Lata
70. XIX wieku. Załoga arktycznej stacji rybackiej zarządzanej przez
młodą wdowę Evę próbuje przetrwać niewyjątkowo surową zimę.
Ich największym problemem są kurczące się zapasy żywności,
dlatego gdy pewnego ranka w oddali dostrzegają statek uwięziony
między ostrymi skałami wyrastającymi z dna oceanicznego, Eva
podejmuje trudną decyzję o niezorganizowaniu akcji ratowniczej.
Statek tonie, a wkrótce potem dochodzi do nieoczekiwanego starcia z
ocalałymi. Nazajutrz fale wyrzucają na brzeg ciała poległych,
które ponoć nie zostają odpowiednio zabezpieczone, ponieważ
pragmatyczni rybacy, wbrew ostrzeżeniom przesądnej kucharki, nie
organizują rytualnej ceremonii odpędzającej draugra, nienawistną
postać z islandzkiego folkloru doprowadzającą ludzi do szaleństwa
i zwracającą ich przeciwko sobie.
|
Plakat filmu. „The Damned” 2024, Elation Pictures, Wild Atlantic Pictures, Join Motion Pictures
|
Od
pomysłu do realizacji slow burn folk horror „The Damned”
minęło osiem lat. Wszystko zaczęło się w nadmorskiej wiosce na
Islandii, gdzie aspirujący filmowiec Thordur Palsson, obcy w tych
stronach, został uwięziony przez intensywne opady śniegu. Po raz
pierwszy znalazł się w takim położeniu, tak ekstremalnie
niekomfortowym, i pierwszy raz zetknął się z paroma islandzkimi
legendami. Od tutejszych rybaków dowiedział się też o niegodnych
pozazdroszczenia warunkach życia w tej niegościnnej scenerii. Na
przykład poznał zasadę nieinterweniowania w czasie sztormu –
obowiązkowego wstrzymywania się z akcją ratowniczą, kiedy jakaś
jednostka pływająca utknie na wzburzonym morzu; bezsilnego czekania
na poprawę pogody, gdy w pobliżu bliźni rozpaczliwie walczą o
życie. Palsson w tej śnieżnej pułapce stworzył ogólny zarys
historii, którą jakiś czas później w scenariusz zamienił Jamie
Hannigan. „The Damned” jest koprodukcją
islandzko-angielsko-belgijsko-irlandzką i debiutanckim
pełnometrażowym osiągnięciem reżyserskim Thordura Palssona,
dodatkową inspirację czerpiącego choćby z takich obrazów, jak
„Lśnienie” Stanleya Kubricka, „Inni” Alejandro Amenábara i
„Sierociniec” Juana Antonio Bayony, natomiast w zakresie stricte
technicznym (praca kamer, oświetlenie, ekspozycja wnętrz)
nieprzesadnie wzorującego się na „Fortepianie” Jane Campion i
„Aż poleje się krew” Paula Thomasa Andersona.
Nakręcony
w Vestfirðir (Fiordy Zachodnie) w 2023 roku wspaniale budujący się
horror psychologiczny/nadnaturalny, który swoją światową premierę
miał w pierwszym tygodniu czerwca 2024 roku na Tribeca Film
Festival. Dystrybucja kinowa „The Damned” Thordura Palssona
ruszyła dopiero w styczniu 2025. W roli głównej obsadzono
Australijkę Odessę Young, która swego czasu zwróciła uwagę
Palssona występami w „Assassination Nation” Sama Levinsona i
„Shirley” Josephine Decker, a po pierwszej rozmowie z tą
kandydatką do wcielenia się w postać właścicielki stacji
rybackiej w Arktyce obejrzał jeszcze „Powrót” Simona Stone'a i
„Wolne” Evy Husson, co przesądziło sprawę – znalazł
odpowiednią aktorkę, „prawdziwego kameleona”, który wzbogaci
wymyśloną przez niego lub Jamiego Hannigana postać wdowy
heroicznie walczącej o utrzymanie biznesu odziedziczonego po
ukochanym Magnusie. Mąż Evy zginął w tym samym miejscu, w których
niebawem zatonie kolejny statek – w szczególnie niebezpiecznym
obszarze Oceanu Arktycznego, zwykle omijanym przez doświadczonych
rybaków i podróżników morskich, gęsto naszpikowanym ostrymi
skałami zwanymi Zębami. Jest rok 1871, półmetek zimy w Arktyce. W
drewnianej chacie na przeraźliwie zimnym krańcu świata mieszkają
dwie niekruche kobiety i grupa zahartowanych mężczyzn, nad którymi
wisi widmo głodu. Żywią się praktycznie samymi rybami, a niemal
codzienne połowy są coraz mniejsze. Właściwie coraz częściej
wracają z niczym, a niektórym krąży już w głowach szalona myśl
o zmierzeniu się z potężnym żywiołem. Rozważają przedwczesny
powrót do domu, wprawdzie bardzo nisko oceniając swoje szanse, ale
gdy alternatywą jest śmierć z głodu, przeprawa łodzią przez
Ocean Arktyczny w środku zimy nie wydaje się już taka straszna.
Najważniejszym zadaniem liderki jest zatem podtrzymywanie nadziei w
steranym zespole. I rozstrzyganie dylematów moralnych. Dbać o
swoich czy zaryzykować powiększenie grupy? Sternik Ragnar (Rory
McCann) optuje za zostawieniem przybyszy na pastwę losu, a jego
zastępca Daniel (Joe Cole, m.in. „Sala strachu” Jeremy'ego
Saulniera) za ratowaniem tonących. Ostatnie słowo należy do Evy.
Wydawać by się mogło, że w tej sytuacji cokolwiek postanowi
najwyraźniej wciąż pogrążona w żałobie dziedziczka ostatnio
cienko przędącego przedsiębiorstwa rybackiego, spotka się ze
zjadliwą krytyką. Decydujący okazuje się argument Ragnara o
niemożności wykarmienia siebie i innych, a pokonany Daniel pokornie
przyjmuje rozporządzenie szefowej. Jeśli więc ktoś spodziewał
się kolejnej filmowej rozprawy o haniebnie niskiej pozycji kobiet w
ujęciu historycznym, to ta kluczowa dla rozwoju fabuły scena
powinna rozwiać jego nadzieje lub obawy. „The Damned” Thordura
Palssona nie ma politycznego, społeczno-obyczajowego podtekstu, nie
zajmuje stanowiska w tej czy innej debacie publicznej – koncentruje
się na niemodnym opowiadaniu prostej historii z dreszczykiem.
Klasycznej opowieści o duchach i/lub omamach - tradycyjna
dwuznaczność w horrorze nastrojowym. Tak zwana stara szkoła
straszenia, klimatyczna petarda ze znikomym wsparciem twórców
intencjonalnie upiornych efektów specjalnych. W moim odbiorze
swoiste skrzyżowanie „Nawiedzonego domu” Roberta Wise'a
(pierwsze przeniesienie na ekran genialnej powieści Shirley Jackson
w Polsce wydanej pod tytułami „Nawiedzony” i „Nawiedzony dom
na wzgórzu”) z „Coś” Johna Carpentera (readaptacja noweli
Johna W. Campbella „Who Goes There?” i zarazem remake „Istoty z
innego świata” Christiana Nyby'ego i Howarda Hawksa).
|
Plakat filmu. „The Damned” 2024, Elation Pictures, Wild Atlantic Pictures, Join Motion Pictures |
Opowieść
nierozerwalnie związana z miejscem. Zimny, surowy, pozornie martwy
krajobraz najciężej pracujący na korzyść długometrażowego
debiutanta Thordura Palssona, filmowca obdarzonego niepospolitą w
dzisiejszych czasach wrażliwością. Naturalna sceneria pełnoprawnym
(anty)bohaterem „The Damned”, sceneria niepokojąco ożywiona.
Pulsująca energią, pradawna moc zaklęta w skalistym brzegu,
nieokiełznana siła działająca na ciała „przytwierdzone” do
przeklętego podłoża. Właściwie przeklęte są ciała... i dusze.
Grzechem skalani czy sumieniem pokarani? Przebrzydli egoiści czy
godni współczucia racjonaliści? Postawieni pod ścianą, zmuszeni
do wycenienia życia ludzkiego – niechętne wartościowanie
człowieka znanego i obcego. Obiektywna analiza problemu, ale
diagnoza pozostawiona ocenie widza. Oczywiście w sporze na temat
rozgrywającej się na ich oczach katastrofy morskiej, tymczasowi
mieszkańcy odległej krainy, nie uwzględnili czynnika
nadprzyrodzonego. Nie zapytali o zdanie Helgi (Siobhan Finneran, moim
zdaniem najjaśniej błyszcząca gwiazda w nielicznej obsadzie „The
Damned”), która dopiero później, gdy już mleko się rozleje,
zacznie zyskiwać należyty posłuch w coraz bardziej przerażonej
grupie. Głód, wyrzuty sumienia, długa izolacja, a w przypadku Evy
może też nieustający, nietracący na intensywności ból po
stracie najukochańszej osoby i zagubienie w myślach na temat
Daniela, postaci pomyślanej jako głos rozsądku, ostoja normalności
w obłąkanym królestwie draugra vel drauga, cielesnego ducha, o
którym opowiada zabobonna kucharka, kelnerka i sprzątaczka.
Niedościgniona mistrzyni „opowieści przy ognisku”. Swoją drogą
oratorski popis Helgi - niesamowicie sugestywna, spontaniczna
wieczorna rozrywka (kolacja ze straszną historią) dla jeszcze
wesołych przyjaciół - przypomniał mi wybitną „Małpią łapkę”
Williama Wymarka Jacobsa. Podobny, jeśli nie identyczny, proces
kształtowania struktury dramaturgicznej, budowania, intensyfikowania
aury niesamowitości. Tę technikę wykorzystują też „niewidzialni
wytrawni mówcy”, sprawcy tego arktycznego zamieszania. I nie mam
tutaj na myśli tylko w moim poczuciu wyśmienicie rokującego (nowa
gwiazda kina grozy?) reżysera i autora diablo angażującego
scenariusza, ale całą ekipę techniczną skompletowaną na użytek
tej europejskiej perełki, którą prawdopodobnie niewielu odkryje,
tj. grono miłośników „The Damned” zapewne wielkie nie będzie.
Dla mnie oszałamiające połączenie Talentów: fotograficznego,
muzycznego i monterskiego, żeby wymienić tylko te najmocniej
rzucające się w oczy i uszy. Aluzyjna, głośno przemawiająca do
wyobraźni, przywołująca koszmarne stworzenia, jakich niepodobna
realistycznie oddać na ekranie (dokarmianie, a nie wyręczanie
wyobraźni widza) kompozycja Elia Arensona (m.in. „Lamb”
Valdimara Jóhannssona, „The Watchers” Ishany Shyamalan,
„Wybawienie” Lee Danielsa), Stephena McKeona (m.in. „Impostor”
i „Martwe zło: Przebudzenie” Lee Cronina, „Podziemia strachu”
Brendana Muldowneya) oraz duetu złożonego z Tony'ego Cranstouna
(m.in. „Wiwarium” i „Nocebo” Lorcana Finnegana) i Nathana
Nugenta (m.in. „Ktoś we mnie” Lenny'ego Abrahamsona).
Hipnotyczne zdjęcia utrzymane w kolorystyce lekko metalicznej –
dominują różne odcienie szarości, ale nie zabraknie też lepkiej
czerni – szarpiąca nerwy i depresyjna/melancholijna ścieżka
dźwiękowa oraz precyzyjny, miejscami cudnie (nieprzesadnie)
rozgorączkowany montaż. Weźmy choćby nagłe zejście z punktu
szczytowego w sypialni (jeden z momentów najwyższego napięcia) –
zjawa z wolna wyrastająca za plecami zamyślonej
protagonistki/antagonistki – efektywne niepłynne przejście albo
zwyczajową „zabawę w pojawia się i znika”, dziwnie niebanalne
teoretyczne wtargnięcie mrocznego intruza do jeszcze przed chwilą
tak ciepłej, radosnej, przytulnej chaty; świat zamierający w
oczekiwaniu na następne posunięcie „człowieka bez twarzy”,
który w podobnym stylu zepsuje wieczorny spacer „narratorce”
niewiarygodnej – powstanie z kolan na skalistej plaży. Przy tak
napiętej atmosferze łatwo podskoczyć (ja podskoczyłam) na widok
zwykłego człowieka, pierwszego z brzegu towarzysza niedoli
grzesznej(?) Evy. Bezsilnie przyglądającej się eskalacji agresji,
powiedzmy na skutek wysokich temperatur. Zakończenie można odebrać
dwojako – albo przekombinowane, niedopasowane do wcześniejszych
wydarzeń, a przynajmniej jawnie kłócące się z niektórymi
incydentami w tym hermetycznym świecie przedstawionym albo
zwyczajnie UWAGA SPOILER z premedytacją nieodpowiadające na
pytanie nadrzędne: draugr czy zbiorowe szaleństwo? KONIEC
SPOILERA
Stęsknieni
za autentycznie klimatycznymi horrorami, niewiele pokazującymi,
wiele sugerującymi widowiskami o zagrożeniach nadnaturalnych i/lub
naturalnych? Jeśli tak, to gorąco polecam pierwsze długometrazowe
dokonanie reżyserskie Islandczyka Thordura Palssona, jak dla mnie
przepyszny europejski folk horror o przeklętych rybakach z
XIX wieku. Nieśpiesznie rozwijająca się, nieefekciarska opowieść
o nawiedzonych ludziach. „The Damned” - symfonia grozy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz