poniedziałek, 20 stycznia 2025

„Beezel” (2024)

 
W pozornie spokojnej okolicy w Nowej Anglii stoi owiany złą sławą dom, w którym podobno w latach 60. XX wieku doszło do podwójnego morderstwa i aktów kanibalizmu. Podejrzenia padły na Harolda J. Weemsa, właściciela przeklętej nieruchomości, który po latach życia jako lokalny postrach wynajął początkującego dokumentalistę pod pretekstem udzielenia szczerego wywiadu, mającego pomóc mu w naprawie wizerunku publicznego. W rzeczywistości gospodarz nie zamierza dopuści do tego, by prawda o jego nawiedzonym domu obiegła świat. Prawda o nadnaturalnej istocie żywiącej się ludzkim mięsem maksymalnej świeżości, niewyobrażalnie starej wiedźmie opętującej wybranych śmiertelników.

Plakat filmu. „Beezel” 2024, Social House Films

Trzecie pełnometrażowe przedsięwzięcie amerykańskiego małżeństwa, Aarona i Victorii Fradkin – po komedii „Electric Love” (2018) i horrorze/thrillerze komediowym „Val” (2021) – po części zrodzone z obserwacji poczynionych w ich wspólnej działalności krótkometrażowej (kilkuminutowe filmiki grozy udostępniane na YouTube, z których bodaj największą publikę przyciągnął obraz z 2021 roku pt. „The Ballerina”). Opowieść o nawiedzonym domu w antologicznej/epizodycznej formie (podyktowanej również niskim budżetem); vintage horror stanowiący połączenie tradycyjnej techniki filmowania z found footage. Nakręcony w rodzinnym domu Aarona Fradkina, reżysera i kierownika montażu „Beezel”, który scenariusz przygotował z żoną, odtwórczynią centralnej postaci ostatniego segmentu utworu zbudowanego między innymi ze wspomnień z dzieciństwa. Przerażających przygód/imaginacji kilkuletniego chłopca w parterowym domu w kształcie półkola, gdzie przeprowadził się wraz z rodzicami w 1994 roku, w wieku sześciu lat. Dystrybucja „Beezel” ruszyła w drugiej połowie września 2024 roku – film przez tydzień był wyświetlany w wybranych kinach w Los Angeles, a w międzyczasie ukazał się na amerykańskich platformach streamingowych. Polska premiera odbyła się mniej więcej miesiąc później na Splat!FilmFest – International Fantastic Film Festival, a w pierwszym tygodniu grudnia 2024 wystartowała regularna dystrybucja kinowa na terenie Polski – wydarzenie zorganizowane przez firmę Monolith Films.

Mieszanina stylów, epok, tradycji, motywów fabularnych. Horror nadprzyrodzony, na który wpływ wywarły choćby takie dzieła, jak „Martwe zło” Sama Raimiego, „The Ring - Krąg” Hideo Nakaty, „Memento” Christophera Nolana, „Sinister” Scotta Derricksona, antologiczna seria „V/H/S” zapoczątkowana w 2012 roku oraz kino giallo, zwłaszcza twórczość Dario Argento. I może też „King Kong” Meriana C. Coopera i Ernesta B. Schoedsacka „Egzorcysta” Williama Friedkina, „Blair Witch Project” Eduardo Sáncheza i Daniela Myricka oraz „Paranormal Activity” Orena Peliego. „Beezel” Aarona Fradkina otwiera domniemane nawiązanie do nieautentycznej głośnej historii rodziny Oswaltów i zabójczej zawartości kasety wideo z upiornej opowieści o dziewczynce ze studni: fragment fikcyjnej kroniki rodzinnej, leciwy film z analogowego projektora nakręcony w siedlisku pradawnego zła. Pierwszy - najkrótszy - rozdział „Beezel” podąża za chłopcem imieniem Avery (ekranowy debiut Leo Wildhagena), który pewnego popołudnia 1966 roku reaguje na wołanie kobiety zamkniętej w piwnicy. Otwiera kuchenną szafkę... i uaktywniają się przepiękne wspomnienia makabrycznego arcydzieła Sama Raimiego. Wszystko wyjaśni się w następnym rozdziale, rzekomej współpracy Harolda J. Weemsa (bezbłędny występ Boba Gallaghera) i niedoświadczonego dokumentalisty Apolla (poprawna kreacja LeJona Woodsa) z 1987 roku. Wywiad z jednym z mieszkańców strasznego domu w Nowej Anglii, zainspirowanym swego czasu jednoznacznie negatywną, żeby nie powiedzieć odrażającą, postacią Jeffreya Lionela Dahmera (znany też jako Potwór z Milwaukee i Kanibal z Milwaukee), seryjnego mordercy i przestępcy seksualnego skandalicznie romantyzowanego i mitologizowanego „w epoce poprawności politycznej”. Harold Weems przedstawia się nam jako niewinna ofiara wieloletniej nagonki. Człowiek, któremu jakiś zwyrodnialec odebrał pierwszą żonę i jedynego syna, a praworządne społeczeństwo „pocieszyło go” podłymi oskarżeniami. Harold był głównym lub jedynym podejrzanym w sprawie podwójnego zabójstwa dokonanego w jego domu, ale nie został postawiony w stan oskarżenia, gdyż śledczym nie udało się zebrać wystarczającego materiału dowodowego. Właściwie nie mieli niczego, co można by wykorzystać w sądzie przeciwko Weemsowi. Oficjalnie został oczyszczony z wszelkich podejrzeń, a nieoficjalnie uznany za winnego potwornych zbrodni. Niekończące się polowanie na czarownice i czarowników, jedna z ulubionych rozrywek Homo sapiens, która rozkręci się w dobie mediów społecznościowych, można więc uznać, że Haroldowi mimo wszystko się poszczęściło. O ile niezachwianie wierzy się w niezawodność dzisiejszego wymiaru (nie)sprawiedliwości w tak zwanych krajach demokratycznych - internetowy lincz, czyli nowe media, stare praktyki – bo w tym „systemie sądownictwa” osobnicy pokroju Harolda J. Weemsa mogą liczyć na taryfę ulgową... w przeciwieństwie do ich ofiar? Czy jowialny gospodarz aspirującego twórcy filmów dokumentalnych w pełni zasłużył sobie na wykluczenie społeczne? Nienawiść, pogarda, bezsilna furia, nieznośne poczucie niesprawiedliwości i strach sąsiadów. Harold i jego druga żona Deloris (debiutująca Kimberly Salditt Poulin) są lokalnymi boogeymanami, wysyłającymi sprzeczne sygnały wynajętemu dokumentaliście. Z jednej strony pretensje do całego świata, żalenie się na ostracyzm i deklaracje gotowości oczyszczenia swego nazwiska, a z drugiej radosne wchodzenie w role potworów.

Źródło, zwiastun filmu: https://www.youtube.com/watch?v=0CGire4Yqg0

Tiktokowa narracja, retro klimat (format Video8 tj. taśma filmowa 8 mm i MiniDV). Domniemana próba przypodobania się różnym pokoleniom widzów: VHS, DVD/Blu-ray i VOD. Klasyczne pójście na kompromis, a przynajmniej potencjalnie niesatysfakcjonujące - nie w pełni - dla żadnej ze stron, tj. potencjalnych odbiorców „Beezel” Aarona Fradkina. Skromny eksperyment filmowy - nieszczególnie nowatorski, ale eksperyment. Sklejenie nieśmiertelnych motywów, konwencji, tradycji z królestwa horroru, całkiem zgrabne połączenie podgatunków, w gruncie rzeczy nieskomplikowany związek ghost/demon story, witch and cannibal, and serial killer movies. Odrobina porządnego gore (czyli praktyczne efekty specjale), trochę oniryzmu/surrealizmu, więcej tak zwanego kręcenia z ręki (boska tekstura VHS). Atmosferą „Beezel” Aarona Fradkina najbardziej przypominała mi „Kod zła” Osgooda Perkinsa i oczywiście „Sinister” Scotta Derricksona, a demoniczną charakteryzacją i choreografią „Martwe zło” Sama Raimiego. Tyle plusów, a minus tylko jeden, za to wielgachny. Scenariusz. Segmentowa budowla fabularna nieoglądająca się na bohaterów – znikome starania w kierunku zbudowania jakiejś więzi z pechowcami à la „Klątwa” Takashiego Shimizu. Obojętny stosunek do Apolla i tym bardziej Naomi (według mnie fatalna, nienaturalna, wymuszona kreacja Caroline Quigley), głównej bohaterki trzeciego rozdziału „Beezel”. Pielęgniarki z domowego hospicjum, próg przeklętego domu przekraczającej w roku 2003. Kobieta ma zająć się haniebnie porzuconą (yhm) podopieczną niejakiej Charlotte; znaną nam już damą, która w tym segmencie da całkiem niezły popis mimiczny - uśmiechnij się jak u Parkera Finna:) Po przyrządzeniu papkowatej kolacji „Emmie Williams”, dzielna opiekunka, zgodnie z tradycją horroru, będzie podążać za zagadkowymi odgłosami i innymi niepokojącymi tropami w klaustrofobicznym domku pozornie samotnej, schorowanej staruszki. A dziesięć lat później w obskurnej „jaskini” monstrum z Nowej Anglii zjawią się Nova i Lucas (przekonujące występy Victorii Fradkin i Nicolasa Robina), bezdzietne małżeństwo, które przyjemnie zaskoczy śnieżyca. Beztroska wieczorna zabawa z kamerą, wygłupy dorosłych nieuwzględnione w oryginalnym scenariuszu – prawdziwa zamieć, z której filmowcy chętnie skorzystali: ulotne wrażenie odcięcia od reszty świata, wpadnięcia w mroźną pułapkę, w której czeka wygłodniała bestia z niezwykłymi mocami. Lucas chce jak najszybciej przygotować odziedziczoną nieruchomość do sprzedaży i natychmiast ruszyć w drogę powrotną, ale jego „psychopatyczna” żonka ma cichą nadzieję na przekonanie „starego zrzędy” do zapuszczenia korzeni w tym na pierwszy rzut oka idealnym miejscu do założenia rodziny. Nova marzy o dziecku, ale jej wybranek z jakiegoś sobie tylko znanego powodu stanowczo odmawia spełnienia tej palącej potrzeby ukochanej kobiety. Para dobrana na zasadzie przeciwieństw, która w moim poczuciu uratowała honor postaci wymyślonych przez inne małżeństwo. Wreszcie zmniejszył się okropny dystans między mną i protagonistami. Poza tym właśnie w tej partii (ostatniej) znalazłam największą atrakcję – kreatywną zabawę z gatunku lekko upiornych z łóżkiem i brzydkimi stopami. Genialna w swojej prostocie nieziemska manipulacja perspektywą. Witamy w Strefie Mroku! UWAGA SPOILER Potem „szatański seks”, sen we śnie, upiorne znalezisko w piwnicy, złowrogi „taniec” z nożem i „słodkie dzieciątko” KONIEC SPOILERA. Spodziewane zakończenie tego etapu (1966-2013) historii rekordowo długiej mieszkanki Nowej Anglii. Aaron i Victoria Fradkin nie wykluczają przedłużenia tej mrocznej przygody, rozbudowania mitologii Beezel, dokręcenia choć jednego sequela, tym razem w bardziej preferowanej przez reżysera jedynki zwartej strukturze narracyjnej (planowane odejście od formatu antologicznego).

Cudowne zdjęcia, niebanalna ścieżka dźwiękowa, efektywny montaż, solidne efekty specjalne, ale... jak to mówią, ryba psuje się od głowy. Wszystko ładnie, poza scenariuszem. W każdym razie ja jakoś nie potrafiłam „wejść” w tę historię, w zadowalającym stopniu zaangażować się w koszmarne doświadczenia trzech pokoleń z nadnaturalnym stworzeniem przywiązanym do jednej posesji. Pomysłowa forma znacznie osłabiona przez treść. Męczący storytelling. „Beezel” Aarona Fradkina z łatwością mogła zatrząść horrorowym światkiem, wywrzeć ogromne wrażenie na nieprzebranej rzeszy fanów gatunku, ale widać nie miała takich ambicji;) Bezsensownie zmarnowany potencjał, według mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz