Rok 1845. Dwa okręty, HMS Terror
i HMS Erebus, ruszają na północ w
poszukiwaniu legendarnego Przejścia Północno-Zachodniego. Wyprawie arktycznej
przewodzi sir John Franklin, kapitanami statków są Francis Crozier i James
Fitzjames. Ponad stuosobowa załoga Terroru i Erebusa jest zabezpieczona w
prowiant i węgiel na wypadek kilkuletniego zimowania na tych nieprzyjaznych
terenach. Ale nie przewidują niebezpieczeństwa z zewnątrz. Kiedy grzęzną na długie
lata w lodzie zaczyna na nich polować ogromny, przypominający białego
niedźwiedzia potwór. Ponadto komandor Crozier udziela schronienia niemej
Eskimosce, którą marynarze nazywają lady Ciszą i podejrzewają o pogańskie praktyki,
ściągające na nich gniew potwora. Z biegiem czasu, kiedy ofiary osobliwego
drapieżnika mnożą się w zastraszającym tempie, a pożywienie i węgiel są na
wyczerpaniu kapitanowie okrętów muszą zdecydować, czy zostać na pokładach, czy
wyruszyć w długą, niebezpieczną pieszą podróż przez mroźne tereny arktyczne, z
potworem podążającym ich śladami.
Wielokrotnie nagradzany amerykański pisarz, Dan Simmons, specjalizuje się w
literaturze science fiction i horroru, ale w swoich książkach często czerpie
również z tradycji innych gatunków. Po raz pierwszy wydany w 2007 roku „Terror”,
nominowany do brytyjskiej Fantasy Award, odnosi się do historycznej, do dziś
owianej aurą tajemnicy, wyprawy dowodzonej przez sir Johna Franklina w
poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego. Szczegółowe losy załogi HMS Terror i HMS Erebus od maja 1845 roku nie są znane ludzkości (choć istnieje
sporo całkiem prawdopodobnych teorii), z czego skorzystał Dan Simmons wplatając
w tę lukę swoją fantastyczną opowieść. Najnowsze polskie wydanie Vesper wzbogacono
ikonografią obrazującą czasy XIX-wiecznych podróży polarnych oraz posłowiem dr.
hab. Grzegorza Rachlewicza przybliżającym czytelnikom tło wyprawy sir Johna
Franklina i innych prób odkrycia Przejścia Północno-Zachodniego.
Krytycy w swoich ocenach „Terroru” podzielili się na dwa obozy – jedni nie
mogli wyjść z podziwu nad drobiazgowym sportretowaniem realiów XIX-wiecznej
wyprawy polarnej oraz talentem Simmonsa do tworzenia naprawdę przygniatającego
klimatu grozy, a drudzy tymczasem utyskiwali przede wszystkim na pokaźne
gabaryty książki (jakby długość była mankamentem…). Ja czytając „Terror”
utwierdziłam się w przekonaniu, które zakiełkowało w moim umyśle podczas lektury
„Trupiej otuchy” Simmonsa, że ten autor powinien zastąpić Stephena Kinga na
pozycji współczesnego mistrza literackiego horroru. W porównaniu do jego prozy
(również tej XXI-wiecznej, co udowadniają choćby „Drood” i „Terror”) najnowsze
książki Kinga wypadają o wiele słabiej, ale z jakiegoś powodu opinia publiczna
nie docenia kunsztu Simmonsa, w takim stopniu, na jaki zdecydowanie zasługuje.
„Natura
spuszcza na nas tyle nieszczęść […] Dlaczego ludzie muszą ją w tym wspierać?
Dlaczego nasz gatunek nie poprzestaje na tych klęskach, którymi karzą nas
niebiosa, lecz dokłada do nich swoją dawkę cierpień i udręki?"
Simmons konstruuje swoją historię z perspektywy kilku bohaterów, przy czym
najwięcej miejsca poświęca kapitanowi HMS Terror,
Irlandczykowi Francisowi Rawdonowi Moirze Crozierowi, obdarzonemu zdolnością
jasnowidzenia (za pośrednictwem tego daru Simmons przybliża postacie sióstr
Fox, co stanowi kolejny przyjemny miszmasz fikcji z historią). Opowieść zaczyna
od środka, od roku 1847, czyli chwili, w której oba statki tkwią już w lodowej
pułapce, ale z czasem porywa się na parę retrospekcji, które przybliżają nam
wszystkie ważniejsze wydarzenia mające miejsce wcześniej, warunkujące aktualne
położenie bohaterów. Na postacie w większości składają się historyczne, żyjące
naprawdę osobistości, jednakże przy zgłębianiu ich osobowości Simmons pozwolił
sobie na pewną dowolność, a sportretował ich z niezwykłą wręcz
pieczołowitością. Najwięcej sympatii wzbudza alkoholik Crozier, doświadczony
żeglarz w Służbie Badawczej Królewskiej Marynarki Wojennej, który pomimo
swojego daru jasnowidzenia zdaje się mieć najmniej tolerancji dla zabobonnych
wierzeń załogi. Tkwiąc w arktycznym lodzie, w nieprzeniknionych ciemnościach i
w ekstremalnie niskiej temperaturze wielu marynarzy nabiera przekonania, że
statek jest nawiedzony przez duchy ich zmarłych kompanów, których ciała są
składowane pod pokładem. Ich lęk wzmaga obecność na Terrorze Eskimoski z
odgryzionym językiem, której komandor Crozier dobrodusznie udzielił
schronienia, pomimo jej pogańskich korzeni. Część załogi wychodzi z założenia,
że lady Cisza (jak ją nazywają) jest wiedźmą, która sprowadziła na nich
zagrożenie w postaci potwora z lodu. Chociaż Simmons po krótkim, acz mocno
klimatycznym skręceniu w stronę ghost
story nie powraca już do tego tematu, przerośniętemu monstrum
dziesiątkującemu ludzi sir Johna Franklina poświęca sporo uwagi. Przypominający
białego niedźwiedzia, acz mocno go przewyższający potwór z lodu porusza się
zarówno na czterech, jak i dwóch łapach w tych przyjaznych dla siebie terenach
i sukcesywnie eliminuje przerażonych marynarzy. Opisując liczne ataki potwora
Simmons udowodnił, że znakomicie odnajduje się zarówno w mrocznej, bazującej na
klaustrofobicznym klimacie prozie, jak i bardziej dosadnej, krwawej stylistyce.
Makabrycznych ustępów jest aż nadto, ale autor nie wykorzystuje ich do
szokowania dla samego szokowania tylko, aby wzmóc poczucie zagrożenia również w
czytelnikach. Monstrum między innymi przepoławia dwóch członków załogi i „tworzy”
z tych części jednego człowieka, paru marynarzy patroszy, niektórym odrywa
kończyny, innych znowu rozszarpuje swoimi długimi pazurami, ale nie owe ustępy gore są najsilniejszym elementem
„Terroru”. Wszak z ciężką, klaustrofobiczną atmosferą nie mogą się równać. Sam
wybór miejsca akcji warunkuje przygniatający klimat wyalienowania – mroźne,
skąpane w ciemnościach arktyczne tereny, z których nie sposób szybko się
wydostać. Dodajmy do tego ciasne wnętrza okrętów, w których czyha zagrożenie w
postaci potwora z lodu i osnutą tajemnicą postać poganki lady Ciszy, która
wchodzi w dziwne interakcje z monstrum. Oddając realia fikcyjnego przebiegu
autentycznej wyprawy dowodzonej przez sir Johna Franklina, Dan Simmons porwał
się na wręcz maniakalną drobiazgowość, dzięki której dosłownie przeniosłam się
w tamtą rzeczywistość – autentycznie czułam chłód ogarniający całe moje ciało,
ilekroć autor oddawał szczegóły miejsca akcji i co ważniejsze czysty niepokój
oraz dyskomfort podczas licznych, pełnych rozbuchanej grozy wątków,
dynamizujących akcję książki.
„Terror” egzystuje na dwóch płaszczyznach, Simmons w dwójnasób akcentuje
zagrożenie czyhające na bohaterów powieści. Oprócz wspomnianego potwora z lodu
marynarzom zagrażają ich kompani oraz nieprzyjazna sceneria. Ekstremalne
warunki rozbudzają w niektórych uczestnikach wyprawy najniższe instynkty,
dzięki czemu akcja w pewnym momencie w zgrabny i jakże intrygujący sposób
skręca w stronę najczystszego survivalu.
Skrajnie wycieńczeni, wygłodzeni marynarze i żołnierze wędrują przez oblodzone
tereny, podczas gdy ich organizmy toczy szybko rozprzestrzeniający się
szkorbut. Takie warunki z czasem wymuszają na niektórych osobnikach akty
kanibalizmu oraz wręcz nieludzkie okrucieństwo względem bliźnich. Tak samo, jak
wszystko inne Simmons nie tylko opisał psychiczną i fizyczną kondycję postaci,
którzy ugrzęźli w maksymalnie nieprzyjaznym środowisku, ale zwyczajnie wszedł w
ich umysły. Stał się swoimi bohaterami, a co za tym idzie przeniósł ich uczucia
i stan ogólny ich organizmów na czytelnika. Szczegółowy, przenikliwy styl
autora wymusił na mnie całkowite utożsamienie się z protagonistami, współodczuwanie
i notabene przemierzanie wraz z nimi mroźnych terenów Arktyki. Jedyne, z czego
na jego miejscu bym zrezygnowała to czerpanie z mitologii Inuitów w końcówce
powieści, przybliżające pochodzenie potwora z lodu i przeznaczenie Croziera – tylko
te wątki w moim mniemaniu były nieco wydumane, tak jakby autor wtłoczył je na
siłę w fabułę, aby jakoś objaśnić naturę monstrum. Lepiej by uczynił, gdyby
osnuł jego pochodzenie aurą tajemnicy, niczego nie wyjaśniał tylko pozostawił
to domysłom czytelników.
Kolejne arcydzieło Dana Simmonsa, obok „Trupiej otuchy”, które wpadło mi w
ręce. Grube tomiszcze, w którym każdy wielbiciel literatury grozy odnajdzie
wszystko, czego poszukuje, od klimatu bazującego na aurze klaustrofobicznego,
ekstremalnego wyalienowania i zagrożenia podlanej pokaźną dawką beznadziei
przez krwawe ustępy po iście survivalowe
realia, zamieniające już wcześniej podszyte okrucieństwem jednostki w
bezrozumne bestie. Simmons tym wspaniałym dziełem zadaje ważne pytania
egzystencjalne, zgłębia istotę człowieczeństwa w ekstremalnych warunkach, a owe
tak istotne kwestie wtłacza w iście niepokojącą, stricte horrorową opowieść,
którą zainspirowało prawdziwe wydarzenie. Jeśli „Terrorem” Simmons nie
zapracował sobie na miano najlepszego współczesnego autora literatury grozy to
nie wiem, co mogłoby sobie na to zasłużyć… Książka to istne arcydzieło, które
jestem pewna nigdy nie wyparuje z mojej pamięci – pytanie tylko, jak wypadnie
telewizyjny film na podstawie „Terroru”, który na razie jest na etapie
pre-produkcji. Miejmy nadzieję, że powstanie, bo taki materiał, jak mało który
zasługuje na swoją filmową wersję.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz