Warszawa. Komisarz Eryk Osowski i jego partner podkomisarz Kazimierz
Lewandowski z Komendy Stołecznej Policji zajmują się sprawą zabójstwa
mężczyzny. Dochodzenie w kręgach rodziny i znajomych ofiary relatywnie szybko
przynosi rezultaty, ale niedługo po wytypowaniu najbardziej prawdopodobnego
podejrzanego w małym miasteczku nieopodal Warszawy zostają odnalezione
potwornie okaleczone zwłoki księdza. Modus operandi sprawcy sugeruje, że to
dopiero początek krwawej serii, co potwierdzają kolejne okrutne, szybko
następujące po sobie mordy. Osowski i Lewandowski starają się znaleźć jakiś
związek pomiędzy ofiarami, zgłębiając ich przeszłość, ale dochodzenie długo nie
przynosi większych rezultatów. Tymczasem cały ten krwawy spektakl nieustannie
obserwuje czarna samica kruka, zawsze pojawiająca się tam, gdzie ma zamiar
uderzyć zabójca.
Powieściowy debiut Dariusza Pawłowskiego zatytułowany „Arcanus Arctica”
zebrał tak pochlebne opinie wśród czytelników, że tylko kwestią czasu było
pojawienie się na naszym rodzimym rynku literackim jego kolejnego utworu. Druga
powieść Pawłowskiego, „Czarna samica kruka. Lot nad krawędzią świadomości”
powstała, jako połączenie thrillera policyjnego i horroru, tylko pozornie
wpisując się w nurt opowieści o seryjnym mordercy, którego tropem podążają
zdeterminowani policjanci. W istocie książkę wyróżnia miejscami oryginalne
ujęcie tematu z wykorzystaniem wątków nadprzyrodzonych uosabianych postacią
tytułowej bohaterki. Wielu polskich czytelników było wręcz zachwyconych efektem
pracy Pawłowskiego, doceniając jego dążenie do innowacyjności i charakter
mordów, choć oczywiście nie obyło się również bez kilku słów krytyki.
Wytypowanie gatunku, w którym Dariusz Pawłowski lepiej się odnajduje nie
nastręczyło mi większych problemów. Nawet więcej: kazało się zastanowić,
dlaczego podjął próbę przemieszania fabuł osadzonych w ramach dwóch różnych
gatunków, nie pozostając wiernym temu, w którym czuje się swobodniej. „Czarna
samica kruka” zauważalnie dzieli się na dwie części w warstwie fabularnej i dwa
prądy stylistyczne. Intrygę kryminalną zawiązuje sprawa zabójstwa mężczyzny,
który jak wskazują dowody przed śmiercią podjął próbę zaszantażowania
niewłaściwej osoby. Trywialna sprawa zabójstwa dokonanego z mało zajmujących
powodów toczy się utartym, konwencjonalnym torem, w którym jeden trop w
oczywisty sposób prowadzi do następnego, bez mylących tropów, pchających
dochodzenie w kilku różnych kierunkach. Ot, niewyróżniający się na tle innych,
prosty kryminał, który w rozczarowujący sposób finalnie wyłania przed nami
tożsamość sprawcy. I gdyby na rozwiązaniu tej pierwszej kryminalnej zagadki
Pawłowski poprzestał zapewne nie obyłoby się bez irytacji, ale inne, krótkie
ustępy sporadycznie wtłaczane we właściwą akcję kazały uzbroić się w cierpliwość,
niejako obiecując problematykę egzystującą w innych ramach gatunkowych. Wstawki
z punktu widzenia czarnej samicy kruka, nieśmiertelnego ptaszyska, zdającego
się odgrywać jakąś znaczącą rolę w wydarzeniach mających miejsce na ziemi
zapowiadały skręt w stronę stylistyki horroru. I jak się okazało nie były to
sugestie na wyrost. W kulturach europejskich kruk symbolizuje wojnę i śmierć, w
mitologii celtyckiej zapowiadał jakieś nieszczęścia, a w mitologii nordyckiej
pełnił rolę posłańca – łatwo dostrzec, że Pawłowski przy kreacji tytułowej
bohaterki posiłkował się tymi konkretnymi symbolikami kruka. Przy czym
wstrzymał się ze szczegółowym wyłuszczaniem jego roli w tej historii. Nie
wiemy, co skłoniło przebiegłego, inteligencją dorównującemu ludzkiej,
podszytego okrucieństwem ptaka do bytowania w centrum krwawych wydarzeń, do
towarzyszenia mordercy, którego traktował, jak swojego boga. Dobrze, że Pawłowski
nie odpowiedział na wszystkie pytania, cisnące się na usta, ilekroć akcja
powieści koncentrowała się na czarnej samicy kruka, bo dzięki temu natchnął fabułę
niemałą dozą pobudzającej wyobraźnię tajemniczości. Niezmiernie konieczną w
drugiej warstwie fabularnej, historii osadzonej w konwencji horroru.
„Ksiądz wisiał całkowicie nagi na krzyżu z rozłożonymi rękami i związanymi
w kostkach nogami, tuląc głowę do umęczonego Jezusa, z mniejszym krucyfiksem
głęboko wbitym w odbytnicę. Na jego nogach widać było strużki krwi zmieszane z
kałem.”
Pierwsze śledztwo Osowskiego i Lewandowskiego, jak można się tego
spodziewać stanowi jedynie preludium do właściwej problematyki książki. Mało
charakterystyczne dochodzenie miejscami odrobinę męczy, ale kiedy wreszcie, jak
się wydaje, zostaje sfinalizowane „na scenie” pojawia się seryjny morderca
znacząco dynamizując monotonną do tej pory fabułę. Do zwrotu akcji Pawłowski
oszczędnie szafował oniryzmem, większą wagę przykładając do suchego śledztwa.
Moim zdaniem niepotrzebnie, bo jak głosi podtytuł książki w locie nad krawędzią
świadomości „jego pióro” sprawdza się nieporównanie lepiej. Ilekroć autor
zbacza z płaszczyzny kryminalnej w stronę seryjnego mordercy, jego lapidarny do
tej pory warsztat ulega całkowitemu przeobrażeniu. Zamiast krótkich, często
pełnych kolokwializmów zdań mamy dojrzałe, sugestywne opisy koszmarów sennych,
które w jakiś nieuchwytny sposób splatają się z rzeczywistością, co w
połączeniu z buchającą czystym szaleństwem osobowością tajemniczego mordercy i
jego zagadkową relacją z czarną samicą kruka tworzy prawdziwie intrygujący
obrazek – koszmarny pejzaż egzystujący pomiędzy jawą a snem. Równie
przekonująco warsztat Pawłowskiego wypada w akcentach gore. Pisarz nie atakuje czytelnika najdrobniejszymi detalami krwawej
działalności seryjnego mordercy (to nie „American Psycho”), ale zdradza akurat
tyle, żeby bez zbytniego wysiłku odmalować w jego umyśle całokształt modus
operandi antagonisty. Równocześnie dbając o nietuzinkowość popełnianych przez
niego mordów. Przysmażanie kobiety i konsumpcja kawałków jej ciała oraz jej mózg
wylewający się przez pozbawione gałek ocznych oczodoły to tylko jeden z
licznych krwawych obrazków, jakie przed naszymi oczami roztacza Pawłowski. Zaszokować
niejednego czytelnika może natomiast bluźniercza scenka z księdzem, powieszonym
na krzyżu z drugim, mniejszym krucyfiksem zanurzonym w odbytnicy. Od czasu
sławetnej sekwencji masturbacji krucyfiksem w „Egzorcyście” takie bluźnierstwa
nie robią już na mnie wielce zniesmaczającego wrażenia, ale i tak ilekroć jakiś
artysta się na nie odważy jestem ukontentowana. Lepsze to niż trywialne
duszenie, czy podcinanie gardła – widać, że wyobraźnia pisarza jest zdolna do
czegoś więcej, że nie ogranicza się do często poruszanych zarówno w
literaturze, jak i w kinematografii konwencjonalnych prób zdegustowania
odbiorcy. Chociaż drobnej inspiracji twórczością innych również nie zabrakło – nie
wiem, czy analogia była zamierzona, ale maska z fragmentów skóry ofiar nie
uszła mojej uwadze (Leatherface się kłania). Na koniec warto wspomnieć o
podejściu Pawłowskiego do charakterystyki mordercy, którą tym bardziej
poczytywałam na plus, jak zestawiłam sobie jego osobę z protagonistami.
Osowski, Lewandowski, ich koledzy z pracy i rodzina tego pierwszego nie
przedstawiali sobą nic, co przywiązałoby mnie do ich postaci. Sportretowani tak
pobieżnie, że właściwie nie miałam szans utożsamić się z żadnym z nich. Z
mordercą też się nie utożsamiałam, choć jego pesymistyczne spojrzenie na
otaczającą go okrutną rzeczywistość, na mentalność niektórych Polaków
przekłamane z pewnością nie było. Ale choć charakter antagonisty, jego czyny i
skrywane przed światem szaleństwo, uniemożliwiały sympatyzowanie z jego osobą
to drobiazgowe podejście autora do meandrów jego psychiki w opozycji do
pozytywnych bohaterów jawiło się aż nazbyt przekonująco. Zamiast papierowych
postaci, jak to miało miejsce w przypadku protagonistów dostałam dogłębnie
scharakteryzowanego potwora w ludzkiej skórze, który pomimo swoich widomych
demonicznych atrybutów paradoksalnie jawił się bardziej autentycznie, aniżeli
podążający jego śladem zwyczajni ludzie.
Powiedziałabym, że na „Czarną samicę kruka” warto zwrócić uwagę dla wątków
poruszających się w ramach literatury grozy (nadnaturalnych i krwawych),
jednocześnie przygotowując się na zawód w sferze kryminalnej, ale znając opinie
innych czytelników muszę przyznać, że moja ocena pracy policji wyłuszczonej na
kartach tej powieści plasuje się w mniejszości. Z subiektywnego punktu widzenia
doceniam pracę Dariusza Pawłowskiego w obrębie konwencji horroru, jednocześnie
czując zawód miałką intrygą kryminalną, ale każdy może się na to inaczej
zapatrywać. Mimo wszystko polecam, bo myślę, że osoby zaczytujące się w
twórczości naszych rodaków nawet, jeśli podzielą moje odczucia względem
podejścia autora do policyjnego dochodzenia najprawdopodobniej będą ukontentowani
tym drugim członem fabuły. Dla niego warto zaryzykować lekturę.
Za książkę bardzo dziękuję autorowi, Dariuszowi Pawłowskiemu.
Doprawdy, nie przypominam sobie książki, która oferowałaby bardziej klimatyczny i mroczny klimat. Autor chyba mocniejszy nacisk postawił na to, co się dzieje w umyśle mordercy z tymi wszystkimi podskórnymi i ponad naturalnymi fragmentami (boskie!!!), aniżeli na same zawiłości śledztwa.
OdpowiedzUsuń