czwartek, 12 listopada 2015

Dariusz Pawłowski „Czarna samica kruka. Lot nad krawędzią świadomości”


Warszawa. Komisarz Eryk Osowski i jego partner podkomisarz Kazimierz Lewandowski z Komendy Stołecznej Policji zajmują się sprawą zabójstwa mężczyzny. Dochodzenie w kręgach rodziny i znajomych ofiary relatywnie szybko przynosi rezultaty, ale niedługo po wytypowaniu najbardziej prawdopodobnego podejrzanego w małym miasteczku nieopodal Warszawy zostają odnalezione potwornie okaleczone zwłoki księdza. Modus operandi sprawcy sugeruje, że to dopiero początek krwawej serii, co potwierdzają kolejne okrutne, szybko następujące po sobie mordy. Osowski i Lewandowski starają się znaleźć jakiś związek pomiędzy ofiarami, zgłębiając ich przeszłość, ale dochodzenie długo nie przynosi większych rezultatów. Tymczasem cały ten krwawy spektakl nieustannie obserwuje czarna samica kruka, zawsze pojawiająca się tam, gdzie ma zamiar uderzyć zabójca.

Powieściowy debiut Dariusza Pawłowskiego zatytułowany „Arcanus Arctica” zebrał tak pochlebne opinie wśród czytelników, że tylko kwestią czasu było pojawienie się na naszym rodzimym rynku literackim jego kolejnego utworu. Druga powieść Pawłowskiego, „Czarna samica kruka. Lot nad krawędzią świadomości” powstała, jako połączenie thrillera policyjnego i horroru, tylko pozornie wpisując się w nurt opowieści o seryjnym mordercy, którego tropem podążają zdeterminowani policjanci. W istocie książkę wyróżnia miejscami oryginalne ujęcie tematu z wykorzystaniem wątków nadprzyrodzonych uosabianych postacią tytułowej bohaterki. Wielu polskich czytelników było wręcz zachwyconych efektem pracy Pawłowskiego, doceniając jego dążenie do innowacyjności i charakter mordów, choć oczywiście nie obyło się również bez kilku słów krytyki.

Wytypowanie gatunku, w którym Dariusz Pawłowski lepiej się odnajduje nie nastręczyło mi większych problemów. Nawet więcej: kazało się zastanowić, dlaczego podjął próbę przemieszania fabuł osadzonych w ramach dwóch różnych gatunków, nie pozostając wiernym temu, w którym czuje się swobodniej. „Czarna samica kruka” zauważalnie dzieli się na dwie części w warstwie fabularnej i dwa prądy stylistyczne. Intrygę kryminalną zawiązuje sprawa zabójstwa mężczyzny, który jak wskazują dowody przed śmiercią podjął próbę zaszantażowania niewłaściwej osoby. Trywialna sprawa zabójstwa dokonanego z mało zajmujących powodów toczy się utartym, konwencjonalnym torem, w którym jeden trop w oczywisty sposób prowadzi do następnego, bez mylących tropów, pchających dochodzenie w kilku różnych kierunkach. Ot, niewyróżniający się na tle innych, prosty kryminał, który w rozczarowujący sposób finalnie wyłania przed nami tożsamość sprawcy. I gdyby na rozwiązaniu tej pierwszej kryminalnej zagadki Pawłowski poprzestał zapewne nie obyłoby się bez irytacji, ale inne, krótkie ustępy sporadycznie wtłaczane we właściwą akcję kazały uzbroić się w cierpliwość, niejako obiecując problematykę egzystującą w innych ramach gatunkowych. Wstawki z punktu widzenia czarnej samicy kruka, nieśmiertelnego ptaszyska, zdającego się odgrywać jakąś znaczącą rolę w wydarzeniach mających miejsce na ziemi zapowiadały skręt w stronę stylistyki horroru. I jak się okazało nie były to sugestie na wyrost. W kulturach europejskich kruk symbolizuje wojnę i śmierć, w mitologii celtyckiej zapowiadał jakieś nieszczęścia, a w mitologii nordyckiej pełnił rolę posłańca – łatwo dostrzec, że Pawłowski przy kreacji tytułowej bohaterki posiłkował się tymi konkretnymi symbolikami kruka. Przy czym wstrzymał się ze szczegółowym wyłuszczaniem jego roli w tej historii. Nie wiemy, co skłoniło przebiegłego, inteligencją dorównującemu ludzkiej, podszytego okrucieństwem ptaka do bytowania w centrum krwawych wydarzeń, do towarzyszenia mordercy, którego traktował, jak swojego boga. Dobrze, że Pawłowski nie odpowiedział na wszystkie pytania, cisnące się na usta, ilekroć akcja powieści koncentrowała się na czarnej samicy kruka, bo dzięki temu natchnął fabułę niemałą dozą pobudzającej wyobraźnię tajemniczości. Niezmiernie konieczną w drugiej warstwie fabularnej, historii osadzonej w konwencji horroru.

„Ksiądz wisiał całkowicie nagi na krzyżu z rozłożonymi rękami i związanymi w kostkach nogami, tuląc głowę do umęczonego Jezusa, z mniejszym krucyfiksem głęboko wbitym w odbytnicę. Na jego nogach widać było strużki krwi zmieszane z kałem.”

Pierwsze śledztwo Osowskiego i Lewandowskiego, jak można się tego spodziewać stanowi jedynie preludium do właściwej problematyki książki. Mało charakterystyczne dochodzenie miejscami odrobinę męczy, ale kiedy wreszcie, jak się wydaje, zostaje sfinalizowane „na scenie” pojawia się seryjny morderca znacząco dynamizując monotonną do tej pory fabułę. Do zwrotu akcji Pawłowski oszczędnie szafował oniryzmem, większą wagę przykładając do suchego śledztwa. Moim zdaniem niepotrzebnie, bo jak głosi podtytuł książki w locie nad krawędzią świadomości „jego pióro” sprawdza się nieporównanie lepiej. Ilekroć autor zbacza z płaszczyzny kryminalnej w stronę seryjnego mordercy, jego lapidarny do tej pory warsztat ulega całkowitemu przeobrażeniu. Zamiast krótkich, często pełnych kolokwializmów zdań mamy dojrzałe, sugestywne opisy koszmarów sennych, które w jakiś nieuchwytny sposób splatają się z rzeczywistością, co w połączeniu z buchającą czystym szaleństwem osobowością tajemniczego mordercy i jego zagadkową relacją z czarną samicą kruka tworzy prawdziwie intrygujący obrazek – koszmarny pejzaż egzystujący pomiędzy jawą a snem. Równie przekonująco warsztat Pawłowskiego wypada w akcentach gore. Pisarz nie atakuje czytelnika najdrobniejszymi detalami krwawej działalności seryjnego mordercy (to nie „American Psycho”), ale zdradza akurat tyle, żeby bez zbytniego wysiłku odmalować w jego umyśle całokształt modus operandi antagonisty. Równocześnie dbając o nietuzinkowość popełnianych przez niego mordów. Przysmażanie kobiety i konsumpcja kawałków jej ciała oraz jej mózg wylewający się przez pozbawione gałek ocznych oczodoły to tylko jeden z licznych krwawych obrazków, jakie przed naszymi oczami roztacza Pawłowski. Zaszokować niejednego czytelnika może natomiast bluźniercza scenka z księdzem, powieszonym na krzyżu z drugim, mniejszym krucyfiksem zanurzonym w odbytnicy. Od czasu sławetnej sekwencji masturbacji krucyfiksem w „Egzorcyście” takie bluźnierstwa nie robią już na mnie wielce zniesmaczającego wrażenia, ale i tak ilekroć jakiś artysta się na nie odważy jestem ukontentowana. Lepsze to niż trywialne duszenie, czy podcinanie gardła – widać, że wyobraźnia pisarza jest zdolna do czegoś więcej, że nie ogranicza się do często poruszanych zarówno w literaturze, jak i w kinematografii konwencjonalnych prób zdegustowania odbiorcy. Chociaż drobnej inspiracji twórczością innych również nie zabrakło – nie wiem, czy analogia była zamierzona, ale maska z fragmentów skóry ofiar nie uszła mojej uwadze (Leatherface się kłania). Na koniec warto wspomnieć o podejściu Pawłowskiego do charakterystyki mordercy, którą tym bardziej poczytywałam na plus, jak zestawiłam sobie jego osobę z protagonistami. Osowski, Lewandowski, ich koledzy z pracy i rodzina tego pierwszego nie przedstawiali sobą nic, co przywiązałoby mnie do ich postaci. Sportretowani tak pobieżnie, że właściwie nie miałam szans utożsamić się z żadnym z nich. Z mordercą też się nie utożsamiałam, choć jego pesymistyczne spojrzenie na otaczającą go okrutną rzeczywistość, na mentalność niektórych Polaków przekłamane z pewnością nie było. Ale choć charakter antagonisty, jego czyny i skrywane przed światem szaleństwo, uniemożliwiały sympatyzowanie z jego osobą to drobiazgowe podejście autora do meandrów jego psychiki w opozycji do pozytywnych bohaterów jawiło się aż nazbyt przekonująco. Zamiast papierowych postaci, jak to miało miejsce w przypadku protagonistów dostałam dogłębnie scharakteryzowanego potwora w ludzkiej skórze, który pomimo swoich widomych demonicznych atrybutów paradoksalnie jawił się bardziej autentycznie, aniżeli podążający jego śladem zwyczajni ludzie.

Powiedziałabym, że na „Czarną samicę kruka” warto zwrócić uwagę dla wątków poruszających się w ramach literatury grozy (nadnaturalnych i krwawych), jednocześnie przygotowując się na zawód w sferze kryminalnej, ale znając opinie innych czytelników muszę przyznać, że moja ocena pracy policji wyłuszczonej na kartach tej powieści plasuje się w mniejszości. Z subiektywnego punktu widzenia doceniam pracę Dariusza Pawłowskiego w obrębie konwencji horroru, jednocześnie czując zawód miałką intrygą kryminalną, ale każdy może się na to inaczej zapatrywać. Mimo wszystko polecam, bo myślę, że osoby zaczytujące się w twórczości naszych rodaków nawet, jeśli podzielą moje odczucia względem podejścia autora do policyjnego dochodzenia najprawdopodobniej będą ukontentowani tym drugim członem fabuły. Dla niego warto zaryzykować lekturę.

Za książkę bardzo dziękuję autorowi, Dariuszowi Pawłowskiemu.

1 komentarz:

  1. Doprawdy, nie przypominam sobie książki, która oferowałaby bardziej klimatyczny i mroczny klimat. Autor chyba mocniejszy nacisk postawił na to, co się dzieje w umyśle mordercy z tymi wszystkimi podskórnymi i ponad naturalnymi fragmentami (boskie!!!), aniżeli na same zawiłości śledztwa.

    OdpowiedzUsuń