood” i „Terror”) najnowsze książki Kinga wypadają o wiele słabiej, ale z jakiegoś powodu opinia publiczna nie docenia kunsztu Simmonsa, w takim stopniu, na jaki zdecydowanie zasługuje.

„Natura spuszcza na nas tyle nieszczęść […] Dlaczego ludzie muszą ją w tym wspierać? Dlaczego nasz gatunek nie poprzestaje na tych klęskach, którymi karzą nas niebiosa, lecz dokłada do nich swoją dawkę cierpień i udręki?"

Simmons konstruuje swoją historię z perspektywy kilku bohaterów, przy czym najwięcej miejsca poświęca kapitanowi HMS Terror, Irlandczykowi Francisowi Rawdonowi Moirze Crozierowi, obdarzonemu zdolnością jasnowidzenia (za pośrednictwem tego daru Simmons przybliża postacie sióstr Fox, co stanowi kolejny przyjemny miszmasz fikcji z historią). Opowieść zaczyna od środka, od roku 1847, czyli chwili, w której oba statki tkwią już w lodowej pułapce, ale z czasem porywa się na parę retrospekcji, które przybliżają nam wszystkie ważniejsze wydarzenia mające miejsce wcześniej, warunkujące aktualne położenie bohaterów. Na postacie w większości składają się historyczne, żyjące naprawdę osobistości, jednakże przy zgłębianiu ich osobowości Simmons pozwolił sobie na pewną dowolność, a sportretował ich z niezwykłą wręcz pieczołowitością. Najwięcej sympatii wzbudza alkoholik Crozier, doświadczony żeglarz w Służbie Badawczej Królewskiej Marynarki Wojennej, który pomimo swojego daru jasnowidzenia zdaje się mieć najmniej tolerancji dla zabobonnych wierzeń załogi. Tkwiąc w arktycznym lodzie, w nieprzeniknionych ciemnościach i w ekstremalnie niskiej temperaturze wielu marynarzy nabiera przekonania, że statek jest nawiedzony przez duchy ich zmarłych kompanów, których ciała są składowane pod pokładem. Ich lęk wzmaga obecność na Terrorze Eskimoski z odgryzionym językiem, której komandor Crozier dobrodusznie udzielił schronienia, pomimo jej pogańskich korzeni. Część załogi wychodzi z założenia, że lady Cisza (jak ją nazywają) jest wiedźmą, która sprowadziła na nich zagrożenie w postaci potwora z lodu. Chociaż Simmons po krótkim, acz mocno klimatycznym skręceniu w stronę ghost story nie powraca już do tego tematu, przerośniętemu monstrum dziesiątkującemu ludzi sir Johna Franklina poświęca sporo uwagi. Przypominający białego niedźwiedzia, acz mocno go przewyższający potwór z lodu porusza się zarówno na czterech, jak i dwóch łapach w tych przyjaznych dla siebie terenach i sukcesywnie eliminuje przerażonych marynarzy. Opisując liczne ataki potwora Simmons udowodnił, że znakomicie odnajduje się zarówno w mrocznej, bazującej na klaustrofobicznym klimacie prozie, jak i bardziej dosadnej, krwawej stylistyce. Makabrycznych ustępów jest aż nadto, ale autor nie wykorzystuje ich do szokowania dla samego szokowania tylko, aby wzmóc poczucie zagrożenia również w czytelnikach. Monstrum między innymi przepoławia dwóch członków załogi i „tworzy” z tych części jednego człowieka, paru marynarzy patroszy, niektórym odrywa kończyny, innych znowu rozszarpuje swoimi długimi pazurami, ale nie owe ustępy gore są najsilniejszym elementem „Terroru”. Wszak z ciężką, klaustrofobiczną atmosferą nie mogą się równać. Sam wybór miejsca akcji warunkuje przygniatający klimat wyalienowania – mroźne, skąpane w ciemnościach arktyczne tereny, z których nie sposób szybko się wydostać. Dodajmy do tego ciasne wnętrza okrętów, w których czyha zagrożenie w postaci potwora z lodu i osnutą tajemnicą postać poganki lady Ciszy, która wchodzi w dziwne interakcje z monstrum. Oddając realia fikcyjnego przebiegu autentycznej wyprawy dowodzonej przez sir Johna Franklina, Dan Simmons porwał się na wręcz maniakalną drobiazgowość, dzięki której dosłownie przeniosłam się w tamtą rzeczywistość – autentycznie czułam chłód ogarniający całe moje ciało, ilekroć autor oddawał szczegóły miejsca akcji i co ważniejsze czysty niepokój oraz dyskomfort podczas licznych, pełnych rozbuchanej grozy wątków, dynamizujących akcję książki.

„Terror” egzystuje na dwóch płaszczyznach, Simmons w dwójnasób akcentuje zagrożenie czyhające na bohaterów powieści. Oprócz wspomnianego potwora z lodu marynarzom zagrażają ich kompani oraz nieprzyjazna sceneria. Ekstremalne warunki rozbudzają w niektórych uczestnikach wyprawy najniższe instynkty, dzięki czemu akcja w pewnym momencie w zgrabny i jakże intrygujący sposób skręca w stronę najczystszego survivalu. Skrajnie wycieńczeni, wygłodzeni marynarze i żołnierze wędrują przez oblodzone tereny, podczas gdy ich organizmy toczy szybko rozprzestrzeniający się szkorbut. Takie warunki z czasem wymuszają na niektórych osobnikach akty kanibalizmu oraz wręcz nieludzkie okrucieństwo względem bliźnich. Tak samo, jak wszystko inne Simmons nie tylko opisał psychiczną i fizyczną kondycję postaci, którzy ugrzęźli w maksymalnie nieprzyjaznym środowisku, ale zwyczajnie wszedł w ich umysły. Stał się swoimi bohaterami, a co za tym idzie przeniósł ich uczucia i stan ogólny ich organizmów na czytelnika. Szczegółowy, przenikliwy styl autora wymusił na mnie całkowite utożsamienie się z protagonistami, współodczuwanie i notabene przemierzanie wraz z nimi mroźnych terenów Arktyki. Jedyne, z czego na jego miejscu bym zrezygnowała to czerpanie z mitologii Inuitów w końcówce powieści, przybliżające pochodzenie potwora z lodu i przeznaczenie Croziera – tylko te wątki w moim mniemaniu były nieco wydumane, tak jakby autor wtłoczył je na siłę w fabułę, aby jakoś objaśnić naturę monstrum. Lepiej by uczynił, gdyby osnuł jego pochodzenie aurą tajemnicy, niczego nie wyjaśniał tylko pozostawił to domysłom czytelników.

Kolejne arcydzieło Dana Simmonsa, obok „Trupiej otuchy”, które wpadło mi w ręce. Grube tomiszcze, w którym każdy wielbiciel literatury grozy odnajdzie wszystko, czego poszukuje, od klimatu bazującego na aurze klaustrofobicznego, ekstremalnego wyalienowania i zagrożenia podlanej pokaźną dawką beznadziei przez krwawe ustępy po iście survivalowe realia, zamieniające już wcześniej podszyte okrucieństwem jednostki w bezrozumne bestie. Simmons tym wspaniałym dziełem zadaje ważne pytania egzystencjalne, zgłębia istotę człowieczeństwa w ekstremalnych warunkach, a owe tak istotne kwestie wtłacza w iście niepokojącą, stricte horrorową opowieść, którą zainspirowało prawdziwe wydarzenie. Jeśli „Terrorem” Simmons nie zapracował sobie na miano najlepszego współczesnego autora literatury grozy to nie wiem, co mogłoby sobie na to zasłużyć… Książka to istne arcydzieło, które jestem pewna nigdy nie wyparuje z mojej pamięci – pytanie tylko, jak wypadnie telewizyjny film na podstawie „Terroru”, który na razie jest na etapie pre-produkcji. Miejmy nadzieję, że powstanie, bo taki materiał, jak mało który zasługuje na swoją filmową wersję.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz