sobota, 25 stycznia 2025

„The Damned” (2024)

 
Lata 70. XIX wieku. Załoga arktycznej stacji rybackiej zarządzanej przez młodą wdowę Evę próbuje przetrwać niewyjątkowo surową zimę. Ich największym problemem są kurczące się zapasy żywności, dlatego gdy pewnego ranka w oddali dostrzegają statek uwięziony między ostrymi skałami wyrastającymi z dna oceanicznego, Eva podejmuje trudną decyzję o niezorganizowaniu akcji ratowniczej. Statek tonie, a wkrótce potem dochodzi do nieoczekiwanego starcia z ocalałymi. Nazajutrz fale wyrzucają na brzeg ciała poległych, które ponoć nie zostają odpowiednio zabezpieczone, ponieważ pragmatyczni rybacy, wbrew ostrzeżeniom przesądnej kucharki, nie organizują rytualnej ceremonii odpędzającej draugra, nienawistną postać z islandzkiego folkloru doprowadzającą ludzi do szaleństwa i zwracającą ich przeciwko sobie.

Plakat filmu. „The Damned” 2024, Elation Pictures, Wild Atlantic Pictures, Join Motion Pictures

Od pomysłu do realizacji slow burn folk horror „The Damned” minęło osiem lat. Wszystko zaczęło się w nadmorskiej wiosce na Islandii, gdzie aspirujący filmowiec Thordur Palsson, obcy w tych stronach, został uwięziony przez intensywne opady śniegu. Po raz pierwszy znalazł się w takim położeniu, tak ekstremalnie niekomfortowym, i pierwszy raz zetknął się z paroma islandzkimi legendami. Od tutejszych rybaków dowiedział się też o niegodnych pozazdroszczenia warunkach życia w tej niegościnnej scenerii. Na przykład poznał zasadę nieinterweniowania w czasie sztormu – obowiązkowego wstrzymywania się z akcją ratowniczą, kiedy jakaś jednostka pływająca utknie na wzburzonym morzu; bezsilnego czekania na poprawę pogody, gdy w pobliżu bliźni rozpaczliwie walczą o życie. Palsson w tej śnieżnej pułapce stworzył ogólny zarys historii, którą jakiś czas później w scenariusz zamienił Jamie Hannigan. „The Damned” jest koprodukcją islandzko-angielsko-belgijsko-irlandzką i debiutanckim pełnometrażowym osiągnięciem reżyserskim Thordura Palssona, dodatkową inspirację czerpiącego choćby z takich obrazów, jak „Lśnienie” Stanleya Kubricka, „Inni” Alejandro Amenábara i „Sierociniec” Juana Antonio Bayony, natomiast w zakresie stricte technicznym (praca kamer, oświetlenie, ekspozycja wnętrz) nieprzesadnie wzorującego się na „Fortepianie” Jane Campion i „Aż poleje się krew” Paula Thomasa Andersona.

Nakręcony w Vestfirðir (Fiordy Zachodnie) w 2023 roku wspaniale budujący się horror psychologiczny/nadnaturalny, który swoją światową premierę miał w pierwszym tygodniu czerwca 2024 roku na Tribeca Film Festival. Dystrybucja kinowa „The Damned” Thordura Palssona ruszyła dopiero w styczniu 2025. W roli głównej obsadzono Australijkę Odessę Young, która swego czasu zwróciła uwagę Palssona występami w „Assassination Nation” Sama Levinsona i „Shirley” Josephine Decker, a po pierwszej rozmowie z tą kandydatką do wcielenia się w postać właścicielki stacji rybackiej w Arktyce obejrzał jeszcze „Powrót” Simona Stone'a i „Wolne” Evy Husson, co przesądziło sprawę – znalazł odpowiednią aktorkę, „prawdziwego kameleona”, który wzbogaci wymyśloną przez niego lub Jamiego Hannigana postać wdowy heroicznie walczącej o utrzymanie biznesu odziedziczonego po ukochanym Magnusie. Mąż Evy zginął w tym samym miejscu, w których niebawem zatonie kolejny statek – w szczególnie niebezpiecznym obszarze Oceanu Arktycznego, zwykle omijanym przez doświadczonych rybaków i podróżników morskich, gęsto naszpikowanym ostrymi skałami zwanymi Zębami. Jest rok 1871, półmetek zimy w Arktyce. W drewnianej chacie na przeraźliwie zimnym krańcu świata mieszkają dwie niekruche kobiety i grupa zahartowanych mężczyzn, nad którymi wisi widmo głodu. Żywią się praktycznie samymi rybami, a niemal codzienne połowy są coraz mniejsze. Właściwie coraz częściej wracają z niczym, a niektórym krąży już w głowach szalona myśl o zmierzeniu się z potężnym żywiołem. Rozważają przedwczesny powrót do domu, wprawdzie bardzo nisko oceniając swoje szanse, ale gdy alternatywą jest śmierć z głodu, przeprawa łodzią przez Ocean Arktyczny w środku zimy nie wydaje się już taka straszna. Najważniejszym zadaniem liderki jest zatem podtrzymywanie nadziei w steranym zespole. I rozstrzyganie dylematów moralnych. Dbać o swoich czy zaryzykować powiększenie grupy? Sternik Ragnar (Rory McCann) optuje za zostawieniem przybyszy na pastwę losu, a jego zastępca Daniel (Joe Cole, m.in. „Sala strachu” Jeremy'ego Saulniera) za ratowaniem tonących. Ostatnie słowo należy do Evy. Wydawać by się mogło, że w tej sytuacji cokolwiek postanowi najwyraźniej wciąż pogrążona w żałobie dziedziczka ostatnio cienko przędącego przedsiębiorstwa rybackiego, spotka się ze zjadliwą krytyką. Decydujący okazuje się argument Ragnara o niemożności wykarmienia siebie i innych, a pokonany Daniel pokornie przyjmuje rozporządzenie szefowej. Jeśli więc ktoś spodziewał się kolejnej filmowej rozprawy o haniebnie niskiej pozycji kobiet w ujęciu historycznym, to ta kluczowa dla rozwoju fabuły scena powinna rozwiać jego nadzieje lub obawy. „The Damned” Thordura Palssona nie ma politycznego, społeczno-obyczajowego podtekstu, nie zajmuje stanowiska w tej czy innej debacie publicznej – koncentruje się na niemodnym opowiadaniu prostej historii z dreszczykiem. Klasycznej opowieści o duchach i/lub omamach - tradycyjna dwuznaczność w horrorze nastrojowym. Tak zwana stara szkoła straszenia, klimatyczna petarda ze znikomym wsparciem twórców intencjonalnie upiornych efektów specjalnych. W moim odbiorze swoiste skrzyżowanie „Nawiedzonego domu” Roberta Wise'a (pierwsze przeniesienie na ekran genialnej powieści Shirley Jackson w Polsce wydanej pod tytułami „Nawiedzony” i „Nawiedzony dom na wzgórzu”) z „Coś” Johna Carpentera (readaptacja noweli Johna W. Campbella „Who Goes There?” i zarazem remake „Istoty z innego świata” Christiana Nyby'ego i Howarda Hawksa).

Plakat filmu. „The Damned” 2024, Elation Pictures, Wild Atlantic Pictures, Join Motion Pictures

Opowieść nierozerwalnie związana z miejscem. Zimny, surowy, pozornie martwy krajobraz najciężej pracujący na korzyść długometrażowego debiutanta Thordura Palssona, filmowca obdarzonego niepospolitą w dzisiejszych czasach wrażliwością. Naturalna sceneria pełnoprawnym (anty)bohaterem „The Damned”, sceneria niepokojąco ożywiona. Pulsująca energią, pradawna moc zaklęta w skalistym brzegu, nieokiełznana siła działająca na ciała „przytwierdzone” do przeklętego podłoża. Właściwie przeklęte są ciała... i dusze. Grzechem skalani czy sumieniem pokarani? Przebrzydli egoiści czy godni współczucia racjonaliści? Postawieni pod ścianą, zmuszeni do wycenienia życia ludzkiego – niechętne wartościowanie człowieka znanego i obcego. Obiektywna analiza problemu, ale diagnoza pozostawiona ocenie widza. Oczywiście w sporze na temat rozgrywającej się na ich oczach katastrofy morskiej, tymczasowi mieszkańcy odległej krainy, nie uwzględnili czynnika nadprzyrodzonego. Nie zapytali o zdanie Helgi (Siobhan Finneran, moim zdaniem najjaśniej błyszcząca gwiazda w nielicznej obsadzie „The Damned”), która dopiero później, gdy już mleko się rozleje, zacznie zyskiwać należyty posłuch w coraz bardziej przerażonej grupie. Głód, wyrzuty sumienia, długa izolacja, a w przypadku Evy może też nieustający, nietracący na intensywności ból po stracie najukochańszej osoby i zagubienie w myślach na temat Daniela, postaci pomyślanej jako głos rozsądku, ostoja normalności w obłąkanym królestwie draugra vel drauga, cielesnego ducha, o którym opowiada zabobonna kucharka, kelnerka i sprzątaczka. Niedościgniona mistrzyni „opowieści przy ognisku”. Swoją drogą oratorski popis Helgi - niesamowicie sugestywna, spontaniczna wieczorna rozrywka (kolacja ze straszną historią) dla jeszcze wesołych przyjaciół - przypomniał mi wybitną „Małpią łapkę” Williama Wymarka Jacobsa. Podobny, jeśli nie identyczny, proces kształtowania struktury dramaturgicznej, budowania, intensyfikowania aury niesamowitości. Tę technikę wykorzystują też „niewidzialni wytrawni mówcy”, sprawcy tego arktycznego zamieszania. I nie mam tutaj na myśli tylko w moim poczuciu wyśmienicie rokującego (nowa gwiazda kina grozy?) reżysera i autora diablo angażującego scenariusza, ale całą ekipę techniczną skompletowaną na użytek tej europejskiej perełki, którą prawdopodobnie niewielu odkryje, tj. grono miłośników „The Damned” zapewne wielkie nie będzie. Dla mnie oszałamiające połączenie Talentów: fotograficznego, muzycznego i monterskiego, żeby wymienić tylko te najmocniej rzucające się w oczy i uszy. Aluzyjna, głośno przemawiająca do wyobraźni, przywołująca koszmarne stworzenia, jakich niepodobna realistycznie oddać na ekranie (dokarmianie, a nie wyręczanie wyobraźni widza) kompozycja Elia Arensona (m.in. „Lamb” Valdimara Jóhannssona, „The Watchers” Ishany Shyamalan, „Wybawienie” Lee Danielsa), Stephena McKeona (m.in. „Impostor” i „Martwe zło: Przebudzenie” Lee Cronina, „Podziemia strachu” Brendana Muldowneya) oraz duetu złożonego z Tony'ego Cranstouna (m.in. „Wiwarium” i „Nocebo” Lorcana Finnegana) i Nathana Nugenta (m.in. „Ktoś we mnie” Lenny'ego Abrahamsona). Hipnotyczne zdjęcia utrzymane w kolorystyce lekko metalicznej – dominują różne odcienie szarości, ale nie zabraknie też lepkiej czerni – szarpiąca nerwy i depresyjna/melancholijna ścieżka dźwiękowa oraz precyzyjny, miejscami cudnie (nieprzesadnie) rozgorączkowany montaż. Weźmy choćby nagłe zejście z punktu szczytowego w sypialni (jeden z momentów najwyższego napięcia) – zjawa z wolna wyrastająca za plecami zamyślonej protagonistki/antagonistki – efektywne niepłynne przejście albo zwyczajową „zabawę w pojawia się i znika”, dziwnie niebanalne teoretyczne wtargnięcie mrocznego intruza do jeszcze przed chwilą tak ciepłej, radosnej, przytulnej chaty; świat zamierający w oczekiwaniu na następne posunięcie „człowieka bez twarzy”, który w podobnym stylu zepsuje wieczorny spacer „narratorce” niewiarygodnej – powstanie z kolan na skalistej plaży. Przy tak napiętej atmosferze łatwo podskoczyć (ja podskoczyłam) na widok zwykłego człowieka, pierwszego z brzegu towarzysza niedoli grzesznej(?) Evy. Bezsilnie przyglądającej się eskalacji agresji, powiedzmy na skutek wysokich temperatur. Zakończenie można odebrać dwojako – albo przekombinowane, niedopasowane do wcześniejszych wydarzeń, a przynajmniej jawnie kłócące się z niektórymi incydentami w tym hermetycznym świecie przedstawionym albo zwyczajnie UWAGA SPOILER z premedytacją nieodpowiadające na pytanie nadrzędne: draugr czy zbiorowe szaleństwo? KONIEC SPOILERA

Stęsknieni za autentycznie klimatycznymi horrorami, niewiele pokazującymi, wiele sugerującymi widowiskami o zagrożeniach nadnaturalnych i/lub naturalnych? Jeśli tak, to gorąco polecam pierwsze długometrazowe dokonanie reżyserskie Islandczyka Thordura Palssona, jak dla mnie przepyszny europejski folk horror o przeklętych rybakach z XIX wieku. Nieśpiesznie rozwijająca się, nieefekciarska opowieść o nawiedzonych ludziach. „The Damned” - symfonia grozy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz