Romy
Mathis, dyrektorka generalna nowojorskiej firmy zajmującej się
automatyzacją i robotyzacją procesów produkcyjnych, nie jest w
stanie osiągnąć satysfakcji seksualnej ze swoim małżonkiem,
reżyserem teatralnym Jacobem. Od kiedy sięga pamięcią dręczy ją
przekonanie o swojej odmienności, nienormalnych potrzebach
seksualnych, które ze wstydu i obawy przed odrzuceniem ukrywa przed
mężem. Nie udaje jej się jednak oszukać nowego stażysty w
zarządzanej przez nią firmie, dużo młodszego Samuela, który
pewnego dnia zaskakuje Romy informacją o wybraniu jej na swoją
mentorkę w inicjatywie organizacyjnej ukierunkowanej na wspieranie
rozwoju zawodowego i osobistego pracowników. A następnie wyraża
gotowość na regularne zaspokajanie seksualnych pragnień wytrawnej
bizneswoman, niezobowiązujące wcielanie w życie jej fantazji o
relacji uległa-Dominujący.
|
Plakat filmu. „Babygirl” 2024, A24, 2AM, Man Up Film
|
Zainspirowana
autentyczną historią kobiety, która przez dwadzieścia pięć lat
pożycia małżeńskiego nigdy nie doświadczyła orgazmu, fikcyjna
opowieść twórczyni „Instynktu” (2019) i „Bodies Bodies Bodies” (2022), holenderskiej reżyserki, scenarzystki i aktorki
Haliny Reijn. Zrealizowany za około dwadzieścia milionów dolarów
hollywoodzki obraz z renomowanej stajni A24, eksplorujący jeden z
ulubionych tematów Reijn – relacja kobiet z ich ciałami –
czerpiący z jej osobistych doświadczeń (wychowanie przez
radykalnych hippisów, należących do duchowej organizacji Subud,
terapia EMDR oraz coś niebezpiecznie zbliżonego do uzależnienia od
drobnych zabiegów upiększających, odmładzających) i nawiązujący
do uwielbianych przez nią thrillerów erotycznych z lat 80. i 90. XX
wieku, zwłaszcza twórczości Paula Verhoevena i Adriana Lyne'a
(„Nagi instynkt” 1992, „Niemoralna propozycja” 1993).
„Babygirl”
kręcono w Nowym Jorku od grudnia 2023 do lutego 2024 – nastąpiło
przesunięcie terminu produkcji o parę miesięcy ze względu na
strajki WGA i SAG-AFTRA – a światową premiera odbyła się w
sierpniu 2024 na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji, gdzie
Nicole Kidman za kreację Romy Mathis otrzymała Puchar Volpiego. Ten
występ przyniósł jej też między innymi nominację do Złotego
Globu w kategorii najlepsza aktorka w dramacie. Szeroka
dystrybucja kinowa „Babygirl” wystartowała w drugiej połowie
grudnia 2024 roku; w Polsce w drugim tygodniu stycznia 2025. Thriller
erotyczny? Tak mówią. Taki trend, by dramaty psychologiczne
sprzedawać jako dreszczowce albo wciąż mam zbyt świeżo w pamięci
„Zjadacza ptaków” Jacka Clarka i Jima Weira. Oby to drugie,
bo... Jak mam ochotę na dramat, to sięgam po dramat, a jak najdzie
mnie chętka na thriller to, w której oficjalnej szufladce
gatunkowej mam szukać? „Babygirl” Haliny Reijn niekiedy
balansuje na granicy, sygnalizuje zamiar wejścia na mroczniejsze
terytorium - mniej „Pięćdziesiąt twarzy Greya” Sam
Taylor-Johnson, więcej „Fatalnego zauroczenia” Adriana Lyne'a i
„W sieci” Barry'ego Levinsona - maksymalnego zdestabilizowania
życia przynajmniej jednego z głównych uczestników tej
nietragicznej „sztuki”, ale nie myślcie sobie, że zbiera się
na odwagę, mentalnie przygotowuje do zanurzenia w odmętach obsesji.
To raczej troska o postępowe/prowokacyjne przesłanie. Romy Mathis
(niezawodna Nicole Kidman) poznajemy jako niewyzwoloną kobietę
sukcesu – prezeskę wyśmienicie prosperującej nowojorskiej firmy
technologicznej i perfekcyjną panią domu. Kochającą żonę
cenionego reżysera teatralnego Jacoba (Antonio Banderas) i troskliwą
matkę dwóch nastolatek, będącej w okresie młodzieńczego buntu
homoseksualnej Isabel i młodszej Nory (Esther McGregor i Vaughan
Reilly). Podziwianą w swojej branży jednostkę w pojedynkę
zmagającą się z wewnętrznymi demonami, w jej przekonaniu,
anormalnym apetytem seksualnym, nieuleczalną wadą wrodzoną,
defektem, skrzętnie skrywanym niemal przed całym światem. Z
wyjątkiem terapeutów i stażysty (frapujące wcielenie – dwie
twarze Samuela - Harrisa Dickinsona), pewnego siebie młodzieńca,
który na jej oczach z łatwością poskromił groźnego(?) psa. Romy
zdaje sobie sprawę, że szczera rozmowa z mężem o swoich
potrzebach mogłaby znacznie poprawić jakość jej życia, ale boi
się, że wyrozumiałość Jacoba, wbrew pozorom, ma swoje granice.
Romy zdobywa się jedynie na nieczytelne sugestie, które są też
jej sposobem na wybadanie partnera – testowanie reakcji Jacoba na
rzeczy, z których w razie niezadowalającego wyniku bezpiecznie
można się wycofać (propozycja włączenia filmu pornograficznego,
głowa pod poduszką). Połowa niej marzy o tym, by Jacob się
domyślił, a druga połowa drży na samą myśl o takim zwrocie
akcji w ich całkiem długiej (dziewiętnaście lat) historii
małżeńskiej.
|
Plakat filmu. „Babygirl” 2024, A24, 2AM, Man Up Film |
Romy
Mathis jest osobą praktycznie nieustannie dążącą do perfekcji –
niekończące się pasmo sukcesów zawodowych, inspirowanie młodszych
pokoleń, wzorowe wychowywanie dzieci i dbanie o „swojego”
mężczyznę. W zachowaniu młodego wyglądu teoretycznie pomaga jej
botoks, a w utrzymaniu zdrowia psychicznego, terapia EMDR (Eye
movement desensitisation and reprocessing) - przetwarzanie
niewygodnych wspomnień z dzieciństwa spędzonego w komunie.
Wpasowała się we wszystkie dzisiejsze kanony doskonałości, poza
jednym. I to napawa ją odrazą do samej siebie? Nie tyle wstydliwe
potrzeby seksualne, ile świadomość porażki? Tak czy inaczej,
wszystkiemu winne pruderyjne społeczeństwo. Film feministyczny czy
mizoginistyczny? Niezbyt treściwa opowieść w plastikowanym
klimacie (ale ścieżka dźwiękowa charakterna; robota Cristobala
Tapii de Veera, który pracował chociażby przy takich produkcjach
jak „Uśmiechnij się” i „Uśmiechnij się 2” Parkera Finna)
o upajającym oddaniu się w niewolę – kobieta walcząca
spacyfikowana przez podwładnego z (nomen omen) mlekiem pod
nosem – która oczywiście przez jakąś część widzów może być
odczytana jako dzieło uwłaczające płci żeńskiej, ale nie takie
były intencje scenarzystki i reżyserki „Babygirl”. Nie
poniżanie, tylko dodawanie odwagi paniom nierealizującym swoich
najskrytszych marzeń przez wyśrubowane normy społeczne. Niepisane
zasady dla heteroseksualnych związków; inne dla mężczyzn, inne
dla kobiet. Jawne łamanie tego regulaminu grozi wykluczeniem,
ostracyzmem społecznym. Romy zrobiła wszystko, co w jej mocy, by
uciszyć opozycyjny, zdradziecki głos swego ciała. Udało jej się
wypracować coś w rodzaju kompromisu – rozładowywać napięcie
seksualne, zbytnio się przy tym nie narażając, minimalizując
ryzyko wykrycia, ale nie zawsze maksymalnie (masturbacja w niepustym
domu) – i pewnie w takiej niezgodzie ze sobą dożyłaby swoich
dni, gdyby w jej życiu nie zjawił się Samuel. Wytęskniony bad
boy albo zalękniony młody mężczyzna. Bezbłędnie czytający
ludzi (urodzony profiler) i nieskupiony wyłącznie na sobie.
Altruista i egoistka? Nie! Kobieta postawiona pod ścianą, zmuszona
do grania na dwa fronty. Zapewnia, że nie chce nikogo skrzywdzić,
że cudze uczucia (Samuel, Jacob) i interesy (Esme) stawia przed
własnymi. Nie dopraszała się o uwagę stażysty, w żadnym wypadku
nie zachęcała Samuela do czynienia jej niestosownych propozycji (z
własnej, nieprzymuszonej woli zaprosił ją do jakiegoś obskurnego
hotelu i choć się wzbraniała, nakłonił do zrzucenia maski).
Mówiła „nie”, a on słyszał „tak”. Wolałaby, żeby kod
złamał jej mąż, ale jak to mówią darowanemu koniowi nie patrzy
się w zęby. Kochała Jacoba, pożądała Samuela i przez jakiś
czas wszyscy byli szczęśliwi. A potem ktoś popełnił karygodny
błąd. Ktoś został boleśnie zraniony. Znowu: nie chciała, ale
musiała. Tak postępują kochające żony i matki – za wszelką
cenę chronią ognisko domowe. Poza tym próbowała przeprosić (lub
jak gdyby nigdy nic umówić się na koleją schadzkę, czy jak kto
woli niewinne spotkanie towarzyskie), ale się obraził. Nabroił i
jeszcze strzelił focha. Bo jej niczego nie można zarzucić. Nawet
zdrady małżeńskiej, wszak w XXI wieku zdradzać mogą tylko
mężczyźni. Samuel to profesjonalny doradca życiowy i trener
osobisty Romy, a nie zwykły, prymitywny kochanek. Nie żałujmy
Jacoba, żałujmy żony wepchniętej (przez społeczeństwo) w
ramiona innego. Zaufanie może i zostało nadszarpnięte, ale
wszystko da się odbudować. Myślicie, że sobie kpię? Że
trywializuję zdrady małżeńskie, usprawiedliwiam kobiety
niewierne? Zobaczcie „Babygirl” Haliny Reijn i powiedźcie, że
poniosło mnie z tą interpretacją. Proszę, powiedźcie, że się
mylę.
Jeszcze
dziesięć lat temu powiedziałabym, że „Babygirl” Haliny Reijn
to film obrazoburczy i pewnie chwaliłabym za wyrażanie
niepopularnych opinii, stawianie odważnych, kontrowersyjnych,
przesadnie śmiałych tez, a dzisiaj ta pozycja jakoś lepiej wpisuje
mi się w głównonurtowy przekaz. Nudnawa, dziwnie nijaka historia
wykuta w ogniu tak zwanej poprawności politycznej albo kolejny etap
rewolucji społeczno-obyczajowej, zażartej debaty publicznej o
prawach kobiet i mężczyzn, w której amerykańska popkultura
zajmuje (nieomal) jednoznaczne stanowisko: wymieńmy patriarchat na
matriarchat. Tak, wiem, popadam w przesadyzm i niewybaczalnie nie
wspieram słusznej walki o równouprawnienie (o rzekome nie, o
faktyczne tak). Obiecuję, że zacznę, jeśli powstanie „Babyboy”
- niby thriller erotyczny o żonatym mężczyźnie wdającym się w
romans z dużo młodszą kobietą, którego morał będzie taki, że
to jest OK.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz