piątek, 31 stycznia 2025

„Babygirl” (2024)

 
Romy Mathis, dyrektorka generalna nowojorskiej firmy zajmującej się automatyzacją i robotyzacją procesów produkcyjnych, nie jest w stanie osiągnąć satysfakcji seksualnej ze swoim małżonkiem, reżyserem teatralnym Jacobem. Od kiedy sięga pamięcią dręczy ją przekonanie o swojej odmienności, nienormalnych potrzebach seksualnych, które ze wstydu i obawy przed odrzuceniem ukrywa przed mężem. Nie udaje jej się jednak oszukać nowego stażysty w zarządzanej przez nią firmie, dużo młodszego Samuela, który pewnego dnia zaskakuje Romy informacją o wybraniu jej na swoją mentorkę w inicjatywie organizacyjnej ukierunkowanej na wspieranie rozwoju zawodowego i osobistego pracowników. A następnie wyraża gotowość na regularne zaspokajanie seksualnych pragnień wytrawnej bizneswoman, niezobowiązujące wcielanie w życie jej fantazji o relacji uległa-Dominujący.

Plakat filmu. „Babygirl” 2024, A24, 2AM, Man Up Film

Zainspirowana autentyczną historią kobiety, która przez dwadzieścia pięć lat pożycia małżeńskiego nigdy nie doświadczyła orgazmu, fikcyjna opowieść twórczyni „Instynktu” (2019) i „Bodies Bodies Bodies” (2022), holenderskiej reżyserki, scenarzystki i aktorki Haliny Reijn. Zrealizowany za około dwadzieścia milionów dolarów hollywoodzki obraz z renomowanej stajni A24, eksplorujący jeden z ulubionych tematów Reijn – relacja kobiet z ich ciałami – czerpiący z jej osobistych doświadczeń (wychowanie przez radykalnych hippisów, należących do duchowej organizacji Subud, terapia EMDR oraz coś niebezpiecznie zbliżonego do uzależnienia od drobnych zabiegów upiększających, odmładzających) i nawiązujący do uwielbianych przez nią thrillerów erotycznych z lat 80. i 90. XX wieku, zwłaszcza twórczości Paula Verhoevena i Adriana Lyne'a („Nagi instynkt” 1992, „Niemoralna propozycja” 1993).

Babygirl” kręcono w Nowym Jorku od grudnia 2023 do lutego 2024 – nastąpiło przesunięcie terminu produkcji o parę miesięcy ze względu na strajki WGA i SAG-AFTRA – a światową premiera odbyła się w sierpniu 2024 na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji, gdzie Nicole Kidman za kreację Romy Mathis otrzymała Puchar Volpiego. Ten występ przyniósł jej też między innymi nominację do Złotego Globu w kategorii najlepsza aktorka w dramacie. Szeroka dystrybucja kinowa „Babygirl” wystartowała w drugiej połowie grudnia 2024 roku; w Polsce w drugim tygodniu stycznia 2025. Thriller erotyczny? Tak mówią. Taki trend, by dramaty psychologiczne sprzedawać jako dreszczowce albo wciąż mam zbyt świeżo w pamięci „Zjadacza ptaków” Jacka Clarka i Jima Weira. Oby to drugie, bo... Jak mam ochotę na dramat, to sięgam po dramat, a jak najdzie mnie chętka na thriller to, w której oficjalnej szufladce gatunkowej mam szukać? „Babygirl” Haliny Reijn niekiedy balansuje na granicy, sygnalizuje zamiar wejścia na mroczniejsze terytorium - mniej „Pięćdziesiąt twarzy Greya” Sam Taylor-Johnson, więcej „Fatalnego zauroczenia” Adriana Lyne'a i „W sieci” Barry'ego Levinsona - maksymalnego zdestabilizowania życia przynajmniej jednego z głównych uczestników tej nietragicznej „sztuki”, ale nie myślcie sobie, że zbiera się na odwagę, mentalnie przygotowuje do zanurzenia w odmętach obsesji. To raczej troska o postępowe/prowokacyjne przesłanie. Romy Mathis (niezawodna Nicole Kidman) poznajemy jako niewyzwoloną kobietę sukcesu – prezeskę wyśmienicie prosperującej nowojorskiej firmy technologicznej i perfekcyjną panią domu. Kochającą żonę cenionego reżysera teatralnego Jacoba (Antonio Banderas) i troskliwą matkę dwóch nastolatek, będącej w okresie młodzieńczego buntu homoseksualnej Isabel i młodszej Nory (Esther McGregor i Vaughan Reilly). Podziwianą w swojej branży jednostkę w pojedynkę zmagającą się z wewnętrznymi demonami, w jej przekonaniu, anormalnym apetytem seksualnym, nieuleczalną wadą wrodzoną, defektem, skrzętnie skrywanym niemal przed całym światem. Z wyjątkiem terapeutów i stażysty (frapujące wcielenie – dwie twarze Samuela - Harrisa Dickinsona), pewnego siebie młodzieńca, który na jej oczach z łatwością poskromił groźnego(?) psa. Romy zdaje sobie sprawę, że szczera rozmowa z mężem o swoich potrzebach mogłaby znacznie poprawić jakość jej życia, ale boi się, że wyrozumiałość Jacoba, wbrew pozorom, ma swoje granice. Romy zdobywa się jedynie na nieczytelne sugestie, które są też jej sposobem na wybadanie partnera – testowanie reakcji Jacoba na rzeczy, z których w razie niezadowalającego wyniku bezpiecznie można się wycofać (propozycja włączenia filmu pornograficznego, głowa pod poduszką). Połowa niej marzy o tym, by Jacob się domyślił, a druga połowa drży na samą myśl o takim zwrocie akcji w ich całkiem długiej (dziewiętnaście lat) historii małżeńskiej.

Plakat filmu. „Babygirl” 2024, A24, 2AM, Man Up Film

Romy Mathis jest osobą praktycznie nieustannie dążącą do perfekcji – niekończące się pasmo sukcesów zawodowych, inspirowanie młodszych pokoleń, wzorowe wychowywanie dzieci i dbanie o „swojego” mężczyznę. W zachowaniu młodego wyglądu teoretycznie pomaga jej botoks, a w utrzymaniu zdrowia psychicznego, terapia EMDR (Eye movement desensitisation and reprocessing) - przetwarzanie niewygodnych wspomnień z dzieciństwa spędzonego w komunie. Wpasowała się we wszystkie dzisiejsze kanony doskonałości, poza jednym. I to napawa ją odrazą do samej siebie? Nie tyle wstydliwe potrzeby seksualne, ile świadomość porażki? Tak czy inaczej, wszystkiemu winne pruderyjne społeczeństwo. Film feministyczny czy mizoginistyczny? Niezbyt treściwa opowieść w plastikowanym klimacie (ale ścieżka dźwiękowa charakterna; robota Cristobala Tapii de Veera, który pracował chociażby przy takich produkcjach jak „Uśmiechnij się” i „Uśmiechnij się 2” Parkera Finna) o upajającym oddaniu się w niewolę – kobieta walcząca spacyfikowana przez podwładnego z (nomen omen) mlekiem pod nosem – która oczywiście przez jakąś część widzów może być odczytana jako dzieło uwłaczające płci żeńskiej, ale nie takie były intencje scenarzystki i reżyserki „Babygirl”. Nie poniżanie, tylko dodawanie odwagi paniom nierealizującym swoich najskrytszych marzeń przez wyśrubowane normy społeczne. Niepisane zasady dla heteroseksualnych związków; inne dla mężczyzn, inne dla kobiet. Jawne łamanie tego regulaminu grozi wykluczeniem, ostracyzmem społecznym. Romy zrobiła wszystko, co w jej mocy, by uciszyć opozycyjny, zdradziecki głos swego ciała. Udało jej się wypracować coś w rodzaju kompromisu – rozładowywać napięcie seksualne, zbytnio się przy tym nie narażając, minimalizując ryzyko wykrycia, ale nie zawsze maksymalnie (masturbacja w niepustym domu) – i pewnie w takiej niezgodzie ze sobą dożyłaby swoich dni, gdyby w jej życiu nie zjawił się Samuel. Wytęskniony bad boy albo zalękniony młody mężczyzna. Bezbłędnie czytający ludzi (urodzony profiler) i nieskupiony wyłącznie na sobie. Altruista i egoistka? Nie! Kobieta postawiona pod ścianą, zmuszona do grania na dwa fronty. Zapewnia, że nie chce nikogo skrzywdzić, że cudze uczucia (Samuel, Jacob) i interesy (Esme) stawia przed własnymi. Nie dopraszała się o uwagę stażysty, w żadnym wypadku nie zachęcała Samuela do czynienia jej niestosownych propozycji (z własnej, nieprzymuszonej woli zaprosił ją do jakiegoś obskurnego hotelu i choć się wzbraniała, nakłonił do zrzucenia maski). Mówiła „nie”, a on słyszał „tak”. Wolałaby, żeby kod złamał jej mąż, ale jak to mówią darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby. Kochała Jacoba, pożądała Samuela i przez jakiś czas wszyscy byli szczęśliwi. A potem ktoś popełnił karygodny błąd. Ktoś został boleśnie zraniony. Znowu: nie chciała, ale musiała. Tak postępują kochające żony i matki – za wszelką cenę chronią ognisko domowe. Poza tym próbowała przeprosić (lub jak gdyby nigdy nic umówić się na koleją schadzkę, czy jak kto woli niewinne spotkanie towarzyskie), ale się obraził. Nabroił i jeszcze strzelił focha. Bo jej niczego nie można zarzucić. Nawet zdrady małżeńskiej, wszak w XXI wieku zdradzać mogą tylko mężczyźni. Samuel to profesjonalny doradca życiowy i trener osobisty Romy, a nie zwykły, prymitywny kochanek. Nie żałujmy Jacoba, żałujmy żony wepchniętej (przez społeczeństwo) w ramiona innego. Zaufanie może i zostało nadszarpnięte, ale wszystko da się odbudować. Myślicie, że sobie kpię? Że trywializuję zdrady małżeńskie, usprawiedliwiam kobiety niewierne? Zobaczcie „Babygirl” Haliny Reijn i powiedźcie, że poniosło mnie z tą interpretacją. Proszę, powiedźcie, że się mylę.

Jeszcze dziesięć lat temu powiedziałabym, że „Babygirl” Haliny Reijn to film obrazoburczy i pewnie chwaliłabym za wyrażanie niepopularnych opinii, stawianie odważnych, kontrowersyjnych, przesadnie śmiałych tez, a dzisiaj ta pozycja jakoś lepiej wpisuje mi się w głównonurtowy przekaz. Nudnawa, dziwnie nijaka historia wykuta w ogniu tak zwanej poprawności politycznej albo kolejny etap rewolucji społeczno-obyczajowej, zażartej debaty publicznej o prawach kobiet i mężczyzn, w której amerykańska popkultura zajmuje (nieomal) jednoznaczne stanowisko: wymieńmy patriarchat na matriarchat. Tak, wiem, popadam w przesadyzm i niewybaczalnie nie wspieram słusznej walki o równouprawnienie (o rzekome nie, o faktyczne tak). Obiecuję, że zacznę, jeśli powstanie „Babyboy” - niby thriller erotyczny o żonatym mężczyźnie wdającym się w romans z dużo młodszą kobietą, którego morał będzie taki, że to jest OK.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz