Recenzja
zawiera spoilery „Letniej nocy” Dana Simmonsa
Mieszkający
w Missouli w Montanie pisarz i nauczyciel akademicki Dale Stewart,
stracił niemal wszystko, na czym mu zależało. Żonę, kochankę i
prawdopodobnie posadę na uczelni. Próba samobójcza, depresja i
zaniki pamięci zmusiły go do podjęcia leczenia, a teraz Dale czuje
nieodparty przymus wyjazdu do małego miasteczka, w którym spędził
dzieciństwo. Elm Haven w stanie Illinois, w którym w 1960 roku w
wieku jedenastu lat zginął jeden z jego ówczesnych przyjaciół,
Duane McBride. Dale postanawia na kilka miesięcy wynająć farmę
dawniej należącą do McBride'ów i poświęcić je na pisanie
książki. Psychiatra mu to odradza, ale Dale jest zdecydowany
skonfrontować się z przeszłością, z której obecnie niewiele
pamięta. Wraz z nim do Elm Haven dociera zima, a na farmie czeka na
niego coś nie z tego świata. Albo czyste szaleństwo.
Po
raz pierwszy wydana w 2002 roku powieść amerykańskiego pisarza
Dana Simmonsa pt. „A Winter Haunting” („Zimowe nawiedzenie”)
jest kontynuacją nominowanej do British Fantasy Award „Letniej nocy” z 1991 roku, z którą powiązane są również (aczkolwiek
luźniej) laureaci Locus Award, „Children of the Night” (1992) i
„Fires of Eden” (1994), pióra tego samego pisarza. Nominowane do
Locus Award w 2003 roku „Zimowe nawiedzenie” łączy w sobie
horror o zjawiskach nadprzyrodzonych z powieścią psychologiczną, a
w centralnym punkcie opowieści stoi bohater, którego pierwowzorem
jest sam Dan Simmons. Aczkolwiek niekoniecznie odnosi się to do tego konkretnego tomu. Pisarz zdradził, że tworząc tę postać na
potrzeby „Letniej nocy” wzorował się na sobie, a fikcyjne
miasteczko Elm Haven w stanie Illinois zostało zainspirowane
Brimfield w stanie Illinois, w którym spędził część swojego
dzieciństwa. Niektóre wydarzenia przestawione w „Letniej nocy”
pochodzą z okresu dziecięcego Simmonsa. „Zimowe nawiedzenie” to
powrót do miasteczka, które, jeśli tylko by chciał, mogłoby stać
się dla Dana Simmonsa tym, czym Castle Rock jest dla Stephena Kinga
(choć ja tam zawsze wolałam Derry). Jedną z głównych wizytówek
jego prozy. Bo choć Elm Haven naturalnie jest kojarzone z Simmonsem,
to nie jest to miejsce, do którego w swoich fikcyjnych opowieściach
jeden z najbardziej uzdolnionych pisarzy często wraca, albo
chociażby o nim wspomina.
„Zimowe
nawiedzenie” nie powtórzyło sukcesu „Letniej nocy”. Reakcje
czytelników na omawianą powieść były (i nadal są) chłodniejsze
niż w przypadku książki otwierającej ten dosyć luźny cykl.
Pomiędzy „Letnią nocą” i „Zimowym nawiedzeniem” Dan
Simmons wydał jeszcze dwie powieści powiązane z tą pierwszą:
„Children of the Night” i „Fires of Eden”, przez polskich
wydawców zostały one jednak pominięte (przynajmniej na razie).
Przypuszczalnie dlatego, że mają one dużo mniej wspólnego z
„Letnią nocą” niż „Zimowe nawiedzenie”; że na miano
sequela „Letniej nocy” najbardziej zasługuje właśnie „Zimowe
nawiedzenie”. Głównym bohaterem tej ostatniej jest Dale Stewart,
którego znamy z „Letniej nocy”. Znamy też narratora omawianej
powieści. Nie ujawnia się on zbyt często, ale Dan Simmons nie
pozostawia nam wątpliwości, kto owe dzieje Dale'a Stewarta snuje.
Od początku wiemy, że opowiadaczem jest człowiek, który zmarł w
1960 roku, czyli czterdzieści dwa lata przed wydarzeniami
przedstawionymi w niniejszej książce. To znaczy umowną
teraźniejszością, bo fabuła „Zimowego nawiedzenia” toczy się
w dwóch okresach. W 2002 roku Dale Stewart wraca do miasteczka Elm
Haven w stanie Illinois i osiada na farmie, na której dziesiątki
lat wcześniej mieszkał, wraz z ojcem, jeden z jego przyjaciół,
Duane McBride. I właśnie tutaj zginął w wieku jedenastu lat, w
okolicznościach, które dla niektórych, w tym Dale'a, nadal osnuwa
gęsta tajemnica. Duane to nasz narrator, będący kimś w rodzaju
ducha związanego ze Stewartem. Wydaje się, że dobrotliwego,
niezamierzającego wyrządzić krzywdy swojemu przyjacielowi z
dzieciństwa. Dale z konieczności jest obiektem jego wnikliwej
obserwacji – Duane jest niejako skazany na jego towarzystwo, nie
może go zostawić, oderwać się od niego, ale nawet tego nie chce.
Niezwykła więź ze Stewartem daje mu bezcenną dla niego możliwość
wglądu w życie doczesne. Niezupełnie namiastkę życia, ale coś
pomiędzy egzystencją na Ziemi i w zaświatach. Główny bohater
„Zimowego nawiedzenia” nie zdaje sobie sprawy z tego związku z
Duane'em, ma jednak powody by przypuszczać, że jego przyjaciel z
dzieciństwa tak zupełnie nie odszedł. Ale to potem. Gdy już
zadomowi się na farmie w Elm Haven, na której za życia mieszkał
Duane i którą nazywał Jolly Corner, zapożyczając nazwę z
opowiadania Henry'ego Jamesa. Dale też używa tej nieformalnej
nazwy, z czego można wysnuć wniosek, że dostrzega jakieś związki,
podobieństwa pomiędzy farmą Duane'a i jamesowym Jolly Corner.
Egzystencja Dale'a Stewarta na rzeczonej farmie i jej okolicach
przeplata się z retrospekcjami. Wydarzeniami z jego niedalekiej
przeszłości, które doprowadziły go do punktu, w którym znajduje
się obecnie. Ale możliwe, że nie tylko, a nawet nie przede
wszystkim one. Możliwe, że ściągnęła go tutaj jakaś
nadnaturalna siła gnieżdżąca się czy to tylko na farmie Duane'a,
czy w całym Elm Haven. Dale w każdym razie myśli, że przybył
tutaj gównie po to, by napisać autobiograficzną książkę –
zbeletryzowaną wersję swojego dzieciństwa w Elm Haven („Letnią
noc”?), które notabene niezbyt dobrze pamięta. Najgęstsza mgła
tajemnicy osnuwa rok 1960 – Dale nie może sobie przypomnieć
wszystkich, jak wiemy z „Letniej nocy”, koszmarnych wydarzeń, w
centrum których wówczas się znajdował. Wraz ze swoimi ówczesnymi
przyjaciółmi, z których jeden poniósł śmierć w
okolicznościach, których po przeszło czterdziestu latach Dale
wciąż nie potrafi w pełni zrozumieć. Bardziej jednak zaprząta
sobie głowę Clare Hart, swoją niedawną studentką i zarazem
kochanką. Dale związał się z tą błyskotliwą młodą osobą,
jeszcze przed rozwodem z kobietą, która obdarowała go dwiema
cudownymi córkami. A jakiś czas po rozpadzie tego długoletniego
związku zakończył się jego związek z Clare. Jego miłość do
Clare trwa nadal, ale Dale wie, że to koniec, że tego związku nie
da się już naprawić. I to niszczy go od środka. Zdecydowanie
osłabia nadzieję na lepsze jutro. Bo Dale nadal ją ma. Słabo, bo
słabo, ale wciąż trzyma się życia. Rozpaczliwe próbuje wrócić
na stabilne tory, z których nie tak dawno temu wypadł niejako na
własne życzenie.
Dale
Stewart to postać tragiczna. Człowiek, który znalazł się na
rozdrożu i niekoniecznie tylko od niego zależy odzyskanie niedawno
utraconego szczęścia. Ba, w tej sytuacji sukcesem będzie już samo
przeżycie. Chyba. Bo podtrzymywanie takiego żywota, jakie obecnie
toczy główny bohater „Zimowego nawiedzenia” wcale nie musi być
najlepszą z możliwych ścieżek. I Dale na jakimś poziomie
świadomości zdaje sobie z tego sprawę. Może nawet podświadomie,
ale na pewno gdzieś głęboko w nim tli się przekonanie, że już
lepiej umrzeć niż uporczywie trzymać się tak nędznego życia.
„Marność nad marnościami i wszystko marność” - ten
wers z Księgi Koheleta idealnie opisuje spojrzenie Dale'a Stewarta
na jego własną egzystencję. Czytelnik może mieć jednak inne
zdanie na ten temat. Wbrew swoim przekonaniom mężczyzna ten nie
stracił jeszcze wszystkiego, na czym mu zależy. Ma dwie kochające
córki, a jego kariera, zarówno jako pisarza, jak i wykładowcy,
jeszcze może zostać uratowana. Sęk w tym, że najwyraźniej nie
jest to jeden z tych przypadków, w którym najwięcej zależy od
głównego zainteresowanego. Wiele wskazuje na to, że los Dale'a
kształtuje nie tyle on sam, co czynniki, które ciężko mu objąć
rozumem. Do „Zimowego nawiedzenia” horror wkracza raczej
nieśpiesznie i dosyć subtelnie. Dan Simmons oszczędnie dawkuje
oznaki nawiedzenia farmy Duane'a McBride'a przez jakieś nadnaturalne
istoty i z rzadka robi to z rozmachem. Dbałość o odpowiednią
atmosferę jest zadowalająca. Dbałość
schizofreniczno-paranormalny klimat panujący na odizolowanej,
przykrytej śniegiem farmie i w umyśle jej obecnego mieszkańca,
człowieka przechodzącego psychiczne męki i prawdopodobnie
dręczonego przez jakieś siły nieczyste. Poza granicami tej posesji
Dale'owi też zdarza się stykać z nieznanym. Świadkować
niezwyczajnym zjawiskom. Ale poza farmą głównym zagrożeniem są
miejscowi skinheadzi – garstka młodych mężczyzn, która obrała
go sobie za cel. I szeryf Elm Haven, którego Dale miał
nieprzyjemność poznać już w dzieciństwie, i z którym wolałabym
nie mieć już nic wspólnego. Ale traf chce, że ich ścieżki znowu
się przecinają. Traf, czy jakaś złowroga siła, która powoli,
acz nieuchronnie pcha Dale'a ku całkowitemu szaleństwu bądź
śmierci. Fatum. Przekleństwo, które może mieć ścisły związek
z latam 1960 roku. A konkretniej z tymi mrocznymi wydarzeniami z
tamtego okresu, których Dale nie potrafi sobie przypomnieć. Nie w
całości, bo jakieś niezrozumiałe, oderwane fragmenty docierają
do niego w koszmarnych snach. Nie może mieć jednak absolutnej
pewności, że to wspomnienia z dzieciństwa. „Zimowe nawiedzenie”
nie jest powieścią lekką, ale i nie powiedziałabym, że stopień
jej skomplikowania jest szczególnie wysoki. Akcja rozwija się dosyć
nieśpiesznie i to na dodatek w dwóch bardzo różniących się
nastrojem okresach. Retrospekcje Simmons utrzymał w słodko-gorzkim
romantycznym klimacie, a umowną teraźniejszość otacza aura
kojarzona z klasycznymi opowieściami o duchach. Obie te płaszczyzny
otacza warstwa psychologiczna – całość to powieść
psychologiczna, składająca się jednak z dwóch innych gatunkowych
cegieł. Bo bez względu na to, jak owa opowieść się rozwinie –
czy Dan Simmons skłoni się w stronę nawiedzenia przez jakieś
nadnaturalne istoty, czy choroby psychicznej głównego bohatera (w
obu przypadkach najpewniej doprawionych fizycznymi zagrożeniami
czyhającymi w Elm Haven) – dzieje Dale'a Stewarta na farmie
Duane'a i w jej okolicach, są utrzymane w klimacie klasycznej ghost
story. Manifestacji potencjalnych sił nieczystych też
nieszczególnie brakuje. Przydałoby się wprawdzie bardziej ożywić
pierwszą partię „Zimowego nawiedzenia”, wrzucić w te pierwsze
dni pobytu Dale'a na feralnej farmie więcej incydentów o
zabarwieniu paranormalnym, nie rezygnując przy tym z akademickich
rozmyślań głównego bohatera. Z intertekstualności, rozlicznych
nawiązań do wielkich dzieł literackich i egipskiej mitologii. I
legend o widmowych psach, ogarach, które moim zdaniem są
najważniejszą wizytówką „Zimowego nawiedzenia”. Innowacją to
to nie jest, ale i z całą pewnością nie można nazwać tego
motywem powszechnym. Sporym zainteresowaniem czy to pisarzy, czy
filmowców, jakoś nigdy się nie cieszył – może kiedyś to się
zmieni, ale póki co „Zimowe nawiedzenie” jest jednym z
nielicznych utworów beletrystycznych poruszających tematykę
widmowych ogarów. Które jednakowoż mogą okazać się tylko
projekcjami zwichrowanego umysłu głównego bohatera. Albo
antybohatera. Tego nie zdradzę, ale autor książki już niestety
tak. Z łatwością mógł pozostawić przestrzeń dla domysłów
czytelnika. Zamknąć tę opowieść w mniej oczywisty sposób.
Zrobić to subtelniej. Zostawić nas z tajemnicą. Z zagadką, która
dopraszałaby się od nas jakiegoś logicznego rozwiązania. Wyboru
jednej z dwóch najbardziej narzucających się możliwości, albo
poszukiwania innej, bardziej ukrytej. Szkoda, że Dan Simmons tej
szansy nie wykorzystał, ale to bynajmniej w moich oczach nie
przekreśla całej tej pozycji. Powieści napisanej tak, jak bodaj
tylko Dan Simmons potrafi – z fantazją, warsztatową dojrzałością,
wnikliwością, erudycją i stylowością, która wręcz rozpływa
się w ustach. Zasługa w tym również Mariusza Wardy, który
przełożył tę historię na język polski. Ale naturalnie
największe uznanie należy się temu wirtuozowi pióra, którym
niewątpliwie Dan Simmons jest. Choć w „Zimowym nawiedzeniu”
niekoniecznie doskonale to pokazuje. W swojej bibliografii ma
wybitniejsze dzieła, z „Letnią nocą” włącznie.
Chociaż
„Zimowego nawiedzenia” nie uważam za jedno z najwartościowszych
dokonań jednego z mistrzów literatury grozy, Dana Simmonsa, to nie
powstrzymuje mnie to przed zarekomendowaniem tej powieści miłośnikom
tak historii o nadnaturalnych zjawiskach, jak powieści
psychologicznych o jednostkach, którą zdają się kroczyć ku
zatraceniu. O ile już dawno się nie zatracili. Utworów niezbyt
lekkich, wymagających od czytelnika pewnego wysiłku. Nie ogromnego,
ale z całą pewnością nie jest to pozycja, podczas lektury której
można wyłączać myślenie. Czytać na autopilocie, nieuważnie.
Bez znajomości „Letniej nocy” tego samo autora można się co
prawda obejść, ale dla pewności lepiej zachować chronologię.
Najpierw sięgnąć po wcześniejsze dzieje Dale'a Stewarta opisane w
„Letniej nocy”, a dopiero potem wkroczyć w świat przedstawiony
w „Zimowym nawiedzeniu”. A potem trzymać kciuki za
polskojęzyczne egzemplarze pozostałych książek wchodzących w
skład tego cyklu Dana Simmonsa. Luźno powiązanych z jego „Letnią
nocą” powieści „Children of the Night” i „Fires of Eden”.
Jeśli już nie dla siebie, to dla innych osób (w tym mnie) z
utęsknieniem wypatrujących polskich wydań utworów Dana Simmonsa.
Wszystkich utworów.
Czytałam "Terror" tego autora. Mega! Myślę więc, że sięgnę także po inne książki jego autorstwa. :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam Twoje tempo. :) Książkę mamy na liście do przeczytania, ale ostatnio ciężko z czasem.
OdpowiedzUsuńZimowe nawiedzenie jest książka wprost idealną dla mnie. Temat akademicki w tle, a do tego horror. Uwaga bo zbliża się halloween :)
OdpowiedzUsuńa czy recenzje s-f też będą, bo tytuł blogu o nich mówi?
OdpowiedzUsuńhttp://horror-buffy1977.blogspot.com/search?q=science+fiction&x=0&y=0
Usuń